Przed tygodniem skończyłam czytać
„Kwiaty dla Algernona”. Nadal mnie trzyma, więc tutaj macie coś w podobnym
klimacie. Jednak obejdzie się bez łez. Możliwy powrót do bohatera w przyszłości,
nie będzie to jednak żadne uniewersum.
Nie bardzo tutaj pasował i to od
samego początku, jak się tu przeniósł. W jego wyglądzie może i nie było nic
zaskakującego czy też charakterystycznego – nie miał skośnych oczu, długich
włosów czy też strasznie wystających kości policzkowych przywodzących na myśl
śmierć – a mimo to sam jego widok wywoływał u innych uczucie abominacji.
Jakby ten chłopiec miał to coś, co odpychało od niego innych ludzi.
Nie była to pewnie jego wina – ta rzadko kiedy leży po stronie kilkuletnich dzieci – ale kiedy nie chce się szukać winnych, najlepiej wszystko zrzucić na ofiarę. To dlatego było mu tak ciężko. Przez pierwsze miesiące był niczym duch – inne dzieci nie zwracały na niego uwagi, jeśli chodziło o wybieranie towarzyszą do przeróżnych gier. Nie miał się z kim bawić, co zabolało go najmocniej, gdy któregoś dnia podbiegł do swojego równolatka bawiącego się w piaskownicy i, trzymając rękę na jego ramieniu, rzucił:
Nie była to pewnie jego wina – ta rzadko kiedy leży po stronie kilkuletnich dzieci – ale kiedy nie chce się szukać winnych, najlepiej wszystko zrzucić na ofiarę. To dlatego było mu tak ciężko. Przez pierwsze miesiące był niczym duch – inne dzieci nie zwracały na niego uwagi, jeśli chodziło o wybieranie towarzyszą do przeróżnych gier. Nie miał się z kim bawić, co zabolało go najmocniej, gdy któregoś dnia podbiegł do swojego równolatka bawiącego się w piaskownicy i, trzymając rękę na jego ramieniu, rzucił:
– Jestem właśnie
tutaj, dlaczego nie możesz mnie zobaczyć?
Nie usłyszał odpowiedzi, za to otrzymał przydomek dziwak i nie mógł liczyć na żadne zaproszenia do wspólnych gier. Musiał nauczyć się życia w pojedynkę, co dla zaledwie ośmiolatka było naprawdę trudne. Gorzej było, kiedy po wakacjach poszedł z innymi dziećmi do szkoły i jasne stało się, że nie zna alfabetu. Albo zna, ale przy tym stałe zamienia miejscami litery U i W. Nie potrafił bowiem zrozumieć ich kolejności, stworzył więc tę, która pasowała do jego pojmowania. Stąd też zyskał miano Wu i tak już był nazywany przez szkolnych kolegów, a także w życiu dorosłym. Nadane mu po urodzeniu imię przestało mieć jakieś znaczenie, za to kiedy tylko ktoś w miasteczku usłyszał o Wu, od razu kojarzył, o kim mowa.
Bo okazało się, iż ten dzieciak, który od zawsze był inny, jest po prostu głupi, a inni wyczuwają to na odległość. Bardzo długo jego rodzina walczyła, by zapewnić mu odpowiedni poziom edukacji i nauczyć tych podstaw, które przydadzą mu się już do końca życia, ale i w tym okazywał się być za mało pojętnym uczniem. Trochę to przykre, ale poddano się całkowicie, kiedy Wu dostał do przeczytania powieść o podobnym do siebie Charliem – właściwie to dziennik – i nie zrozumiał z niej nic poza tym, że jednym z bohaterów zapisków była mysz. Nie przyswoił jej koloru ani jakie miała znaczenie dla całości dzieła, po prostu była mysz. I tyle.
Dano mu wystarczająco dużo, by nie dał się zabić po pierwszym wyjściu na zewnątrz, a wiedząc, że kiedyś zostanie sam, bez żadnej rodziny, znaleziono mu pracę w firmie sprzątającej, której właścicielka mogła sobie pozwolić na zaadaptowanie dla chłopaka jednego z pokoi we własnym domu. Była to właściwie dobudówka do głównego budynku, w której stworzono coś na kształt kawalerki – była tam łazienka, aneks kuchenny, mały salon i odrębna sypialnia przypominająca pokój Harry’ego Pottera, która nie znajdowała się jednak pod schodami, a na jednym piętrze z pozostałymi pomieszczeniami. Metraż nie był może zbyt duży, ale taka przestrzeń wystarczała, by Wu miał gdzie spać, przyrządzać sobie kanapki i układać drewniane klocki – ta czynność od zawsze go uspokajała. Jego pensja pokrywała rachunki do tego stopnia – nie generował ich zbyt wiele, nie potrafiąc obsługiwać komputera czy smartfona wymagającego ładowania, a telewizję oglądał jedynie w niedziele – by był w stanie nawet co nieco oszczędzić na gorsze czasy.
Właśnie w tym swoim mieszkanku znajdował się Wu, kiedy zjawił się nieoczekiwany, ale przy tym zawsze najbardziej wyczekiwany, gość. Eddie, bo tak miał na imię kolega ze szkolnych lat, który jako jedyny zechciał dobrowolnie być przyjacielem głupiego Wu, zapukał do okna salonu, bo przecież po co dzwonić do drzwi? To był znak, który w użyciu był i miał być, bo to było dla Wu zawsze tak samo czytelne.
Wu siedzący na koślawym krześle spojrzał w stronę okna, a na widok kolegi uśmiechnął się w sposób świadczący o tym, że prawdziwie się cieszy, a nie tylko uśmiecha dlatego, że inni się uśmiechają. Powoli wstał i udał się do drzwi, by otworzyć przyjacielowi i powitać go w swoim małym azylu.
– No cześć, kolego – przywitał go Eddie, klepiąc po plecach. – Co słychać? Przyniosłem ci oponki z serem, mam nadzieję, że będą ci smakować.
– Czeeść, dziękuję! – Wu przyjął papierową torbę ze słodką zawartością i przeszedł do małej kuchni. – Chcesz herbata?
Mimo prawie trzydziestki na karku Wu miewał problemy z prawidłowym mówieniem, jednak dla Eddie’go nie stanowiło to żadnego problemu. Przyzwyczaił się, a nawet uznawał to za nieodłączną część Wu. Taki był, nie warto było tego zmieniać.
– Jasne, że chcę. Dzięki.
Woda musiała gotować się nie aż tak dawno temu, gdyż po włączeniu płomienia niewiele czasu potrzebował czajnik, by zacząć gwizdać. Torebka czarnej herbaty zniknęła w głębi kubka, do którego wrzucił ją Wu. Chwilę później wziął się do kolejnej czynności. Prawie szturchnął miskę, do której kolega wrzucił kilka oponek, gdy wlewał wrzątek do kubka, by zaparzyć w nim herbatę dla gościa. Później podszedł do lodówki i wyciągnął z niej kartonik z mlekiem, bo wiedział, że może być potrzebne.
Kiedy tak mu się przyglądał, przez myśl Eddiego przeszło, że gdyby poprosił o szkocką z lodem i limonką, to by ją tutaj otrzymał; mimo że nie miał ich w mieszkaniu, chudy Wu na pewno by je zdobył, byle tylko zadowolić przybysza. Bo właśnie w ten sposób Wu był uległy. Uwielbiał spełniać życzenia innych ludzi i widzieć u nich zadowolenie, bo wówczas wiedział, że wywiązał się ze swojego zadania. Dlatego zawsze dawał z siebie wszystko w pracy, by klienci byli usatysfakcjonowani, a w domyśle dobrze też płacili, by i jego szefowa, której tak wiele zawdzięczał, także była zadowolona.
To właściwie było tym, co najbardziej martwiło Wu: czy inni są szczęśliwi z tym, co mają i co otrzymują od innych. Może był głupi, ale dobrze odczytywał uczucia ludzi, z którymi miał do czynienia, dlatego robił to, co robił. Niby nie było to wiele, a może i miało jakieś znaczenie. Mimo to Eddie mu zazdrościł: tego braku większych trosk, martwienia się wieloma rachunkami czy tym nieszczęsnym parkowaniem w mieście, które miało zdecydowanie za mało miejsc postojowych. Dla Wu świat był tak prosty, jak jego umysł – jeśli czegoś nie rozumiał, nie poświęcał wiele czasu, by to poznać. Trzymał się tego, co było dla niego jasne, taka egzystencja całkowicie mu wystarczała.
Z kubkiem w dłoni Wu zbliżył się do niskiego stolika w salonie, a Eddie zajął drugie z koślawych krzeseł, jakie można tu było znaleźć.
– Wiesz, stary – zaczął i zaraz zamilkł, by napić się herbaty. Była taka sobie, dlatego dolał do niej mleka. Tak zawsze robiła jego babcia, a że ją kochał, to przejął od niej ten zwyczaj i teraz sam się tak delektował. – Wiesz, Wu, świat to jednak jest kijowy dla ludzi z takim nastawieniem jak moje. I dlatego rzuca mi tyle kłód pod nogi.
Może Wu nie rozumiał, o co chodzi, ale potulnie przytaknął ruchem głowy i chwycił w palce jedną z oponek. Pewne było, że ubrudzi się cukrem pudrem, jakim ją posypano, jednak czym było ubrudzenie się przy tym wspaniałym smaku?
Eddie przyglądał mu się z uśmiechem.
– Jesteś szczęściarzem – powiedział swojemu infantylnemu koledze i upił łyk bawarki. – Trzymam z tobą, chociaż nosisz skarpety do sandałów.
– Tak jest wygodnie – odparł Wu i zaśmiał się z oponką w buzi. – I zdrowo.
Eddie zaśmiał się na to wyjaśnienie.
– Heh, masz rację. Wygoda jest bardzo potrzebna. – Westchnął i zerknął w stronę okna, w które niedawno pukał. – Czasami chciałbym być taki jak ty, Wu. Chciałbym być jak ty.
Kolega uśmiechnął się i chwycił za drugą oponkę, później za kolejną, a Eddie odprężył się i zaczął opowiadać o tym, co tak bardzo go ostatnio zmartwiło i co przywiodło do mieszkania kogoś, kto może nie rozumiał, ale był lepszy od ściany, bo prawdziwie słuchał i reagował jakimś ruchem na tym, co mu się mówiło.
Kiedy, lata temu, Wu pełen był lęków, bo ludzie nie dostrzegali go, choć był tuż obok. Teraz okazywał się najlepszym słuchaczem. I co z tego, że jego iloraz inteligencji nie był wysoki? Za to ten emocjonalny działał bez zarzutu i wychodziło na to, że był o wiele ważniejszym wyznacznikiem człowieczeństwa. Dla niektórych Wu był najlepszym, co ich spotkało, a Eddie był tylko jednostką w tym rozległym gronie.
Nie usłyszał odpowiedzi, za to otrzymał przydomek dziwak i nie mógł liczyć na żadne zaproszenia do wspólnych gier. Musiał nauczyć się życia w pojedynkę, co dla zaledwie ośmiolatka było naprawdę trudne. Gorzej było, kiedy po wakacjach poszedł z innymi dziećmi do szkoły i jasne stało się, że nie zna alfabetu. Albo zna, ale przy tym stałe zamienia miejscami litery U i W. Nie potrafił bowiem zrozumieć ich kolejności, stworzył więc tę, która pasowała do jego pojmowania. Stąd też zyskał miano Wu i tak już był nazywany przez szkolnych kolegów, a także w życiu dorosłym. Nadane mu po urodzeniu imię przestało mieć jakieś znaczenie, za to kiedy tylko ktoś w miasteczku usłyszał o Wu, od razu kojarzył, o kim mowa.
Bo okazało się, iż ten dzieciak, który od zawsze był inny, jest po prostu głupi, a inni wyczuwają to na odległość. Bardzo długo jego rodzina walczyła, by zapewnić mu odpowiedni poziom edukacji i nauczyć tych podstaw, które przydadzą mu się już do końca życia, ale i w tym okazywał się być za mało pojętnym uczniem. Trochę to przykre, ale poddano się całkowicie, kiedy Wu dostał do przeczytania powieść o podobnym do siebie Charliem – właściwie to dziennik – i nie zrozumiał z niej nic poza tym, że jednym z bohaterów zapisków była mysz. Nie przyswoił jej koloru ani jakie miała znaczenie dla całości dzieła, po prostu była mysz. I tyle.
Dano mu wystarczająco dużo, by nie dał się zabić po pierwszym wyjściu na zewnątrz, a wiedząc, że kiedyś zostanie sam, bez żadnej rodziny, znaleziono mu pracę w firmie sprzątającej, której właścicielka mogła sobie pozwolić na zaadaptowanie dla chłopaka jednego z pokoi we własnym domu. Była to właściwie dobudówka do głównego budynku, w której stworzono coś na kształt kawalerki – była tam łazienka, aneks kuchenny, mały salon i odrębna sypialnia przypominająca pokój Harry’ego Pottera, która nie znajdowała się jednak pod schodami, a na jednym piętrze z pozostałymi pomieszczeniami. Metraż nie był może zbyt duży, ale taka przestrzeń wystarczała, by Wu miał gdzie spać, przyrządzać sobie kanapki i układać drewniane klocki – ta czynność od zawsze go uspokajała. Jego pensja pokrywała rachunki do tego stopnia – nie generował ich zbyt wiele, nie potrafiąc obsługiwać komputera czy smartfona wymagającego ładowania, a telewizję oglądał jedynie w niedziele – by był w stanie nawet co nieco oszczędzić na gorsze czasy.
Właśnie w tym swoim mieszkanku znajdował się Wu, kiedy zjawił się nieoczekiwany, ale przy tym zawsze najbardziej wyczekiwany, gość. Eddie, bo tak miał na imię kolega ze szkolnych lat, który jako jedyny zechciał dobrowolnie być przyjacielem głupiego Wu, zapukał do okna salonu, bo przecież po co dzwonić do drzwi? To był znak, który w użyciu był i miał być, bo to było dla Wu zawsze tak samo czytelne.
Wu siedzący na koślawym krześle spojrzał w stronę okna, a na widok kolegi uśmiechnął się w sposób świadczący o tym, że prawdziwie się cieszy, a nie tylko uśmiecha dlatego, że inni się uśmiechają. Powoli wstał i udał się do drzwi, by otworzyć przyjacielowi i powitać go w swoim małym azylu.
– No cześć, kolego – przywitał go Eddie, klepiąc po plecach. – Co słychać? Przyniosłem ci oponki z serem, mam nadzieję, że będą ci smakować.
– Czeeść, dziękuję! – Wu przyjął papierową torbę ze słodką zawartością i przeszedł do małej kuchni. – Chcesz herbata?
Mimo prawie trzydziestki na karku Wu miewał problemy z prawidłowym mówieniem, jednak dla Eddie’go nie stanowiło to żadnego problemu. Przyzwyczaił się, a nawet uznawał to za nieodłączną część Wu. Taki był, nie warto było tego zmieniać.
– Jasne, że chcę. Dzięki.
Woda musiała gotować się nie aż tak dawno temu, gdyż po włączeniu płomienia niewiele czasu potrzebował czajnik, by zacząć gwizdać. Torebka czarnej herbaty zniknęła w głębi kubka, do którego wrzucił ją Wu. Chwilę później wziął się do kolejnej czynności. Prawie szturchnął miskę, do której kolega wrzucił kilka oponek, gdy wlewał wrzątek do kubka, by zaparzyć w nim herbatę dla gościa. Później podszedł do lodówki i wyciągnął z niej kartonik z mlekiem, bo wiedział, że może być potrzebne.
Kiedy tak mu się przyglądał, przez myśl Eddiego przeszło, że gdyby poprosił o szkocką z lodem i limonką, to by ją tutaj otrzymał; mimo że nie miał ich w mieszkaniu, chudy Wu na pewno by je zdobył, byle tylko zadowolić przybysza. Bo właśnie w ten sposób Wu był uległy. Uwielbiał spełniać życzenia innych ludzi i widzieć u nich zadowolenie, bo wówczas wiedział, że wywiązał się ze swojego zadania. Dlatego zawsze dawał z siebie wszystko w pracy, by klienci byli usatysfakcjonowani, a w domyśle dobrze też płacili, by i jego szefowa, której tak wiele zawdzięczał, także była zadowolona.
To właściwie było tym, co najbardziej martwiło Wu: czy inni są szczęśliwi z tym, co mają i co otrzymują od innych. Może był głupi, ale dobrze odczytywał uczucia ludzi, z którymi miał do czynienia, dlatego robił to, co robił. Niby nie było to wiele, a może i miało jakieś znaczenie. Mimo to Eddie mu zazdrościł: tego braku większych trosk, martwienia się wieloma rachunkami czy tym nieszczęsnym parkowaniem w mieście, które miało zdecydowanie za mało miejsc postojowych. Dla Wu świat był tak prosty, jak jego umysł – jeśli czegoś nie rozumiał, nie poświęcał wiele czasu, by to poznać. Trzymał się tego, co było dla niego jasne, taka egzystencja całkowicie mu wystarczała.
Z kubkiem w dłoni Wu zbliżył się do niskiego stolika w salonie, a Eddie zajął drugie z koślawych krzeseł, jakie można tu było znaleźć.
– Wiesz, stary – zaczął i zaraz zamilkł, by napić się herbaty. Była taka sobie, dlatego dolał do niej mleka. Tak zawsze robiła jego babcia, a że ją kochał, to przejął od niej ten zwyczaj i teraz sam się tak delektował. – Wiesz, Wu, świat to jednak jest kijowy dla ludzi z takim nastawieniem jak moje. I dlatego rzuca mi tyle kłód pod nogi.
Może Wu nie rozumiał, o co chodzi, ale potulnie przytaknął ruchem głowy i chwycił w palce jedną z oponek. Pewne było, że ubrudzi się cukrem pudrem, jakim ją posypano, jednak czym było ubrudzenie się przy tym wspaniałym smaku?
Eddie przyglądał mu się z uśmiechem.
– Jesteś szczęściarzem – powiedział swojemu infantylnemu koledze i upił łyk bawarki. – Trzymam z tobą, chociaż nosisz skarpety do sandałów.
– Tak jest wygodnie – odparł Wu i zaśmiał się z oponką w buzi. – I zdrowo.
Eddie zaśmiał się na to wyjaśnienie.
– Heh, masz rację. Wygoda jest bardzo potrzebna. – Westchnął i zerknął w stronę okna, w które niedawno pukał. – Czasami chciałbym być taki jak ty, Wu. Chciałbym być jak ty.
Kolega uśmiechnął się i chwycił za drugą oponkę, później za kolejną, a Eddie odprężył się i zaczął opowiadać o tym, co tak bardzo go ostatnio zmartwiło i co przywiodło do mieszkania kogoś, kto może nie rozumiał, ale był lepszy od ściany, bo prawdziwie słuchał i reagował jakimś ruchem na tym, co mu się mówiło.
Kiedy, lata temu, Wu pełen był lęków, bo ludzie nie dostrzegali go, choć był tuż obok. Teraz okazywał się najlepszym słuchaczem. I co z tego, że jego iloraz inteligencji nie był wysoki? Za to ten emocjonalny działał bez zarzutu i wychodziło na to, że był o wiele ważniejszym wyznacznikiem człowieczeństwa. Dla niektórych Wu był najlepszym, co ich spotkało, a Eddie był tylko jednostką w tym rozległym gronie.
Słyszałam co nieco o tej książce. p
OdpowiedzUsuńPojawiała się ona na blogach książkowych, dzięki czemu poznawałam kolejne opinie, gdzie podkreślano, że czytanie jej bywa dosyć... Trudne? Tak, to idealne słowo. I widzę, że Twoja inspiracja historią stała się ogromna, gdyż Twoje opowiadanie – choć ciekawie poprowadzone, dobrze ukazujące postrzeżenia na temat życia Wu, jak i jego samego – ciężko się pochłania. Potrzebowałam chwili ciszy oraz spokoju, by się w tym nie zgubić. No ale nie zawsze można płynąć przez tekst. Trzeba też natrafiać na coś, co nakazuje zwolnić i nakłonić do refleksji. A przy tym opowiadaniu jest to możliwe. Bo nasz Wu jest opóźniony, nie posiadł większości wiedzy, jaką ofiarowuje system edukacyjny, ale to nie jest powód, by wytykać go palcami. To przede wszystkim człowiek. Człowiek, który ma uczucia i – jak widać – szanuje innych, choć wielu się w tym nie odwzajemnia. I sam Eddie poniekąd go wykorzystuje, ale da się dostrzec, że mu w jakiś sposób na nim zależy. Liczę jednak na to, że zacznie to pogłębiać.
Pozdrawiam!
Pogłębiać, w sensie, że zacznie traktować tak, jak powinno traktować się przyjaciela.
UsuńO książce nie słyszałam, ale to jak przestawilas Wu i jego przyjaciela zachęca co przeczytania książki. Ciężkie życie miałam mało inteligentny Wy ale nawet tacy ludzie znajdują przyjaciół wiernych i właśnie dla takich ludzi był w stanie zrobić wszytko. Czy jest to zła cecha? Bynajmniej ale obawiam się że z tego powodu czyli chęci zadowalanie innych Wu wiele razy w życiu zostanie wykorzystany. Myślę że popatrze za książka bo mnie zainteresowalas
OdpowiedzUsuńCiekawie przedstawiona postać. Inspiracja książką musiała być naprawdę duża, bo niemal miałam przez chwilę wrażenie, że przesiąknęłaś innym stylem pisania! Niby to ten sam, ale czuję się inaczej, zapoznając się z tym tekstem. Dobra, dzisiaj nie umiem się do końća wyrażać, bo usypiam, ale mam nadzieję, że to zrozumiałe XD.
OdpowiedzUsuńFajnie ukazujesz postać Wu. Jego prostotę, a przy tym i dobroć. Przypomina mi to książkę Dostojewskiego, "Idiotę" bodajże, bo prostota i dobro często są wykorzystywane przez innych ludzi.
Wiele razy się słyszy (i zresztą widzi), że osoby prowadzące proste życie pozbawione głębokiej refleksji, mają trochę łatwiej niż te, które prowadzą filozoficzno-egzystencjalne rozważania w głębi siebie. I to zakończenie w ogóle jest piękne, bo okazuje się, że nawet taka osoba jak Wu, którą niegdyś wszyscy gardzili (tak naprawdę bez powodu), jest bardzo ważna i wcale nie gorsza. Dla każdego z nas jest jakieś miejsce w społeczeństwie. Nie ma gorszych i lepszych.
Propsuję historię. Porusza temat, który chyba rzadko w literaturze jest poruszany!