Zapomnę po tej nocy
Zawsze byłem posłuszny.
Naprawdę zawsze. Wiązało się to głównie z moim całkowitym zapatrzeniem w dorosłych, którzy mnie wychowywali i których w swoim mniemaniu miałem za bóstwa. Ale również ze strachem, jaki czułem, od kiedy tylko pamiętałem. Po raz pierwszy to uczucie chwyciło mnie za gardło i zaczęło dusić, kiedy zapomniałem się podczas zabawy w lesie i nie przygotowałem na czas ciasta na chleb – pięciolatek powinien przecież umieć zrobić choć tyle. Pochwyciło mnie w tej samej sekundzie, gdy znalazłem utkwione we mnie spojrzenie rozgniewanego opiekuna. Od tamtej pory towarzyszyło mi zawsze, gdy się budziłem i kiedy zasypiałem, a także powracało kilkukrotnie w ciągu dnia. Posłuszeństwo i strach, to na nich zbudowałem swoje dzieciństwo, tylko w nich widziałem odpowiednią ścieżkę. Bo nikt z dorosłych nie wytłumaczył mi, że można żyć inaczej. Dlatego szedłem po swoich krokach w kółko i w kółko, w ogóle nie zastanawiając się, czy chcę taki być.
Strach i ślepe posłuszeństwo. To
najgorsze, co można ofiarować dziecku, które się wychowuje. Ale potrzebowałem
czasu, by to ujrzeć i zrozumieć.
Obudziłem się w końcu tego dnia, który miał otworzyć mi oczy. Jak zwykle czułem strach, bo nie mogłem przewidzieć, o co tym razem opiekunowie będą na mnie źli. Może ostatniego wieczoru źle posegregowałem zebrane zioła? Cóż, w szybko zapadającym mroku nie było to łatwe, poza tym od silnego zapachu mięty pieprzowej rozbolała mnie głowa, co zdarzało mi się dość regularnie, a na co nie mogłem się skarżyć – raz tak zrobiłem i wcale dobrze na tym nie wyszedłem, bowiem mój ból się zwiększył, kiedy oberwałem w twarz z otwartej dłoni. Nawet straciłem przy tym ząb. Na szczęście mleczak. Przynajmniej mnie nie zabili.
Dzień zapowiadał się na przyjemnie ciepły, na niebie nie było chmur zwiastujących deszcz, a to oznaczało, iż może zostanę posłany z krowami na pastwisko. Jeśli tak by się stało, byłbym naprawdę szczęśliwy – będąc w towarzystwie zwierząt, z dala od opiekunów, czułem się lepiej. Strach na chwilę odchodził, a mnie nawet udawało się śmiać, kiedy widziałem, jak któraś z muciek za pomocą ogona odgania się od natrętnych much. W tych chwilach dostrzegałem w słońcu coś więcej. Jakąś nadzieję. Bowiem wśród strachu, w jakim zazwyczaj tkwiłem, nie było gruntu dla marzeń, tylko dla tych tajemnic, które zakorzeniły się szybciej, niż się narodziłem. I właśnie wśród tych tajemnic kluczyłem, nieświadomie szukając drogi, byle tylko znaleźć się bliżej jasności.
Te tajemnice były wytworem moich opiekunów, dwójki dorosłych, do których zupełnie nie byłem podobny. Nie wiedziałem, jak to się stało, że mnie przygarnęli, czy nawet jaka relacja ich łączy. Próbowałem to zmienić, dlatego zadawałem pytania, ale to nie spodobało się nikomu, kto je usłyszał. Dorośli kazali mi siedzieć cicho i nie wtykać swojego smarkatego nosa tam, gdzie nie trzeba, inaczej czeka mnie sroga kara. Posłuchałem się, bo byłem posłuszny i wiedziałem, że nie rzucają słów na wiatr – naprawdę byli w stanie ukarać mnie w brutalny sposób, jeśli zrobiłem coś wbrew ich woli, o czym codziennie przypominały mi blizny na ramionach i przy lewym obojczyku. Ale wciąż pozostawałem dzieckiem, które zaczynało zastanawiać się nad tym, skąd przybyło i jaki los je czeka. Zamiast odpowiedzi natykałem się jednak tylko na wysoki mur i jedynie mogłem pozostać posłuszny.
Moje przewidzenia się sprawdziły – zostałem wysłany na pastwisko, by nie tylko pilnować trzody, ale też by poszukać kolejnych ziół, które miały przydać się opiekunce do wywarów, jakie gotowała. To też było tajemnicą; nie dowiedziałem się, czym owe mikstury miały być i jak działać, za to oberwało mi się drewnianą łyżką w tyłek. Więc tylko zbierałem potrzebne rośliny i znosiłem do drewnianej chaty, w której moja izba znajdowała się tuż przy wejściu, a w której dostęp miałem jeszcze jedynie do niewielkiej kuchni i jeszcze mniejszej łazienki. Pozostała część domu również stanowiła dla mnie zagadkę.
Właśnie o pozostałych pomieszczeniach myślałem, kiedy razem z krowami zaszedłem w dół zbocza między pola, gdzie miałem spędzić większą część dnia. Wydawało mi się to naprawdę dziwne; miałem już prawie dwanaście lat, myślałem, że jestem na tyle mądrym dzieciakiem, by wiele rzeczy rozumieć, a mimo to od kiedy pamiętałem – czyli jak miałem cztery lata czy coś koło tego – opiekunowie zabraniali mi wstępu do dalszej części chaty. Jakby to, co się za nią kryje, nie było przeznaczone dla moich oczu. Mimo swojego strachu względem nich i życia czułem też ciekawość, a wiadomo, że tę dziecięcą to należy zaspokoić, inaczej może dojść do pewnych sytuacji, których konsekwencji nie uda się przewidzieć.
Nie potrafiłem uwolnić się od nagłej myśli o tych pomieszczeniach podczas pilnowania krów ani podczas zbierania ziół – mięta znowu podziałała na mnie, zadając ból i drażniąc – więc mogłem zrobić tylko jedno: postanowiłem przekraść się do tej części domu, której nie znałem. Nie miałem pewności, czy któryś z opiekunów nie będzie kręcił się w pobliżu i nie zada mi ciosów, które powalą mnie na ziemię, ale tym martwić się mogłem, kiedy to nastąpi, najpierw sprawdzę, czy czegoś przede mną nie ukrywają.
Wracałem wraz z krowami i z naręczem ziół zebranych w wiklinowym koszu, który sam sobie nieporadnie wykonałem, dlatego też wyglądał, jak wyglądał, a mimo zapowiedzi z rana na niebie zaczęły pojawiać się szare niczym kamienie, ciężkie i nisko zawieszone chmury, które jednak zapowiadały to, czego tak bardzo nie chciałem – deszcz. Wyczuwając zmianę w pogodzie, zwierzęta stały się niespokojne i nie tak skore do wysłuchiwania moich poleceń, więc musiałem się namęczyć, by zagonić wszystkie dziewiętnaście sztuk z powrotem do rozpadającej się na części obory. Walcząc z jedną dość upartą przedstawicielką stada, straciłem trochę ziół, po które musiałem się na nowo schylić, a to zaczęło mnie denerwować, a strach, że opiekunowie będą na mnie źli, pojawił się i zarzucił na mnie swój płaszcz. Z tym uczuciem zamknąłem za sobą wielkie odrzwia i pozostawiłem kosz na stole w kuchni. Zaledwie kroki dzieliły mnie od zakazanej części domu, dlatego też wziąłem wielki oddech, by nabrać odwagi i wykonać powzięty plan.
Dopadły mnie wątpliwości. Nie wiedziałem bowiem, co mnie tam spotka, czy w ogóle powinienem tam zachodzić, mając nad sobą możliwy gniew dorosłych, czy to, co mnie tam spotka, nie zrobi mi krzywdy.
