Papieros odpalany od
piekielnego ognia to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mam w moim życiu.
Wierzcie lub nie, ale z każdym kolejnym zaciągnięciem się coraz lepiej czuć
gorzki smak porażki wszystkich zgromadzonych tutaj grzeszników. Zwieńczeniem
cudownego rytuału jest zgaszenie peta na jednym z pokutników i przyglądanie się
jego wściekłemu spojrzeniu posłanemu w moją stronę - już dawno przestali
reagować krzykiem na tak mały ból. Ach, miód na moje serce. Jeśli w ogóle je
mam.
Głos Lucyfera roznosi
się po całym Piekle, sprawia, że ziemia drży, a powietrze robi się jeszcze
gorętsze. Zanim zdążę zobaczyć jego twarz, widzę jego gniew - charakterystyczne
płomienie pochłaniają coraz więcej powierzchni z każdą kolejną sekundą. Ciekawe
czy papieros odpalony od ognia gniewu Władcy Piekieł pozwoli mi poczuć jego
wściekłość? Uśmiecham się półgębkiem i bez zastanowienia odpalam kolejną fajkę.
- Nie
zginąłem po to, żebyście też wykorkowali, do cholery!- wrzeszczy Lucyfer,
uderzając dłonią w stół stojący przed nim. Biedny mebel roztrzaskuje się na
maleńkie części, a ziemia rozstępuje się w paru miejscach, tworząc misterną
pajęczynę pęknięć. - Cała idea poświęcenia polegała na tym, że to miałem być
ja!
Zaciągam się papierosem, przyglądając się całej
sytuacji. Jego smak jest intensywny, tak samo jak emocje Lucyfera, ale
szczerze mówiąc -
spodziewałem się, że poczuję
więcej.
Grupka jakichś
podrzędnych demonów
stoi chwiejnie przed Lucyferem, niektórzy z nich próbują
nie wpaść w wielkie rowy spowodowane gniewem władcy piekieł. Powstrzymuję się
od tego, żeby podejść do nich i zepchnąć w otchłań dla zabawy. Chociaż z drugiej strony - mógłby być to dla nich los
lepszy niż ten, który
spotka ich po przekroczeniu granicy cierpliwości Lucyfera.
- Wybacz,
szefie - burczy niechętnie jeden z demonów, przeczesując swoją łysą czaszkę.
- Jeśli
chcecie przebaczenia to pomyliliście chyba miejsca - warczy Lucyfer, a ja z
rozbawieniem stwierdzam, że wygląda jak mops ze swoim zmarszczonym z gniewu
czołem. - Niebo jest trzy piętra wyżej.
- Ale
my chcieliśmy się poświęcić dla twojego poświęcenia, szefie! - rzuca jeden z
demonów zwisających
nad otchłanią. Nie mija nawet sekunda, jak znika w jej odmętach, kiedy niby
przypadkiem nadeptuję na jego dłoń.
Wściekły syk odbija się od ścian przepaści jeszcze przez chwilę, a potem
zanika niczym echo. Uśmiecham się szeroko do Lucyfera, wyjątkowo schylając
głowę w geście
powitania.
- Projekt
„Jezus 2.0” nie wypalił? - Unoszę brew, wyrzucając niedbale niedopałek
papierosa. Lucyfer przenosi wzrok swoich krwistoczerwonych oczu na mnie, a jego
gniew powoli ustępuje. W przeciągu chwili sceneria zmienia się, a ja rozpoznaję
w niej prywatne biuro władcy piekieł. Diabeł rozsiada się wygodnie w swoim ogromnym, czarnym fotelu i
wykłada nogi w ciężkich, ubłoconych glanach na stół. Daję mu chwilę na
uspokojenie, posuwam się nawet do poczęstowanie go papierosem - pobyt na ziemi
naprawdę obudził zakopane głęboko we mnie pokłady życzliwości.
- Gdzie
te wszystkie porządne, rozumne demony, które razem ze mną zaczynały rządzić Piekłem? - mruczy Lucyfer,
wypalając całego papierosa na raz.
- Tutaj
- chichoczę, chowając ręce w kieszeni. - Przypomnę ci, że powierzyłeś im sprawy ważniejsze niż
następny projekt Niezbawienia. Na przykład swoją najukochańszą córeczkę.
