Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 22 września 2019

[28] Stranger: Baby, you're all that I want ~ Miachar

    *tytuł śpiewany głosem Matta Bomera z Magic Mike XXL*
    Mimo zapewnień na rozmowie potwierdzającej, iż dostałem się na kurs przygotowawczy do Agencji, że wszystko będzie nam na bieżąco wyjaśniane i będziemy stale informowani o tym, co się w tym miejscu dzieje, mimo upływu tygodnia zajęć ja nadal czułem się nie tyle nowy w tym wszystkim, ale rządziła mną dezorientacja. Do tego nie byłem typem, który szybko nawiązuje nowe znajomości, więc do wszystkiego musiałem dorzucić odrobinę ciążącą mi samotność

    Ale była jedna osoba, adept jak ja, która od czasu naszego pierwszego spotkania traktowała mnie jak swojego ziomka, choć pochodziliśmy z różnych części kraju i z różnych środowisk. To właśnie ta osoba czekała na mnie codziennie rano przed stołówką, pod moim spojrzeniem napadała na szwedzki stół i towarzyszyła mi podczas posiłków, sprawiając, iż w oczach innych nie wychodziłem na totalnego odrzutka.
    Tego dnia także tak było. Ledwie skręciłem w korytarz prowadzący do przytułku dla głodujących, a już zauważyłem czającego się Willa Mirby'ego, który starał się wypatrzeć mnie ponad głowami innych agentów. Rozglądał się uważnie, jakby nie chciał mnie przegapić, a to wywołało jakiś dziwnie przyjemny uścisk w okolicy serca. Jakby komuś w tym miejscu zaczęła na mnie zależeć. To było... miłe. Choć zdawałem też sobie sprawę, że może stać się trudne, jeśli nie będę miał się na baczności.
    Nim na mój widok kiedy mnie zauważył zaczął krzyczeć coś na powitanie, uniosłem dłoń, pomachałem i przyspieszyłem kroku, by jak najszybciej do niego dotrzeć, nim zrobić coś, co sprawi, że innym agentom przed wejściem zrobi się aż nazbyt wesoło.
    Cześć przywitałem się. Chodźmy, jestem strasznie głodny.
    Will uśmiechnął się szeroko i klasnął w dłonie.
    Dzień doberek, ruszajmy więc próbować tych dobroci, jakie nam tu przyrządzono!
    Tak właściwie to nie byłem głodny, ale nigdy nie pomijałem śniadań, miło byłoby też nastawić się pozywtynie, czerpiąc z optymizmu i energii Mirby'ego. Poza tym raczono nas tu naprawdę dobrymi posiłkami. Jakoś nie chciałem z tego dzisiaj zrezygnować.
    Wiesz co, Navy? Kolega ściszył odrobinę głos, jakby właśnie chciał podzielić się jakąś wielką tajemnicą. Zrobię to!
    Spojrzałem na niego zaskoczony, nie do końca bowiem wiedziałem, o co mu chodzi.
    Tak? Naprawdę?
    No. Sięgnął po tacę i sztućce. Już zbyt długo się do tego zbieram, a poza tym... Co może mi się stać? W najgorszym razie sraczka. Jakoś to zniosę. Zaśmiał się, sięgnął także po małe miseczki i talerz. Idę. Trzymaj za mnie kciuki.
    Już chciałem mu powiedzieć, że to może być trudne, kiedy trzymam tacę z naczyniami, ale i tak by mnie nie usłyszał, zmierzając szybkim krokiem do stołów obfitości. Po kolei, stałym zwyczajem, nakładał to, co lubił, i to, co przypominało mu dom choć tutaj pieczywo nie umywało się do chleba, jaki piekła jego mama. Obserwowałem go, jak zmierza rónież do stołu z deserami, oszołomiony patrzyłem, jak z lekkim wahaniem dorzuca do jednej z miseczek żółtawobiałe żelki. A tego do tej pory nie robił.
    Otrząsając się z szoku, porwałem do jedzenia także coś dla siebie, po czym podążyłem w ślad z Willem, by zająć miejsce naprzeciwko niego przy stoliku na końcu stołówki. Odłożyłem tacę i spojrzałem na kolegę.
    Jestem pod wrażeniem przyznałem z wyraźnym podziwem w głosie. Czyżbyś był pierwszym kadetem z nowoprzyjętych, który się na to zdecydował?
    Mirby wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i porwał na kawałki pszenną bułkę.
    Dzięki. To możliwe. Spojrzał na żelki. Ale teraz mam lekkiego cykora.
    Dlaczego?
    Pieczywo wylądowało w jego ustach.
    U nas, w Wisconsin, nie ma żelek o smaku limonki, nie wiem, czego się spodziewać.
    Upiłem łyk kawy, którą ze sobą przyniosłem. Czarna, bez żadnych dodatków, miała w sobie orzechową nutę, która skradła mi serce po pierwszym razie, jak skosztowałem tego boskiego napoju. Była tym powodem poza towarzystwem Willa który nie pozwolił mi jeszcze zrezygnować z Agencji, choć podczas szkolenia uświadomiłem sobie, że tu nie pasuję.
    Może warto spróbować? Uśmiechnąłem się do niego. Najwyżej, jak sam zauważyłeś, będziesz miał sraczkę. Może warto zaryzykować?
    Kolega roześmiał się i skinął głową, sięgnął po jedną cząstkę słodyczy i odetchnął głęboko.
    No to... próbujemy.
    Zamknął oczy i wrzucił ją sobie do ust dokładnie tym samym ruchem, jak wcześniej bułkę. Przez kilkanaście sekund nic się nie działo. A później coś do niego dotarło.
    O rany, ale to jest dobre! zakrzyknął i wręcz rzucił się kolejne. O rany, ale pyszności dodał, po czym zapatrzył się na smakołyk i zanucił Bryana Adamsa: Baby, you're all that I want...
    Roześmiałem się i upiłem kolejny łyk kawy. Jak widać, obaj na początku naszej agencyjnej kariery znaleźliśmy miłość wśród podstawowych potrzeb. Później miały przyjść także inne miłości. Tylko że ja nie mogłem nucić Heaven na samą myśl o mojej, bo pozostawała tajemnicą. Przynajmniej do czasu, aż ktoś się o niej nie dowiedział.  

1 komentarz:

  1. Przybywam, bo Will <3, a w sumie i tak nudzę się, siedząc u babci, gdzie ta ogląda tureckie seriale.
    Awwww, już sam opis, że Will zawsze czekał na Granata przed stołówką jest takie uroczeeee. A testowanie limonkowych żelek... Ta otoczka podniosłości degustacji mnie rozbawiła XD. Jakby co najmniej miał spróbować jakiejś wymyślnej wódki ze skorpionem. Ale to takie urocze! I ta dziecinna reakcja Willa na smak żelek. Aż się zdziwiłam, że nie stanął na stole i nie zaczął je opiewać ponad niebiosa XD! Przynajmniej znamy genezę miłości Willa do żelek limonkowych!
    No i ten końcowy, dosyć smutny, granatowy fragment o miłości. Aż się łezka w oku zakręciła. Ej, ale Granat. Lepiej niż Grenade Mirby brzmi Madelyn Mirby, także ten... XD sorry. HUEHUE. Ty dobrze wiesz, że ja chcę więcej Strangera, także ten, nawet nie muszę tego mówić. Lovam!

    OdpowiedzUsuń