Seria Grand Fantasy dzieje się w dwóch różnych okresach. Retrospekcja jest to czas, zanim Lili-Rose stała się l’Cie po raz pierwszy. W ostatniej części opuściła dom rodzinny, a rodziców i brata widziała po raz ostatni. Brat dziewczyny, James, przemieniony w odmieńca, próbował ją skrzywdzić, w wyniku czego został zabity przez Deana, chłopaka Lili. Para musiała uciekać z miasta, ponieważ Dean przeprowadził atak na fal’Cie z grupą oporu. Poprzednia część Retrospekcji to Grand Fantasy - Everyone have a weakness. Główna narracja pierwszoosobowa. Jak obiecałam będzie romantycznie :).
Drugi okres to ten, w którym Lili podróżuje z Rosko, swoim przyjacielem z dzieciństwa. Oboje zostali naznaczeni jako l’Cie, ale Lili dostała zadanie po raz drugi. Tym razem nie chce współpracować z boginią Etro i nie boi się konsekwencji. Drugi tekst w tym tygodniu jest właśnie z późniejszego okresu. Główna narracja trzecioosobowa.
*l'Cie – zwykle ludzie, który zostali powołani przez fal'Cie do wypełnienia zadania.
*Etro — bogini, przyjazna ludzkości
*fal'Cie – istoty o boskich zdolnościach, wysłannicy — wypełniają wolę bogów.
*Cacoon - księżyc zawieszony nad Gran Pulse, żyją na nim miliony ludzi.
Zapraszam!
Od domu dzieliły nas już trzy dni podróży. Po drodze spotkaliśmy wielu żołnierzy, ale o dziwo żaden z nich nie rozpoznał Deana. Wyglądało na to, że żołnierze Pulse, nie do końca wiedzieli kto zaplanował, a tym bardziej wykonał zamach na fal'Cie. Szczerze, to sama byłam zdziwiona, że im się udało. Fal'Cie nie zostało unicestwione, ale był to wyraźny sygnał dla władz i trzech bogów, że ludzie nie poddadzą się ich woli bez walki. O ile Etro nie miała złych zamiarów, jak mogłoby się wydawać po tym, jak odmieniła wszystkich zaklętych w kryształ z powrotem w ludzi, o tyle bogini Lindzei i bóg Pulse mieli zupełnie inne zamiary względem mieszkańców Gran Pulse.
Według legendy to z krwi Etro powstali ludzie. To ona dała nam życie i przez stulecia udowadniała, że jest po naszej stronie. Pulse jest stwórcą planety, która została nazwana na jego cześć, Gran Pulse. Stare druki mówią o tym, że Pulse popadł w konflikt z boginią Etro, po tym, jak dowiedział się, że posłużyła się własna krwią do stworzenia gatunku, który w jej zamyśle miał kierować się miłością i dobrem. Nasze istnienie miało wprowadzić balans w świecie stworzonym przez Pulse, a był to świat pełen morderczych bestii, okrucieństwa i chaosu. Lindzei stała gdzieś pomiędzy dobrem, a złem. Dała ludzkości kreatywność i innowacyjne wynalazki, wzniosła Cacoon dając ludziom schronienie przed niebezpieczeństwami na Gran Pulse, ale jednocześnie rzuciła klątwę na każde żywe stworzenie. Klątwa głosiła, że nadejdzie dzień, w którym wszystko zostanie pochłonięte przez krainę śmierci. Dla ludzi, Lindzei była graczem, a wszystko, co istniało jej pionkami.
Nie wiedzieliśmy dokąd właściwie idziemy. Staraliśmy się być cały czas w ruchu, nie dawać powodów do podejrzeń. W zasadzie mieliśmy tylko siebie. Ja nie miałam już gdzie wrócić, a Dean, no cóż, on nigdy nie miał takiego miejsca. Został wychowany przez ośrodek szkolenia żołnierzy. Wszystkie sieroty tam trafiały. Można powiedzieć, że wytrenowano go do zwalczania takich osób jak my, buntowników, wytykających błędy systemowi. Nie podejrzewali, że jego nie da się zaprogramować. Już w wieku szesnastu lat uciekł z ośrodka. Przygarnęła go Ferona Kambel, przywódczyni ruchu oporu. Przez pięć kolejnych lat pomieszkiwał w podziemiach miasta. Nie były to kanały, ale hotelem też nie można było nazwać tych kwater.
Poznaliśmy się na jednym ze zgromadzeń ogłoszonych przez żołnierzy. Jeden z bogów posłał fal'Cie, aby to reprezentowało go na planecie, na którą sam nie mógł zstąpić. Ludzie nie wiedzieli co się dzieje, ani czym jest monstrum, które w połowie składało się z maszyny, a w połowie z ciała, w którym krążyła krew. To fal'Cie było wysłannikiem Lindzei, jak się później okazało. Obiecano ludziom w okolicy wielki rozwój technologiczny w zamian za posłuszeństwo. Wojsko miało dopilnować tego drugiego. Oczywiście wyznawcy Lindzei od razu złapali haczyk. Dean należał do przeciwników takich umów. Twierdził, że nie warto dogadywać się z fal'Cie. Wtedy zrozumiałam czym jest walka o władzę na Gran Pulse, siecią kłamstw i obietnic bez pokrycia.
Nie wiem dokładnie, co mnie w nim oczarowało. Może ten jego buntowniczy charakter, a może opiekuńcza strona osobowości. Zawsze byłam dla niego priorytetem, a szczególnie moje bezpieczeństwo. Często powtarzał, że gdyby coś mi się stało, zabiłby cały świat. Wiedziałam, co miał na myśli. To nas łączyło, zawsze rozumieliśmy się bez słów. Nigdy nie potrzebowałam tłumaczyć, o co mi chodzi. Mama mówiła na to porozumienie dusz.
Szliśmy już jakiś czas. Potrzebowaliśmy bezpiecznej ostoi na noc. Las daje schronienie przed śledczymi i zbyt ciekawskimi ludźmi, ale nie przed chłodem i deszczem, a niebo robiło się coraz ciemniejsze. W oddali zobaczyłam stary dom.
– Dean – zwróciłam uwagę ukochanego. – Tam jest jakiś budynek.
– Wygląda w porządku – ocenił sytuację. – Poczekaj, sprawdzę, czy jest pusty.
Stanęłam koło wysokiego drzewa o rozłożystych gałęziach i zrzuciłam torbę z ramienia. Spoglądałam na oddalającą się sylwetkę chłopaka. W domu nie było widać świateł, co nie oznaczało, że nikt tam nie pomieszkiwał. Wielogodzinny marsz nadwyrężył pokłady mojej siły. Mięśnie bolały, a ubranie było przepocone i zakurzone. Marzyłam o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku. Zapewne są to dwie pierwsze rzeczy, za którymi się tęskni, gdy ucieka się z domu. Moje włosy były skołtunione, a żołądek domagał się jedzenia. Bynajmniej nie czekał na mnie gorący posiłek. W torbie miałam jakieś pieczywo, kupione w pobliskiej wiosce i kawałek sera. Na obecną chwilę musiało nam to wystarczyć.
Gdyby nie wieczorny festiwal obchodzony w wiosce Gardos, moglibyśmy zatrzymać się tam na noc. Takie uroczystości gromadzą wielu ludzi, a tam, gdzie tłumy pojawiają się także żołnierze. Nie odeszliśmy zbyt daleko, gdyż nawet tutaj było słychać cichą muzykę folkową. Zawsze lubiłam takie imprezy, stojąc w środku lasu, bardzo za nimi zatęskniłam.
– Lila! – usłyszałam głos Deana. – Nikogo nie ma. Wygląda na to, że chata stoi pusta od miesięcy.
Chwyciłam torbę z ziemi i pobiegłam w jego stronę, gdyż na skórze poczułam drobne kropelki deszczu. “No to po imprezie” – pomyślałam.
Weszłam do budynku, a ulewa rozpętała się na dobre. Muzyka nadal grała. Najwyraźniej deszcz nie zniechęcił mieszkańców do obchodzenia swojego święta. Ludność Gran Pulse miała wiele świat niezwiązanych z bogami, jednym z nich było dzisiejsze święto światła. Celebrowano ruchy słońca po niebie. Coraz częściej się słyszało, że żołnierze zakłócają tradycyjne uroczystości związane z naturą.
Dom był betonowy, wykończony białym wapnem, które obecnie przypominało szarości wieczornego nieba. Dean rozpalił w kominku wysuszonymi kawałkami drewna, musiały leżeć tutaj sporo czasu. W bocznych pokojach stały drewniane szafki, jednoosobowe łóżka pokryte pożółkłymi materacami. Lepsze to niż spanie na ziemi. Dean stał naprzeciwko kominka i tupał stopą w rytm muzyki. Uśmiechnęłam się do niego. On również lubił regionalne wydarzenia. Był świetnym tancerzem, choć nigdy mu tego nie powiedziałam.
Podszedł tanecznym krokiem, złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie. Jego ręka wylądował na mojej talii. Dean był urodzonym przywódcą, więc i w tańcu prowadził zdumiewająco dobrze. Byłam od niego dużo niższa, więc aby spojrzeć mu w oczy, musiałam zadrzeć głowę do góry. Rozbrajający uśmiech i błysk w zielonych oczach sprawiły, że zapomniałam o tym przygnębiającym miejscu i sytuacji, w której się znaleźliśmy. Jego biodra huśtały się w rytm wiejskiej muzyki, więc ja nie miałam innego wyboru. Trzymał moją dłoń tak delikatnie jakby miała się rozpaść na kawałki, ale na tyle pewnie, bym czuła jego ciepłą skórę. Druga ręka spoczywała teraz na moim pośladku. Dean wystukiwał rytm muzyki na mojej pupie, jakby była jakimś instrumentem. Uwielbiałam te jego małe podchody.
Wirowaliśmy po pomieszczeniu w tańcu, który aż kipiał namiętnością. Zanim się spostrzegłam chłopak wyprowadził mnie na zewnątrz, a deszcz zaczął spadać na moje włosy i ubranie. Cofnęłam się pod dach, a Dean uniósł ręce w pytającym geście.
– Chyba nie zostawisz mnie samego na parkiecie?
Pokiwałam przecząco głową.
– Dlaczego? – zapytał z zawadiackim uśmiechem.
– Nie będę tańczyć w deszczu. Dlaczego? Bo nie chce zmoknąć, a poza tym ty nie potrafisz tańczyć – odpowiedziałam, śmiejąc się.
Gdy Dean usłyszał ostatnie zdanie, nie zadawał więcej pytań. Wyciągnął mnie z domu na leśną ściółkę. Muzyka dochodząca z oddali była szybka. Chwycił moją dłoń i poprowadził rytmicznymi ruchami w tańcu pełnym radości i beztroski. Zawsze wiedział czego potrzebuje, czasami lepiej niż ja sama. Śmialiśmy się i pląsaliśmy w deszczu. Muzyka nie przestawała grać, ale my postanowiliśmy wrócić do środka i ogrzać się przy kominku. Ta noc nie miała końca. Liczyło się tylko jedno, nasza miłość.
Kurczę, musiałam ten wstęp przeczytać dwa razy, bo było tam tyle informacji, że w pewnym momencie zgłupiałam XD. Na szczęście pamiętałam tę część, gdzie Lili uciekała. I fajnie, że wytłumaczyłaś, dlaczego retrospekcja, tylko nie wiem, czy jeżeli dorwałby się tutaj ktoś, kto w ogóle nie czytał nic z Grand Fantasy, połapałby się o co chodzi :o.
OdpowiedzUsuńO, fajne było to wprowadzanie o bogach tego miejsca.
Ta folkowa muzyka i deszcz miały w sobie jakąś magię. Chociaż wystukiwanie rytmu na pupie mnie rozwaliło XD, troszkę to zabrało subtelnej romantyczności. W sumie tekst bardzo szybko się skończył, więc miałam takie: tooo juuuuż? Ale miło się czytało. No i rzeczywiście było romantycznie i beztrosko :D.
Hej :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Sadistic, na początku jest bardzo wiele informacji, dopiero później są one dawkowane między opisami. Potrzebowałam chwili skupienia, by wszystkie przyswoić, ale wiem już lepiej, w jakim świecie żyje Lili.
Hmm, jeśli chodzi o tę romantyczność, to ta dłoń na pupie - jak dla mnie - zabierała tę magię, a sprowadziła tę scenę do sytuacji z jakieś wiejskiej imprezy, gdzie wydaje się być to częste. Gdyby dłoń pozostała na talii i byłby taniec, to naprawdę byłby piękny widok. Ale to Twój tekst, Twój opis, ja mogę jedynie wydać opinię ;)
Taniec w deszczu to magia sama w sobie, do której nie powinno się namawiać. To ta chwila, która scala dwa serca i ciała w przyjemnym dla oka ruchu. Ładnie wykorzystany temat, tak swobodnie i naturalnie. Podoba mi się to.
Pozdrawiam.