Krótki
tekst z wariacją na temat koreańskich wierzeń.
Nie
mogłem w to uwierzyć. Kiedy ja pogodziłem się ze swoim losem i pod okiem
jednego mrukliwego Żniwiarza przechodziłem przez pierwsze z czterdziestu
dziewięciu dni – które nimi w ogóle nie były – musiało wydarzyć się coś, co nie
powinno mieć miejsca, bo naruszyłoby wszelkie możliwe procedury. Byłem tym
zaskoczony, ale też wściekły i to tak, jak jeszcze po śmierci nie byłem.
Patrzyłem, jakbym widział ich po raz pierwszy, i miałem ochotę rozszarpać ich na strzępy. To by sprawiło, że przy ostatnim sądzie zostałbym skazany na czeluście piekielne, ale nie mogło być tam gorzej niż na wojnie. A przynajmniej czułbym się lepiej.
– Co tu robicie? – ryknąłem, a mój Żniwiarz i ci dwaj, którzy prowadzili grupę, przewrócili oczami. – Idioci! Nie zginąłem po to, żebyście też wykorkowali, do cholery! Cała idea poświęcenia polegała na tym, że to miałem być ja!
Plan – ostatni, jaki w życiu obmyśliłem – zakładał tylko moją śmierć na polu bitwy i zwycięstwo moich druhów. Dwudziestu mężów miało przejść do historii naszego kraju jako najwięksi bohaterowie, a teraz nic z tego! Bo oni zawiedli.
– Wybacz, szefie – odezwał się ten, który był mi największą pomocą. – Chyba za bardzo przejęliśmy się tym, że zginąłeś, a wróg to wykorzystał. Przepraszamy.
Miałem ochotę wrzeszczeć, kopać, może nawet gryźć, ale przecież nie byłem już w stanie, bo – do cholery jasnej! – nie miałem już ciała, które mógłbym wykorzystać do tych działań. Patrzyłem po całej tej grupie i było mi już zupełnie wszystko jedno, co usłyszę u kresu tych sądnych dni.
Chciałem się wsławić czymś heroicznym. Chciałem, by ktoś docenił to, co zrobiłem, i za moją odwagę wynagrodził w jakiś sposób moją rodzinę. Chciałem być kimś wielkim, o kim śpiewano by pieśni lub też pisano poematy. Chciałem być tym, kim należy, na królewskim dworze. Ale nie umiałem być sługą, a – jak widać – także wojownikiem i dowódcą nie za bardzo mi wyszło.
Co mogłem zrobić w tej sytuacji? Usiadłem na tym dziwnym podłożu i zapłakałem jak dziecko. Nade mną pojawiły się głowy członków mojego małego oddziału, wszyscy martwo nie mniej niż ja. To był koniec, już nic się w bitwie nie zmieni, bo ta trwa na Ziemi, kiedy my jesteśmy między światami, dopóki nie nadejdzie ostateczny czas.
– Generale Seong! – brzmiały głosy, ale nic mnie one nie obchodziły.
Nie było już nic, co mogłoby mnie obchodzić. I nigdy nic takiego nie mogło już nadejść.
Patrzyłem, jakbym widział ich po raz pierwszy, i miałem ochotę rozszarpać ich na strzępy. To by sprawiło, że przy ostatnim sądzie zostałbym skazany na czeluście piekielne, ale nie mogło być tam gorzej niż na wojnie. A przynajmniej czułbym się lepiej.
– Co tu robicie? – ryknąłem, a mój Żniwiarz i ci dwaj, którzy prowadzili grupę, przewrócili oczami. – Idioci! Nie zginąłem po to, żebyście też wykorkowali, do cholery! Cała idea poświęcenia polegała na tym, że to miałem być ja!
Plan – ostatni, jaki w życiu obmyśliłem – zakładał tylko moją śmierć na polu bitwy i zwycięstwo moich druhów. Dwudziestu mężów miało przejść do historii naszego kraju jako najwięksi bohaterowie, a teraz nic z tego! Bo oni zawiedli.
