Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

[57] Oponki serowe dla Wu: So far away but still so near ~Miachar

    Wu zadebiutował w pierwszą niedzielę lutego, tydzień później pojawił się ponownie, a ja powzięłam decyzję, by miał swój własny, krótki cykl. [Oponki serowe dla Wu] to tylko pięć tekstów, ale w nich pragnę zawrzeć całą istotę jego życia. Cieszę się bardzo, że go polubiliście :)
    Mimo sytuacji życzę pogodnych świąt!   

_______________________________________

    Dla normalnego człowieka był to pewnie drobiazg, ale to dla Wu było to coś niczym spełnienie marzeń. Wielka wyprawa na drugi koniec stanu, gdzie ktoś oczekiwał jego wizyty. Nic dziwnego, że był tak podekscytowany. Ani myślał zmrużyć oko w nocy poprzedzającej wyjazd. Nie było siły, która mogłaby sprawić, by mężczyzna się uspokoił. Bo dla niego taki wyjazd wiązał się z wieloma przygotowaniami. Po pierwsze, należało wziąć jeden dzień wolnego, by z samego rana w piątek ruszyć i cieszyć się podróżą. Pracodawczyni mężczyzny nie robiła mu żadnego problemu – był naprawdę sumiennym pracownikiem, na którego nikt nie narzekał, bo swoje czynności wykonywał z wyuczoną precyzją i po prostu sam czuł się źle, kiedy widział, że coś nadal jest brudne. Poza tym był to pierwszy raz od przeszło roku, jak poprosił o wolne. Już za taką frekwencję mu się należało. Pani Curtis zaproponowała, by wykorzystał więcej z przysługującego mu urlopu, ale Wu z uśmiechem jej odmówił; nie mógłby zostawić klientów na dłużej bez swoich usług. Po drugie, należało stworzyć listę przedmiotów, które należy ze sobą zabrać, a następnie z tą listą się spakować, nie zapominając przy tym skreślić to, co wylądowało w sportowej torbie, która pamiętała jeszcze czasy zajęć w szkole dla Dorosłych Głupich, jak nazywali ją rodzice Wu. Po trzecie, należało zastanowić się nad tym, jakie przekąski ze sobą zabrać, by za bardzo nie zgłodnieć. Wu dobrze wiedział, że najedzony brzuszek to dobry brzuszek, dlatego zapisał sobie na drugiej kartce dużymi, koślawymi literami KUPIŚ OPONKI SEROFE. Do tego zaplanował naszykować też kilkanaście kanapek z dżemem truskawkowym, który ostatnio kupił, ponownie odbywając przy tym przyjemną pogawędkę z Rozanne, która siedziała akurat na kasie i która, jak tylko się dowiedziała, życzyła mu bezpiecznej jazdy. Naprawdę wiele było do zrobienia, dlatego też Wu wziął się za to wszystko już na samym początku tygodnia. To uatrakcyjniało jego dni.
    Dla Eddiego ta wyprawa też mogła wiele znaczyć, bo właśnie to on miał zawieźć Wu bezpiecznie do celu. W końcu jego telefon mógł być wyciszony, bo nikt nie powinien do niego wydzwaniać w żadnej sprawie; wszyscy zostali poinformowani o niezawracanie gitary przez trzy dni, powinni się do tego ustosunkować. Jeśli ktoś będzie się do niego dobijał, mężczyzna postanowił ograniczać kontakty z kimś takim. Chyba że będzie to jego matka. Ale ona to ma zazwyczaj inne rzeczy do roboty niż dzwonienie do któregokolwiek z synów, niech sobie sami radzą. Eddie nie tworzył żadnych list – wystarczyło mu wrzucenie do plecaka dwóch koszulek, portfela z gotówką i kilku batonów muesli. Na tym na pewno wytrwa, w końcu w dłuższe trasy zdarzało mu się jechać bez żadnego prowiantu i przeżył to bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. W końcu od czegoś te stacje benzynowe co kilkadziesiąt mil stawiano, prawda?
    Pomysł na wyjazd pewnie nigdy by się nie pojawił czy też raczej nie narodziłby się, gdyby niespodziewanie, po naprawdę kilku długich miesiącach ciszy, do Wu nie zadzwoniła jego jedyna żyjąca babcia. Mówiąc szczerze, nie przepadała za swoim wnukiem, wstydziła się tego, że jest głupi w porównaniu do rówieśników, ale ostatnio zrozumiała, iż jest ze swoim życiem bliżej końca niż dalej, dlatego chciała naprawić wszystkie relacje, wyjaśnić wszelkie nieporozumienia, dlatego odnawiała kontakty z tą niewielką liczbą osób, z jakimi jeszcze ją w ogóle miała. Ze wszystkich swoich krewnych do siebie zaprosiła jednak tyko Wu. Można by pomyśleć, że winno być to jakimś wyróżnieniem, kiedy prawda rysowała się inaczej  staruszka wydedukowała sobie, że jeśli przyjmie wnuka na weekend, czyli spędzi z nim prawie dwa dni, będzie to wystarczało za pożegnanie. Tak to sobie wymyśliła, o czym biednemu Wu ani myślała mówić. Niech chłopak uważa, że jest inaczej, że jest wyjątkowy. To będzie jeden z ostatnich dobrych uczynków, jaki da temu światu, ot co.