I właśnie w tej chwili, kiedy nie docierały do mnie inne dźwięki poza szybkim biciem mojego serca i oddechem, rozległ się krzyk, który zmroził mi krew w żyłach.
Nie przesłyszałem się. Nie mogłem. Bo za drugim razem rozbrzmiał o wiele głośniej i był straszniejszy. To był najgorszy dźwięk, jaki w swoim życiu usłyszałem.
Obudziłem się w końcu tego dnia, który miał otworzyć mi oczy. Jak zwykle czułem strach, bo nie mogłem przewidzieć, o co tym razem opiekunowie będą na mnie źli. Może ostatniego wieczoru źle posegregowałem zebrane zioła? Cóż, w szybko zapadającym mroku nie było to łatwe, poza tym od silnego zapachu mięty pieprzowej rozbolała mnie głowa, co zdarzało mi się dość regularnie, a na co nie mogłem się skarżyć – raz tak zrobiłem i wcale dobrze na tym nie wyszedłem, bowiem mój ból się zwiększył, kiedy oberwałem w twarz z otwartej dłoni. Nawet straciłem przy tym ząb. Na szczęście mleczak. Przynajmniej mnie nie zabili.
Dzień zapowiadał się na przyjemnie ciepły, na niebie nie było chmur zwiastujących deszcz, a to oznaczało, iż może zostanę posłany z krowami na pastwisko. Jeśli tak by się stało, byłbym naprawdę szczęśliwy – będąc w towarzystwie zwierząt, z dala od opiekunów, czułem się lepiej. Strach na chwilę odchodził, a mnie nawet udawało się śmiać, kiedy widziałem, jak któraś z muciek za pomocą ogona odgania się od natrętnych much. W tych chwilach dostrzegałem w słońcu coś więcej. Jakąś nadzieję. Bowiem wśród strachu, w jakim zazwyczaj tkwiłem, nie było gruntu dla marzeń, tylko dla tych tajemnic, które zakorzeniły się szybciej, niż się narodziłem. I właśnie wśród tych tajemnic kluczyłem, nieświadomie szukając drogi, byle tylko znaleźć się bliżej jasności.
Te tajemnice były wytworem moich opiekunów, dwójki dorosłych, do których zupełnie nie byłem podobny. Nie wiedziałem, jak to się stało, że mnie przygarnęli, czy nawet jaka relacja ich łączy. Próbowałem to zmienić, dlatego zadawałem pytania, ale to nie spodobało się nikomu, kto je usłyszał. Dorośli kazali mi siedzieć cicho i nie wtykać swojego smarkatego nosa tam, gdzie nie trzeba, inaczej czeka mnie sroga kara. Posłuchałem się, bo byłem posłuszny i wiedziałem, że nie rzucają słów na wiatr – naprawdę byli w stanie ukarać mnie w brutalny sposób, jeśli zrobiłem coś wbrew ich woli, o czym codziennie przypominały mi blizny na ramionach i przy lewym obojczyku. Ale wciąż pozostawałem dzieckiem, które zaczynało zastanawiać się nad tym, skąd przybyło i jaki los je czeka. Zamiast odpowiedzi natykałem się jednak tylko na wysoki mur i jedynie mogłem pozostać posłuszny.
Moje przewidzenia się sprawdziły – zostałem wysłany na pastwisko, by nie tylko pilnować trzody, ale też by poszukać kolejnych ziół, które miały przydać się opiekunce do wywarów, jakie gotowała. To też było tajemnicą; nie dowiedziałem się, czym owe mikstury miały być i jak działać, za to oberwało mi się drewnianą łyżką w tyłek. Więc tylko zbierałem potrzebne rośliny i znosiłem do drewnianej chaty, w której moja izba znajdowała się tuż przy wejściu, a w której dostęp miałem jeszcze jedynie do niewielkiej kuchni i jeszcze mniejszej łazienki. Pozostała część domu również stanowiła dla mnie zagadkę.