– Wybacz, szefie – odezwał się ten, który był mi największą pomocą. – Chyba za bardzo przejęliśmy się tym, że zginąłeś, a wróg to wykorzystał. Przepraszamy.
Miałem ochotę wrzeszczeć, kopać, może nawet gryźć, ale przecież nie byłem już w stanie, bo – do cholery jasnej! – nie miałem już ciała, które mógłbym wykorzystać do tych działań. Patrzyłem po całej tej grupie i było mi już zupełnie wszystko jedno, co usłyszę u kresu tych sądnych dni.
Chciałem się wsławić czymś heroicznym. Chciałem, by ktoś docenił to, co zrobiłem, i za moją odwagę wynagrodził w jakiś sposób moją rodzinę. Chciałem być kimś wielkim, o kim śpiewano by pieśni lub też pisano poematy. Chciałem być tym, kim należy, na królewskim dworze. Ale nie umiałem być sługą, a – jak widać – także wojownikiem i dowódcą nie za bardzo mi wyszło.
Co mogłem zrobić w tej sytuacji? Usiadłem na tym dziwnym podłożu i zapłakałem jak dziecko. Nade mną pojawiły się głowy członków mojego małego oddziału, wszyscy martwo nie mniej niż ja. To był koniec, już nic się w bitwie nie zmieni, bo ta trwa na Ziemi, kiedy my jesteśmy między światami, dopóki nie nadejdzie ostateczny czas.
– Generale Seong! – brzmiały głosy, ale nic mnie one nie obchodziły.
Nie było już nic, co mogłoby mnie obchodzić. I nigdy nic takiego nie mogło już nadejść.
O, rzeczywiście krótki! Ale wierzenia koreańskie? Dlaczego nie!
OdpowiedzUsuńW sumie ciekawy motyw z tymi zaświatami, to po pierwsze (widać, że pochłaniasz te koreańskie dramy - swoją drogą, musimy skończyć kiedyś You're beautiful, Lee Hong Ki na mnie czeka awww. Był kiedyś moim mężem, ale w sumie to wygrał Will! Kurde, chyba to czas zrobić listę mężów, bo już się w tym wszystkim gubię! Ale na pierwszym miejscu jest teraz Will, więc ciii). Powracając. Po drugie, fajnie przedstawiłaś obraz człowieka, który myśli, że jest stworzony do wielkich rzeczy i nie chce umierać jako osoba nijaka, ale cóż, nie wyszło mu. I w sumie to sama nie wiem, czy mi go szkoda, czy nie. Musiałabym się więcej o jego życiu dowiedzieć i tego, jakim był człowiekiem! Ale motyw naprawdę fajnie przedstawiony. Propsuję!
Tekst może jest krótki, ale jednak nie liczy się długość, a jakość, a jej tutaj nie brakuje.
OdpowiedzUsuńNie jestem za bardzo zaznajomiona z tymi wszelkimi wierzeniami (nigdy niespecjalnie mnie one interesowały), ale jednak widać, że dla głównego bohatera są one czymś doprawdy świętym. Poza tym marzył o tym, aby jego czyn został pośmiertnie nagrodzony, liczył na swoich towarzyszy niedoli, że oni podołają wyzwaniu, jednak los uwielbia płatać figle. W normalnych okolicznościach byłby szczęśliwy na widok znanych twarzy, ale świadomość, że wszyscy są martwi doprowadza do łez. Chyba że to po prostu zemsta za to, iż za bardzo pozwolił sobie marzyć o byciu kimś więcej, niż zwyczajnym żołnierzem. Jednakże dołączę się do Marlu i przyznam, że nie wiem, czy mu współczuć, czy się z tego cieszyć. Nie wiem o nim prawie nic, nie znam go z poprzedniego życia. Może kiedyś będzie mi dane to zmienić?
Dialog dobrze użyty, tekst – pomimo smutnego nastroju – przyjemny w odbiorze. I to się ceni.