    Wu strasznie ucieszył się z zaproszenia   nic dziwnego, nie widział babki od przeszło dwóch lat, a i tak ich ostatnie spotkanie trudno było nazwać idealnym. Już same okoliczności   pogrzeb ciotki Emmy, czyli najstarszej córki babci nie były najlepsze, a do tego Wu podczas spuszczania trumny do grobu zaczął się radośnie śmiać, bo ujrzał fruwającego motyla, co jedynie sprawiło, że babka i część rodziny po prostu obraziła się za taki brak wychowania u tego dorosłego przecież mężczyzny. Przez myśl przeszło mu, że krewna może nie chcieć mieć z nim już naprawdę nic wspólnego, dlatego nawet nie wpadł na to, by odmówić. Wszystkie szczegóły dogadano, więc Wu z jawną i szczerą radością zasiadł chwilę przed ósmą rano na miejscu pasażera w starym samochodzie, które może nie miało klimatyzacji, za to miało okna na korbkę, co zawsze dostarczało mężczyźnie niezłej zabawy. Jego torbą z ubraniami zajął się Eddie, pakunek z przekąskami i termos ze słodką herbatą trafiły na kolana Wu, który prawie podskakiwał na swoim siedzeniu. Bo oto właśnie dzisiaj wielki świat się dla niego otwierał, a Wu miał zamiar przyjąć wszystko, co mu zaoferuje.
    Eddie zasiadł za kierownicą i zapuścił motor. Auto trochę zadrżało, kiedy uruchamiał się silnik, ale nie szarpnęło za bardzo, kiedy mężczyźni włączyli się do ruchu. Poza nimi właściwie nikt nie poruszał się ulicą, mogli więc jechać trochę szybciej, jednak z zachowaniem przepisów – Wu był bardzo uczulony na punkcie wszystkich znaków i jazdy zgodnie z nimi. Nawet teraz, mimo bycia niesamowicie podekscytowanym, nie zapominał o tym, by zwracać uwagi na wszelkie słupy i na deskę rozdzielczą.
    – Możesz załączyć radio – usłyszał od kierowcy, co wykonał z olbrzymią radością i szybko. Nie dbał o to, jaka stacja poleci, bo i tak nie rozpoznawał piosenek. Chodziło o to, by słyszeć jakąkolwiek melodię z tego niewielkiego urządzenia, jakie stanowiło część wnętrza.
    Być może Highway to Hell nie było jednym z tych utworów, jakie lubił Eddie, jednak nie zareagował, widząc, że Wu rozpromienia się jeszcze bardziej, zaczyna kiwać do rytmu i rozkłada niewielką mapę najbliższych trzech stanów, by odnaleźć na niej nazwy, które coś mu powiedzą. Zawsze przeglądał ją, kiedy gdzieś wyruszał, bo po prostu czuł się bezpiecznie, mogąc w ten sposób śledzić trasę. Wtedy też nie zadawał zbyt wielu pytań, za to cieszył się, że wszystko idzie według planu. A plany i rutyna to było coś, co stanowiło jego bezpieczny kokon, w którym lubił tkwić.
    – Patrz, jak to blisko! – zakrzyknął Wu i wskazał palcem odpowiedni punkt na mapie, który wskazywał położenie miejscowości zamieszkałej przez jego krewną. – Dojedziemy tam za godzinę!
    Ta radość mogłaby mu się udzielić, gdyby Eddie nie był bardziej racjonalnym człowiekiem. Westchnął cicho pod nosem i uśmiechał się słabo do Wu, jedynie na sekundę przenosząc spojrzenie z drogi na przyjaciela. Nie chciał gasić jego entuzjazmu ani tłumaczyć mu, że mapa posiada skalę i faktyczna odległość jest inna, bo dobrze wiedział, że towarzysz tego nie zrozumie – skoro nie udało mu się to w czwartej klasie, kiedy jeszcze byli kompanami z jednej ławki, to teraz pewnie by się nie powiodło. Po co tracić na to nerwy?
    Mężczyzna zapatrzył się przed siebie, jednak mimo wjazdu do jednego z większych miast w okolicy, nie napotkał wielu innych kierowców. Nie mógł udawać więc, że jest pochłonięty skupieniem na jeździe, winien więc jakoś pociągnąć temat.
    A niech straci. Niech będzie ta mapa.
    – Wiesz, z tym przedmiotem to ciekawa rzecz – powiedział jakby od niechcenia, jednak udało mu się przykuć uwagę Wu, którego ręka zawisła nad torbą z przekąskami.
    – Jak to taka?
    – No tak. Bo pokazuje, iż coś, co jest bardzo daleko, to i tak nadal jest dość blisko – wyjaśnił, co właściwie ani trochę nie rozjaśniło Wu tego, dlaczego przyjaciel nazwał mapę ciekawą rzeczą.
    Mimo to Wu udał, że jest inaczej, uśmiechnął się promiennie i pokiwał głową.
    – Tak daleko, a nadal tak blisko! – powtórzył i zaśmiał się. – Chcesz oponkę?
    Eddie także się roześmiał.
    – Jasne, dzięki.
    Dość szybko uporali się ze słodkościami, jakie Wu zabrał, zgodnie pozostawili kanapki na później, kiedy to urządzą sobie dłuższą przerwę po przekroczeniu połowy odległości. Radio grało dalej, przez uchylone okna wpadało świeże powietrze. Po prostu idealne warunki, by wyruszyć w taką podróż.
    Ale Wu nie podziwiał tego przez cały czas. Miał bowiem do wypełnienia pewne zadanie – w związku ze zmianą pory roku i temperatury spodziewano się nagłego pojawienia wszelkiego robactwa. By nie dopuścić do skrajnych sytuacji, kiedy jedynym ratunkiem byłaby integrowana metoda zwalczania szkodników, czyli potocznie dezynsekcja, pani Curtis wydrukowała dla Wu odpowiednią instrukcję, co powinien robić, gdyby tylko dojrzał choćby jednego karalucha.
    Wśród dźwięków kolejnej piosenki Wu czytał wydruk, jaki pracodawczyni mu dała, a który zawierał instrukcję, jak rozgniatać insekty, jeśli takie się pojawią w sprzątanym pomieszczeniu, by ich truchła nie zrobiły większego bałaganu. Eddie, który śmiał o to zapytać, aż skrzywił się z obrzydzenia, że coś takiego jego przyjaciel musi robić.
    – Nie czujesz się źle, kiedy je zabijasz? – zapytał towarzysza, od razu zakładając, że kiedyś jakiegoś już zabił, na co Wu z uprzejmym uśmiechem pokręcił głową.
    – Nie – odparł. – Ja im tylko pomagam trafić do lepszego miejsca, gdzie mogą sobie spokojnie żyć.
    – Słucham?
    Jeszcze kilkadziesiąt mil dzieliło ich od miejsca, gdzie mieli zrobić postój, rozmowa to był idealny plan na wykorzystanie czasu. A że temat widniał na wydrukowanych kartkach…
    Eddie nie bardzo dowierzał w to, co usłyszał.
    – Robaki? Trafiają do nieba? Po śmierci?
    Przy każdym pytaniu, jakie padło, Wu przytaknął skinieniem, nie odrywając wzroku od liter w rozmiarze dwadzieścia dwa, bo takie najlepiej mu się czytało, choć przy tym miał więcej kartek i czuł się źle, że w taki sposób wykorzystywał drzewa.
    – Tak, robaki, do nieba.
    Eddie zaśmiał się na to.
    – Czyli że co? Twierdzisz, że karaluchy mają dusze i po śmierci mogą trafić do piekła i nieba? Takich tylko dla insektów?
    – Tak!  zakrzyknął Wu i klasnął w dłonie. Cieszył się, że przyjaciel go zrozumiał i – co było najważniejsze – nie wyśmiał za  takie myślenie.
    Prawdę mówiąc, Eddie ledwie się opanował i wstrzymał dziki chichot, jaki pchał mu się na usta. To mogłoby zabrzmieć bardzo nie na miejscu, a nie chciał psuć przyjacielowi humoru. Jakby nie patrzeć, od komfortu i samopoczucia Wu zależało w głównej mierze, jak się ta wyprawa zakończy, kiedy kalendarz wskaże niedzielę.
    – I kwiaty też mają dusze – dodał Wu i nie było mocnych, temat musiał się ciągnąć, póki pasażer nie skończył czytać i nie przerzucił się na szukanie kolejnych znaków z informacjami, których nie przyswajał, a które tak ładnie komponowały się z krajobrazem.
    Nim dotarli do celu, Wu czuł się już bardzo zmęczony także i tymi wszystkimi mijanymi znakami, miasteczkami, domami czy drzewami. Nie miał nawet siły, by pomachać popołudniowym biegaczom. Jego myśli poczęły dryfować ku wizji silnych ramion, które go przytulą, i ciepłego łóżka, do którego będzie mógł się wpakować po zjedzeniu przepysznej i sytej obiadokolacji. Ten obraz sprawił, że Wu uśmiechnął się do siebie. Świat w jego rozumowaniu składał się z wielu małych, aczkolwiek pięknych rzeczy.
    Uczucie radości nigdy nie było dla niego za daleko. Nosił je bardzo blisko, bo w swoim sercu. I będąc tutaj, u swojej babci, chciał się z nią podzielić właśnie tą radością. 