Właśnie o pozostałych pomieszczeniach myślałem, kiedy razem z krowami zaszedłem w dół zbocza między pola, gdzie miałem spędzić większą część dnia. Wydawało mi się to naprawdę dziwne; miałem już prawie dwanaście lat, myślałem, że jestem na tyle mądrym dzieciakiem, by wiele rzeczy rozumieć, a mimo to od kiedy pamiętałem – czyli jak miałem cztery lata czy coś koło tego – opiekunowie zabraniali mi wstępu do dalszej części chaty. Jakby to, co się za nią kryje, nie było przeznaczone dla moich oczu. Mimo swojego strachu względem nich i życia czułem też ciekawość, a wiadomo, że tę dziecięcą to należy zaspokoić, inaczej może dojść do pewnych sytuacji, których konsekwencji nie uda się przewidzieć.
Nie potrafiłem uwolnić się od nagłej myśli o tych pomieszczeniach podczas pilnowania krów ani podczas zbierania ziół – mięta znowu podziałała na mnie, zadając ból i drażniąc – więc mogłem zrobić tylko jedno: postanowiłem przekraść się do tej części domu, której nie znałem. Nie miałem pewności, czy któryś z opiekunów nie będzie kręcił się w pobliżu i nie zada mi ciosów, które powalą mnie na ziemię, ale tym martwić się mogłem, kiedy to nastąpi, najpierw sprawdzę, czy czegoś przede mną nie ukrywają.
Wracałem wraz z krowami i z naręczem ziół zebranych w wiklinowym koszu, który sam sobie nieporadnie wykonałem, dlatego też wyglądał, jak wyglądał, a mimo zapowiedzi z rana na niebie zaczęły pojawiać się szare niczym kamienie, ciężkie i nisko zawieszone chmury, które jednak zapowiadały to, czego tak bardzo nie chciałem – deszcz. Wyczuwając zmianę w pogodzie, zwierzęta stały się niespokojne i nie tak skore do wysłuchiwania moich poleceń, więc musiałem się namęczyć, by zagonić wszystkie dziewiętnaście sztuk z powrotem do rozpadającej się na części obory. Walcząc z jedną dość upartą przedstawicielką stada, straciłem trochę ziół, po które musiałem się na nowo schylić, a to zaczęło mnie denerwować, a strach, że opiekunowie będą na mnie źli, pojawił się i zarzucił na mnie swój płaszcz. Z tym uczuciem zamknąłem za sobą wielkie odrzwia i pozostawiłem kosz na stole w kuchni. Zaledwie kroki dzieliły mnie od zakazanej części domu, dlatego też wziąłem wielki oddech, by nabrać odwagi i wykonać powzięty plan.
Dopadły mnie wątpliwości. Nie wiedziałem bowiem, co mnie tam spotka, czy w ogóle powinienem tam zachodzić, mając nad sobą możliwy gniew dorosłych, czy to, co mnie tam spotka, nie zrobi mi krzywdy.
I właśnie w tej chwili, kiedy nie docierały do mnie inne dźwięki poza szybkim biciem mojego serca i oddechem, rozległ się krzyk, który zmroził mi krew w żyłach.
Nie przesłyszałem się. Nie mogłem. Bo za drugim razem rozbrzmiał o wiele głośniej i był straszniejszy. To był najgorszy dźwięk, jaki w swoim życiu usłyszałem.
Przeraziłem się nie na żarty, mimo
to – prowadzony jakąś dziwną siłą – postanowiłem
sprawdzić, kto lub co wydaje z siebie taki hałas. Z duszą na ramieniu pokonałem
kilka metrów , które dzieliły mnie od drzwi do zakazanej części domu, już
wyciągałem rękę, by zawiesić się na klamce, kiedy…
Poczułem na ramieniu czyjąś dłoń.
Wystraszony podskoczyłem i sam wydałem z siebie okrzyk.
– O bogowie!
Obróciłem się, gotowy spojrzeć w twarz samej śmierci, zamiast niej napotkałem jednak surowy wzrok opiekuna, na którego twarzy zaczęła odmalowywać się wściekłość. O wiele wyższy ode mnie górował całym sobą, skuliłem się, pewien, że zaraz poznam, czym jest kara.
