Wystrzałowej zabawy sylwestrowej
i wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
… we
could see a new start
Zapominasz o życiu, które wiodłeś,
tylko wtedy gdy do twoich drzwi puka Morfeusz i przynosi ze sobą sen pełen
koszmarów i krwi, także twojej, w której taplasz się niczym dziecko
pozostawione w kałuży błota. Choć ten przyjaciel od snu nie przychodzi do
ciebie jak do zwykłego człowieka, bo wie, że gdy mu otworzysz, szybciej
zanudzisz go swoją opowieścią, niż on pozwoli ci na sen pełen wytchnienia.
Dziwna ta wasza relacja, ale z tobą to wiele relacji można uznać za dziwne.
Czasami dziwię się, jak wiele osiągnąłeś, będąc tym, kim jesteś. I łapię się na
tym, że nie wiem, czy cię podziwiać, czy może ci współczuć.
Przyszedłem do ciebie nie po to, by się naśmiewać, bo mnie samemu nie było do śmiechu – tragedia, która dotknęła miasta, także na moim czole odbiła ślad; kolejna zmarszczka, która nie upodobniała do rzeźby, a do zasuszonej śliwki, której nikt nie lubi. Przyszedłem do ciebie, by w twoim cieniu, jaki tworzysz, siedząc na bujanym fotelu na werandzie, wspólnie pomilczeć. Ale tobie cisza była w głowie jedynie momentami podczas naszego spotkania.
Przyszedłem do ciebie nie po to, by się naśmiewać, bo mnie samemu nie było do śmiechu – tragedia, która dotknęła miasta, także na moim czole odbiła ślad; kolejna zmarszczka, która nie upodobniała do rzeźby, a do zasuszonej śliwki, której nikt nie lubi. Przyszedłem do ciebie, by w twoim cieniu, jaki tworzysz, siedząc na bujanym fotelu na werandzie, wspólnie pomilczeć. Ale tobie cisza była w głowie jedynie momentami podczas naszego spotkania.
Znowu
powiedziałeś mi, kiedy zrobiłem nam obu kawę, a ty chwyciłeś w powykręcane ręce
jeden z uszczerbionych kubków, że jesteśmy beznadziejni w swoim istnieniu, a
każdy brany przez nas oddech powinien być ostatnim, bo nie jesteśmy godni tego,
by żyć wśród tych wspaniałości natury. Wierzyłem w to, że twoje spostrzeżenia
wynikają z obserwacji i doświadczenia, nie teorii przekazywanej przez licznych
pisarzy. Choć czy powinienem ufać komuś, kto codziennie rano pił herbatę z
pomidora i zagryzał to cytryną jedzoną w całości? Brano cię za dziwaka nie bez
powodu, a ja i tak chciałem cię słuchać i zderzać twoje słowa z tym, co sam
widziałem, słyszałem i czułem. Przecież każdy człowiek jest taki sam.
Powiedziałbym ci tego popołudnia, że
nie wszystko jest takie, jak to zauważyłeś przez lata swojego życia, ale jako
młodszy, czy miałem prawo głosu? Czy zdołałbyś mnie posłuchać? Czy może
zignorował jak każdego telemarketera, który dzwoni do ciebie z nowymi ofertami?
Mogłeś przecież wziąć mnie za jednego z nich. Dlatego poddałem się ciszy, którą
wokół siebie na początku stworzyłeś, póki nie zacząłeś przerywać jej kolejnymi
siorbnięciami bardzo słodkiej, mlecznej kawy, bo innej nie piłeś. Siedziałem na
schodach w mroku, jaki tworzyło twoje ciało, i jak ty wpatrywałem się przed
siebie, wzrokiem śledząc bezruch pustkowia, które nie chciało się kończyć, choć
horyzont miał inne zamiary. Byliśmy dwoma istotami obok siebie, które
wystawione na wszystko, oczekiwały słabości, jakie przynosił wiatr, o ile tylko
zechciał zapuścić się w sam środek pustki.
Gdybym chciał wyjaśnić ci reguły,
jakie panują obecnie w świecie, do którego nie wychodzisz, od kiedy zabito ci
żonę w biały dzień na ulicy, która miała być dla was tą bezpieczną, na której
wasze dzieci miały uczyć się jeździć na rowerze i rysować klasy kredą, której
nie zmyłby żaden deszcz, zrobiłbym to, ale nie byłeś tym zainteresowany. Miałeś
w końcu swoją prasę, która docierała z tygodniowym opóźnieniem. Gdy ktoś ginął,
ty o tym nie wiedziałeś, kiedy więc wieści do ciebie docierały, nie miałeś
czasu na żadną żałobę. Nie chciałeś słuchać, kiedy chciałem ci mówić, jak
żyjemy, w czym tkwimy, o tym, kto z kim, gdzie i za ile, bo jak można słuchać
kogoś, kto nie potrafił utrzymać żadnej relacji z żadną kobietą ani mężczyzną – tak, próbowałem, by życie miało smaczek. Ale eksperymenty
nic nie dawały, wciąż czułem się, jakbym nigdzie nie pasował. Nie chciałeś tego
słuchać, więc gdy udało mi się wedrzeć między ciszę, zacząłem wspominać. Bo
twoim zdaniem zawsze był dobry czas na wszelkie wspominki.
Kiedyś mówiłeś mi o sercu. Nie jako
o organie pompującym krew, ale jako o Rzeczy, którą można zniszczyć jak każdą
inną. Kazałeś mi być uważnym, zamknąć moje w złotej klatce i wyrzucić klucz do
najgłębszej rzeki, nad jaką będę przechodził. Nie posłuchałem cię, bo przecież
to szaleństwo – nie zapamiętałbym głębokości każdej rzeki, z jaką mam w życiu
do czynienia. Uznałem, że pudełko po ulubionej parze butów będzie musiało
wystarczyć, o czym cię poinformowałem, na co prychnąłeś i głośno wyraziłeś
swoje niezadowolenie.
– Takie pudło
to może ci kot przygarnąć, wówczas twoje serce będzie stracone na wieki w
piekle, do którego ten sierściuch je zabierze!
Wątpiłem, by takie coś miało miejsce, na co spróbowałeś podnieść na mnie rękę. Byłem jednak za daleko, dlatego twoje palce ledwie pogłaskały mnie po ramieniu. Było to niczym dotknięcie płatków śniegu, które tak szybko giną, ale które potrafią zmrozić choć na ułamek sekundy.
Wątpiłem, by takie coś miało miejsce, na co spróbowałeś podnieść na mnie rękę. Byłem jednak za daleko, dlatego twoje palce ledwie pogłaskały mnie po ramieniu. Było to niczym dotknięcie płatków śniegu, które tak szybko giną, ale które potrafią zmrozić choć na ułamek sekundy.
Zastanowiłem się wówczas, gdzie
zabrano twoje serce, gdy kochana Edith wykrwawiła się, wpatrując w zbyt jasne
słońce i oddając swój ostatni oddech, nim zaatakowały ją muchy. Czy też trafiło
do jakiegoś miejsca, czy może oddałeś je ziemi, bo pod nią nikt go nie będzie
szukał?
Nie powinienem być sarkastyczny,
wiem, to tak cię irytuje, ale nie zauważyłeś, że czasami sam się o to prosisz?
Sam gubisz się we własnej skorupie, którą zbudowałeś, by ustrzec się przed
Nieznanym, a mnie chcesz pouczać, jak mam postępować. A co z popełnianiem
własnych błędów, staruszku? Czy nie mogę czegoś żałować w swoim życiu? Nawet
truskawkowego lizaka, który smakował jak szczyny, kiedy nie wybrałem tego o
smaku coli, choć miałem taką możliwość? Pozwól mi być człowiekiem, kiedy mam to
robić. Kiedy zniknę, nie będę musiał się o nic martwić, nie będę miał żadnych
problemów. Ty zresztą też nie.
Wówczas, kiedy moje słowa nie bardzo
ci się spodobały, poradziłeś mi:
– Nie pozwól, aby twoje serce zrobiło się zimne!
Ale to znaczyłoby, że mam nie umierać. Że mam stać się nieśmiertelny. Gdybyś tylko miał przygotowaną dla mnie mapę prowadzącą do kamienia filozoficznego, to może bym cię posłuchał, ale bez niej i tego skarbu – cóż mogłem zdziałać? Nie mogłem wiecznie czerpać krwi na nowo i na nowo, przecież nie byłem maszyną. Koleją rzeczy jest odejście, zniknięcie świadomości i ruchów. To samo czeka i serce, które może będzie walczyć, ale i tak przegra tę walkę, bo nie może być inaczej. Nie zasłużyło bowiem na żadną wieczność, a jeśli ktoś myśli inaczej – jakże nierealne życie musi prowadzić!
– Nie pozwól, aby twoje serce zrobiło się zimne!
Ale to znaczyłoby, że mam nie umierać. Że mam stać się nieśmiertelny. Gdybyś tylko miał przygotowaną dla mnie mapę prowadzącą do kamienia filozoficznego, to może bym cię posłuchał, ale bez niej i tego skarbu – cóż mogłem zdziałać? Nie mogłem wiecznie czerpać krwi na nowo i na nowo, przecież nie byłem maszyną. Koleją rzeczy jest odejście, zniknięcie świadomości i ruchów. To samo czeka i serce, które może będzie walczyć, ale i tak przegra tę walkę, bo nie może być inaczej. Nie zasłużyło bowiem na żadną wieczność, a jeśli ktoś myśli inaczej – jakże nierealne życie musi prowadzić!
Żadne istnienie nie było wieczne.
Także ulotne stworzenia nie miały wiecznej duszy – tę można było zmielić w
palcach na proch, w który miały się obrócić.
Wspominałem ci kiedyś o motylu,
którym bawiłem się, berbeciem będąc. Nie mogę powiedzieć, by było to moje
pierwsze ze wszystkich wspomnień, ale jedno z tych najbardziej wyraźnych. Motyl
miał piękne, czarne skrzydła. Myślałem wówczas, że to jakieś czary, przecież
takie stworzenie nie może istnieć. Ale istniało i przysiadło na mojej maleńkiej
dłoni, jakby obrało sobie ją za punkt obserwacyjny otoczenia. Było
najpiękniejszym co widziałem, najbardziej interesującym. To dlatego sięgnąłem
po jego skrzydła, by je oderwać. Nie zdając sobie z tego sprawy, wyrwałem mu
je, zadając śmiertelny ból, po którym na świecie było przez chwilę mniej
piękna. Myślałem, że mogę doczepić je na nowo za pomocą piasku, ale to nic nie
dało – stałem się mordercą. Odebrałem pierwsze życie i choć wtedy tak bardzo
mnie to przeraziło, jeszcze wiele razy zabijałem, za co pewnie byś mnie
przeklął, ale czy byłeś lepszy? Z twoich opowieści wynikało, że nie bardzo.
Bo choćbyśmy chcieli, nosimy w sobie pierwiastek zła, który ciągle w nas tkwi. Jest jak zepchnięta do podświadomości myśl, która nagle wypływa na powierzchnię, zbiera uwagę do małego wiaderka, by uderzyć nim, powalić i wziąć ciało człowieka we władanie. To zło prowadzi do mniejszych lub większych zdrad, cierpień, uderzeń, strzałów. Nie potrafimy się przed nimi ustrzec, choć często wmawiamy sobie, że potrafimy to kontrolować. Nie dostrzegamy swych słabości, kiedy one są powodami, przez które nam się nie udaje.
Kiwnąłeś głową na to stwierdzenie i skończyłeś swoją kawę, a promienie słońca oświetliły werandę, czyniąc z niej jasną scenę, na której cienie grały w teatrze bez reżysera, bez wizji, bez jakiegokolwiek ruchu. Westchnąłeś głośno nie po to, by okazać znużenie, a by dać znać, że jeszcze oddychasz. Potem się odezwałeś.
– W smutku musimy pędzić nasze dni niczym te owce, które ani myślą zejść z grani, by znaleźć się na zielonym pastwisku, które da im życie.
Znowu sięgnąłeś po Hemingwaya i jego najkrótszą, najsmutniejszą opowieść w sześciu słowach, która ponoć nie jest jego, bo nie ma na to dowodów, ale czy to ważne? Na sprzedaż. Buciki dziecięce. Nigdy nienoszone. Żadna inna historia – nawet twoja – nie zabolała mnie tak jak ta stworzona ponoć w ramach zakładu, a która za każdym razem kazała myśleć o tym, jak wiele cierpienia może spotkać człowieka. Przyszło nam żyć w czasach, kiedy w ramach pokoju dzieją się kolejne konflikt zbrojne. Gdzie ćwiczenia z bronią atomową mogą tylko być tak nazywane, a przynieść prawdziwe zniszczenie i łzy, których Ziemia nigdy nie zdoła przyjąć, tak wiele ich będzie. Wiem o tym, a ty i tak za każdym razem mi o tym przypominasz. Jakby nie istniało żadne większe zagrożenie od człowieka. Może i masz rację – może pozostaje nam już tylko spadać w dół.
Możesz się jednak mylić. Przecież nie jesteś jasnowidzem w swoich przeczuciach, a tylko kimś, kto umie wyciągać wnioski. Nie masz w sobie żadnej magii, tylko siebie. Materię, która ponoć nie zniknie, a przekształci się w coś innego, nowego.
– Może nie wszystek zginiemy – zauważyłem. – Przecież coś po sobie zostawimy.
Moja kawa zrobiła się zimna, odstawiłem więc kubek, który z premedytacją uderzyłeś nogą, by posłać go z zawartością w pustynię. Kto miał ścierać ślady twojej zbrodni? Tylko ja byłem w pobliżu i na tyle sprawny, by znaleźć szmatkę, która nie stałaby się tłuszczem, zamoczyć ją pod zimnym strumieniem i wytrzeć schody, by lśniły na nowo w blasku gasnącego słońca.
– Zgadzam się – powiedziałeś. – Pozostawimy po sobie marność. Tak jak nasi dziadkowie i jak nasze dzieci. Jedynie marnością są wszyscy, choćby ich ego mówiło inaczej. Nie słuchaj tych, którzy uważają, że są w stanie coś zdziałać. Kłamią. Nie zdziałamy nic poza zniszczeniem. Zobaczysz, ten wieczór jest ostatnim, jaki obserwujemy.
Ale coś ci powiem teraz, kiedy nie siedzimy obok siebie, mój drogi. Coś, za co pewnie znowu na mnie warkniesz, bo przecież jestem tylko gówniarzem (jakbyś zapomniał, że pozostało mi już tylko czekać na czarodzieja i ruszać na przygodę), który niczego nie wiem. A właśnie, że coś wiem.
Bo choćbyśmy chcieli, nosimy w sobie pierwiastek zła, który ciągle w nas tkwi. Jest jak zepchnięta do podświadomości myśl, która nagle wypływa na powierzchnię, zbiera uwagę do małego wiaderka, by uderzyć nim, powalić i wziąć ciało człowieka we władanie. To zło prowadzi do mniejszych lub większych zdrad, cierpień, uderzeń, strzałów. Nie potrafimy się przed nimi ustrzec, choć często wmawiamy sobie, że potrafimy to kontrolować. Nie dostrzegamy swych słabości, kiedy one są powodami, przez które nam się nie udaje.
Kiwnąłeś głową na to stwierdzenie i skończyłeś swoją kawę, a promienie słońca oświetliły werandę, czyniąc z niej jasną scenę, na której cienie grały w teatrze bez reżysera, bez wizji, bez jakiegokolwiek ruchu. Westchnąłeś głośno nie po to, by okazać znużenie, a by dać znać, że jeszcze oddychasz. Potem się odezwałeś.
– W smutku musimy pędzić nasze dni niczym te owce, które ani myślą zejść z grani, by znaleźć się na zielonym pastwisku, które da im życie.
Znowu sięgnąłeś po Hemingwaya i jego najkrótszą, najsmutniejszą opowieść w sześciu słowach, która ponoć nie jest jego, bo nie ma na to dowodów, ale czy to ważne? Na sprzedaż. Buciki dziecięce. Nigdy nienoszone. Żadna inna historia – nawet twoja – nie zabolała mnie tak jak ta stworzona ponoć w ramach zakładu, a która za każdym razem kazała myśleć o tym, jak wiele cierpienia może spotkać człowieka. Przyszło nam żyć w czasach, kiedy w ramach pokoju dzieją się kolejne konflikt zbrojne. Gdzie ćwiczenia z bronią atomową mogą tylko być tak nazywane, a przynieść prawdziwe zniszczenie i łzy, których Ziemia nigdy nie zdoła przyjąć, tak wiele ich będzie. Wiem o tym, a ty i tak za każdym razem mi o tym przypominasz. Jakby nie istniało żadne większe zagrożenie od człowieka. Może i masz rację – może pozostaje nam już tylko spadać w dół.
Możesz się jednak mylić. Przecież nie jesteś jasnowidzem w swoich przeczuciach, a tylko kimś, kto umie wyciągać wnioski. Nie masz w sobie żadnej magii, tylko siebie. Materię, która ponoć nie zniknie, a przekształci się w coś innego, nowego.
– Może nie wszystek zginiemy – zauważyłem. – Przecież coś po sobie zostawimy.
Moja kawa zrobiła się zimna, odstawiłem więc kubek, który z premedytacją uderzyłeś nogą, by posłać go z zawartością w pustynię. Kto miał ścierać ślady twojej zbrodni? Tylko ja byłem w pobliżu i na tyle sprawny, by znaleźć szmatkę, która nie stałaby się tłuszczem, zamoczyć ją pod zimnym strumieniem i wytrzeć schody, by lśniły na nowo w blasku gasnącego słońca.
– Zgadzam się – powiedziałeś. – Pozostawimy po sobie marność. Tak jak nasi dziadkowie i jak nasze dzieci. Jedynie marnością są wszyscy, choćby ich ego mówiło inaczej. Nie słuchaj tych, którzy uważają, że są w stanie coś zdziałać. Kłamią. Nie zdziałamy nic poza zniszczeniem. Zobaczysz, ten wieczór jest ostatnim, jaki obserwujemy.
Ale coś ci powiem teraz, kiedy nie siedzimy obok siebie, mój drogi. Coś, za co pewnie znowu na mnie warkniesz, bo przecież jestem tylko gówniarzem (jakbyś zapomniał, że pozostało mi już tylko czekać na czarodzieja i ruszać na przygodę), który niczego nie wiem. A właśnie, że coś wiem.
Jestem pewien, że mogliśmy zobaczyć
nowy początek tego popołudnia. Nie twój czy mój, bo przecież istniejemy już
wiele lat, ale początek wiosny, te pierwsze pąki, jakie pojawiły się na
gałęziach. Świat jeszcze walczy, jeszcze oddycha. A my możemy na to patrzeć.
Obaj. I to zanim pożegnany się z tym światem, umierając w najbardziej marny
sposób.
Ach jak bardzo podoba mi się ten tekst. Mimo że wydawało mi się, iż tekst piosenki jest dość pozytywny to w twoim fragmencie wyraźnie widze mrok, tak jak w innych tekstach tego tygodnia. Sama też z byt pozytywnie nie pisałam zainspirowana piosenka, ale jakże zainspirowała nas do pisania. Niedawno spotkałam się w tego rodzaju narracją w innym tekście, ale tutaj w pełni zostałam przez niego pochłonięta. Czytało się naturalnie, a akapit po akapicie wciągały głębiej w historię, którą wykreowałaś. Brawo!
OdpowiedzUsuńHERBATA Z POMIDORA?!?! XD Jestem pewna, że przewidziałaś to, że w tym momencie się oburzę buahaha.
OdpowiedzUsuńW tym chaosie słów jest jakiś zamysł. Tu człowiek karmi się samymi słowami, a nie fabułą. Szczególnie podoba mi się ten moment o sercu i kamieniu filozoficznym. W sumie cały tekst jest taki mroczny, po czym na końcu pojawia się nadzieja. Podoba mi się to. Czytając ten tekst w kawiarni, kiedy mam zły humor, jakoś tak stał się mniej zły!
O kurcze. Jestem... no wbilo mnie w krzeslo. Powiem niewiele, bo pozostaje w zadumie i pod urokiem tych slow... To, wg mnie, jeden z Tw najlepszych tekstow. Ociera sie o poezje, ma w sobie schemat, ktory uwielbiam, mocne, solidne, cierpkie slowa, prawdziwe, kurwa, jak to ze soba gra, jak ja lubie szorstkosc, brak upiekszania, zestawienie tego zbyt jasnego slonca i much! te kontrasty, ta cierpkosc, dosadnosc, Yezu! To zdecydowanie jeden z moich ulubionych tekstow bedzie. Moglabym cytowac i cytowac, a zwlaszcza poczatek, o snie, o cieniu, matko, zakochalam sie w tych slowach. Plus ta forma, zwrot do drugiej osoby i wyrazna inspiraccja piosenka, jak to zagralo! Och. Nie pozwol, by moje serce stalo sie zimne. Pisz. Pisz wciaz. <3
OdpowiedzUsuń