Wszystko zaczęło się od tego, że zobaczyłam przed oczami gościa w czerwonym płaszczu stojącego na krańcu budynku, jednak przez cały tydzień nie dobudowałam do jego historii niczego ambitnego. Po prostu wiedziałam, że jest chłodny i zabija. Proste, krótkie, mało fabularne, ale jest lubiane przeze mnie „merry crisis”.
***
Ludzie powiadają, że miasto z perspektywy osoby stojącej na wysokim budynku wygląda majestatycznie. Nie zgadzałem się z tym. Zbyt często patrzyłem w dół, gdy pogrążone było w mroku, aby cieszyć się momentem, w którym tonęło w nietrwałym świetle sztucznych lamp. Wiedziałem, że zostały jeszcze dwie minuty, nim wszystko zgaśnie. Tutejszy zarząd nazywał to oszczędzaniem energii, ja nazywałem to kolejnym ekologicznym wymysłem mydlącym ludziom oczy. Świat i tak nieubłaganie szybko zbliżał się do momentu, w którym przestanie istnieć. Nikt nie był w stanie zatrzymać jego autodestrukcji. Nie byliśmy superbohaterami w ludzkiej skórze. Może co jedynie złoczyńcami.
Wciągnąłem do płuc dym z papierosa, a potem wydmuchałem go w stronę miasta, zniekształcając jego migotliwy obraz. Natura, za to niecne zanieczyszczanie, chuchnęła mi chłodnym, grudniowym wiatrem prosto w twarz. Mój czerwony, długi płaszcz zatrzepotał, a biała, przydługa grzywka zaatakowała oczy w kolorze węgla, przysłaniając im na moment krajobraz miejskiej nędzy i rozpaczy. W dzisiejszych czasach łatwo było popaść w uzależnienie, nie lubiłem jednak, kiedy ktoś określał nim palenie. Dla mnie był to styl życia, niewiele bardziej trujący od samego istnienia. Jeżeli już ktoś upierał się przy takim nazewnictwie, mawiałem, że przynajmniej nie byłem uzależniony od kokainy, od której, według wiarygodnych, państwowych statystyk, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zginęło ponad dwa tysiące ludzi. To znaczyło, że miałem jeszcze czas na śmierć z powodu nałogu.
Zgarnąłem grzywkę do tyłu, spinając ją czarną spinką zakończoną brokatową, złotą gwiazdą. Podarowała mi ją wczoraj, z okazji świąt Bożego Narodzenia, ośmioletnia siostrzenica. Uraczyła mnie przy okazji długą historią na temat tego, że w żadnym sklepie nie mogła znaleźć spinki w czerwonym kolorze. Nawet moja siostra nie pamiętała, jaki był mój ulubiony kolor. Dzieci potrafiły być wnikliwe i pamiętliwe. Dorastając, prędzej czy później zatracały jednak tę niewinną zdolność, zastępując ją innymi cechami, które z perspektywy społeczeństwa były bardziej przydatne.
– Gustowna spinka. Pasuje do twojego mrocznego wizerunku. Nieco go osładza.
Spojrzałem w bok, gdzie na krańcu dachu przystanęła druga postać w ciemnym jak noc płaszczu. Na twarzy miała białą maskę z wydłubanym ręcznie szerokim uśmiechem.
Prychnąłem cicho, znowu zaciągając się dymem.
– Powinieneś zamiast tego życzyć mi wesołych świąt – powiedziałem z kpiną w głosie.
– To stereotypowe, mało oryginalne życzenie, którego używają ludzie spędzający czas z rodziną i przyjaciółmi. O ile mi wiadomo, to nie spędzasz z nimi czasu. – Mężczyzna zaśmiał się chrapliwie, wyjmując z kieszeni płaszcza pistolet. Odzianymi w czarne rękawiczki dłońmi zaczął pakować do magazynku srebrne naboje. – Poza tym źle bym się czuł, gdybym tobie życzył wesołych świąt, a ludziom, którym będę zabijał, wesołej śmierci. Trzeba wszystkich traktować po równo.
Nie odpowiedziałem. Zapatrzyłem się w obraz miasta, który stopniowo zaczął umykać w ramiona ciemności. Wypalonego peta zrzuciłem z dachu, a swawolne dłonie włożyłem do kieszeni. Na ogół nie byłem zbyt rozmowny. Wolałem działanie niż gadanie, w przeciwieństwie do mojego kolegi.
– A liczyłem na to, że w święta miasto będzie dłużej świetliście magiczne – powiedział z ironią w głosie mężczyzna. – No, nic. Jak każą pracować, to trzeba pracować. Ja dzisiaj zajmuję się oczyszczaniem południowej części miasta. Po robocie idziemy na świątecznego drinka, święty Mikołaju? – Mój od siedmiu boleści przyjaciel zakpił z tego, jak określiły mnie wczoraj na ulicy dzieciaki. Poza białymi włosami i czerwonym płaszczem nic nie łączyło mojej osoby z tym grubym, starym, fikcyjnym staruchem, który rozdawał prezenty z dobrej woli. Ja rozdawałem za darmo tylko śmierć.
– Wolę pić whisky w swojej ciemnicy – wymamrotałem.
Kiedy w telefonie zabrzęczał utwór Für Elise Beethovena, postawiłem krok do przodu. To był znak, że zaczynała się nasza nocna zmiana. Mój towarzysz zsynchronizował ze mną swój krok, dlatego już po chwili zaczęliśmy zgodną podróż z trzydziestego piętra prosto ku pogrążonemu w mroku miastu. Wygrywana na klawiszach muzyka wciąż brzęczała leniwie w uszach, splatając się z szumem pędzącego wiatru. Dźwięki mojej codzienności przerwał mężczyzna, który ze mną współpracował:
– Merry crisis, Ven!
Uśmiechnąłem się leniwie, słysząc swoją ksywkę.
And happy new fear – dodałem w myślach.
Hej :)
OdpowiedzUsuńJuż wzmianka o mężczyźnie w czerwieni w notce dała mi znać, że tekst przypadnie mi do gustu - to typ postaci, który kupuję zawsze i wszędzie w olbrzymim ilościach. Moje przeczucie mnie nie zawiodło; podczas lektury bawiłam się wyśmienicie, choć przecież powyższy, zaserwowany obraz nie jest ani trochę uroczy czy słodki.
Ta spinka <3 <3 <3
"Poza tym źle bym się czuł, gdybym tobie życzył wesołych świąt, a ludziom, którym będę zabijał, wesołej śmierci. Trzeba wszystkich traktować po równo." - uwielbiam tego gościa za to stwierdzenie <3 I chyba wiem, kto stanie się oratorem-mistrzem dla Arato przy jego zabójstwach :D
Krótkie to, a ile radochy przyniosły mojemu sercu. Dios, czy ja mogę ich poznać osobiście i przytulić? Jestem pewna, że byśmy się zaprzyjaźnili!
Świetny tekst. Naprawdę. Plastyczny i z tak nakreślonymi postaciami, że ja chcę wejść do środka. Mogę?
Jako że już po świętach, nie będę życzyć merry crisis, ale za to mogę napisać: happy new fear!
Pozdrawiam cieplutko!