Poczułem na ramieniu czyjąś dłoń.
Wystraszony podskoczyłem i sam wydałem z siebie okrzyk.
– O bogowie!
Obróciłem się, gotowy spojrzeć w twarz samej śmierci, zamiast niej napotkałem jednak surowy wzrok opiekuna, na którego twarzy zaczęła odmalowywać się wściekłość. O wiele wyższy ode mnie górował całym sobą, skuliłem się, pewien, że zaraz poznam, czym jest kara.
–
Mówiłem ci, żebyś nigdy tu nie wchodził – wycedził przez zaciśnięte usta. Kątem
oka zauważyłem, iż zaciska już jedną z dłoni w pięść.
Na nic mogło zdać się moje tłumaczenie, że przecież właściwie to nie wszedłem tam, gdzie nie byłem mile widziany, ale to wyjaśnienie nie chciało wydostać się z języka na zewnątrz. Byłem tylko dzieckiem, więc zareagowałem jak dziecko.
– Ale słyszałem krzyki!
Panika w moim głosie ani trochę nie podziałała na mężczyznę. Moje słowa nie miały znaczenia. Raczej odbiły się od ścian muru, jaki dorosły postawił wokół siebie wiele lat temu, w którym dotąd nie powstała ani jedna szczelina, przez którą mogłaby uciec choćby niewielka emocja.
Patrzył na mnie, a jego spojrzenie było niczym sztylety wymierzone w moje nadal dziecięce ciało.
– To nie twój problem. – Stal tych słów dotknęła mnie, wywołując ciarki, od których się wzdrygnąłem. Nigdy nie lubiłem zimna, bo zimne były zawsze metalowe pręty krat w moim pokoju. Nie lubiłem zimna, bo ono bolało. Tak jak teraz bolał mnie widok opiekuna strzegącego wejścia do tajemniczego gabinetu, w którym wszystko umilkło, jakby na chwilę zatrzymując swoje życie.
– Ale… – Spróbowałem przeciągnąć rozmowę dłużej, może w końcu dowiedziałbym się, z kim mieszkam i co się tu właściwie dzieje! Nie chciałem kolejny raz zostać zbyty. – Ale… Tam chyba ktoś jest!
W swoich emocjach nie zdołałem uchylić się przed dłonią. Głowa odleciała mi w tył, kiedy nastąpiło uderzenie, a mój policzek zapłonął od bólu, zaś w oczach stanęły mi łzy. Strach chwycił mnie za szyję wraz z mężczyzną, który w ten sposób wyrzucił mnie z domu.
Krzyk poniósł się kolejny raz, rozdzierając niebo wraz z pierwszą błyskawicą.
Burza. No pięknie.
Leżąc w błocie, jakie utworzyło się pod chatą, cały pulsując bólem wywołanym przez upadek – chyba coś było nie tak z moją prawą kostką, bo bolała najbardziej – spojrzałem za siebie, by zmierzyć się ze spojrzeniem opiekuna. Jego wyraz twarzy mówił jedno.
Wynoś się stąd.
Przełykając łzy, podniosłem się i posłuchałem.
Zawsze byłem posłuszny. Zawsze, dopóki byłem dzieckiem. Właśnie tego wieczoru przestałem nim być i – tak, jak przekazał mi opiekun – wykonałem ostatnie polecenie: odszedłem z tego domostwa pełnego brudu i zła, w którym pławili się moi opiekunowie, uchodząc za bóstwa, będąc największymi diabłami. Uciekłem, znikając w zapadającym mroku, a deszcz, w towarzystwie gromów łamiących drzewa, zaczął dudnić o każdą możliwą powierzchnię, wybijając rytm moich kroków i oddechów.
