Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 7 kwietnia 2019

[9] Światło i Cień: Z deszczu pod rynnę? ~ Kaja Wika


            Kolejny tekst z uniwersum Świata i Cienia. Temat dopasował się idealnie, bo jak ktoś ma coś spieprzyć, to tylko Leonard. Zapraszam.




Mimo zaognionego konfliktu z Hedore, stosunki Leonarda i Decona znacznie się poprawiły. Po tym, jak chłopak podłamał się lawiną niepowodzeń związanych z pobytem w willi, Decon postanowił wesprzeć go w trudnym okresie.
            Leo siedział na ławce, na tyłach domu. W palcach obracał papierosa. Już parę razy myślał, aby rzucić ten znienawidzony przez wielu mieszkańców nałóg, ale atmosfera w domu temu nie sprzyjała. Decon podszedł do niego, przedzierając się przez chmurę dymu. Starał się nie wdychać oparów, ale nie kontrolując odruchów płuc, zaniósł się ciężkim kaszlem. Odszedł na bok, po czym podpierając się o uda, próbował złapać powietrze. Leo spojrzał na niego z lekką irytacją, mimo że ucieszyło go towarzystwo drakona.
– Gęsta, papierosowa mgła – narzekał Decon, machając ręką przed twarzą.
– Gęsta to jest atmosfera w domu. – Kolega nie zaprzeczył, tylko usiadł obok niego. – Wszystko, co robię lub mówię, odbierane jest na opak.
– Kwestia mentalności – rzucił drakon, po czym rozmyślając nad różnicami między ludźmi i drakonami, przeczesywał gęste włosy w kolorze indygo.
– Co masz na myśli? – Leo rzucił niedopałek na trawę i przygniótł butem.
– Między innymi to – odpowiedział Decon, wskazując na jego stopę. – Co tobie wydaje się normalne, dla innych może być, jakby to powiedzieć, nieodpowiednie.
– Skąd mam wiedzieć, co według Hedore czy Rygora jest odpowiednie? – zapytał, a następnie podniósł zgnieciony filtr i schował do kieszeni.
– Sądzę, że gdybyś wiedział więcej o innych rasach, to znaczy o elfach czy ligonach, byłoby ci łatwiej manewrować obyczajami w towarzystwie.
– Zaczynasz mówić jak Rygor – palnął Leo – ale chyba rozumiem, co masz na myśli. Ludzie i ligonowie mają inne zwyczaje, dlatego patrzą na te same rzeczy inaczej. Postaram się poczytać co nieco.
– Moja biblioteka jest pełna lektur, ale polecam wypytać mieszkańców o ich zwyczaje – powiedział Rygor, idący w stronę chłopaków. – Nie chciałem podsłuchiwać, ale Decon ma wiele racji.
Leonard poczuł się nieswojo, gdy zobaczył elfa. Sądził, że również on odbierze jego komentarz o wypowiedzi Decona w przeciwny sposób do zamierzonego.
– Rygorze. – Decon przywitał się i kiwnął głową w odpowiedzi.
– Deconie, Leonardzie. Czy mógłbym porozmawiać z Leo na osobności? – zapytał Rygor.
– Jasne. – Decon, wstał z ławki i odszedł w stronę domu.
– Leo, chciałem zamienić z tobą parę słów na temat ambasadorów królestwa. – Gdy chłopak to usłyszał, zmarszczył brwi, ale nie zaprotestował. –. Chciałem, żebyś wiedział, że nie jest to takie poważne, na jakie wygląda.
– Słowo „królestwo” brzmi dość poważnie.
– Ale to tylko słowo – tłumaczył elf. – Cały szkopuł w tym, że Rada potrzebuje zobaczyć się z reprezentantem domu. Ponieważ żyje w nim wiele ras, zapewne zażądają rozmowy z reprezentantem elfów, ligonów, drakonów i ludzi. Pomyśl o sobie jak o ambasadorze.
– Krótka wizyta w białym domu i to wszystko – starał się zażartować Leo.
– Coś w tym rodzaju. Przed wizytacją wytłumaczę ci, jakie są zasady i zwyczaje poszczególnych członków rady.
– To nie zasiadają tam wyłącznie elfy? – zapytał chłopak.
– Nie. – Rygor się zaśmiał. – Nie trzymamy pieczy nad całym czwartym wymiarem. W radzie są reprezentanci każdej z ras. Również człowiek.
Leonard zaczął się zastanawiać, jaki powinien być idealny kandydat reprezentujący ludzi. Czy byłaby to osoba pokroju prezydenta Stanów Zjednoczonych, czy też ktoś taki jak Dalajlama, czy też Albert Einstein? Kto reprezentowałby ich w najlepszy sposób?
– Jeśli nie masz do mnie więcej pytań, pozwól, że zwołam zebranie. Musimy omówić plan wyprawy.
– Nie, znaczy tak, mam pytanie. – Leonard pogubił się we własnej wypowiedzi. – Zanim wyruszymy, chciałbym naprawić stosunki z Hedore, inaczej jedno z nas może nie przetrwać tej podróży.
– Bardzo słuszne posunięcie. Myślę, że Hedore nie miałaby nic przeciwko, abyś sporządził nowa ziołowa nalewkę. Mogę dać ci przepis. Zdaje się, że zapisany jest w jednej z Ligońskich Ksiąg Naturalnego Leczenia.
– O ile nie jest to zbyt trudne.
– Z pewnością sobie poradzisz. Pamiętaj tylko o jednym, aby nie zrywać ziół należących do Hedore. – Ostrzegł go Rygor. – Te zioła będą jej potrzebne do kuracji Klary, a z tego, co wiem, zostało ich już niewiele.
– Skąd będę wiedział, o jakie zioła chodzi? – Leo, powątpiewając w swoje możliwości, pochylił głowę.
– Poproś Decona o pomoc, on wie, jak rozpoznać rośliny lecznicze.
– Tak zrobię.
– A teraz pora na zebranie.

***


Wszyscy zgromadzeni zaczynali się denerwować oczekiwaniem. Hedore wędrowała od jednego okna do drugiego. Jej srebrne, długie włosy powiewały delikatnie, w ten sam rytm, co długa biała sukienka. Przypominała ducha nawiedzającego willę.
            Leonard siedział na kanapie i obracał w dłoniach kostkę rubika. O ile nie interesowało go rozwikłanie kolorowej zagadki, o tyle nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie i wodzić wzrokiem po ścianach. Szczególnie nie chciał, aby jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem zdenerwowanej Hedore.
            Mimo że Liam i Raumi prowadzili dość spokojną rozmowę na temat stanu Klary, to zaniepokojony Decon co parę minut wtrącał w nią swoje przemyślenia. Wszyscy czekali na przybycie Rygora.
            Elf popchnął łokciem skrzydło wysokich, drewniany drzwi, które odchyliło się na bok. W rękach trzymał kilka map i skórzaną teczkę. Obecni w salonie odwrócili się w tym samym momencie. Rygor podszedł do stołu i rzucił pergaminy na blat. Deconowi podał teczkę. Leo obserwował wszystko bez słowa.
            – Podejdźcie do stołu – polecił Rygor.
Na blacie rozłożył trzy mapy. Każda z nich była namalowana naturalnymi barwnikami na starych pergaminach. Rygor otworzył teczkę i wyjął klucz, medalion, sztylet oraz list napisany w obcym języku.
            – Tutaj zlokalizowana jest siedziba Rady. – Wskazał palcem na pierwszą mapę.
            – Ale to przecież tysiące kilometrów stąd? – odezwała się Decon.
            – Dlatego potrzebujemy kogoś, kto otworzy dla nas bramę przestrzenną – odpowiedział Rygor – do tej pory mieliśmy taką osobę w naszym towarzystwie…
            – Chodzi o Klarę? – zapytał Leonard.
            – Tak. – odpowiedział elf. – Teraz nie możemy być pewni, czy Klara będzie z nami współpracować.
            – Co to ma znaczyć? – zapytał Decon. – Przecież czuje się o wiele lepiej.
– Jeśli chcesz podjąć ryzyko, że Klara w swych zmiennych nastrojach może wysłać cię w zupełnie inny wymiar i czas, to proszę cię bardzo – skomentowała Hedore. – My potrzebujemy kogoś, na kim możemy polegać.
Leonard spuścił głowę, nie mógł uwierzyć, w jaki sposób wypowiadają się o dziewczynie, która nie miała w sobie ani krzty złej woli.
            – Przykro mi, ale Hedore ma racje. – Rygor wskazał na inną mapę. – Tutaj mieszka wędrowiec, Hedoim. Z tego, co mi wiadomo, potrafi otwierać bramy przestrzenne. Dzięki jego pomocy zaoszczędzimy mnóstwo czasu, bo ten właśnie przecieka nam przez palce. Hedoim jest drakonem i samotnikiem.
            – Warto spróbować – powiedział Liam.
            – A czemu mają służyć te przedmioty? – Leonard wskazał palcem na rzeczy wyjęte z torby.
            – Sztylet jest prezentem dla Hedoima – powiedział Rygor.
            – Drakoni nie lubią, gdy ktoś przychodzi z prośbą o przysługę i nie przynosi nic w zamian – wyjaśnił Decon, a Leo kiwnął głową wdzięczny za wytłumaczenie jednego z drakońskich zwyczajów.
            – Medalion jest przepustką do spotkania z Radą, a klucz do archiwum.
            – Skoro mamy klucz, dlaczego nie możemy z niego skorzystać? – zapytał Leo.
            – Ponieważ potrzebujemy pozwolenia Rady. To kwestia szacunku. Poza tym Rada zaznajomiona jest ze sprawą Horiziona. Wiedzą, jak jest niebezpieczny, a twoje spotkanie z Cieniem będzie cennym materiałem badawczym.
            – Może ta kwestia pomoże również Klarze – dodał Liam. – Teraz nie jest wiarygodnym świadkiem, ale w przypadku zneutralizowania toksyny, Rada zobaczy w niej cennego sprzymierzeńca.
            – Pozostała jedna rzecz. – Rygor spojrzał na Hedore, a potem na Leo. – Skłócone królestwa nie otrzymają pomocy Rady. Balans wśród mieszkańców jej sprawą kluczową. Musimy współpracować w trakcie podróży, jak i na miejscu.

***


Biblioteka urządzona była w stylu wiktoriańskim. Pod ścianami stały regały z drewna jesionowego z charakterystycznymi zdobieniami dla tej epoki. Każdy regał zamykany był na drzwiczki, przeszklone cienką taflą szyby. Rygor bardzo dbał o stan drogocennych ksiąg powierzonych mu przez wielu przyjaciół, ale większość egzemplarzy była jego własnością.
            – Imponująca biblioteka – skomentował Leonard, wchodząc do pomieszczenia za elfem.
            – Wszystkie egzemplarze tutaj zgromadzone są bardzo cenne – odpowiedział elf. – Zaraz znajdę Ligońską Księgę Leczenia Naturalnego. Wydaje mi się, że przepis na nalewkę uspokajającą znajduje się w tomie trzecim.
            Rygor otworzył szklaną gablotkę, w której zgromadzone były książki o tematyce leczniczej. Medycyna naturalna ludzka, elficka, ligońska oraz drakońska. Elf powoli
przesuwał palcem po tomach, szukając właściwego.
            – Aha, tutaj jesteś – mruknął pod nosem, po czym wyjął księgę.
Tom był stary i oprawiony w cienką drewnianą okładkę. Na jej powierzchni wyryty był tytuł po ligońsku. Rygor położył księgę na biurku i polecił Deconowi, zapisać przepis w języku uniwersalnym. Drakon zrobił to, o co go proszono, potem elf odłożył księgę na miejsce.
            – Teraz wystarczy pójść do lasu na zachód od domu, tam znajdziecie wszystkie potrzebne zioła, alkohol powinniście znaleźć w kuchni.
            – Dziękuje Rygorze. – powiedział Leo – Mam nadzieję, że uda mi się ułaskawić Hedore, zanim przyjdzie czas na podróż.
            – Doceniam, że próbujesz naprawić wasze stosunki. – Rygor podał Leo dłoń, a ten ją uścisnął.

***

            Las znajdował się nieopodal zachodniej części muru otaczającego posiadłość. Decon przyglądał się wcześniej zapisanej liście składników.
            – Jedna gałązka sokolego runa – czytał na głos.
            – Jak wygląda sokole runo? – zapytał Leo, wpatrując się w runo leśne.
            – Jak paproć, tylko z czerwonymi klejącymi punktami na tylnej blaszce liści.
            – Aha. – Leonard nie widział nic podobnego do rośliny opisanej przez kolegę. – Coś jeszcze jest potrzebne?
            – Jeden liść wijki purpurowej, cztery garści kwiatów rumianku…
            – Rumianek, to znam i nawet już teraz widzę, gdzie jest. – Leonard podbiegł do kwiatów rosnących na obrzeżach lasu i zerwał nieco więcej, niż było potrzeba.
            – Do tego alkohol i wanilia. Myślę, że dwa ostatnie składniki znajdziemy w kuchni.
            – Teraz tylko sokole runo i wijka purpurowa.
Drakon przechadzał się powoli po lesie, obserwując rośliny pod swoimi stopami. Leonard chciał jakoś pomóc, ale nie wiedział za bardzo, czego ma szukać, więc podążał w krok na drakonem. Słońce prześlizgiwało się między koronami drzew, tworząc mozaikę na podszyciu leśnym.
            – Czy o tę paproć chodzi? – Leonard wskazał palcem na krzaki rosnące parę metrów w głąb lasu.
            – Tak, to one – ucieszył się Decon. Podbiegł do sokolego runa i zerwał gałązkę. Liam zawsze powtarzał Deconowi, aby nie brał z natury więcej, niż jest mu potrzebne. – Teraz tylko jeden listek wijki purpurowej.  To takie pnącze o fioletowym liściach, nie powinniśmy go przeoczyć.
            Panowie spędzili dwie godziny, szukając wijki w lesie i okolicach, niestety nie powiodło im się.
            – Zabrakło tylko jednego listka i wszystko zaprzepaszczone – skomentował Leo, wychodząc z lasu – może Hedore ma jakieś listki na zbyciu.
            – Zapomnij o tym, wijka purpurowa to bardzo ciężka roślina w uprawianiu, jeden błąd może zniszczyć całoroczny postęp.
– Zanieś to, co mamy, do kuchni. Ja jeszcze chwilę poszukam tego fioletowego pnącza.
            – Dobrze, ale nie wchodź za bardzo w głąb lasu. Łatwo się tam zgubić – ostrzegł go kolega.
            Decon wrócił do domu, a Leonard jeszcze chwilę stał na granicy lasu. Rozglądał się przez chwilę za rośliną, ale tej nie było nigdzie widać. Gdy zrezygnował z poszukiwań, postanowił także wrócić do willi. Idąc przez niezwykle zadbany ogród, Leonard zobaczył szklarnie, a obok niej skalniak z kwiatami, jak sądził. Wiedział, że do szklarni nie ma wstępu, ponieważ Rygor zabronił mu zrywać ziół uprawianych przez Hedore, a sam chłopak nie zamierzał narażać się jej jeszcze bardziej. Przystanął przy skalniaku, aby obejrzeć kwiaty o tęczowych barwach, mieniące się w słońcu. Z chęcią podarowałby jednego Klarze, ale zapewne nie byłoby to mile widziane przez ligonkę. Ku swemu zdziwieniu, między kwiatami oplatając kamienie, wiło się fioletowe pnącze. Nie mógł uwierzyć w szczęście, jakie go spotkało. Nie był pewien, czy to na pewno wijka, więc zerwał tylko jeden listek. Schował go w kieszeni i popędził do domu.
            W kuchni czekał na niego Decon z ziołami przygotowanymi w idealnych proporcjach i naczyniem na nalewkę.
            – Zobacz, co znalazłem. – Leo pokazał liść drakonowi. – Nie jestem pewien, czy o to chodziło, ale było fioletowe i rosło na kamieniu.
            – Tak to z pewnością wijka. Mam tylko nadzieję, że nie zerwałeś jej z zasobów Hedore – powątpiewał Decon.
            – Nawet nie zbliżałem się do szklarni, znalazłem to na kamieniach koło lasu. – Nie do końca minął się z prawdą, gdyż skalniak znajdował się koło lasu, w części ogrodowej. I faktycznie do samej szklarni nie wszedł. Natomiast nie wiedząc, że skalniak był także własnością Hedore, zrobił coś, przed czym go ostrzegano. Gdyby Leonard skorzystał z pomocy Decona, wiedziałby, że oderwanie części wijki purpurowej w nieodpowiedni sposób, może spowodować obumarcie całej rośliny.
            Przygotowanie nalewki nie zajęło więcej niż dwadzieścia minut, wystarczyło wrzucić zebrane zioła, zalać alkoholem, dodać sproszkowanej wanilii i szczelnie zakorkować. Cały proces tworzenia był kwestią czasu. Leonard zadowolony z siebie usiadł przy stole i podziwiał naczynie pełne drogocennych składników. Nagle usłyszał krzyk w ogrodzie. To była Hedore. Gdy Decon podszedł do okna, zobaczył ligonkę rozmawiającą z Rygorem, wyglądała na wzburzoną. Trzymałą w rękach zwiędłą roślinę. Decon odwrócił się do Leonarda.
            – Te kamyki to były na obrzeżach lasu, czy bardziej, jakby to powiedzieć – Decon podniósł ton głosu – koło szklarni?!
– Niedaleko szklarni, ale do środka nie wchodziłem. Wijka rosła na kamykach, między kwiatami. Przypadkiem ją zauważyłem.
            – To, co nazywasz kwiatami, w rzeczywistości jest także ziołem. Tęczówka barbańska.
            – Aaa … to stąd ten wygląd – odpowiedział chłopak.
            – A te kamyki, to ziołowy skalniak.
            – Ale ja urwałem tylko jeden listek, nic więcej.
– Wijka purpurowa ma skłonności do obumierania, gdy zerwie się liść, nie w ten sposób, co trzeba. – Decon złapał się za głowę. – Ciekaw jestem, jak to wytłumaczysz Hedore.
            – Co ma mi wytłumaczyć? – Ligonka weszła do kuchni, po czym rzuciła zwiędłe pnącze na stół. – Mam nadzieje, że to nie twoje robota.
            – W sumie to … – Leonard wpadł w panikę i nie wiedząc co ma zrobić, wręczył Hedore naczynie z nalewką. – To dla ciebie. Zrobiliśmy …
            – Mnie w to nie mieszaj – powiedział Decon pół żartem, pół serio.
            – Czy to ty zniszczyłeś moją wijkę? – zapytała Hedore, patrząc ze złością na Leo. – I co to ma znaczyć?
            – Chciałem się zrewanżować i przygotować nalewkę uspokajającą, tę samą, którą wypiłem. – Leonard opuścił głowę i wyciągnął ręce z nalewką bliżej ligonki.
            Hedore popatrzyła na naczynie, ku zdziwieniu obecnych, chwyciła je i zaczęła oglądać dookoła.
            – Czy wszystkie składniki są takie, jakie powinny? – zapytała.
            – Tak, łącznie z liściem wijki. Ja przepraszam, ale nie wiedziałem, że ta roślina jest taka wrażliwa. – Leonard się tłumaczył, a Decon stał z boku i przyglądał się całej sytuacji.
            – Musisz się poduczyć – powiedziała sucho Hedore – ale ... dziękuje za to. Na szczęście mam jeszcze jedno pnącze w szklarni, ale błagam cię, nie wchodź tam. Nie mogę sobie pozwolić na utratę roślin uprawianych przez wiele lat.
            Leonard kiwnął głową i odprowadził wzrokiem Hedore wychodzącą w kuchni, razem ze świeżo zalaną nalewką. Chwilę później spojrzał na Decona speszony.
            – Okej, może i spieprzyłem, ale przynajmniej wyglądało to cudownie – powiedział chłopak, nawiązując do idealnie przyrządzonej nalewki.
            – Cudownie głupio, to na pewno – odpowiedział drakon. Potem obaj zanieśli się śmiechem.







3 komentarze:

  1. Hej :)
    Bardzo fajnie wpleciony temat. Na początku wyczekiwałem tego dialogu, ale tekst od początku tak mnie wciągnął, tak ładnie zagrałaś plastycznymi opisami i emocjami, które wypływały na mnie z ekranu, że zapomniałam, iż jakikolwiek temat był. Zgrabnie skonstruowane, z płynnymi przejściami między częściami tekstu. Dołożyłaś kolejną cegiełkę do tej serii, mnie się ona bardzo podoba. Wydaje mi się, że przez tę nalewkę relacja Hedore i Leo będzie trochę lepsza ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. "– Co tobie wydaje się normalne, dla innych może być, jakby to powiedzieć, nieodpowiednie." - o, to jest prawdziwa mądrość! Fajna ta rozmowa pomiędzy Decona i Leo. Mądra.
    Może to szczegół, ale podobało mi się to porównanie, że Hedore wyglądała jak duch nawiedzający willę!
    Ooo nieeee, Leo chciał dobrze, a i tak się dobrał do skalniaka Hedore... XD ale fajnie, że dziewczyna nie zareagowała aż tak źle. Za to należą się jej brawa.
    Początek dosyć strategiczny, dlatego dużo nie rozczaiłam (to mój pierwszy tekst z tego uniwersum), ale mnie się bardzo ten fragment z ziółkami i nalewką podobał :D. Niby nic się szczególnego nie działo, ale miło się czytało!

    ~SadisticWriter

    OdpowiedzUsuń
  3. No i miało być dobrze, a wyszło jak zwykle XD Biedny Leo, chciał dobrze, a przez niego umarła roślinka Hedore. Na szczęście Hedore chyba doceniła ten gest i sytuacja trochę się poprawiła. Mam nadzieję, że Leo nie zepsuje niczego w międzyczasie. W sumie nie dziwię się, że pakuje się w tarapaty, bo od razu widać, że nie ogarnia zwyczajów mieszkańców. Mam nadzieję, że dla dobra Klary i pozostałych bohaterów wkrótce podłapie to i owo. Bardzo przyjemny tekst z fajnie wplecionym tematem, podobały mi się też nazwy ziół, kreatywne :D
    Pozdrawiam cieplutko ^^

    OdpowiedzUsuń