Pamiętam wyraz twarzy swojej matki,
przyjaciela, brata, siostry, gdy zwykłą rozmową potrafiłem sprawić, że zmieniali
oni swój sposób myślenia. „Powinieneś być psychologiem”, mówili, patrząc na
mnie spod zmarszczonych brwi i z półuśmiechem na twarzy. Czuli się lepiej po
rozmowach ze mną. Ich problemy nagle się kurczyły, już nie były takie
nierozwiązywalne. Odchodzili do swoich codziennych zajęć, snu, domu
spokojniejsi, lżejsi. Ja podzielałem to uczucie. Coś wewnątrz mnie pęczniało,
coś równie lekkiego, coś ciepłego. W mojej głowie odpalał się bonus pack po
poprawnie zaliczonej misji. Zrobiłem coś słusznego, coś dobrego.
Tę słuszność czułem też podczas rozmów z
nimi. Tę zapalczywość. To nie było z mojej strony zwykłe „będzie dobrze”. Wkładałem
całe serce w to, by odmienić ich perspektywę, całym sobą wierzyłem w to, co
mówię. „Popatrz” – przekonywującym tonem kupowałem całą ich uwagę – „gdybyś
tylko poświęcił ten czas, w którym użalasz się nad swoim życiem na coś
konstruktywnego. Ile więcej miałoby to sensu. Rozwijaj pasję, ucz się, twórz,
ćwicz. Usuń wszystko, co cię rozprasza, smuci, nie marnuj energii, nie
przebywaj w toksynach.” Nigdy nie pozostawiałem ich w ogółach. Skupiałem się na
ich problemach. Analizowałem, ale nie rozkładałem na czynniki pierwsze. Kompresowałem,
nie rozdmuchiwałem, uspokajałem. „To drobiazg”,
zapewniałem, gdy martwili się błahostkami. Popychałem, nie trzymałem za rękę. „Idź,
tu nie ma już czego szukać i nie ma nad tym płakać”. Wyciągałem ich z domu lub
zapraszałem do siebie, wyciągałem wino, odpalałem dobry film. Ale przede
wszystkim byłem. O każdej porze dnia i nocy. Słuchałem.
A ludzie chętnie słuchali mnie i chętnie ze
mną trzymali. Może dlatego, że potrafiłem podejmować decyzje, także te, za które
nikt nie był chętny wziąć odpowiedzialności. Szybko wpadałem na dobre
rozwiązania i zawsze miałem jakiś pomysł. Miałem gadane i trochę charyzmy. Nigdy
się nie nudziłem. To jedno się nie zmieniło.
Nie byłem jednak samowystarczalny. Sam też
potrzebowałem motywacji, wsparcia, kopniaka w dupę. Raz na jakiś czas. Kiedy
tak było, wyciszałem się i
próbowałem samemu ładować akumulatory, bo ludzie dookoła przywykli do tego, że
ich nie potrzebuję. Przecież zawsze dawałem radę, w niczym nie widziałem
problemu. Mój własny sposób na życie stał się pułapką. Chcąc iść przez nie ze
śmiechem, wywarzałem drzwi kopniakami, a oni podążali za mną, nie sądząc, że
mogę się zmęczyć. Przyzwyczajeni, że pojawiam się z tą swoją dobrą energią,
roznosząc nią wnętrze. Tak było, byłem jak przeciąg, przewietrzałem ciasne
przestrzenie ich umysłów, w których panował zaduch i półmrok. To ja podnosiłem
rolety, ja kazałem im brać zimny prysznic, ubrać świeży dres i zacząć żyć.
Nawet gdy się buntowali, uparcie kopałem w drzwi do ich zakurzonych pokoi.
Czy tylko ja miałem taką cierpliwość?
Wątpię. Czy to dlatego, że – tak mi mówiono – byłem silniejszy? Dlatego
powinienem pomagać, nie oczekując pomocy? A może dlatego, że sam narzuciłem
sobie taką postawę, sam uważam się za kogoś, komu ta pomoc nie przysługuje.