Po tamtej nocy, kiedy byłem pozostawiony sam sobie i uciekałem ku mglistej wizji lepszego życia, zapomniałem o tym, co mnie spotkało. Wrzuciłem w głąb świadomości to, co mi robili, jak mnie traktowali. Ale nie zapomniałem o tamtych krzykach. Przyrzekłem sobie jedno – jeszcze tu wrócę i zaprowadzę tu porządek. Stanę się bohaterem, którego chciano ze mnie stworzyć, lecz dla nich będę ich największym wrogiem.
Od tamtej nocy byłem posłuszny komuś innemu – sobie. I nie pozwoliłem, by inny człowiek to zmienił.
Na nic mogło zdać się moje tłumaczenie, że przecież właściwie to nie wszedłem tam, gdzie nie byłem mile widziany, ale to wyjaśnienie nie chciało wydostać się z języka na zewnątrz. Byłem tylko dzieckiem, więc zareagowałem jak dziecko.
– Ale słyszałem krzyki!
Panika w moim głosie ani trochę nie podziałała na mężczyznę. Moje słowa nie miały znaczenia. Raczej odbiły się od ścian muru, jaki dorosły postawił wokół siebie wiele lat temu, w którym dotąd nie powstała ani jedna szczelina, przez którą mogłaby uciec choćby niewielka emocja.
Patrzył na mnie, a jego spojrzenie było niczym sztylety wymierzone w moje nadal dziecięce ciało.
– To nie twój problem. – Stal tych słów dotknęła mnie, wywołując ciarki, od których się wzdrygnąłem. Nigdy nie lubiłem zimna, bo zimne były zawsze metalowe pręty krat w moim pokoju. Nie lubiłem zimna, bo ono bolało. Tak jak teraz bolał mnie widok opiekuna strzegącego wejścia do tajemniczego gabinetu, w którym wszystko umilkło, jakby na chwilę zatrzymując swoje życie.
– Ale… – Spróbowałem przeciągnąć rozmowę dłużej, może w końcu dowiedziałbym się, z kim mieszkam i co się tu właściwie dzieje! Nie chciałem kolejny raz zostać zbyty. – Ale… Tam chyba ktoś jest!
W swoich emocjach nie zdołałem uchylić się przed dłonią. Głowa odleciała mi w tył, kiedy nastąpiło uderzenie, a mój policzek zapłonął od bólu, zaś w oczach stanęły mi łzy. Strach chwycił mnie za szyję wraz z mężczyzną, który w ten sposób wyrzucił mnie z domu.
Krzyk poniósł się kolejny raz, rozdzierając niebo wraz z pierwszą błyskawicą.
Burza. No pięknie.
Leżąc w błocie, jakie utworzyło się pod chatą, cały pulsując bólem wywołanym przez upadek – chyba coś było nie tak z moją prawą kostką, bo bolała najbardziej – spojrzałem za siebie, by zmierzyć się ze spojrzeniem opiekuna. Jego wyraz twarzy mówił jedno.
Wynoś się stąd.
Przełykając łzy, podniosłem się i posłuchałem.
Zawsze byłem posłuszny. Zawsze, dopóki byłem dzieckiem. Właśnie tego wieczoru przestałem nim być i – tak, jak przekazał mi opiekun – wykonałem ostatnie polecenie: odszedłem z tego domostwa pełnego brudu i zła, w którym pławili się moi opiekunowie, uchodząc za bóstwa, będąc największymi diabłami. Uciekłem, znikając w zapadającym mroku, a deszcz, w towarzystwie gromów łamiących drzewa, zaczął dudnić o każdą możliwą powierzchnię, wybijając rytm moich kroków i oddechów.
Po tamtej nocy, kiedy byłem pozostawiony sam sobie i uciekałem ku mglistej wizji lepszego życia, zapomniałem o tym, co mnie spotkało. Wrzuciłem w głąb świadomości to, co mi robili, jak mnie traktowali. Ale nie zapomniałem o tamtych krzykach. Przyrzekłem sobie jedno – jeszcze tu wrócę i zaprowadzę tu porządek. Stanę się bohaterem, którego chciano ze mnie stworzyć, lecz dla nich będę ich największym wrogiem.
Od tamtej nocy byłem posłuszny komuś innemu – sobie. I nie pozwoliłem, by inny człowiek to zmienił.
O, tu piękna myśl wychodzi już z pierwszych fragmentów. Czasami dziwimy się ludziom, dlaczego żyją tak, a nie inaczej, ale prawda jest taka, że dużo zależy od wychowania. Niektórzy do końca życia mogą nie wyrobić sobie właściwych mechanizmów działania, jeżeli nikt im w końcu nie powie, że to nie jest dobre.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się fragment o kluczeniu wśród tajemnic. Ładnie to brzmi. Tajemniczo!
Powiem ci tak. Miałam podczas tego tekstu mieszane uczucia. Chodzi o to, że wypowiedzi pierwszoosobowe nie kojarzą mi się z dwunastolatkiem. Na dodatek sam bohater podkreśla, że jest jeszcze dzieckiem (w sumie już nastolatkiem), a ja w tych wypowiedziach kompletnie dziecka nie widzę, bo są chwilami za mądre, za wzniosłe, no... jakoś nie wiem, nie widzę tu dziecka i koniec. Dodatkowo sam tekst jest trochę mglisty, bez większej fabuły, ale ale... To nie jego wada. Jeżeli połączy się początek i koniec, mamy tutaj piękną historię psychologii człowieka. No i moment, w którym chłopiec dostał lanie, był smutny, ale zaraz człowiek się podniósł z takim: DAJESZ MAŁY! DAJESZ! - jak zdecydował, że stąd odchodzi. W sumie ta końcówka o zostaniu bohaterem trochę mnie rozbawiła, bo była lekko patetyczna, ale pomyślalam sobie, że przynajmniej w tym momencie to było takie dziecinne :D. Bo dzieci często myślą o zostaniu bohaterem. Także historia na plus! Widzę, że coraz częściej idziesz w psychologię człowieka niż w fabułę, a takie teksty też się przyjemnie czyta, szczególnie jak komuś dobrze wychodzą :).
Bardzo ciężki temat, tekst trochę traumatyczny.Zgadzam się z przedmowczynią, że jakoś nie pasuje tutaj narracja pierwszoosobowa. CHyba lepiej by się to czytało w trzeciej osobie. Końcówka napawa nadzieją.
OdpowiedzUsuńPodobają mi się niektóre fragmenty, np. "Nigdy nie lubiłem zimna, bo zimne były zawsze metalowe pręty krat w moim pokoju. Nie lubiłem zimna, bo ono bolało". Jakoś tam przemawiają do mnie, tekst dzięki nim staje się bardziej wiarygodny.
Pozdro! x
Dzieci to strasznie dziwny temat do pisania. Powinny być niewinne, mieć swoje beztroskie dzieciństwo i uczyć dorosłych cieszyć się z życia. Ale niekiedy zostaje im to dzieciństwo odebrane, właśnie przez krzywe myslenie i złe postępowanie dorosłych. I w tym momencie czasem się zastnawiam nie nad tym dzieciakiem, które zostało skrzywdzone, ale nad motywami, jakimi kierowali się jego żeby nie powiedzieć brzydko oprawcy. Bo kim są Ci dorośli, jak nie tymi złymi? A może ich też kiedys ktoś nie uratował i teraz przelewają nie swoją złość, a to, czego sami się nauczyli, bo nigdy nie zostało im pokazane życie od innej strony? Mi osobiście fajnie czytało się tekst z pierwszoosobówki, bo oddała po prostu sposób myślenia tego "porządnie" wychowanego dzieciaka, można było poznać jego wizję na świat i to, jak i czy się zgadza z tym, jak przyszło mu żyć. Dzieci są trudne, zwłaszcza kiedy muszą poznawać świat same. Podobają mi się niektóre opisy odczuć tego dzieciaka. Fajnie by było coś poczytać o nim więcej. Bo na pewno jest to materiał na bohatera.
OdpowiedzUsuń