No co. To było do przewidzenia.
Przepraszam, Andrzeju.
__________________
Zmrok rozlewa się po niebie, kolory
dnia mętnieją. Zbite, kłębiaste chmury koloru popiołów przetaczają się
niespiesznie po niebie, mrucząc ociężale. Zza ich kurtyny w nieregularnych
odstępach czasu przebijają się błyski piorunów. Gdzieś tam w oddali szaleje
burza. Tutaj się nie zbliża. Tutaj znad ziem wstają wieczorne mgły. Zbyt gęste
i zimne, żeby można było uznać je za naturalne.
Rozchylam dłońmi gałęzie, z
moich ust wydobywa się para, gdy wspinam się po zboczu. Kiedy teren staje się
równy, zatrzymuję się, by odpocząć. Rozglądam się niepewnie, zastanawiając, czy
to tutaj. Ściana drzew przede mną wygląda znajomo, ale ściany drzew zwykle niewiele
się od siebie różnią.
— Sena? — wołam niepewnie.
Odpowiada mi tylko szeleszczący w zaroślach wiatr. — Sena?! — ponawiam
głośniej, ruszając wzdłuż skraju lasu. Co jakiś czas nawołuję, do momentu, aż dostrzegam
błysk dzikich ślepi, a spomiędzy drzew wychodzi, jeżąc sierść, wilczyca.
YOU HEARD MY VOICE
I CAME OUT OF THE WOODS BY CHOICE
I CAME OUT OF THE WOODS BY CHOICE
— No cześć. — Sięgam do torby i
wyciągam kawał świeżej wołowej łopatki, którą mam ze sobą. Rzucam mięso na
trawę przed zwierzęciem, a bursztynowe ślepia śledzą jego lot. Wilczyca
oblizuje pysk, ale z powrotem wznosi na mnie oczekujący wzrok. Wyciągam miętowe
draże i podaję jej na dłoni. Zwierzę delikatnie bierze w zęby opakowanie i
rzuca przed siebie. Kilka razy uderza w nie łapą, śmiesznie odchylając łeb,
wreszcie przytrzymuje je pazurami i zębami rozrywa opakowanie. Draże rozsypują
się wokół, a wilczyca węszy za nimi w trawie, ze smakiem zjadając znalezione
cukierki. Drażetki chrupią między jej zębami, gdy unosi łeb, machając końcówką
luźno wiszącego ogona.
— Smakuje? — pytam z uśmiechem.
Wilczyca siada i wywala jęzor, dysząc. Wygląda na zrelaksowaną i szczęśliwą. Ja
za to się niepokoję. Patrzę na gęstniejący w lesie zmrok.
THE SHELTER ALSO GAVE THE SHADE
— Musisz dzisiaj uważać na mglaki — ostrzegam,
ale to mi nie wystarczy. Powinienem ją przekonać, żeby ze mną wróciła. — Wiesz,
że to nie jest konieczne? — pytam zwierzęcia. Ono natychmiast chowa język,
patrząc na mnie czujnie. — Zająłbym się tym. Albo mogliśmy po prostu stąd odejść.
Wilczyca skomle krótko, nieco
unosi zad, żeby przesunąć się w moją stronę i znów zaczyna dyszeć.
— Przecież nie musisz się ukrywać.
Jeśli coś ci grozi, zajmę się tym — obiecuję, nieświadomie się prężąc. — Czy
kiedykolwiek cię zawiodłem?
Wilczyca znów się przysuwa,
sięga pyskiem ku mojej dłoni i ochoczo ją liże szorstkim jęzorem. Nie sposób
się nie uśmiechnąć na widok tej czułości. Zaraz po tym schyla się, by wziąć w
zęby kawał mięsa. Kłapie szczękami, podnosząc je i truchtem oddala się w
kierunku drzew. Przed ich linią odwraca się jeszcze w moją stronę, a jej ogon
znów się kołysze.
— Sena… Wróć ze mną, proszę. —
Nie słucha, odchodzi pomiędzy drzewa. — Sena!
Tym razem nie reaguje na moje
wołanie, znikając w mroku.
BUT IN THE DARK I HAVE NO NAME
Ja jeszcze długo patrzę za nią.
Marszczę brwi, zastanawiając się, czy mi się nie przewidziało, ale… tak. Jej
brzuch… Mój puls przyspiesza, czuję, że istotnie to jest powodem jej dziwnego
zachowania. Jak mogłem tego nie dostrzec wcześniej?
Wilczyca jest ciężarna.
Z pewnym trudem podnosi piwo. Blat lepi się od rozlanych wcześniej
trunków. Kołysze kuflem z niesmakiem, obserwując alkohol obmywający jego
ścianki. Piwo jest zwietrzałe i kwaśne, ale i tak wlewa je sobie do gardła.
Nieprzyjemny posmak w ustach sprawia, że się krzywi. Mimo to unosi dłoń,
zamawiając kolejne.
— Nie masz już dosyć? — pyta bez szczególnego zainteresowania
karczmarz. On nie odpowiada, jedynie obdarzam go znużonym spojrzeniem
oliwkowych oczu. — Dobra, jak tam sobie chcesz. Ale jak znowu się schlejesz,
nikt cię nie będzie taszczył na górę! — Karczmarz celuje w niego ostrzegawczo
palcem. — Tym razem zostawię cię choćby w kałuży wymiocin, nieważne, ile pokoi
wynajmiesz.
Mężczyzna wzrusza ramionami i duszkiem wypija trunek, domagając się
następnego. Karczmarz prycha i z dezaprobatą kręci głową, uzupełniając kufel.
— Stary Jormund ma chyba rację, Xayro. — Do mężczyzny dosiada się
kolorowo odziany osobnik, niepewnie poklepuje go po ramieniu, który okrywa
metalowo-skórzany naramiennik i szybko cofa dłoń, jakby się bał, że ją straci.
— Nie możesz codziennie zalewać się w tru… — Przerywa mu silna dłoń mężczyzny,
zaciskająca się w afekcie na jego gardle. Xayro jest jak w transie, z
nienawiścią patrzy mu w oczy, a jego palce ściskają coraz mocniej.
SO LEAVE THAT CLICK IN MY HEAD
— Ej, typie! — reaguje siedzący nieopodal osiłek. — Zostawże naszego
grajka! — Podnosi się, otrzepuje pulchne dłonie z tłuszczu i resztek smażonego
kurczaka. — Kto nam tu będzie rzępolił, jak mu gardzicho uszkodzisz, hm? —
Łapie Xayra za przedramię, a ten, chociaż upojony rozcieńczonym alkoholem, z
refleksem jedynie trochę upośledzonym dobywa sztyletu i celuje nim w krtań osiłka.
Na tę scenę reaguje większość zebranych w knajpie ludzi. Słychać głosy
oburzenia i protesty. Kilku gości podnosi się, by interweniować. Niektórzy sięgają
po butelki, następnie tłuczą ich denka o blaty stołów. Karczmarz obserwuje
wszystko zza kontuaru z niepokojem i gdy zaczyna się robić gorąco, powstrzymuje
swoich klientów.
— Stop! — krzyczy, wyciągając na boki ręce. W jednej z nich ściska
szklankę, w drugiej szmatę, która przed chwilą ją polerował. — Odpuśćcie — mówi
do mężczyzn, a brodą wskazuje na Xayra. — To ronin. Nie chcę tu rzezi. — Na te
słowa tłumek gości wyraźnie traci pewność siebie. — A ty, panie roninie, puść
naszego Jaskra. On nic ci nie zrobił.
— On może nie — zgadza się Xayro. — Ale ten pierdolony białowłosy, z
którym się trzyma… — Nie dokańcza. Jego głos drży ze złosci.
— Odpuść, Xay — słyszy w
swojej głowie zbyt wyraźnie. — Nie możesz
mordować każdego, kto ci się nie podoba. Pamiętasz, co ci zawsze mówiłam?
— Gorącą głowę powinny studzić chłodne myśli.
AND I WILL REMEMBER THE WORDS THAT YOU SAID
Jaskier łapie gwałtownie powietrze i kaszle, gdy Xayro rozluźnia chwyt
i cofa rękę.
— Słucham? — pyta bard, gdy już przestaje się krztusić. Wciąż trzyma
się za gardło, w jego oczach dostrzec można łzy i strach, ale i jakąś niezdrową
ciekawość, która zwykle naraża go na podobne kłopoty.
— Nic — odpowiada oschle Xayro. Nie przeprasza za swoje zachowanie.
Płaci za piwo i wstaje od baru.
LEFT A CLOUDED MIND AND HEAVY HEART
Nie zmierza jednak do pokoju, który wynajmuje na górze. Opuszcza
knajpę, a zanim drzwi się za nim zatrzaskują, przytrzymuje je bard.
— Zaczekaj! — krzyczy za nim, wraca na moment do oberży, a nim drzwi po
raz kolejny mają szansę się zamknąć, znów się w nich pojawia, tym razem z
lutnią. — Hej, Xay, zaczekaj, mówię! — Dogania ronina, a ten zerka na niego,
wściekle obnażając zęby.
— Jeszcze ci mało? — syczy, idąc tak szybko, że Jaskier musi truchtać
u jego boku. — Nie jasno dałem ci do zrozumienia, jakie mam intencje względem
ciebie i twojego kumpla?
— Ale ja właśnie tę sprawę pragnę wyjaśnić! — zarzeka się bard. —
Doszło do jakiegoś ogromnego nieporozumienia. Może pozwolisz, że przedstawię ci
swoją perspektywę. Zapewniam cię, że spojrzysz na wszystko inaczej. — Ponure,
mordercze spojrzenie spod ciężkich powiek sprawia, że Jaskier nieco koryguje
wypowiedź: — A przynajmniej nie będziesz próbował znów mnie udusić.
— Mam jeszcze to — informuje Xayro, dobywając sztyletu o szerokim,
zakrzywionym ostrzu. Drugi, taki sam, kołysze się u jego boku.
— Nie do końca taką alternatywę miałem na myśli. — Jaskier marszczy
brwi, nie spuszczając wzroku z broni. — Pozwól mi opowiedzieć i na pewno jakoś
się dogadamy.
BUT I WAS SURE WE COULD SEE A NEW START
— Mów, bardzie.
Jaskier odchrząka.
Leje jak z cebra od samego rana.
Mimo opończy oboje jesteśmy przemoczeni. Drżę z zimna, co chwilę donośnie
kichając. Marzę o cieple i przytulnym kącie w gospodzie, wiem jednak, że mój
towarzysz w głębokim poważaniu ma moje potrzeby. Ale i tak muszę spróbować.
— Geralt…
— Nie — odpowiada stanowczo
wiedźmin, nie dając mi nawet szansy dokończyć.
— Nawet nie wiesz, co chcę…
Tym razem wystarcza groźne
spojrzenie żółtawych oczu, żeby mnie uciszyć.
Tylko na moment.
— Proszę cię, umieram z zimna,
porządnego jadła nie widziałem od tygodnia, dosyć już mam gotowanego króliczego
mięsa i nie wierzę, że ty nie!
— Uwielbiam króliki.
— Nieprawda! — buntuję się,
podnosząc w siodle i nachylając do wiedźmina. — Uwielbiasz to te swoje
eliksiry, od których robisz się jeszcze bardziej paskudny. Przepraszam Geralt,
ale taka jest prawda, a my, poeci, jesteśmy zobligowani do głoszenia prawdy, w
ten piękny sposób, to prawda, ale nawet ukoloryzowana prawda, to dalej prawda,
prawda?
— Gówno prawda. — Geralt jest
coraz bardziej zirytowany, poznaję to po sposobie, w jaki wypowiada słowa.
Jakby szersze rozwarcie szczęk miało śmiertelne konsekwencje.
— Błagam cię, chyba możemy
zboczyć nieco z traktu, żeby się wyspać, najeść i nie umrzeć z zimna? — nie
ustaję w marudzeniu. Biadolenie to moja jedyna broń przeciw wiedźminowi, tylko
w tym mam przewagę, a on ma go dosyć tak szybko, jak ja sztychu miecza przy
gardle. — Dlaczego nie możemy podróżować jak normalni ludzie?
— Bo ja nie jestem człowiekiem.
— Przesadzasz, Geralt. — Macham
z pobłażaniem ręką. — Mutant to prawie człowiek przecież. — Po spojrzeniu,
które mi rzuca, szybko miarkuję, że chyba tym razem powinienem zaprzeczyć. — No
i nie znam bardziej ludzkiego wiedźmina niż ty. No proszę cię, Geralt!
Geralt milczy. Próbuje mnie
ignorować. Kolejne stadium przekonania do czegoś wiedźmina osiągnięte.
— Widzisz, jeśli się zaziębię, a
zaziębię się na pewno, jeśli zaraz się nie ogrzeję, rozboli mnie gardło.
Ochrypnę i będziesz miał szczęście, niech ci będzie, jeśli stracę głos. Ale jeśli
tylko ochrypnę, nie zrezygnuję ze śpiewu. Zastanów się. Już teraz masz dosyć
mego głosu, a co będzie, gdy będę skrzeczeć? — Obserwuję go uważnie, oczekując
jakiejś reakcji, ale u wiedźmina z reakcjami jak z miłosnymi listami: nadchodzą
rzadko. Dlatego decyduję się zaprezentować, co dokładnie mam na myśli i choć
serce mi krwawi, decyduję się zafałszować: — Grosza daj wiedźminowi,
sakiewką potrząśnij, sakiewką potrząśnij… ¯
— Dobra! — Tak jak się
spodziewam, Geralt nie jest w stanie słuchać mnie dłużej niż półtora minuty. —
Niech ci będzie. Zboczymy do najbliżej leżącego miasta.
Niedługo cieszę się triumfem.
Los mi nie sprzyja. Gdy docieramy do drogowskazu, najbliżej okazuje się być…
— Blaviken — mówię przez
zaciśnięte gardło. — Noż kurwa!
— Cieszę się, że nie muszę ci
tłumaczyć, dlaczego jednak nigdzie się nie zatrzymamy.
Łatka Rzeźnika z Blaviken i
czyny, których się dopuścił, wciąż wiedźminowi ciążą.
I WRESTLED LONG WITH MY YOUTH
I ja to rozumiem. Ale Geralt też
powinien rozumieć, że rzyć mi zaraz odpadnie, jak się nie ogrzeję.
— Nie, Geralt, nie, stój! —
protestuję, gdy on zawraca konia. — Geralt… Płotka!
Wiedźmin się zatrzymuje.
— Co z nią? — pyta, a przy
odrobinie dobrych chęci w grobowym tonie jego głosu można doszukać się całkiem
realnej troski.
— Ona… chyba kuleje. Tak, jestem
pewien! — Wskazuję palcem na moją wybawicielkę. — Tylnie, prawe kopyto!
Geralt oczywiście nie wierzy mi
na słowo. Zsiada, żeby zbadać jego autentyczność.
— Podkowa… — mruczy cicho,
oglądając kopyto z bliska.
— No nic nie zrobisz, potrzebuje
kowala. Natychmiast!
Geralt patrzy na mnie w taki sposób,
jakbym to ja okulawił mu konia siłą woli.
— Oj przestań, w Blaviken na
pewno już nikt nie pamięta o tym, co się stało — pocieszam go, gdy on chwyta za
cugle i prowadzi Płotkę na szlak wiodący do miasta. — A zresztą, masz teraz
mnie. Naprędce ułożę balladę o tym, co naprawdę tam się wydarzyło.
WE TRIED SO HARD TO LIVE IN THE TRUTH
W Blaviken jednak pamiętano. Może
mógłbym przekonać Geralta, że te nieprzychylne spojrzenia, który rzuca mu
niemal każdy, którego mija, to jego paranoja, ale gdy stary dziad spluwa mu pod
nogi, a jakaś kobita przeklina go na głos, nie mogę tego ignorować.
— No dobra, ballada — obiecuję,
gdy jego pełne wyrzutu spojrzenie wierci mi dziurę w brzuchu. — Przysięgam, że
jeszcze wszyscy cię tu pokochają.
Geralt prycha i zatrzymuje się przed
tablicą ogłoszeń. Robię to samo, ale tablicę ogarniam tylko przelotnym
spojrzeniem, nie wczytując się dokładnie w jej treści. Wieśniacy chcą wiecznie
tego samego. Wychędożyć młodą wdowę, znaleźć kozojebcę, zgładzić licho, które zalęgło
się w studni, powiesić wiedźmina, który wymordował pół wioski…
Natychmiast się ożywiam i
błyskawicznie zrywam ogłoszenie, zaczynające się od: „Wiedźmina, który
zaszlachtował mi syna, za jajca powieszę, gdy tylko dopadną go moi ludzie, a
potem jajca te rzucę na pożarcie ogarom. Wszystkich, którzy będę chcieli
ujrzeć, jak zadynda na suchej gałęzi, informuję, że egzekucja odbędzie się tu,
w Blaviken, w rocznicę śmierci mego potomka…”
— Eee, Geralt? — Nerwowo
przełykam ślinę. — Pamiętasz może… Kiedy ostatnio byłeś w Blaviken?
Geralt wzrusza ramionami.
— Nie wiem. Jakiś czas temu. —
Patrzy na mnie podejrzliwie. — Coś tam stargał? — Mruży oczy, obserwując, jak gniotę
ogłoszenie i naprędce wpycham je do kieszeni.
— A nic, takie tam… Jakby się
nie było czym podetrzeć, rozumiesz. — Uśmiecham się lekceważąco, ściągając
brwi.
— Coś pobladłeś — zauważa
wiedźmin, na szczęście znów zwraca wzrok na tablicę. — W porządku?
— Tak, wszystko dobrze. Pewno
jednak się przeziębiłem…
BUT DO NOT TELL ME ALL IS FINE
Geralt na szczęście nie docieka.
Fakt, że niezbyt przejmuje się stanem mojego zdrowia, może nie jest zbyt
pocieszający, ale akurat w tym przypadku nie zamierzam nad tym ubolewać.
— Co tam? Jakieś zlecenie? — pytam,
widząc, że jedno z ogłoszeń przykuło jego uwagę.
— Być może.
Żeby się upewnić, czy to czasem
nie duplikat wiadomości, którą zerwałem, zerkam mu przez ramię.
„Czort jakiś straszy we wiosce od miesiąca, pewno to wilkołak, bo na
pełnie takie wycie żem słyszał, jakie wilcy nigdy nie z siebie nie wydawali.
Owce ze stada co noc mi kradnie i ślady jego pazurów znać na płocie. Strach
dzieci z domu wypuszczać, czy jakiego nie porwie. Każdego, kto wytropi bestyję
i ubije, co mi trzody ubywać przestanie, wynagradzam. Od bidy nada się i ten
wiedźmin, co mu chcą tu jajca oberwać i nakarmić nimi…”
Prędko sięgam ręką i zrywa kartkę.
Mimo to Geralt jeszcze kilka chwil wpatruje się w miejsce po niej, po czym
zamyka oczy i chyba modli się w duchu o cierpliwość do mnie.
— Jaskier — syczy. Wciąż nie
otwierając oczu, zwraca twarz w moją stronę. — Możesz mi wyjaśnić, co ty,
kurwa, wyprawiasz? — Dopiero teraz unosi powieki, oczy ma wściekle żółte.
— N-nic, ty wiesz, podcierać się
trzeba porządnie…
— To co, wiedźminie, bierzecie
robotę? — rozlega się za nami. Podchodzi do nas miejscowy, na oko czterdziestoparolatek,
odziany w prostą, roboczą koszulę i o odstających na wszystkie strony jasnych
włosach. — Trudna nie będzie, a grosz przytulicie.
— Skąd wniosek, że się nie
natrudzę? — Geralt jak zawsze pozostaje sceptyczny.
— A jak wam powiem, że po tym
jak żem wywiesił to ogłoszenie, owce znikać przestały, za to jedna przybłęda
zaczęła codziennie zamawiać u rzeźnika pokaźne kawały mięcha, którego normalny
człek nie przerobi przez tydzień, to co wy na to, panie wiedźmaku?
— Że to za proste — odpowiada
Geralt. — I że czemu mam polować na coś, co nie wyrządza żadnej szkody.
— Ale wyrządzało! — oburza się
wieśniak. — I nie wiadomo, kiedy znowu apetyt bestii wzrośnie i co tym razem
weźmie do pyska! Może kozę, może psa, a może ludzkie mięso będzie chciała
skosztować. Trza to przepędzić z wioski, a migiem!
— Hm. Niech będzie, że przyjrzę
się sprawie — decyduje się Geralt — a w zamian wy zaprowadzicie mojego konia do
kowala i zapłacicie za nowe podkowy.
— Niech tak będzie, wiedźminie —
zgadza się miejscowy. — A teraz powiem ci, gdzie znajdziesz potwora. Nocuje on
jak człowiek, w gospodzie, „Pod tuńczykiem” go znajdziecie. Jest to rosły
chłop, ubrany w zbroje podobną do twojej. Włosy ma kudłate, ciemne jak bagno na
moczarach, łapy duże, a zwinne, oczy koloru zbutwiałego mchu. I źle mu z nich
patrzy, wiedźminie, gorzej niż tobie.