Mięśnie na twarzy
władcy piekieł drgają, a jedno z
zamkniętych jeszcze przed chwilą oczu zerka na mnie podejrzliwie.
- Co
z nią?
- Otóż
muszę przyznać, że ta twoja „godna zaufania ludzka niańka” to strzał w
dziesiątkę. - Przechadzam się po pomieszczeniu, nie spuszczając wzroku z
oblicza Lucyfera. Jestem ciekaw, jak zareaguje na wiadomość, którą mam mu do
przekazania. Czy wybuchnie gniewem po raz drugi i strawi całe Piekło w ogniu?
Może zabrzmi to dziwnie, ale spodziewam się czegoś więcej. - Skąd ty ją w ogóle
wytrzasnąłeś? Z jakiegoś piekielnego olxa? - prycham. - I to jeszcze zapewne w
darmowych ogłoszeniach.
- Co
z nią? - syczy przez zaciśnięte zęby zirytowany Lucyfer.
- Twoja
najcudowniejsza opiekunka do dzieci nie przyjęła zbyt dobrze faktu, że twoja
córka wykazuje jakieś nadprzyrodzone zdolności. Mówiąc krótko - próbowała zabić
małą. Skakanką, do cholery - warczę, sam zdziwiony swoim rozwścieczeniem.
Teoretycznie losy jakiegoś dzieciaka nie powinny mnie obchodzić, byłem przecież
bezwględnym demonem. Ale najwyraźniej Bóg postanowił po długim czasie
bezczynności podziałać coś w naszym przytulnym, piekielnym zaciszu.
Jakieś
siedem lat temu Bóg postanowił podarować mi prezent na swoje urodziny w postaci
trojaczków. Demony nie mogły spładzać dzieciaków przez całą wieczność? Cóż,
zawsze musi być jakiś wyjątek od reguły! Żeby tego było mało, dał mi możliwość
odczuwania ludzkich uczuć, a przynajmniej jednego - miłości. Po całych wiekach
spędzonych w cudownej beztrosce, z absolutnym brakiem słabych punktów miałem
być wrażliwy na życie tak kruchych, malutkich istotek.
Oczywiście
od razu oberwało mi się od mojego najcudowniejszego władcy: musiałem zostawić
moje dzieciaki, które trafiły w łapska swojej babci i prababci (cholera, jestem
pewien, że kiedy znów
je zobaczę, będą zapalonymi chrześcijanami. Ciężko będzie im przyjąć do
wiadomości fakt, że ich ojciec jest demonem) i być na każde zawołanie Lucyfera.
A przynajmniej do czasu, kiedy Bóg postanowił zabawić się także jego losem. Biedaczek najpierw
stał się zdolny do zakochania w anielicy - i to siostrze Michała Archanioła! -
a potem do spłodzenia dwóch uroczych, jasnowłosych bachorów. Wydawałoby się to
idealnym zakończeniem, prawda? Lucyfer razem z anielicą wychowujący półboskie
dzieciaczki. Ale piekielne perypetie nie są takie łatwe. Lucek dobrze zdawał sobie
sprawę z tego, że jeśli wieść o jego potomkach dojdzie do innych diabłów,
przejęcie władzy będzie tylko kwestią czasu. Miał też jakieś inne powody i
nawet mi o nich opowiadał, ale kto by go słuchał. Koniec końców anielica wzięła
ze sobą syna, a Lucyfer miał zająć się Lucy - bo właśnie tak nazwał swoją
córkę. Nie mógł jej jednak pozostawić przy sobie, byłaby zbyt łatwym celem.
Postanowił spróbować dać jej normalne życie. Posłał na ziemię i załatwił
niańkę, która miała być jej ciotką i opiekować się nią. Jednak Lucyfer ma
jakieś resztki rozumu - rozkazał mi pilnować jego największego skarbu. Miało
być to moją karą za spłodzenie trojga dzieci, ale hej! czy jemu oberwało się za
spłodzenie dwóch?
-
Udało mi się w porę zainterweniować - mówię, zanim Lucyfer da przejąć swojej
wściekłości kontrolę nad wszystkim. Nie przyznaję się, że zanim zauważyłem całe
zajście minęło trochę czasu, bo byłem zajęty przeglądaniem ludzkiego tindera. A
już tym bardziej nie wspominam o tym, że za długo była duszona, żeby przeżyć. Cóż,
może nie tylko ja się nią opiekowałem? - Jest cała. Ale nie można powiedzieć
tego samego o jej opiekunce. - Silę się na krzywy uśmiech i wyciągam z kieszeni
spodni kryształową kulę, w której raz za czas pojawia się rozbłysk światła. -
Stwierdziłem, że sam będziesz chciał wymierzyć jej odpowiednią karę.