Może dlatego nie umiałem o nią prosić.
Pamiętam, było tak wiele razy, gdy pytałem obcych
o drogę, odpowiadali: „Panie, ale to jest daleko!”. Nigdy mnie to nie zniechęciło,
słuchałem uważnie, gdzie skręcić, w którą iść stronę i gdy docierałem na
miejsce, myślałem: „Co? To miało być daleko?”. Tak było za każdym razem. Tym
typem człowieka jestem. Gdy mówili, że będzie boleć, pytałem tylko: jak bardzo.
Będzie ciężko – straszyli, a ja się zastanawiałem, czy to te ciężary, o których
wspominali, żonglując nimi wesoło.
Chyba wiem dlaczego tak jest.
Kiedy zawali ci się cały świat, to potem
byle trzęsienie ziemi nie robi na tobie wrażenia.
Mój świat walił się wiele lat. Wiele lat dryfowałem w pustce, gromadząc
cząsteczki gniewu, które mogły mnie zgubić albo wyzwolić.
Wyzwoliły. I jeśli zapytasz mnie o źródło
tej energii, którą emanuję, która bywa światłem dla ciem, wskażę je bez
problemu. Czy to więc aby na pewno zdrowe, będziesz mieć wątpliwość. A czy
jeśli przetopisz klingę wroga, którą cię omal nie zgładził, we własny miecz, to
czy można oceniać to w kategoriach dobra lub zła? Dla mnie liczy się, że się
wygrzebałem z ruin Starego Świata, nie skąd pochodziła ta siła, ważne, że
dzięki niej zbudowałem nowy.
O Starym Świecie nie opowiadam chętnie i nie
szczegółowo. Z rozmowy na rozmowę będę zdradzać ich więcej, do momentu, aż
zauważę, że mi nie wierzysz. Jeśli zaprzeczysz temu, przez co przeszedłem, nie
będę cię przekonywać. Moja przeszłość to nie aukcja charytatywna, nie będę
wołać, kto da więcej wiary ani nakłaniać cię do zakupu, nie mówiąc o
współczuciu, na które cię nie stać, a którego ja nie chcę. Ale też nie pozwolę
nazywać się kłamcą i umniejszać temu, co przetrwałem. Nie zamierzam tłumaczyć się z tego,
kim jestem.
Zmieniłeś się, powiedział do mnie z zawodem
towarzysz w Starym Świecie. Już nie jesteś taki jak kiedyś. Czy to źle? Wyszedłem
z tego w takim a nie innym stanie. Mniej naiwny, szorstki, szczery. Uciążliwy
ciągłą gotowością do walki. Nieustępliwy. Gniewny. Bez twarzy pokerzysty.
Czytasz ze mnie jak z książki, widzisz mój gniew, mój śmiech, moje łzy. Nie
umiem ich ukryć. Możesz to wykorzystać lub możesz dać mi spokój, którego
bezustannie łaknę, którego sam sobie odmawiam.
Nie jestem taki jak kiedyś. Boję się innych
rzeczy. Oswoiłem niektóre demony. Nabrałem sił, nie ogłady. Przerwałem. Czemu
mam czuć się winien. Czy ocalałym z wypadku wypomina się brak rąk czy nóg? To
chyba dobrze, że dają radę bez nich. A że nie są już tacy sami... Jak mogliby
być?
Mi też czegoś brakuje. Jestem wybrakowany i
wiem o tym. Może dlatego się spalam. A może nie mam tyle sił, o które wszyscy
mnie posądzają. I sam siebie przeceniam. Zjawy mają nade mną przewagę i drążą
we mnie korytarze. Echo tamtych dni, które w nich rozbrzmiewa, przytłacza.
Wrzuciłem do pieca już wszystko, co mogłem. Coś wysysa ze mnie resztki energii.
Czasami sam czuję się jak zjawa. Tracę zmysły. Korytarze stają się coraz
węższe.
Nie chcę chodzić nimi do końca życia. Nawet
jeśli niewiele go już zostało.
Jeszcze przez
chwilę słychać szum dyktafonu. W końcu wychylam się z fotela, w którym wygodnie
słuchałem nagrania sesji, wyłączam go i w skupieniu patrząc przed siebie,
delikatnie postukuję nim o blat. Odsuwam szufladę, wyciągam paczkę papierosów,
odpalam jednego, znów zapadam w fotel. Zaciągam się dymem, wpatrując się w
dyktafon.
Historia tego
starego człowieka, który zgłosił się
dziś na terapię, wciąż brzmi dziwnie znajomo. Zbyt znajomo. Zupełnie jakby…
Uśmiecham się
do swoich myśli. Bzdura. Siła sugestii. Tak naprawdę facet nie powiedział nic konkretnego.
W ramę takich ogółów można byłoby wsadzić każde życie.
Ale te jego
oczy… Jakbym patrzył w lustro.
Nah. Za dużo
pracuję.
Otrząsam się,
gaszę papierosa, światło, zamykam biuro, wychodzę. Muszę wziąć sobie wolne,
chociaż historia tego człowieka naprawdę mnie
intryguję, to staram się wyrzucić ją z głowy. Nie chcę przynosić pracy
do domu.
Jednak całą
drogę powrotną coś mnie niepokoi. W głowie zapętla się myśl.
Lekarzu lecz się sam.
Szewc bez butów chodzi.
Jak to jest pięknie napisane! Serio. Zdania tak literacko cudowne, że aż miło się czyta.
OdpowiedzUsuń"I jeśli zapytasz mnie o źródło tej energii, którą emanuję, która bywa światłem dla ciem, wskażę je bez problemu. Czy to więc aby na pewno zdrowe, będziesz mieć wątpliwość. A czy jeśli przetopisz klingę wroga, którą cię omal nie zgładził, we własny miecz, to czy można oceniać to w kategoriach dobra lub zła?"
A tu przeszedł mnie dreszcz, bo zapomniałam o tytule tego kawałka:
"Zjawy mają nade mną przewagę i drążą we mnie korytarze."
Rzeczywiście, jest coś w tym, że ten tekst jest uniwersalny, bo "facet nie powiedział nic konkretnego". Ale na tym polega jego moc! Każdy się w nim odnajdzie.
Pieknie, pięknie.
Przyłapałam się na tym, że już na początku tekstu próbowałam zrobić spojrzenie spod zmarszczonym brwi :D Dobrze mieć w rodzinie lub wśród przyjaciół kogoś z kim można porozmawiać a ta osoba zawsze rozjaśni obawy w naszych głowach :)
OdpowiedzUsuń„gdybyś tylko poświęcił ten czas, w którym użalasz się nad swoim życiem na coś konstruktywnego. Ile więcej miałoby to sensu. Rozwijaj pasję, ucz się, twórz, ćwicz. Usuń wszystko, co cię rozprasza, smuci, nie marnuj energii, nie przebywaj w toksynach.” - święta prawda!
no i tu zaczynają się problemy gdy osoba, która wszystkim pomaga, sama również potrzebuje pomocy. Czasami inni widzą takie osoby jako niezniszczalne, takie które poradzą sobie ze wszystkim, ale to nie jest prawda, bo każdy potrzebuje wsparcia.
Najgorsze jest, gdy taka osoba oczyszczając negatywna energie innych, sama ja zaczyna absorbować. Czasami najlepiej się odciąć, oczyścić się wewnętrznie jak twój bohater.
"Będzie ciężko – straszyli, a ja się zastanawiałem, czy to te ciężary, o których wspominali, żonglując nimi wesoło" - piękne zdanie :)
Zmieniłeś się, powiedział do mnie z zawodem towarzysz w Starym Świecie. Już nie jesteś taki jak kiedyś. - nawet nie wiesz ile razy sama to usłyszałam i myślę, że każda zmiana jest dobra. "Złe" jest stanie w miejscu, bierność i pretensje do świata, że nic się nie zmienia.
Końcówka pięknie ujawniła nam temat wyzwania na ten tydzień i ten dyktafon, którego słucha psycholog i poznaje w tym co słyszy własne myśli. Bomba!
Nikt nie jest niezniszczalny. I każdy czasem potrzebuje pomocy. Nie potrafię spojrzeć na ten tekst inaczej niż z Twojej perspektywy - to nie jest tekst pisany od tak, dla samego pisania. W nim jest to, czego nie potrafisz powiedzieć samej, choć czasem aż to z ciebie krzyczy. I z jednej strony chcę się z tym wszystkim zgodzić, a z drugiej nie. Bo czasem ludzie Ci, którzy najwięcej pomagają, są uparci i idą przed siebie. Ludzie są wokół nich. Nie ma się co bać. Ludzie się zmieniają, ludzie odchodzą - gówno prawda. Za parę tygodni znowu przeczytam ten tekst i już będzie lżej się go czytało - teraz, jest dla mnie jak gula lodu. I łazi mi po głowie pytanie - dlaczego właśnie pomagać ludziom, skoro najpierw trzeba uratować siebie? Może czasem trzeba ludzi odpuścić, ale czasem zjawiają się ludzie, bez których nie można żyć. Takie osoby zdarzają się raz na kilka tysięcy lat ale się zdarzają. I czasem jest tak, ze samemu nie można sobie poradzić. Są rzeczy, z którymi trzeba się podzielić, nie ma sensu ich tłumić w sobie. I czasem odcięcie się nie jest dobre.
OdpowiedzUsuńWrócę tu jeszcze. Bo cisza nie jest odpowiedzią i dobrze o tym wiemy.
Hej :)
OdpowiedzUsuńO kurczę, racja - to jest napisane przepięknie. Ten fragment z dyktafonu jednocześnie emanuje olbrzymią siłą, jak i smutkiem oraz słabością. Wydaje się, jakby bohater chcąc ratować innych, zapomniał o ratowaniu siebie, bo siebie wyratował z czegoś, co dla innych będzie niezrozumiałe.
Poza tym faktycznie poczułam się, jakbym sama tego słuchała. Nie wiem, czy to wina składanki, jaką miałam załączoną podczas lektury, czy to tak dobrane przez Ciebie słowa na mnie zadziałały, w każdym razie weszło mocno. Dios. Naprawdę czuję się poruszona i potrzebuję posiedzieć w ciszy.
Dziękuję.
Pozdrawiam.
No, tak się wciągnęłam w ten tekst, że nawet się nie zatrzymywałam, żeby napisać komentarz. Lubię takie życiowe pisarstwo w twoim wydaniu. To coś zupełnie innego niż działanie w seriach. Jednocześnie domyślam się, że na takie teksty nie stać cię codziennie, bo jednak często mogą być wynikiem tego, co dzieje się w twoim życiu codziennym. Może mam błędne odczucia, ale jednak odnoszę wrażenie, że dużo w tym tekście ciebie. Poza tym jest w nim tyle prawdziwych emocji, tyle złotych, życiowych myśli, że wcale nie wątpię w to, że był pisany właśnie pod wpływem emocji. Aż trochę mnie podbudowałaś tym tekstem, aby samej z siebie wyrzucić ostatnie bolączki.
OdpowiedzUsuńZakończenie, kiedy okazuje się, że to była rozmowa nagrana na dyktafon - epicko rozegrana. Także po prostu zostaje mi czekać na więcej. Bo umiesz pisać bardzo dobrze - i ty to wiesz, że ludzie kochają twoje teksty :D.
W ogóle było bardzo dużo fajnych tekstów, ale ten sobie skopiowałam:
"Czy ocalałym z wypadku wypomina się brak rąk czy nóg? To chyba dobrze, że dają radę bez nich". Piękne.
A Ty podbudowałas mnie tym komentarzem ;)
Usuń