4 komentarze:

  1. Ach, no w końcu udało mi się tutaj dotrzeć. Jakoś ciężko mi się czyta cokolwiek i powolnie, ale Wu na pewno trochę mnie podbuduje, także będzie okej :D.
    W sumie to takie piękne, że Wu z taką dokładnością zabiera się do podróży. Choć to są drobne rzeczy, to je planuje z wyprzedzeniem.
    Uch, to zetknięcie ludzi, którzy robią dobre uczynki dla reguły, a nie z własnego czystego sumienia... Już nienawidzę tej babci, serio. Zresztą ja mam szczgólną awersję do babci ze względu na własne relacje z nimi.
    HIGHWAY TO HELL! >DDD *śpiewa* ach, ja też uwielbiam.
    JA TEŻ UWAŻAM, ŻE KWIATY I ROBACZKI MAJĄ DUSZE. Może nie takie jak ludzie, ale one też czują! Czują i muszą gdzieś po śmierci iść, jestem tego pewna. Bo co, bo jak ludzie mają swoje religie, to im przysługuje tylko życie wieczne? No nie. Każdej istocie się to należy. Filozoficzne tematy po prostu, no XD. Chcę wierzyć w to samo, co Wu.
    W sumie dużo tu takich opisów, które czasami w jakiś sposób stanowiły dla mnie nadmiar treści, ale wciąż tekst jest o Wu, którego kocham i uważam, że fajnie ubierasz jego zachowania w słowa. I myśli, to przede wszystkim. Czekam na jego spotkanie z babcią, chociaż wiem, że babcia będzie głupią pindą... Uch.

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba pierwsze co przeczytałam z tej serii i mam takie... O. Trochę Forrest Gump, trochę Down the road. Dużo przemyśleń i refleksji. Najpierw miałam, "Boże, co za infantylny bohater", ale sytuacja szybko sie nakresla, ten bohater jest wyjatkowy. A Ty jestes prawdziwie pisarką, wszechstronność z jaką dotykasz najróżniejszych tematów... Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń