Nie mam pomysłu.
Siedzę
przed laptopem od kilku godzin (a może nawet dni), próbując tchnąć w moje
zimne, blade palce trochę ożywczej mocy nazywanej przez innych weną.
Gdyby
powstała jednoosobowa Kamasutra
związana wyłącznie z pozycjami na kanapie, zapewne byłabym jej autorką,
szczególnie jeżeli dołożyć do tego takie elementy jak laptop, kot, poduszka, pluszaki,
telefon… Nie żebym uskuteczniała samozadowalanie się kotem. To byłoby
zdecydowanie zbyt chore, nawet jak na mnie. Chodzi raczej o leniwe ćwiczenia ze
zmianą pozycji w miejscu, w którym przebywam cały dzień. Jednymi słowy:
udawanie produktywności w sposób nieproduktywny. W tym byłam akurat dobra.
Nie mam pomysłu.
W
zasadzie to nie tylko na stworzenie czegoś własnymi rękami, ale również na
życie – to najbliższe, bo w dalekosiężne plany nie było co wchodzić.
Wydaje
mi się, że zrobiłam już wszystko, co mogłabym zrobić. Zostałam nawet
przykładnym obywatelem obserwującym życie dziejące się na zewnątrz z pomocą
okna, wyobraźni i Internetu.
Posprzątałam,
ugotowałam, upiekłam, pospałam, oglądnęłam, odrobiłam, posmęciłam, pośmiałam,
napisałam, przeczytałam, pochodziłam, poskakałam, pomęczyłam, pogadałam. I co
dalej? Czekanie, czekanie, czekanie.
Nie mam pomysłu.
Przeglądam
bezcelowo Instagrama, pragnąc wejść w kolorowy, zafałszowany świat pełen
różowych filtrów. Widzę pięknie przystrojone babeczki cytrynowe z fiołkami, rudą
kobietę tulącą do piersi wypchanego lisa – ostatnio widziałam takiego w parku
(nie wypchanego, żywego), przynajmniej dopóki go nie zamknęli (nie lisa, park);
dalej patrzę na szczęśliwe osoby siedzące w domu z kubkiem kawy w dłoni i w
szlafroku. Umalowane, uśmiechnięte, pełne energii, takie jak zawsze, bo na
Instagramie nie istnieje pojęcie zmęczenia i brzydoty (chyba że w jego ciemnych
odmętach). Ja też mam na sobie szlafrok, ale nie wyglądam instagramowo. Raczej
gównianie. Zarzuciłam na siebie brudne dresy, starą koszulkę w koty i dziurawe
skarpetki. To kolejny tydzień bez makijażu – ach, odpoczynek dla skóry, szkoda
tylko, że ta postanowiła mnie w ramach przerwania rutyny zdradzić i wzmocnić
działanie alergii. Teraz wyglądam jak opuchnięty pomidor z łuszczącą się skórą
węża. Nadaję się na halloweenową sesję zdjęciową. Cóż, przynajmniej siedzę w
domu, więc nikt mnie nie zobaczy – promyk nadziei w pochmurny dzień owiany
sztuczną mgiełką wentylatora z laptopa.
Nie mam pomysłu.
W
zasadzie to mogłabym być zawiniętą w kołdrę rolką sushi, którą karmiono by
przez rurkę koktajlami na bazie mleka kokosowego (żebym przypadkiem jeszcze
bardziej nie opuchła). Z drugiej strony nikomu nie chciałoby się utrzymywać
takiej żywej, nieruszającej się sushi rolki, która pije drogie mleko.
Nie mam pomysłu.
Dlatego
piszę coraz krótsze zdania, aby wypełniać pusty dokument zbędną treścią, która
nie niesie ze sobą żadnych złotych myśli, tylko narzekania kolejnej z rzędu osoby
w sieci, niemającej na nic ochoty i motywacji.
Nie mam pomysłu.
Zapomniałam
o słowach kluczowych. Czy będzie
dobrze, jeżeli napiszę je ciągiem? A może potraktuję je jako epitety czegoś, co
mnie otacza lub mogłoby otaczać, gdybym sobie na to nazbierała hajs? To w końcu
bardzo twórcze.
Metalowe krzesło (najlepiej takie do
tortur, bo zawsze o nim marzyłam). Zapomniane relacje (z ludźmi, którzy niby gdzieś tam są, ale jakoś tak
fizycznie zniknęli). Tajemniczy
dźwięk dochodzący z kuchni (a tak naprawdę to bulgoczące w wodzie worki kaszy
jaglanej, gotujące się w rondlu). I to dudnienie
w mojej głowie (nie, to jednak pies ukryty pod firanką ucieka przez sen,
waląc pazurami o panele).
Nie mam pomysłu.
Było
chyba coś jeszcze.
Ach,
tak.
–
Mówiłem ci, żebyś nigdy tu nie wchodził.
–
Ale słyszałem krzyki!
–
To nie twój problem.
Ciekawy
dialog, ale na niego też…
Nie mam pomysłu.
Ziewam
i spoglądam na zegar. Nie jest wcześnie i nie jest późno. Może powinnam zrobić
podwójny trening na zasikanym przez kota dywanie, żeby zabić ostatki czasu,
jaki mi pozostał. Może powinnam dokończyć oglądanie rasistowskiego dokumentu
kulinarnego na Netfliksie. Może powinnam po raz kolejny przejść myślami przez
całe swoje życie, szczególnie zatrzymując się na tych jego złych fragmentach.
Może powinnam przygotować kolejną wymyślną potrawę. Może powinnam napisać
kolejny sensowny tekst. Może powinnam wstać z łóżka i udawać, że dzień jest
piękny. Może powinnam…
Nie mam pomysłu.
Laptop
mi się rozładowuje.
Jestem
za leniwa, żeby wstać i sięgnąć po ładowarkę.
Próba
skończyła się upadkiem telefonu z łóżka.
Pies
położył się na mnie ciężkim dupskiem.
Kot
zasłonił mi ekran ogonem.
Kot
potraktował mnie jak poduszkę.
Kot
chce miziania.
Kot
się na mnie gapi i ostrzegawczo mruczy.
A
pies dalej śpi.
Znowu
piecze mnie skóra.
Czuję
się jakaś połamana.
Chyba
jestem głodna, ale nie chce mi się iść do kuchni.
Przydałoby
mi się wejść pod prysznic.
I
może umyć zęby.
Jest
już poniedziałek? Nie, jeszcze nie.
Szkoda.
A
może…
Nie mam pomysłu.
Więc
kończę.
Hej :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak to zabrzmi, ale... Widziałam Cię. W Twoim pokoju we Wrocławiu, jak siedzisz przy biurku i miałam ochotę do Ciebie dołączyć! Ten tekst jest prosty, ale przy tym tak życiowy, że mam ochotę przybić piątkę narratorowi. Te dygresje w nawiasach mnie z jakiegoś powodu rozbawiły. Masz mnie. Czuję się, jakbyś i moje serce oraz nastrój ujęła w powyższych słowach. I poczułam się lepiej, wiedząc, że nie tylko ja tak mam. Dziękuję Ci za to!
Pozdrawiam.
Hmm... Trudno mi się odnieść do tekstu, którego myślą przewodnią jest brak pomysłu. Też wszelakie wygibasy z laptopem, czy przemiana w sushi są mi stosunkowo obce.
OdpowiedzUsuńMogę jednak zapłakać nad cierpieniem narratora. Wygląda bowiem na to, iż przeżywa swoje małe piekło na ziemi, starając się wzbudzić w sobie wenę. Choć... Czy powinienem? W końcu jeśli ktoś zadaje sobie trud, kiedy nie musi, czy nie czerpie z tego jakiejś przyjemności? Być może tekst przedstawia małe guilty pleasure masochisty. Wtedy powinienem cieszyć się szczęściem narratora. Hmm... Muszę wypłynąć gdzieś myślami i o tym porozmyślać. (Jakoś w końcu trzeba zabić czas :D )
O kurczę. Ta teoria z masochizmem jest bardzo ciekawa! Naprawdę! Bardzo głębokie wejście do rozważania nad tekstem! Aż sama na niego spojrzałam z trochę innej strony :D.
UsuńAle jednak miałaś pomysł na tekst o braku pomysłu! Parę razy się zaśmiałam ("Teraz wyglądam jak opuchnięty pomidor z łuszczącą się skórą węża"), tekst jest lekki i tak się go czyta. Troszkę można się z nim utożsamić przez tę wszechobecną kwarantannę.Podoba mi się Twoje poczucie humoru!
OdpowiedzUsuńPozdro!
Pięknie odwzorowane życie człowieka pisarza na kwarantannie. W moim przypadku wygląda to dokładnie tak samo, minus zwierzęta, bo ich nie mam. Ale stuprocentowo zgadzam się z tymi wygibasami na kanapie, brakiem weny i ogólnym pierdolcem, którego można dostać, siedząc w zamknięciu tyle czasu. Choć naprawdę chcielibyśmy być produktywni, to całe to zamknięcie wysysa z człowieka jakiekolwiek chęci do życia. Jednak z drugiej strony, człowiek kreatywny nawet i z braku pomysłu potrafi napisać to, co aktualnie się dzieje, co siedzi w chyba każdym. Bardzo dobre posunięcie. Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuń