Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 8 września 2019

[26] The Strange Academy: Upadek ~ SadisticWriter


Nie zdarza mi się wpadać na pomysły, kiedy gram w Simsy, ale może to dlatego, że rzadko w nie gram. The Strange Academy to w sumie roboczy tytuł, ale podejrzewam, że na nic ambitniejszego nie przyjdzie mi do głowy. Zajeżdża trochę The Umbrella Academy, ale to się wytnie.
Tak, wiem, jest tu dużo powtórzeń, ale nie chciało mi się już myśleć nad zmianami. Taka byłam leniwa. Poza tym tekst kończyłam w pociągu. Znacie to uczucie, kiedy wszyscy wkoło się gapią, więc maksymalnie ściemniacie ekran i zmniejszacie czcionkę? Pewnie nie.
Ta część jest takim dużym wprowadzaniem i nie za bardzo nawet wiadomo, o co chodzi, ale myślę, że w przyszłym wszystko się rozwiąże.

***
Kiedy tylko otworzyłam oczy, wiedziałam, że moje życie jest skończone. Miałam tylko trzy szanse. I zmarnowałam je w przeciągu miesiąca. To nie była do końca moja wina. Czasem wystarczyło po prostu kilka słów, żeby wszystko nagle wziął szlag. Tym razem szlag wziął szkołę. Gdyby jej fundamenty tak po prostu pękły, a całość runęłaby jak World Trade Center w 2001 roku, byłabym tak samo zadowolona z tego faktu, jak dziewięćdziesiąt dziewięć procent uczniów – może poszłabym nawet na upamiętniającą tę chwilę imprezę nad rzeką, gdzie lałyby się litry piwa. Ale nie mogłam się cieszyć, skoro to ja byłam sprawczynią tego chaosu. To niemal cud, że nikogo nie zabiłam. Za to posłałam mnóstwo osób w stanie krytycznym do szpitala. Jestem jeszcze za młoda na więzienie, ale do poprawczaka o zaostrzonym rygorze na pewno mnie zamkną. Cóż rzec, synonim mojego imienia to: młodociana kryminalistka niepotrafiąca zapanować nad emocjami. I pomyśleć, że na co dzień byłam bardziej chłodna niż wybuchowa…  
W wieku szesnastu lat nie dało się być bardziej zadłużoną sierotą niż ja. Gdybym to nie ja w spektakularny sposób zniszczyła szkołę, zapewne mogłabym zostać uznana już w młodym wieku za znakomicie zapowiadającą się sponsorkę łamaną przez wolontariuszkę. Ale nie byłam. I naprawdę miałam przesrane. A przynajmniej tak sądziłam, dopóki – jak w jakimś dziwnym komiksie o superbohaterach, którego fabuła nigdy nie miała swojego urzeczywistnienia – nie pojawił się ten dziwny gość o krystalicznie czystych, chłodnych błękitnych oczach, z czarnym kapeluszem na głowie. Kiedy ja słuchałam zarzutów, jakie stawiali mi funkcjonariusze policji, on bezczelnie otworzył pokój przesłuchań, wszedł pewnym siebie krokiem do środka, przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie, nawet nie spoglądając w moją twarz. Myślałam, że to jakiś tani prawnik, którego załatwiła od biedy dyrektorka sierocińca, ale jak się okazało, to po prostu obcy koleś. Na dodatek o wszystkim wiedział.
– Zapłacę za szkody. Cena nie jest ważna – powiedział niskim głosem, kładąc na biurko pliczek papierów, zapewne służących do wypisywania czeków, oraz długopis. Był dziwnie spokojny i opanowany, jakby ktoś przygotował go na taką okazję. Może miał już doświadczenie w ratowaniu takich, jak ja? – Mam również propozycję. Zamiast zamykania jej w poprawczaku, to ja wezmę ją ze sobą do swojego akademika.
– Akademika? – spytał zdziwiony funkcjonariusz, unosząc w zdziwieniu brwi.
– Dokładnie.
Spojrzałam na starszego pana z rozdziawionymi ustami. Nie byłam w stanie niczego wymówić. To dla mnie za dużo jak na jedną rozmowę. Najpierw wysłuchałam, jak duża ciąży na mnie kara, a potem w jednej chwili zjawił się tutaj obcy gość, który od tak chciał spłacić mój dług i zabrać mnie do jakiegoś szemranego miejsca, które nazywał akademikiem. W pewnym momencie nie wiedziałam, co się dzieje, zupełnie jakby ktoś wcisnął jakiś przycisk znajdujący się na moim ciele i po prostu wyłączył cały system operacyjny. Zorientowałam się, że zostałam sprzedana w chwili, kiedy starszy gość zaczął rozmawiać z dyrektorką sierocińca, a ona z ulgą odetchnęła, uścisnęła jego dłoń i powiedziała oschłe:
– Do widzenia, Chaney. Mam nadzieję, że już nic więcej nie zniszczysz.
Wydawało mi się, że z szoku obudziłam się dopiero wtedy, kiedy z całym swoim skromnym bagażem zostałam wpakowana do czarnego Camaro. Spojrzałam wówczas przez przyciemnioną szybę na całe zgromadzenie domu dziecka, w którym żyłam przez tyle lat. Albo mi się wydawało, albo ktoś otworzył szampana. Słyszałam również wesołe okrzyki. Wcale mnie nie dziwiło, że wszyscy cieszyli się z mojego wyjazdu. Szkoda tylko, że przy okazji zostałam potraktowana jak zwierzątko, które można wywieźć do lasu, przywiązać do drzewa i nie dać mu możliwości do dalszego życia, skazując je tym samym na łaskę człowieczego losu. A jeśli ten gość był starym pedofilem, który zamierzał mnie zgwałcić, a potem posiekać na kawałki i wrzucić moje zwłoki do rzeki? Co prawda zostałam drogo sprzedana (gość dopłacił jeszcze dyrektorce w zamian za to, że mógł mnie porwać), ale to jeszcze nie znaczyło, że nie miałam do czynienia z bogatym dewiantem, nie mającym co zrobić ze swoim życiem (i pieniędzmi).
– Gdzie mnie zabierasz? – wyrzuciłam z siebie, patrząc w przednie lusterko. Miałam nadzieję, że nieznajomy chociaż na mnie spojrzy, ale on wolał patrzeć na drogę.
– Do akademika – odpowiedział gładko.
– Co to za akademik?
– Z ludźmi podobnymi do ciebie.
– Też rozpieprzają szkoły kilka razy w miesiącu? – spytałam z prychnięciem, ale i z nerwami. Dopiero teraz obudziła się we mnie moja utajona buntowniczość. Niemal poczułam, jak moje trzewia płoną, a to nie był dobry znak.
– Wyrażaj się, młoda damo. – Głos obcego mężczyzny stał się tak niepokojąco karcący, że aż napięłam wszystkie mięśnie. Jego niebieskie oko prześwietliło mnie w przednim lusterku, zamrażając moje ciało w taki sposób, jakby sam używał jakiejś dziwnej mocy. W domu dziecka i w szkole raczej bano się mi postawić, choć na ogół nie byłam zbyt wielkim buntownikiem. Po prostu bano się moich… niepohamowanych zdolności.
W aucie zapanowała cisza. Radio również milczało, choć było włączone. Oczekiwałam odpowiedzi na zadane pytanie, ale nie doczekałam się go. Mężczyzna najwyraźniej nie uchodził za rozgadanego. Czułam, że dłużej nie wytrzymam. Moje serce już teraz wygrywało na strunach strachu marsz grozy. Dobrze byłoby przynajmniej wiedzieć, w jaki sposób zginę.
– Będę chodzić do normalnej szkoły? – spytałam głosem przestraszonego dziecka.
– Tak.
– W tym akademiku mieszka dużo osób?
– Siódemka, w tym opiekunka.
– Ci ludzie… mają jakieś… nooo, wie pan… dziwne zdolności?
– Niedługo sama się o tym przekonasz.
Miałam ochotę spytać go o tysiąc innych rzeczy, na przykład o to, skąd o mnie wiedział i dlaczego ktokolwiek zbierał takie dziwadła jak ja w akademiku, ale wolałam milczeć. Ten gość i tak nie był zbytnio rozmowny.
Najprawdopodobniej nie mogłam liczyć na ratunek. Od zawsze żyłam sama, nawet jeżeli przymusowo otaczało mnie wielu ludzi. Miałam rodziców, ale gdy ukończyłam trzy lata, przestali się mną interesować. Nie mogłam być na nich zła. Każdy bałby się takiego nieprzewidywalnego dziecka, które zdawało się narodzić z genów samego diabła. Ja sama się siebie bałam, bo nigdy nie mogłam być pewna, że gniew, który siedział w moim wnętrzu, nie spali mnie od środka. Nie miałam pojęcia, co zrobiłam światu, że właśnie taką się narodziłam. Widocznie moje poprzednie życie musiało być ciągiem okrutnych czynów, za które teraz płaciłam.
Oparłam głowę o chłodną szybę i wgapiłam się w uciekające przed moim wzrokiem drzewa. Słońce już dawno zaszło. Teraz to mrok królował nad miastem. Powinnam się bać swojej niepewnej przyszłości, ale ze zdziwieniem spostrzegałam, że wszystko stało się mi zupełnie obojętne. I tak moje istnienie to ciąg bezustannych nieporozumień ze światem. Nikt mnie nigdy nie chciał, każdy pragnął się mnie pozbyć, abym nie zatruwała swoim niszczycielskim bytem ich spokojnego trwania. Czy  miało znaczenie, gdzie wyląduję, skoro i tak nie byłam nikomu potrzebna? Nie potrafiłam żyć nawet dla samej siebie. To wszystko od samego początku nie miało najmniejszego znaczenia. Może gdyby nieznajomy zaciukał mnie w lesie, nie byłby to taki zły koniec?
– Twoje życie teraz się zmieni – usłyszałam. Spokojny głos mężczyzny sprawił, że wyprostowałam plecy i spojrzałam ze zdziwieniem w lusterko.
– Na gorsze? – spytałam z cichym westchnięciem, gotowa na kolejną porcję karcenia.
– To już zależy od ciebie.
Kilka minut później znaleźliśmy się przed ogromną złotą bramą, prowadzącą do przeraźliwie wielkiej posesji, otoczonej setkami drzew. Z pewnością nie znajdowaliśmy się w centrum miasta. To jakieś odludzie, które najwyraźniej nie bez powodu miało ukryć przed światem osoby mojego pokroju. Jaki miał w tym cel bogaty ekscentryk? Może to jakieś jego kolekcjonerskie hobby? A może przeprowadzał na tych ludziach eksperymenty? Nie wierzyłam, żeby robił to dlatego, ponieważ był dobry. Nie wyglądał na takiego. Po tak tajemniczym kolesiu mogłam spodziewać się wszystkiego.
Kiedy zajechaliśmy do podnóża budynku, przy którym znajdowała się duża marmurowa fontanna przedstawiająca greckiego myśliciela, ponownie spojrzałam w lusterko. Oczekiwałam na jakieś wskazówki. Dostałam oczywiście tylko jedną, mało znaczącą.
– Wysiadaj.
Uniosłam w zdziwieniu brwi.
– Pan nie idzie?
– Mam inne rzeczy do załatwienia.
Z trudem powstrzymałam się od głośnego prychnięcia. Ładne przywitanie. Zaproś kogoś do własnego akademika, wysadź go przed wejściem, a potem, niczego nie tłumacząc, po prostu sobie stąd wyjedź.
Już otwierałam usta, żeby go spytać o to, co powinnam robić, kiedy ten odpowiedział:
– Idź schodami w górę. Powinna już na ciebie czekać opiekunka. Bagaż zostaw przed wejściem.
Westchnęłam cicho i wytoczyłam się z auta. Chwilę stałam na dworze, oglądając, jak obcy mężczyzna wypakowuje moje rzeczy, a potem wsiada z powrotem do samochodu i odjeżdża z posesji. Wzięłam głęboki wdech. I tak nie miałam zupełnie niczego do stracenia (poza własnym marnym życiem). Powolnym, ociężałym krokiem ruszyłam ku drzwiom. Zastanawiałam się przez chwilę, czy pukać, ale kto by mnie usłyszał w tak ogromnym miejscu? Swoją drogą – jak na siódemkę osób, z którą miałam tutaj mieszkać, to akademik był stanowczo za wielki. To dlatego coś mi tutaj śmierdziało. I nie, nie chodziło mi tutaj o zapach lawendy, który wykradał się z budynku, atakując moje nozdrza jeszcze zanim znalazłam się w budynku.
Otworzyłam drzwi i weszłam po cichu do środka. Nie czekała na mnie żadna opiekunka, dlatego z niepokojem zaczęłam się wkoło rozglądać. Byłam na tyle zestresowana, że splatałam ze sobą dłonie w dziwnym tańcu. Starałam się, aby każdy mój krok był możliwie cichy, tak samo jak oddech, ale nie było to łatwe – już prościej byłoby umrzeć niż zachować pozory niewidzialności i niesłyszalności. Miałam wrażenie, że wszystko tutaj niosło się echem, nawet cisza, co było przecież absurdalne. Chłodny ekscentryk wspominał, że mam kierować się schodami ku górze, dlatego tak właśnie zrobiłam. Każdy mój krok przepełniał jednak coraz większy strach. Przecież jeszcze niedawno, kiedy siedziałam w aucie, moje losy były mi zupełnie obojętne. Czy to znowu objawy niesamowitego wahania nastrojów? W takim razie musiałam uważać, bo w przeciągu kilku minut mogłam rozwalić nowy akademik. Byłoby szkoda, gdyby mój dług jeszcze bardziej wzrósł. A na odbudowę takiego domu harowałyby jeszcze moje dzieci i wnuki (jeżeli jakiekolwiek bym miała, co było bardzo wątpliwe, zważając na moje zdolności).
Dotarłam na szczyt schodów. Najpierw spojrzałam w lewo, a potem w prawo. Mało nie krzyknęłam, kiedy zobaczyłam tuż przed sobą nową osobę. Był to chłopak, mniej więcej w moim wieku, który nie wyglądał jak opiekunka. Na mój widok uniósł jasną brew.
– Cz-cześć – przywitałam się niepewnie. – Jestem Chaney.
Nastolatek nie odpowiedział. Po prostu wyjął dłonie z kieszeni i zmrużył groźnie błękitne oczy, które ledwo widziałam przez zbyt długą, postrzępioną grzywkę, a potem jak gdyby nigdy nic… zepchnął mnie ze schodów. Lecąc, czułam się, jakby cały świat zwolnił. Jedyne, co utrwaliło mi się podczas tego niesamowitego lotu w paszczę śmierci (nikt nie przeżyłby upadku z tak stromych schodów, lecąc głową w dół) był jego szeroki, usatysfakcjonowany, psychopatyczny uśmiech.
Jeżeli właśnie tacy odmieńcy tutaj żyli, lepiej było, żebym zginęła już teraz.
Zamknęłam oczy.

2 komentarze:

  1. Ja bardzo czesto jestem natchniona do pisania przez gry, ale przyznam, że po simsach mi się nie zdarzyło, może miałam zbyt monotonne postacie. 😵

    Z emocjami nie ma co igrać, a wiadomo jak jest, cicha woda brzegi rwie. Od razu mnie zaciekawiło co takiego zrobiła.
    Hmm podejrzany typ o chłodnym spojrzeniu.
    Ten tajemniczy pan i jego akademik skojarzył mi sie z x-manami i szkołą Xaviera ( ale to pewnie dlatego że niedawno oglądałam Mroczna Feniks. ).
    Chyba miałabym takie same wątpliwości do tego faceta i miejsca jak ona. Sytuacja tak niestabilna, że nie wiadomo czego sie spodziewac.
    O ja pieprze, gdzie ona trafiła?
    Ja chcę więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Nigdy nie spotkałam kogoś, kogo Simsy natchnęłyby do pisania, ale inspiracje mogą być różne, nawet takie :D
    Oho. Przywiodło mi to na myśl X-Menów i historię Jean, ale tutaj mam zdecydowanie lepsze odczucia. Nie wiadomo do końca, jak Chaney rozwaliła szkołę, ale po jej postawie i jej wyobrażeniu, iż właśnie jej życie się kończy, bo przez swoje zdolności umie tyko niszczyć, mogę się jedynie domyślać, iż takie zachowanie z jej strony musiało kiedyś nastąpić.
    Dobre ukazanie emocji i zaskoczenia, gdy zjawia się ten jegomość, dystans do nowej sytuacji i opis akademika.
    Zaskoczyłaś mnie końcówką, ale w ten pozytywny sposób. Choć ja muszę być złym człowiekiem - uśmiechnęłam się, kiedy dziewczyna została zepchnięta ze schodów. Hue.
    Jestem ciekawa tej serii.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń