Rzut w przeszłość może coś rozjaśni. Może, ale niekoniecznie.
4 lata przed Agencją
Upadek był taki jak wszystkie. Jeśli ktoś powie Wam, że był leciutki, wierzcie mi – kłamie. Każdy upadek jest bowiem bolesny.
Zwłaszcza ten, który Cię łamie. Dosłownie.
Zwłaszcza ten, który Cię łamie. Dosłownie.
Jaki nastolatek nie chciał choć raz poczuć się jak superbohater, który ratuje miasto, najbliższych i ukochaną osobę przed złem i szalonymi umysłami, niech podniesie rękę i ruszy do najbliższej księgarni po jakikolwiek komiks. Wtedy będzie o tym marzył.
Chciałem nim być i wydawało mi się, że to możliwe, bo przecież miałem tyle cech gości, którzy zostawali herosami: cichy outsider, który pewnie skrywa jakieś tajemnice, do tego jest w czymś dobry, ale talentami się nie chwali. No i jest dość przystojny, by zwracać na siebie uwagę dziewczyn, choć mnie one do szczęścia potrzebne nie były. Miałem to, czego by się spodziewano po chłopcu będącym superbohaterem, kiedy nikt nie patrzy. Nawet miałem gdzieś w szufladzie biurka schowany rysunek ze strojem, jaki chciałbym przybrać, gdybym tylko był herosem takim jak Spider-Man czy Flash.
Jako że miałem takie marzenie, chciałem realizować je od razu. Fakt, poszedłem na studia, bo ciągnęło mnie do ekonomii, ale przy tym zapisałem się na internetowy kurs – jeden z pierwszych tego typu – dla detektywów, który zapewniał wiedzę z podstaw kryminologii i kryminalistyki, wiktymologii, profilowania. Wszystko przez to, iż stan, który zamieszkiwałem od dnia narodzin, w którym toczyło się całe moje życie, został zaatakowany przez seryjnego przestępcę, który zaczął od drobnych kradzieży i powoli sięgał po coraz to inne zbrodnie, jakby chciał piąć się w górę po szczeblach jakieś chorej drabiny. Początkowo było to lekceważone i przez władze, i przez mieszkańców, ale kiedy do kolejnych przewinień zaczęło dochodzić częściej, w umysłach ludzi zapaliły się czerwone światełka. Coś było bardzo nie tak. Ktoś, kto chował się w cieniu, ograbiał ludzi z poczucia bezpieczeństwa. Uznałem wówczas, że oto ta chwila, kiedy mogę być bohaterem i uratować mały świat, który dla mnie był wszystkim.
To dlatego też zakolegowałem się z ochroniarzami na terenie kampusu, wypytywałem ich o pracę, jaką wykonują, starałem się poznać również jakiegoś detektywa, który mógłby mi powiedzieć, jak to jest być gliną. Coż, miałem dziewiętnaście lat i wreszcie czułem, że wiem, czego chcę od życia. Będę specjalistą w dwóch dziedzinach, które może się nie zazębiają, ale zawsze będę miał jakąś robotę. Ta perspektywa bardzo mi się podobała, tak jak i sam kurs, z którego wynosiłem chyba więcej notatek niż z wykładów. W końcu czułem wiatr w tych swoich nieposkromionych włosach. Może uśmiechałem się jak wariat, ale czy tak nie jest? Nie odczuwa się ekscytacji, kiedy w końcu trafia się na właściwy tor i wie, gdzie zmierza?
Wszystko to było fascynacją do tego dnia, kiedy policja pokazała, jaka bywa niekompetentna i ślepa na ślady, które rysowały się tuż przed nię. Przestępca zaśmiał się w twarz wszystkim funkcjonariuszom, ale też tym obywatelom, którzy bacznie śledzili całą tę sprawę i pragnęli szybkiego rozwiązania, by odpowiedzialny za coraz to nowsze i gorsze wybryki trafił wreszcie tam, gdzie jego miejsce. Prawie podłożył się niczym głowa wroga przyniesiona na tacy, a i tak na to nie zareagowano. Wkurzyłem się i wysłałem bardzo emocjonującego – przynajmniej jak na mnie – maila do najbliższego komisariatu. Jej pracownicy skontaktowali się ze mną, bo podałem im namiary na siebie, i zapytali o moją teorię; mając pewną wiedzę o kolejnych posunięciach przestępcy, wysnułem możliwości, jakie rysowały się na horyzoncie przyszłości.
– Jest pan pewien, młodzieńcze? – Głos po drugiej stronie słuchawki, należący do podkomisarza, który dowodził śledztwem, pełen był niedowierzania. No tak, bo jak nastolatek śmie myśleć, iż może być lepszy w swojej dedukcji od ludzi po Akademii Policyjnej? No cóż, wtedy myślałem, że tak jest. – Nie twierdzę, że jest to niemożliwe, aczkolwiek nie jest to na tyle przekonujące, byśmy musieli przedsięwziąć odpowiednie kroki.
– A czy w ogóle coś robicie w tej sprawie, panie podkomisarzu? – zapytałem, starając się brzmieć dość kulturalnie, ale przy tym chłodno, by w ten sposób pokazać swoje niezadowolenie z ich postępów oraz pracy. – Właśnie pstryknął was w nos, a wy zdajecie się tego w ogóle nie zauważać. Dlaczego tak jest?
Nie uzyskałem odpowiedzi, więc postanowiłem sam działać. Skoro i tak miałem pewne dane, to mogłem zrobić z nich lepszy użytek niż policjanci, którym je przesłałem. Wymknięcie się z terenu kampusu to może nie był najlepszy pomysł, ale ekonomia postawiona na szali naprzeciw byciu superbohaterem i szybkiej kariery policjanta, jaka mogła mi się przytrafić, przegrywała w przedbiegach. Byłem gotowy podjąć się tego ryzyka, byle tyle pokazać, ile mogę być wart.
W końcu coś miało dla mnie sens.
Mój współlokator jak zwykle wyszedł na jakąś imprezę, na niej też skupiała się uwaga wszystkich ochroniarzy, więc mniejsza czujność skierowana była na główne wejście. Jako że nie był to pierwszy raz, jak uciekałem – i kiedy to mnie na tym nie złapano – nie patrzyłem nawet za siebie, przeskakując przez płot i puszczając się biegiem, byle jak najszybciej dopaść tego, kto czynił tyle zła i robił to z chorą przyjemność.
Nauczony niezliczoną ilością przeczytanych dotychczas komiksów wiedziałem, że złoczyńca – jak na prawdziwego przestępcę przystało – ma swoje tajne miejsce, gdzie trzyma sprzęt, plany kolejnych akcji czy cokolwiek, co mogłoby być użyteczne podczas kolejnych pokazów diabelskości. Udało mi się zawęzić krąg, w którym owo miejsce mogło się znajdować, tam też się skierowałem tuż po tym, jak wysłałem na komisariat kolejnego maila z informacjami, tym razem zawiadamiając, gdzie jestem i z prośbą o pomoc. Choć nie mogłem przewidzieć, że się posłuchają i jakiekolwiek posiłki mi przyślą, w końcu byłem tylko nastolatkiem, studentem zafiksowanym na jednym bandycie. Nie mieli obowiązku mnie słuchać, ale mogli sprawdzić. Tak profilaktycznie, dla świętego spokoju.
Przekradałem się w ciemności nocy, jaka panowała nad tym miastem, które nie było spełnieniem niczyich marzeń, lecz grzebała część z nich w zabitych deskami lokalach po dawnych salonach fryzjerskich, biurach podróży czy nawet sklepie monopolowym. To miasto nie miało wiele do zaoferowania poza uniwersytetem, którego absolwenci i tak plasowali się na szarym końcu u potencjalnych pracodawców. Stąd się wyjeżdżało, nie przyjeżdżało, bo tu nie można było liczyć na nic dobrego. Skoro nawet jedna podstawówka nie mogła się uchować przed zamknięciem, kto mógł naiwnie wierzyć, że tu spełnią się jego najskrytsze sny?
To właśnie do tego opuszczonego budynku zmierzałem. Według ostatnich informacji, jakie pojawiły się w prasie na jej temat, debatowano, czy należy ją rozebrać lub wyburzyć i na jej miejscu wybudować coś nowego, czy może pozostawić w takim stanie, dopóki nie znajdzie się inwestor gotowy ją wyremontować i otworzyć w niej jakieś biura czy inne usługi. Obecnie nie była za bardzo pilnowana, bo od wielu miesięcy nic się w jej pobliżu nie działo, to dlatego stwierdziłem, że przestępca może ukrywać się w jej wnętrzu. I nawet za bardzo się nie pomyliłem, co mogłem dostrzec, kiedy po przejściu pod dziurą w płocie i przez niewielki plac do wybitego okna, znalazłem się na terenie sali gimnastycznej, gdzie kiedyś dzieci goniły za piłką do nogi, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy, a teraz nic nie przypominało o jej latach świetności. Zarzucono ją materiałami budowlanymi, drabinami, przy suficie zaś straszyły belki, które być może miały zostać wykonane do podwieszenia czy czegoś jeszcze.
To właśnie na jednej z nich go zauważyłem. Przechadzał się jak gdyby nigdy nic, ćmiąc przy tym papierosa, którego żar pewnie poczyniłby spustoszenie, trafiając na łatwopalny materiał. Powinienem zachować ostrożność, ale zapatrzony w postać w płaszczu, nie patrzyłem pod nogi, nic więc dziwnego, że uderzyłem stopą w pozostawioną przez robotników, pustą puszkę z farbą, zwracając tym na siebie uwagę wroga.
Spojrzał na mnie z wysokości, a wpadające do środka, odbite od księżyca światło czyniło jego postać niczym z jakieś baśni. Aż zaparło mi dech na ten widok. Wyglądał jak spełnienie marzeń wielu, może nawet tysięcy, kobiet w całym stanie. Gdybym był jedną z nich i mógł mieć jego plakat, pewnie bym się o niego postarał. Ale byłem facetem świadomym pewnych rzeczy o samym sobie, mogłem przygotować się na to, iż zachwycę się jego sylwetką oraz tymi uroczo kręcącymi się kosmykami ciemnych włosów, których nie chował pod żadną kominiarką czy kapturem, a które swobodnie opadały mu na blade czoło. Kiedy się do mnie uśmiechnął, prawie zadrżałem, a nogi mi zmiękły. Wyglądał jak ideał wielu, w tym mój. Ale nie mógł być czyjś kiedykolwiek, bo ktoś taki jak on nie mógłby kochać. Cały jego profil na to wskazywał, dlaczego więc – cholera jasna no! – moje serce zwariowało i zaczęło bić szybciej? Halo, tu się toczy walka dobra ze złem, nie pora na jakieś romantyczne ciągoty!
– Witaj, chłopcze. – Jak to możliwe, że nawet jego głos brzmiał tak idealnie męsko i głęboko, że od samego brzmienia mogły człowieka przejść dreszcze? Niesamowite. – Jesteś Grenade, prawda? – Zaskoczył mnie znajomością mojego imienia, musiał widzieć to zdziwienie na mojej twarzy, bo roześmiał się i dodał: – Mam wgląd w pocztę miejscowej policji, żaden mail nie trafi do nich, nim sam do niego nie zajrzę. Mądrze to wszystko wymyśliłeś, mój drogi. Tylko co chcesz zrobić teraz, hę?
I o to właśnie chodziło. Przyszedłem tutaj, nie mając zbyt wielkiego pomysłu na to, jak postąpię, kiedy go spotkam. Myślałem, że wymyślę coś po drodze, nawet miałem w plecaku jakąś prowizoryczną broń typu kij do bejsbola, ale czy stając wobec kogoś takiego, miałem szansę?
– Wejdź tutaj, chłopcze! – zawołał. – Bądźmy sobie równi.
Nie powinien był tego mówić. Musiało to być zamierzone – połechtanie w jakiś sposób męskiego ego zawsze prowadzi do pewnych działań. Tak było i u mnie; chciałem mu pokazać, że jestem kimś, kogo nie powinien lekceważyć. Tylko...
Kto to widział wspinać się po rusztowaniu w środku budynku, który raczej mógł liczyć na rozbiórkę niż na remont?! Zwariowałem!
Ale mimo to wspinałem się, póki nie znalazłem na tej samej belce, co najbardziej poszukiwany przestępca w całym stanie. Ten, który na koncie miał już rozbój, handel narkotykami, liczne kradzieże, pobicia, dwie próby gwałtu i pewnie gotowy był zabić, byle tylko zasłynąć z coraz gorszych zbrodni. Kiedy dzieliły mnie od niego kroki, mogłem się przekonać, iż także z bliska wygląda jak model z okładki. Jeśli kiedykolwiek go przyskrzynią, albo będzie miał w kiciu własny harem, albo go tam zabiją.
– Wiesz, że nie powinieneś tu być, prawda? – Wpatrywał się we mnie, a uśmiech wyższości wykwitł na jego twarzy. – Nie twoja rola, by mnie złapać.
– Nie możesz być tego pewien! – odparłem po zebraniu w sobie całej odwagi. – Może coś na ciebie mam!
Roześmiał się i pokonał te kroki, które nas dzieliły, by złapać mnie za przód koszulki, przyciągnąć do siebie i unieść.
Cholera! Tego się nie spodziewałem.
– Nic na mnie nie masz, dzieciaku – wycedził mi prosto w twarz. – I może za chwilę nie będziesz miał także siebie.
Uśmiech przypominał uśmiech drapieżnika, który wie, że ofiara nie zdoła nigdzie uciec. I ja nie mogłem, bo właśnie tym swoim mocnym chwytem przeniósł mnie. Moje stopy nie dotykały belki, zawisły zaś nad przepaścią i nie widziałem wyjścia z tej sytuacji.
– Biedactwo.
To było jak w filmie klasy B, gdzie widz od razu wie, co przydarzy się bohaterom, jakie to będzie płytkie i banalne, ale i tak to ogląda, by móc odhaczyć tytuł z listy filmów do obejrzenia. Gdybym w tej chwili był właśnie tym widzem, wiedziałbym, że to się źle skończy, ale nim nie byłem, ze swojego beznadziejnego położenia zdałem sobie sprawę z tego, kiedy ten świr, którego miałem tuż przed sobą, zaśmiał się niczym Joker i najzwyczajniej wypuścił mnie, przez co jedyne, co mogłem zrobić, to spaść. Upaść, rozpaćkać swoje ciało o betonowe podłoże.
Wysokość była za mała, poza tym nie spadłem na to podłoże, które mój oprawca pewnie by sobie życzył – szczęściem w nieszczęściu okazał się stary materac, jaki zachował się na miejscu dawnej sali. Mimo wszystko nie zamortyzował on całkowicie mojego upadku, o czym wiedziałem, bo…
Bo nic nie czułem. Zupełnie. Jakby moje ciało…
Nie istniało.
Próbowałem się dźwignąć czy choćby wydać z siebie jęk, ale wszelkie starania mogły jedynie spełznąć na niczym.
Nie istniałem nigdzie indziej poza swoją głową.
NIGDZIE INDZIEJ.
Dziwnie było słyszeć jego kroki, jak kieruje się w moją stronę, gdy ja nie mogłem nawet śledzić go wzrokiem, a w panującym półmroku widziałem go jedynie, kiedy pojawił się tuż przede mną z tym swoim uśmiechem wyrażającym pełnię lekceważenia.
Ty gnido!, chciałem wykrzyknąć w jego stronę, ale nawet na słowa potrzeba było więcej sił, niż w tej chwili miałem.
Proszę państwa, właśnie ten dzieciak, który chciał być państwa bohaterem, w tej chwili zrobił z siebie totalnego kretyna, dał się omamić błękitnym oczom i właśnie umierał w cholernej, opuszczonej sali gimnastycznej przy równie opuszczonej szkole, czując się przy tym jak największe ścierwo. Jeśli taki miał być mój koniec, to ja proszę o innego reżysera mojego życia, bo sam w tej roli jestem totalnie do kitu.
Nie chciałem, by ten drań znalazł się za blisko, ale jego plan był zupełnie inny. Kucnął przy mnie w takiej odległości, bym mógł na niego patrzeć przez te momenty, kiedy nie zastanawiałem się, czy to sen, czy naprawdę jestem zamknięty w swojej głowie.
– Już w porządku – powiedział złoczyńca – świetnie sobie radzisz. Jestem z ciebie dumny. Ale już wystarczy. To okrutne z ich strony, że kazali ci ze mną walczyć. Nigdy nie miałeś szansy wygrać. To nie twoja wina.
Kłamca!, chciałem wykrzyczeć mu prosto w twarz, którą nade mną pochylał, ale nie byłem w stanie. Nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu, bo choć się starałem, czułem tylko ból i nicość. Chciałem to zmienić, musiałem to zmienić! Dlatego walczyłem ze sobą i starałem się zmusić ciało do jakiejkolwiek reakcji. Ale to było na nic, tak samo jak moje słowa, za pomocą których mógłbym wyjaśnić, że nikt mnie tu nie wysłał, że nikt nie zmusił mnie do tego pojedynku, że to ja sam chciałem być superbohaterem!
– Radziłbym ci się nie ruszać – powiedział, a w jego błękitnych oczach geniusza zła zajaśniała troska. Jakby chciał mi udowodnić, że ma w sobie tę małą iskierkę, która jeszcze czyni z niego człowieka, a nie tylko potwora. – Nagły ruch może tylko pogorszyć twój i tak już paskudny stan. Biedactwo.
Czy on się nade mną litował? Co za skurwysyn, przecież to przez niego leżałem na tym cholernym betonie, czując jedynie swoją głowę.
Tylko głowę. Jakby reszta ciała nie istniała. Jakbym ja prawie nie istniał.
Próbowałem krzyknąć, ale nie umiałem nabrać powietrza. Do tego widziałem coraz mniej, jakby i ta zdolność, ten zmysł zamierał.
– Pomocy…
Tylko to jedno słowo wyrwało się z moich ust, nim odpłynąłem, nie słysząc policyjnych syren ani szybkich kroków kogoś, kto do mnie zmierza. Skupiłem się – to był ostatni wysiłek, na jaki się zdobyłem – na szeleście płaszcza tego, który właśnie odebrał mi przyszłość. I z tym dźwiękiem zapadłem w ciemność, z której obudzenie się wprowadziło mnie w najgorszy koszmar mojego życia.
Chciałem nim być i wydawało mi się, że to możliwe, bo przecież miałem tyle cech gości, którzy zostawali herosami: cichy outsider, który pewnie skrywa jakieś tajemnice, do tego jest w czymś dobry, ale talentami się nie chwali. No i jest dość przystojny, by zwracać na siebie uwagę dziewczyn, choć mnie one do szczęścia potrzebne nie były. Miałem to, czego by się spodziewano po chłopcu będącym superbohaterem, kiedy nikt nie patrzy. Nawet miałem gdzieś w szufladzie biurka schowany rysunek ze strojem, jaki chciałbym przybrać, gdybym tylko był herosem takim jak Spider-Man czy Flash.
Jako że miałem takie marzenie, chciałem realizować je od razu. Fakt, poszedłem na studia, bo ciągnęło mnie do ekonomii, ale przy tym zapisałem się na internetowy kurs – jeden z pierwszych tego typu – dla detektywów, który zapewniał wiedzę z podstaw kryminologii i kryminalistyki, wiktymologii, profilowania. Wszystko przez to, iż stan, który zamieszkiwałem od dnia narodzin, w którym toczyło się całe moje życie, został zaatakowany przez seryjnego przestępcę, który zaczął od drobnych kradzieży i powoli sięgał po coraz to inne zbrodnie, jakby chciał piąć się w górę po szczeblach jakieś chorej drabiny. Początkowo było to lekceważone i przez władze, i przez mieszkańców, ale kiedy do kolejnych przewinień zaczęło dochodzić częściej, w umysłach ludzi zapaliły się czerwone światełka. Coś było bardzo nie tak. Ktoś, kto chował się w cieniu, ograbiał ludzi z poczucia bezpieczeństwa. Uznałem wówczas, że oto ta chwila, kiedy mogę być bohaterem i uratować mały świat, który dla mnie był wszystkim.
To dlatego też zakolegowałem się z ochroniarzami na terenie kampusu, wypytywałem ich o pracę, jaką wykonują, starałem się poznać również jakiegoś detektywa, który mógłby mi powiedzieć, jak to jest być gliną. Coż, miałem dziewiętnaście lat i wreszcie czułem, że wiem, czego chcę od życia. Będę specjalistą w dwóch dziedzinach, które może się nie zazębiają, ale zawsze będę miał jakąś robotę. Ta perspektywa bardzo mi się podobała, tak jak i sam kurs, z którego wynosiłem chyba więcej notatek niż z wykładów. W końcu czułem wiatr w tych swoich nieposkromionych włosach. Może uśmiechałem się jak wariat, ale czy tak nie jest? Nie odczuwa się ekscytacji, kiedy w końcu trafia się na właściwy tor i wie, gdzie zmierza?
Wszystko to było fascynacją do tego dnia, kiedy policja pokazała, jaka bywa niekompetentna i ślepa na ślady, które rysowały się tuż przed nię. Przestępca zaśmiał się w twarz wszystkim funkcjonariuszom, ale też tym obywatelom, którzy bacznie śledzili całą tę sprawę i pragnęli szybkiego rozwiązania, by odpowiedzialny za coraz to nowsze i gorsze wybryki trafił wreszcie tam, gdzie jego miejsce. Prawie podłożył się niczym głowa wroga przyniesiona na tacy, a i tak na to nie zareagowano. Wkurzyłem się i wysłałem bardzo emocjonującego – przynajmniej jak na mnie – maila do najbliższego komisariatu. Jej pracownicy skontaktowali się ze mną, bo podałem im namiary na siebie, i zapytali o moją teorię; mając pewną wiedzę o kolejnych posunięciach przestępcy, wysnułem możliwości, jakie rysowały się na horyzoncie przyszłości.
– Jest pan pewien, młodzieńcze? – Głos po drugiej stronie słuchawki, należący do podkomisarza, który dowodził śledztwem, pełen był niedowierzania. No tak, bo jak nastolatek śmie myśleć, iż może być lepszy w swojej dedukcji od ludzi po Akademii Policyjnej? No cóż, wtedy myślałem, że tak jest. – Nie twierdzę, że jest to niemożliwe, aczkolwiek nie jest to na tyle przekonujące, byśmy musieli przedsięwziąć odpowiednie kroki.
– A czy w ogóle coś robicie w tej sprawie, panie podkomisarzu? – zapytałem, starając się brzmieć dość kulturalnie, ale przy tym chłodno, by w ten sposób pokazać swoje niezadowolenie z ich postępów oraz pracy. – Właśnie pstryknął was w nos, a wy zdajecie się tego w ogóle nie zauważać. Dlaczego tak jest?
Nie uzyskałem odpowiedzi, więc postanowiłem sam działać. Skoro i tak miałem pewne dane, to mogłem zrobić z nich lepszy użytek niż policjanci, którym je przesłałem. Wymknięcie się z terenu kampusu to może nie był najlepszy pomysł, ale ekonomia postawiona na szali naprzeciw byciu superbohaterem i szybkiej kariery policjanta, jaka mogła mi się przytrafić, przegrywała w przedbiegach. Byłem gotowy podjąć się tego ryzyka, byle tyle pokazać, ile mogę być wart.
W końcu coś miało dla mnie sens.
Mój współlokator jak zwykle wyszedł na jakąś imprezę, na niej też skupiała się uwaga wszystkich ochroniarzy, więc mniejsza czujność skierowana była na główne wejście. Jako że nie był to pierwszy raz, jak uciekałem – i kiedy to mnie na tym nie złapano – nie patrzyłem nawet za siebie, przeskakując przez płot i puszczając się biegiem, byle jak najszybciej dopaść tego, kto czynił tyle zła i robił to z chorą przyjemność.
Nauczony niezliczoną ilością przeczytanych dotychczas komiksów wiedziałem, że złoczyńca – jak na prawdziwego przestępcę przystało – ma swoje tajne miejsce, gdzie trzyma sprzęt, plany kolejnych akcji czy cokolwiek, co mogłoby być użyteczne podczas kolejnych pokazów diabelskości. Udało mi się zawęzić krąg, w którym owo miejsce mogło się znajdować, tam też się skierowałem tuż po tym, jak wysłałem na komisariat kolejnego maila z informacjami, tym razem zawiadamiając, gdzie jestem i z prośbą o pomoc. Choć nie mogłem przewidzieć, że się posłuchają i jakiekolwiek posiłki mi przyślą, w końcu byłem tylko nastolatkiem, studentem zafiksowanym na jednym bandycie. Nie mieli obowiązku mnie słuchać, ale mogli sprawdzić. Tak profilaktycznie, dla świętego spokoju.
Przekradałem się w ciemności nocy, jaka panowała nad tym miastem, które nie było spełnieniem niczyich marzeń, lecz grzebała część z nich w zabitych deskami lokalach po dawnych salonach fryzjerskich, biurach podróży czy nawet sklepie monopolowym. To miasto nie miało wiele do zaoferowania poza uniwersytetem, którego absolwenci i tak plasowali się na szarym końcu u potencjalnych pracodawców. Stąd się wyjeżdżało, nie przyjeżdżało, bo tu nie można było liczyć na nic dobrego. Skoro nawet jedna podstawówka nie mogła się uchować przed zamknięciem, kto mógł naiwnie wierzyć, że tu spełnią się jego najskrytsze sny?
To właśnie do tego opuszczonego budynku zmierzałem. Według ostatnich informacji, jakie pojawiły się w prasie na jej temat, debatowano, czy należy ją rozebrać lub wyburzyć i na jej miejscu wybudować coś nowego, czy może pozostawić w takim stanie, dopóki nie znajdzie się inwestor gotowy ją wyremontować i otworzyć w niej jakieś biura czy inne usługi. Obecnie nie była za bardzo pilnowana, bo od wielu miesięcy nic się w jej pobliżu nie działo, to dlatego stwierdziłem, że przestępca może ukrywać się w jej wnętrzu. I nawet za bardzo się nie pomyliłem, co mogłem dostrzec, kiedy po przejściu pod dziurą w płocie i przez niewielki plac do wybitego okna, znalazłem się na terenie sali gimnastycznej, gdzie kiedyś dzieci goniły za piłką do nogi, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy, a teraz nic nie przypominało o jej latach świetności. Zarzucono ją materiałami budowlanymi, drabinami, przy suficie zaś straszyły belki, które być może miały zostać wykonane do podwieszenia czy czegoś jeszcze.
To właśnie na jednej z nich go zauważyłem. Przechadzał się jak gdyby nigdy nic, ćmiąc przy tym papierosa, którego żar pewnie poczyniłby spustoszenie, trafiając na łatwopalny materiał. Powinienem zachować ostrożność, ale zapatrzony w postać w płaszczu, nie patrzyłem pod nogi, nic więc dziwnego, że uderzyłem stopą w pozostawioną przez robotników, pustą puszkę z farbą, zwracając tym na siebie uwagę wroga.
Spojrzał na mnie z wysokości, a wpadające do środka, odbite od księżyca światło czyniło jego postać niczym z jakieś baśni. Aż zaparło mi dech na ten widok. Wyglądał jak spełnienie marzeń wielu, może nawet tysięcy, kobiet w całym stanie. Gdybym był jedną z nich i mógł mieć jego plakat, pewnie bym się o niego postarał. Ale byłem facetem świadomym pewnych rzeczy o samym sobie, mogłem przygotować się na to, iż zachwycę się jego sylwetką oraz tymi uroczo kręcącymi się kosmykami ciemnych włosów, których nie chował pod żadną kominiarką czy kapturem, a które swobodnie opadały mu na blade czoło. Kiedy się do mnie uśmiechnął, prawie zadrżałem, a nogi mi zmiękły. Wyglądał jak ideał wielu, w tym mój. Ale nie mógł być czyjś kiedykolwiek, bo ktoś taki jak on nie mógłby kochać. Cały jego profil na to wskazywał, dlaczego więc – cholera jasna no! – moje serce zwariowało i zaczęło bić szybciej? Halo, tu się toczy walka dobra ze złem, nie pora na jakieś romantyczne ciągoty!
– Witaj, chłopcze. – Jak to możliwe, że nawet jego głos brzmiał tak idealnie męsko i głęboko, że od samego brzmienia mogły człowieka przejść dreszcze? Niesamowite. – Jesteś Grenade, prawda? – Zaskoczył mnie znajomością mojego imienia, musiał widzieć to zdziwienie na mojej twarzy, bo roześmiał się i dodał: – Mam wgląd w pocztę miejscowej policji, żaden mail nie trafi do nich, nim sam do niego nie zajrzę. Mądrze to wszystko wymyśliłeś, mój drogi. Tylko co chcesz zrobić teraz, hę?
I o to właśnie chodziło. Przyszedłem tutaj, nie mając zbyt wielkiego pomysłu na to, jak postąpię, kiedy go spotkam. Myślałem, że wymyślę coś po drodze, nawet miałem w plecaku jakąś prowizoryczną broń typu kij do bejsbola, ale czy stając wobec kogoś takiego, miałem szansę?
– Wejdź tutaj, chłopcze! – zawołał. – Bądźmy sobie równi.
Nie powinien był tego mówić. Musiało to być zamierzone – połechtanie w jakiś sposób męskiego ego zawsze prowadzi do pewnych działań. Tak było i u mnie; chciałem mu pokazać, że jestem kimś, kogo nie powinien lekceważyć. Tylko...
Kto to widział wspinać się po rusztowaniu w środku budynku, który raczej mógł liczyć na rozbiórkę niż na remont?! Zwariowałem!
Ale mimo to wspinałem się, póki nie znalazłem na tej samej belce, co najbardziej poszukiwany przestępca w całym stanie. Ten, który na koncie miał już rozbój, handel narkotykami, liczne kradzieże, pobicia, dwie próby gwałtu i pewnie gotowy był zabić, byle tylko zasłynąć z coraz gorszych zbrodni. Kiedy dzieliły mnie od niego kroki, mogłem się przekonać, iż także z bliska wygląda jak model z okładki. Jeśli kiedykolwiek go przyskrzynią, albo będzie miał w kiciu własny harem, albo go tam zabiją.
– Wiesz, że nie powinieneś tu być, prawda? – Wpatrywał się we mnie, a uśmiech wyższości wykwitł na jego twarzy. – Nie twoja rola, by mnie złapać.
– Nie możesz być tego pewien! – odparłem po zebraniu w sobie całej odwagi. – Może coś na ciebie mam!
Roześmiał się i pokonał te kroki, które nas dzieliły, by złapać mnie za przód koszulki, przyciągnąć do siebie i unieść.
Cholera! Tego się nie spodziewałem.
– Nic na mnie nie masz, dzieciaku – wycedził mi prosto w twarz. – I może za chwilę nie będziesz miał także siebie.
Uśmiech przypominał uśmiech drapieżnika, który wie, że ofiara nie zdoła nigdzie uciec. I ja nie mogłem, bo właśnie tym swoim mocnym chwytem przeniósł mnie. Moje stopy nie dotykały belki, zawisły zaś nad przepaścią i nie widziałem wyjścia z tej sytuacji.
– Biedactwo.
To było jak w filmie klasy B, gdzie widz od razu wie, co przydarzy się bohaterom, jakie to będzie płytkie i banalne, ale i tak to ogląda, by móc odhaczyć tytuł z listy filmów do obejrzenia. Gdybym w tej chwili był właśnie tym widzem, wiedziałbym, że to się źle skończy, ale nim nie byłem, ze swojego beznadziejnego położenia zdałem sobie sprawę z tego, kiedy ten świr, którego miałem tuż przed sobą, zaśmiał się niczym Joker i najzwyczajniej wypuścił mnie, przez co jedyne, co mogłem zrobić, to spaść. Upaść, rozpaćkać swoje ciało o betonowe podłoże.
Wysokość była za mała, poza tym nie spadłem na to podłoże, które mój oprawca pewnie by sobie życzył – szczęściem w nieszczęściu okazał się stary materac, jaki zachował się na miejscu dawnej sali. Mimo wszystko nie zamortyzował on całkowicie mojego upadku, o czym wiedziałem, bo…
Bo nic nie czułem. Zupełnie. Jakby moje ciało…
Nie istniało.
Próbowałem się dźwignąć czy choćby wydać z siebie jęk, ale wszelkie starania mogły jedynie spełznąć na niczym.
Nie istniałem nigdzie indziej poza swoją głową.
NIGDZIE INDZIEJ.
Dziwnie było słyszeć jego kroki, jak kieruje się w moją stronę, gdy ja nie mogłem nawet śledzić go wzrokiem, a w panującym półmroku widziałem go jedynie, kiedy pojawił się tuż przede mną z tym swoim uśmiechem wyrażającym pełnię lekceważenia.
Ty gnido!, chciałem wykrzyknąć w jego stronę, ale nawet na słowa potrzeba było więcej sił, niż w tej chwili miałem.
Proszę państwa, właśnie ten dzieciak, który chciał być państwa bohaterem, w tej chwili zrobił z siebie totalnego kretyna, dał się omamić błękitnym oczom i właśnie umierał w cholernej, opuszczonej sali gimnastycznej przy równie opuszczonej szkole, czując się przy tym jak największe ścierwo. Jeśli taki miał być mój koniec, to ja proszę o innego reżysera mojego życia, bo sam w tej roli jestem totalnie do kitu.
Nie chciałem, by ten drań znalazł się za blisko, ale jego plan był zupełnie inny. Kucnął przy mnie w takiej odległości, bym mógł na niego patrzeć przez te momenty, kiedy nie zastanawiałem się, czy to sen, czy naprawdę jestem zamknięty w swojej głowie.
– Już w porządku – powiedział złoczyńca – świetnie sobie radzisz. Jestem z ciebie dumny. Ale już wystarczy. To okrutne z ich strony, że kazali ci ze mną walczyć. Nigdy nie miałeś szansy wygrać. To nie twoja wina.
Kłamca!, chciałem wykrzyczeć mu prosto w twarz, którą nade mną pochylał, ale nie byłem w stanie. Nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu, bo choć się starałem, czułem tylko ból i nicość. Chciałem to zmienić, musiałem to zmienić! Dlatego walczyłem ze sobą i starałem się zmusić ciało do jakiejkolwiek reakcji. Ale to było na nic, tak samo jak moje słowa, za pomocą których mógłbym wyjaśnić, że nikt mnie tu nie wysłał, że nikt nie zmusił mnie do tego pojedynku, że to ja sam chciałem być superbohaterem!
– Radziłbym ci się nie ruszać – powiedział, a w jego błękitnych oczach geniusza zła zajaśniała troska. Jakby chciał mi udowodnić, że ma w sobie tę małą iskierkę, która jeszcze czyni z niego człowieka, a nie tylko potwora. – Nagły ruch może tylko pogorszyć twój i tak już paskudny stan. Biedactwo.
Czy on się nade mną litował? Co za skurwysyn, przecież to przez niego leżałem na tym cholernym betonie, czując jedynie swoją głowę.
Tylko głowę. Jakby reszta ciała nie istniała. Jakbym ja prawie nie istniał.
Próbowałem krzyknąć, ale nie umiałem nabrać powietrza. Do tego widziałem coraz mniej, jakby i ta zdolność, ten zmysł zamierał.
– Pomocy…
Tylko to jedno słowo wyrwało się z moich ust, nim odpłynąłem, nie słysząc policyjnych syren ani szybkich kroków kogoś, kto do mnie zmierza. Skupiłem się – to był ostatni wysiłek, na jaki się zdobyłem – na szeleście płaszcza tego, który właśnie odebrał mi przyszłość. I z tym dźwiękiem zapadłem w ciemność, z której obudzenie się wprowadziło mnie w najgorszy koszmar mojego życia.
Awwwww, Granat taki uroczy z tym nastoletnim pragnieniem bycia bohaterem! I w sumie w ogóle miał tyle energii, że to aż takie... WOW. Naprawdę musiał zostać złamany. Teraz bardzo dobrze to widać w czasie rzeczywistym.
OdpowiedzUsuńW ogóle to... pamiętasz, jak ci pisałam o książce "Vicious. Nikczemni"? Chciałam ci ją kupić na urodziny. I w sumie czytając ten tekst, tak bardzo czuję "Vicious...", że mówię ci, MUSISZ to przeczytać. O JEZUSIE. Zakochałam się w tej postaci w płaszczu, która paliła i łaziła po belce. Nawet jeszcze słowa nie powiedział XDDD.
WTF, Granat. Gość może cię zabić, a ty się nim jarasz XD. Jejciu, Granat był wtedy jeszcze trochę niedojrzały, to od razu widać. Jego marzenie o byciu superbohaterem zdeczka go zaślepiło.
WOW. No, po prostu WOW. Dawno nie czytałam u ciebie tekstu, który miał w sobie tyle emocji. Zanim się obejrzałam to obgryzałam paznokcie z nerwów! Jezu. To jest takie piękne. I tym bardziej się cieszę, że przedstawiłaś historię Granata. Nie no, nie mam słów, serio. A ja rzadko nie mam słów. Niech to będzie odpowiednim komentarzem. A na koniec:
Biedny Granat. Chcę go przytulić...