Kula
ląduje w dłoniach Lucyfera chwilę później, ale mnie zastanawia to, czemu
jeszcze nie wybuchł gniewem. Niemożliwe, żeby coś takiego spłynęło po nim jak
woda po kaczce. A może wstrzymywał wszystkie kłębiące się w nim emocje, aby dać
im upust jak tylko wyjdę?
-
Dobrze się spisałeś, Mefistotelesie - mówi, wpatrując się we mnie. - Dowiodłeś
swojego posłuszeństwa i oddania. Dlatego też myślę, że mogę być spokojny,
powierzając ci całkowitą opiekę nad moją córką.
Cholera,
trzeba było pozwolić tej wariatce udusić tę małą.
-
A jeśli dobrze się spiszesz, kto wie… Może będziesz też sprawował opiekę nad
trojgiem innych dzieci. - Lucyfer uśmiecha się półgębkiem, a w jego oczach
pojawia się błysk.
Cholera,
chce spłodzić kolejne bachory?!
-
Na zachętę może uda mi się zorganizować jakieś spotkanie z twoimi dzieciakami.
Nie widziałeś ich chyba od porodu, hm? - Unosi brew pytająco, zsuwając nogi z
biurka.
-
Dla sprostowania, Lucyferze - mruczę, wyciągając papierosa i odpalając go iskrą
wystrzeloną z palców. - Czy ty właśnie mianowałeś mnie osobistą demoniczną
niańką twojego bachora?
-
Powiedz, że jesteś jej wujkiem czy coś. - Władca piekieł wzrusza ramionami
niewzruszony. - To jeszcze dziecko. Nie będzie trudno jej przekonać.
-
Ona widzi duchy. Rozmawia z nimi. Zaprasza na herbaciane przyjęcia, do cholery.
-
To zainwestuj w herbatkę, którą duchy też mogą wypić. Przecież nie będzie piła
sama.
Wzdycham
z rezygnacją i zaciągam się papierosem. Zanim zdążę odezwać się po raz kolejny,
uprzedza mnie Lucyfer:
-
Ach, i nie pal przy niej. To podobno niezdrowe dla ludzkich płuc. Masz się nią
opiekować tak, jakby była twoim własnym dzieckiem - syczy, podchodząc do mnie.
- Jeśli zawiedziesz…
Unoszę
dłoń, uciszając go. Nie musi kończyć. Nie chcę nawet wiedzieć, jaką karę
wymierzyłby, gdybym zawalił. Dopalam papierosa na szybko i ciskam niedopałek
gdzieś w kąt razem z resztą paczki papierosów schowanych w kieszeni. Ukradkiem
widzę triumfalny uśmiech Lucyfera - gratulacje, stary bucu, dopiąłeś swego. A
przynajmniej tak pozwalam ci myśleć. Bo nie wiesz, że w drugiej kieszeni mam
jeszcze pełną paczuszkę najcudowniejszych Black Devili.
-
Ach, nie zapomnij o tym, żeby codziennie myła zęby! - rzuca jeszcze na
odchodnym.
I
właśnie tak zostałem piekielną niańką bachora spłodzonego z przypadku, rycerzem
w walce z próchnicą, najwygodniejszą poduszką przy oglądaniu bajek, a nawet
odstraszaczem złych potworów spod łóżka - chociaż sam byłem jednym z nich.
I
wiecie co? Nie było mi z tym aż tak źle.
Hej :)
OdpowiedzUsuńTrochę rażą mnie te dywizy, ale to da się poprawić przy kolejnym tekście.
Hmm, trochę nie umiem wczuć się w takie wykorzystanie tematu. Fakt, jest on tutaj widoczny, ale tak jakby nie ma wpływu na całość i wydaje się trochę doczepiony. Ale może to ja spodziewałam się czegoś innego.
W każdym razie opowiadanie ma fajną scenkę, przy narracji Mefisto uśmiechałam się sama z siebie, a jego historia była odrobinę smutna. Jednak czuję jakąś ekscytację na myśl o ciągu dalszym.
Pozdrawiam.