— Świetnie, ta wskazówka na
pewno się przyda — odpowiada Geralt i rusza w kierunku wskazanym przez
zleceniodawcę.
— A ty dokąd, Geralt? — Biegnę
za nim, zastanawiając się, czy naprawdę uwierzył w gadanie tego wioskowego
głupka.
— Przecież chciałeś odwiedzić gospodę,
Jaskier, czy się mylę?
— No tak…
Dwie pieczenie na jednym ogniu –
takie wiedźmini lubią najbardziej.
Do oberży jest niedaleko, a za
jej progiem rozkosznie ciepło. Ten nagły komfort otępia moje zmysły. Jak
pszczoła do miodu, kieruję się w stronę kominka z wyciągniętymi, skostniałymi dłońmi
i prawie przegapiam, że postawny mężczyzna w skórzanej zbroi wyraźnie się spina
na widok Geralta. Pośpiesznie dopija piwo i w popłochu odchodzi od baru,
potrącając przy tym krzesło, które się przewraca. Podnosząc je, wciąż zerka w
stronę wiedźmina, czym ściąga na siebie jego coraz większą uwagę. Kiedy Geralt
zdecydowanym krokiem rusza w jego stronę, mężczyzna rzuca się do ucieczki.
WHEN I LOSE MY HEAD, I LOSE MY SPINE
— Wy, bardzi, macie niezłe gadane, nie? — przerwa opowieść Xayro. Jest
coraz bardziej zdenerwowany. — W końcu płacą wam za wymyślanie bujd.
— Przecież to jeszcze nie koniec! — broni się Jaskier. — Pozwólże mi…
— Może kiedy indziej — niecierpliwi się mężczyzna. Zawraca do knajpy,
by jednak się upić i wtedy nocną ciszę przerywa mrożący krew w żyłach skowyt.
Xayro natychmiast się zatrzymuje. Zwraca głowę w stronę, z której dobywa się
wycie. Jego jasnozielone oczy są dużo bardziej przytomne niż przed chwilą. I wypełnione
nadzieją.
SO WHEN YOUR HOPE'S ON FIRE
— To ona — oświadcza pewnym tonem.
— To nie może być ona, wiesz o tym. — Jaskier sprawia wrażenie
zmartwionego. — Ona nie żyje.
Xayro nie słucha. Gdy skowyt się wzmaga, rzuca się biegiem w kierunku,
z którego dochodzi.
Na początku już porwał mnie opis otoczenia. Z łatwością mogłam sobie wszytko wyobrazić. To jest taki Wiedźmin jakiego znam, ciemny, zimny i mroczny.
OdpowiedzUsuńI oto pojawia się zaklinacz wilków we własnej osobie :) Zadziwił mnie związek z wilkiem, ( wiadomo nie takie rzeczy się działy ) ale ty tak ładnie to przedstawiłaś.
Typowa rozpierducha w karczmie, tak to są te klimaty :) i jest jedna z naszych ulubionych postaci czyli Jaskier, wszechstronnie uzdolniony grajek :) Mam nadzieję, że pokażesz mi go w nowym świetle ;) Jaskier to potrafi sie pokazać, a i wszytko sprzedać :D
Perfekcyjnie oddałąś sposób mówiania Jaskra hhaha i Geralta zresztą też, tak sobie wyobrażam ich dialogi.
Ta scena z Geraltem to tak tak sie poczułąm jakbym oglądałą filmik w grze.
Zdecydowanie musze porównać Jaskra z tym z nowego Serialu Nettlixa ( jak jeszcze nie obejrzałam - wiem wstyd i hańba.
Dialogi tej dwójki tak mnie rozbawiłym że dla mnie jest tu wiecej światła jednak niż mroku. Dialogi wygrywają wszytko!!
Wilczy ca wróciła :) och, chętnie przeczytałabym co będzie póxniej...może nowa seria?
Ja to tak się starałam nie przychodzić za wcześnie do tego tekstu, bo zawsze sobie zostawiam czytanie na niedzielę, a jednak już fragmentami czytałam sobie to w tygodniu, bo WIEDŹMIN. I tam był mój brat! Znaczy się Jaskier. Ostatnio jak żeśmy się z koleżanką i chłopakiem napili i śpiewaliśmy "Toss a coin to your witcher" (wersja studencka: frytki daj studentowi - aż poszliśmy w końcu o 7 rano na frytki), to stwierdziliśmy, że Joey Batey mógłby być moim bratem, bo ma podobne oczy, włosy i generalnie jakąś dziwną szczękę like me. Także ten. PAMIĘTAJ. Bądź dobra dla mego brata (wymieniłabym własnych za takiego jak on hehe).
OdpowiedzUsuńTa scena z miętowymi drażami. Nietypowa wilczyca! Podoba mi się to >D.
Oj, nie polubimy się z panem Xyaro, skoro chciał uszkodzić Jaskra tylko dlatego, że zadaje się z Wiesiem. Oj, nie. Tak się nie robi, panie.
JEZU. Ty tak pięknie Wiesia przedstawiłaś tutaj! Ta burkliwość, to niezadowolenie, skrótowość i ten "słowiański humor" XD. No i ta gadatliwość Jaskra. I jeszcze to "Blaviken. Noż kurwa" XDDDD. Miałam taką ramę z tego. I to "hmmm" XDDD. W sumie to widzę tu dużą podjarkę serialem!
W sumie... tu są trzy ścieżki czasowe czy mi się wydaje? Bo chyba na końcu chodzi o wilczycę, nie? Kurczę, podoba mi się ta historia, ale urwałaś ją w takim momencie, że dosstrzegam tu jakby pośpiech. Wiem, wiem, gdyby ją całą napisać, to wyszłoby z 30 stron, ale jednak kurczę czuję taki niedosyt, bo opowieść naprawdę okazała się intrygująca! Jeszcze jedna zaleta: rzadko widzę w fanfikach podobieństwo do rzeczywistych bohaterów, jestem jakoś na to uczulona, a tu jednak widać i Wiesia, i Jaskra, także jestem uradowana i... CHCĘ WIĘCEJ.
Hej :)
OdpowiedzUsuń"Toss a coin to your Witcher" włączone, więc można czytać :) Nie miałam do czynienia z Wiedźminem, bo nie gram w gry, książek nie czytałam, ale że udało mi się trochę obejrzeć i poznać Jaskra - <3 - z przyjemnością zasiadłam do lektury i aż się uśmiechnęłam, że grajek się pojawił.
Już początek ma swój klimat. Świetnie operowałaś słowem w opisach, wilczyca była jak najbardziej rzeczywista w mojej głowie, za co należą się słowa uznania.
A później to poszło jeszcze lepiej. Pochłonęłaś mnie całkowicie tą opowieścią i myślę, że nie ma za co pana Sapkowskiego przepraszać.
" Przepraszam Geralt, ale taka jest prawda, a my, poeci, jesteśmy zobligowani do głoszenia prawdy, w ten piękny sposób, to prawda, ale nawet ukoloryzowana prawda, to dalej prawda, prawda?
— Gówno prawda. — Geralt jest coraz bardziej zirytowany, poznaję to po sposobie, w jaki wypowiada słowa." - wielbię! <3 <3 <3
O cholera jasna. Czy można prosić kolejny tekst tak jak najszybciej? Ale się wciągnęłam! Wiem, że seria ma swój język, czasami bardzo prostacki, ale jeśli go tu zachowałaś, to właśnie przekonałaś mnie, by błagać słońce o szybszy zwrot do biblioteki pierwszej części, którą ktoś przetrzymuje, dlatego jeszcze jej nie mam.
Jestem zachwycona i właściwie brakuje mi słów (czyli nie mogłabym być bardem). Jest tu klimat, dynamizm, zabawa słowami, opisy, które są nie tylko plastyczne - one naprawdę żyją z chwilą, kiedy się je czyta. Jaskra uwielbiam, choć wiele czasu z nim nie spędziłam, a teraz bardziej chcę wejść i do świata oryginału, i do Twojego. Wow!
Pozdrawiam.
o, łał. tak mi sie wydawalo, ze w miare charakter postaci oddalam - hanba by dla mnie bylo, ze nie, skoro z Jaskrem znamy sie od gimbazjum i zajebalam mu przydomek posylajac wiersze na konkursy xd - ale obawialam sie oceny! takze kamien z serca i ze spokojem moge wziac sie za druga czesc ;) mialo byc wszystko w jednej, ale pan bard sie rozgadal i wydluzyl tekst. ale teraz lece dalej! matura z wiedzmina zobowiazuje!
OdpowiedzUsuń