To stało się wtedy.
Budzę się zlana zimnym potem. Nie wiem, czy to sen, czy fragment
wspomnień. Obrazy ciągle tańczą przed moimi oczami, jak wypalone na matrycy
hipokampu. Nie potrafię określić, na ile są prawdziwe. Ściągając brwi, wyciągam
przed siebie rękę. Miałam na niej pierścionek. Ale teraz go nie ma. Czuję
pustkę. Taką samą, jaką namacujemy językiem, gdy skruszymy ząb. Coś się
zmieniło. Coś nastało. Coś innego.
Brak. To musi czuć każdy, kto
po wielu latach ściąga obrączkę.
Ale ja nigdy nie nosiłam pierścionków.
Tylko ten jeden raz.
Inna część jaźni stanowczo zaprzecza. Przeszywa mnie prąd.
Nie. To nie był jedyny raz.
Oh lord, oh lord, what have I done?
Pierwszy Świt od Powrotu Króla
Ból w głowie pulsuje, jakby mózg
kurczył się i rozkurczał. Nic przyjemnego. Aparatura miarowo brzęczy, szpitalne
łóżko jest wyjątkowo wygodne. Dopiero co się ocknęłam, nikogo przy mnie nie ma,
ale słyszę dobiegające z korytarza znajome głosy. Z jakiegoś powodu nikogo nie
wołam. Mimo bólu, czuję dziwny spokój, który rozlewa się po moim ciele aż po
czubki palców.
Teraz już wszystko będzie
dobrze. Najgorsze za nami.
Nagle uświadamiam sobie, że
dzisiaj wstanie dzień. Pierwszy raz od dziesięciu lat. Moje serce zamiera na
mgnienie chwili, ogarnia mnie uczucie radosnego oczekiwania. Zerkam na okno tak
prędko, że ból w głowie rozchodzi się sprzężonym echem. Ignoruję go, z
dokładnością analizując kolor nieba. Czy mi się wydaje, czy atramentowa czerń,
do której przyzwyczajały nas ostanie lata, przeszła w średnio nasycony granat?
Zerkam na zegarek, dochodzi czwarta. Czy o tej porze roku powinno już robić się
jasno?
Głosy na korytarzu się wzmagają.
Zerkam na drzwi, spodziewając się, że ktoś przez nie wejdzie i rzeczywiście,
uchylają się.
— Pozwólcie mi zostać z nią sam
na sam — mówi ktoś. Wiem, kto to. Nie słyszałam tego głosu całą dekadę, aż do
dzisiaj. Brzmi trochę inaczej niż zapamiętałam, znikła butność i
powściągliwość, pojawiło się ciepło i siła. To głos króla. Nie naburmuszonego
dzieciaka, z którym rywalizowałam w czasach szkolnych. Jeśli Gladio jest obok,
a wydawało mi się, że słyszałam też jego głos, pewno się zgadza, gestem
wskazując drzwi. Kiedyś by sobie zadrwił, zapewne poczynił jakieś głupie aluzje,
ale nie teraz.
Do pomieszczenia wpada więcej
żółtego światła z korytarza. W jego blasku pojawia się smukła sylwetka władcy.
Noctisa. Wchodzi i zamyka za sobą drzwi. Dopiero potem na mnie patrzy. Uśmiecha
się. Jego oczy też się śmieją. Po moich policzkach toczą się łzy. Cieszy mnie
jego widok. Ocieram je, zawstydzona okazaniem tej słabości, a on przysuwa sobie
krzesło, siada, patrzy na niebo za oknem, na mnie, splata palce na brzuchu,
opierając się wygodnie i wzdycha. Poświata nocy pada na jego twarz.
Cisza trwa długo. Jest lekka,
pełna ulgi, jest odpoczynkiem i balsamem na skołatane nerwy. Dobrze razem
pomilczeć, gdy już przetrwało się zgiełk i wrzaski świata. Nikt nie musi nikomu
mówić, że dobrze się widzieć. Wiemy to. A jednocześnie nie wiemy tak wiele. Co
działo się przez te lata. Gdzie był. Jakie słowa opiszą tęsknotę, jaką po sobie
zostawił.
Nam wszystkim.
Pierwszy odzywa się Noctis.
— Ignis — mówi, patrząc na mnie.
Spinam się, nieco zaskoczona, że od razu wspomina o nim. — Stracił wzrok,
kiedy…?
Kiwam twierdząco głową, po czym
zwieszam ją ze smutkiem.
— Dlatego, że włożył pierścień.
— No właśnie… — Niebieskie oczy
króla patrzą na mnie wyrozumiale i surowo zarazem. — Nie on jeden. Prawda,
Mikhel?
Kryształ w pierścieniu, który ma
na palcu, ożywa. Pulsuje niebiesko-fioleowym światłem. Jakby do mnie mrugał.
Jakby wołał. Oferował sen pod gołym niebem. Czuję niezrozumiałą, porażającą
tęsknotę.
I’ve fallen in love with a man on the run
— Skąd wiesz? — pytam, ponieważ
nigdy się do tego Noctisowi nie przyznałam.
— Wiem dużo więcej, niżby sobie życzył.
— Uśmiech króla wciąż jest ciepły i wyrozumiały, lecz również nieco zmęczony. —
Niestety będę cię musiał prosić, byś znów się z nim zmierzyła. — Patrzy na mnie
uważnie, jakby spodziewał się dostrzec strach w mojej twarzy, ale wszystko, co
może z niej wyczytać, to gorączkowe zniecierpliwienie, które nie wiem skąd się
bierze. — Zawarłaś kiedyś pewien układ, prawda?
Kiwam głową.
— O nic nie musisz mnie prosić.
Nie masz pojęcia, ile razy o tym myślałam i żałowałam, że nie zostawiłeś nam po
sobie chociaż tego cholernego pierścionka.
Noctis przewraca oczami, kącik
jego ust unosi się wyżej.
— Wtedy pewno nie miałbym dokąd
i do kogo wracać.
— Nie lekceważ nas! — Wyciągam
rękę po pierścień
— To nie będzie konieczne. —
Palce Noctisa muskają kryształ. — Mogę ich przyzwać. Pamiętaj, że jestem z
tobą. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
— Noct — dziwnie teraz zwracać
się do niego w ten sposób, ale robię to z przyzwyczajenia — jestem świadoma, w
co wdepnęłam. Trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów czyny. Tylko odroczyłam
ten dzień.
Noctis patrzy na mnie w ten
sposób, w jaki rodzic spogląda na swoje dorastające dziecko. Trochę mnie to
peszy, ale fakt, że tylko skinął głową, zamiast próbować mnie przekonywać do
swojej racji, jest budujący.
— Zaczynajmy. Gotowa?
Moja niepewna mina pewno o tym
nie świadczy, ale jestem. Noctis skupia uwagę na pierścieniu, a kryształ jarzy
się coraz mocniejszym światłem. Wkrótce blask wypełnia całe pomieszczenie,
oślepia, jestem pewna, że sączy się spod drzwi, że ktoś to zauważy, ale tak się
nie dzieje. Zasłaniam oczy, podrażnione jasnością. Kiedy wreszcie uznaję, że
mogę je otworzyć, nie rozumiem, co widzę.
Już nie jesteśmy w szpitalu. Ja
nie jestem w łóżku. Stoję obok króla, ubrana w mundur królewskiej gwardii, tak
jak tamtego dnia, gdy pierwszy raz miałam do czynienia z pierścieniem. Moje
włosy są krótsze, zebrane na karku, lecz znaczna ich cześć wymyka się tej
procedurze, opada na twarz. Odgarniam je i prócz nich czuję pod opuszkami
szorstkość bandaża, który opatruje moje czoło.
Kamienne atrium, na którym
stoimy, jest częściowo zrujnowane. Na jego krawędziach materializują się
świetle słupy. Każdy z nich formuje się w postać, przybiera sylwetkę jednego z
króli. Każdy ma około czterech metrów i nosi lśniącą zbroję. Każda jest
oryginalna. Najdostojniejsza jest zbroja Mystica, który stoi pośrodku półkręgu.
Od jego hełmu i ramion odchodzą powykręcane, srebrzyste rogi. Wszystko wygląda tak,
jak zapamiętałam. Z jednym wyjątkiem.
Rozglądam się po zasłaniających
twarze królów przyłbicach. Nie rozpoznaję tej po lewej stronie Mystica. To ktoś
nowy? Pospiesznie przebiegam wzrokiem po sylwetkach władców. Czternastu. Jestem
pewna, że wtedy było ich o jednego mniej.
Zerkam niepewnie na Noctisa.
Jego oblicze jest spokojne i choć patrzy w górę na uzbrojone twarze przodków,
nie wydaje się ustępować im wzrostem.
— Wróciłaś — rozlega się tubalny
głos Mystica. — Masz czelność, śmiertelniczko.
Mimowolnie zaciskam dłonie w
pięści.
— Wróciłam tylko po to, co mi
się należy — wypalam bez zastanowienia, czy w ogóle ma sens się odzywać. Wśród
królów rozlegają się szepty. Coraz głośniejsze. Oburzone głosy mówią o karze,
pysze i niedopuszczalnym zuchwalstwie.
Oh lord, oh lord, I’m begging you, please
Noctis kładzie rękę na moim
ramieniu.
— To moja poddana, Mikhel Rely
Insanis i ręczę za nią jako Wybrany Król, że jest czystego serca i zasługuje na
moc królów.
Postać na lewo od Mystica
wyraźnie się ożywia. Jako jedyna, prócz samego Mystica, nie komentuje mojego
wystąpienia.
— Nawet Wybraniec nie może
ochronić śmiertelniczki przed karą, jaka czeka za znieważenie królów —
obwieszcza Mystic, wyciągając w górę okutą w potężną, stalową rękawicę rękę,
która do tej pory spoczywała na rękojeści ogromnego miecza. — Uklęknij i
przyjmij ka…
Podniosłą mowę przerywa śmiech.
Mystic zwraca w lewo opancerzony łeb.
— Co za niegodne zachowanie,
Przeklęty.
Wymieniam z Noctisem szybkie
spojrzenie. Czy to może być…?
— Och, bracie, nie udawaj. Tym
razem nie będziesz tak okrutny — mówi, wyraźnie rozbawiony, Przeklęty Król.
Chociaż jego głos też jest zmodyfikowany, by pasował do kilku metrowej powłoki,
znam pobrzmiewające w nim sarkastyczne nuty.
— Ardyn. — Noctis wymawia jego
imię ze złością, a potężna postać wysuwa się o pół kroku w przód i unosi część
hełmu, tę, przypominającą kapelusz.
— Jednak nie pozbyłeś się mnie zupełnie
na dobre, co, książę?
Ściąga hełm, ale nie widzimy
jego twarzy. Ze zbroi uchodzi gęsty, czarny dym. Wzlatuje do góry, a potem,
tworząc spirale, opada w dół, spowijając całą postać Przeklętego. Rozchodzi się
po zimnej, lśniącej posadzce, odsłaniając mężczyznę w specyficznym ubiorze. Hafty
na czymś w rodzaju szala w połączeniu z długim płaszczem i całkiem modnym
kapeluszem oraz kryzami, a jeden z rękawów… Niech mnie szlag, ale przypominał
skrzydło. Tyle pozostało po zbroi. Znacząco zmienił się też jego wzrost. Wrócił
do stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Wrócił też krzywy uśmiech na jego
nieogolonej, całkiem przystojnej twarzy.
— Więc… — Zakłada ręce z tyłu i zbliża się w naszą
stronę. Zatrzymuje się w odległości metra. Uśmiechając się półgębkiem,
przygląda się Noctisowi. Jest od niego sporo wyższy. Kiedy zerka na mnie, jego
uśmiech gaśnie. Poważnieje. — To był błąd, przychodzić tu drugi raz — mówi, a
wszystko dookoła zaczyna wirować. Bursztynowe oczy błyszczą szalonym blaskiem.
To wszystko, co teraz widzę. Bursztynowe oczy.
Wiem, że kiedyś były niebieskie.
Wszystko się rozmywa, kolory
zlewają się w jedną wielką ciemną plamę. Znajduję się w mroku, słyszę tylko
cichy śmiech i głos Noctisa, bardzo słaby, jakbym trzymała głowę pod wodą, a on
wołał do mnie znad tafli wody. Wołał po imieniu.
Oh lord, I’m begging you please, don’t take that sinner from me
Moje myśli wypełnia wspomnienie.
Wypływa na powierzchnię pamięci jak niedoszły utopiec, który nagle odzyskuje
wiarę w przetrwanie i zawzięcie młóci kończynami gęstą, ciemną wodę, aż jego
głowa się wynurza i w spragnione tlenu płuca wdziera się haust powietrza.
Przetrwanie.
Pierwsze.
Spotkanie.
Jeden
błysk, za nim dwa mniejsze, jakby ktoś fotografował niebo używając trybu zdjęć
seryjnych. Grzmot toczy się leniwie jak pomruk gigantycznej pantery. Pogoda
dzisiaj zmienia się w mgnieniu oka, zupełnie jak sytuacja w mieście. Najpierw niebo
pożółkło, w powietrzu wirował niesiony wiatrem piach. Nigdy nie widziałam
Insomnii w takich kolorach. Słyszałam o burzach piaskowych nawiedzających
kontynent Duscae, ale żeby dotarły aż do stolicy? Potem nadeszły gęste, ciemne
chmury, izolując światło. Zrobiło się ciemno. Jakby w środku dnia nagle zapadła
noc.
Zadzieram
głowę i patrzę na rozchodzące się fioletowe fale, świadczące o naruszeniu
bariery, która niczym niewidzialna dotąd kopuła chroniła miasto. Dopóki nie
zaatakowało Imperium.
Interkom
niemal nie milknie. Rozkazy zmieniają się co chwilę, podając współrzędne
potencjalnego napastnika, który niszczy podtrzymujące barierę słupy królewskiej
energii. Nyx wysyła nas w różne części miasta, by sprawdzać, co się dzieje i
patrolować dzielnice. Oficjalnie nie dostaliśmy informacji, że to Imperium
rozpoczyna inwazję, w cytadeli wciąż w najlepsze trwają przygotowania do
podpisania traktatu pokojowego, ale ktoś go sabotuje, osłabiając barierę.
Po
co podejmować takie działania, jeśli nie w celu napaści.
—
Cel się przemieszcza! — rozlega się
głos w słuchawce; dociskam ją do ucha, by słyszeć wyraźniej. — Jest między sektorami G i H i zmierza w
kierunku cytadeli!
Oh lord, oh lord, he’s somewhere between
Nyx
daje nam znak i korzystając z mocy króla, raz po raz wyrzucamy przed siebie sztylety,
teleportując się w ich miejscu. Przedostanie się na drugą część miasta jest
szybkie i widowiskowe. Rękojeści szybujących, nagich kukrisów łapane są nagle
przez pojawiających się znikąd na skrajach budynków, środku ulic, ławkach i
dachach samochodów gwardzistów, którzy przez kilka sekund biegną, ściskając je
w garści, tylko po to, by móc zrobić zamach i znów wyrzucić broń gdzieś przed
siebie.
Z
daleka widzę, że pod bramami cytadeli, które otaczają ją niczym ostatnia
ostoja, toczy się walka. I to nie byle jaka, bo wśród błysków teleportacji nie
trudno przeoczyć trzynastometrową sylwetkę Ifrita, który ciska dookoła
ognistymi kulami. Serce podchodzi mi do gardła. Czegoś takiego się nie spodziewałam.
—
Przyzwał Astralanego! Powtarzam, pod
bramą cytadeli został przyzwany… — W interkomie rozlegają się szumy,
trzaski i połączenie zostaje przerwane. W tym samym momencie przed nami Ifirit
wznosi się do góry i – jak to bóstwo ognia – bombarduje gwardzistów płonącymi
pociskami.
Interkom
na pewno nie jest jedyną ofiarą tego ataku.
Jeszcze
sto metrów, pięćdziesiąt, dwadzieścia, wyrzucam kukri w kierunku mężczyzny w
obszernym płaczu i płaskim kapeluszu. Kiedy się materializuję, trzymam jego
dłoń, obejmującą rękojeść mojej broni.
—
Cóż, przynajmniej spróbowałaś, gwardzistko.
Podążam
wzrokiem wzdłuż jego ramienia, spod ronda kapelusza wyglądają roześmiane oczy.
Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, luzacki uśmiech rozciągający jego usta,
znika. Jego oczy już nie są takie wesołe. Błądzące w nich ironiczne iskierki
gasną.
—
Ty! — syczy i odskakuje, jakby się poparzył. Puszcza moją broń, kukri spada na
ziemię z brzękiem. — Co ty tu robisz…
Ściągam
brwi, obserwując niepewnie mężczyznę w kapeluszu. Nie mam pojęcia, co on
bredzi, ani z kim mnie myli, ale wykorzystuję jego rozkojarzenie. Schylam się
po broń i atakuję.
Blokuje
atak bez żadnego wysiłku. Wykręca mój nadgarstek i wciąż przygląda mi się z
niedowierzaniem, jakby zobaczył ducha. To spojrzenie mnie paraliżuje. Widzę w
jego oczach zbyt wiele, widzę świat sprzed dwóch tysięcy lat. Patrzą na mnie
oczy bestii, więzionej i wypuszczonej na wolność. Głodnej.
A hangman’s knot, and three mouths to feed
Widzę
siebie w odbiciach jego oczu. Wtedy, gdy były jeszcze niebieskie. A ja… To nie
ja. To inne wcielenie. To są rzeczy, których już nawet nie chcę zrozumieć.
Gdzieś
obok słyszę głos Nyxa. Dochodzi do mnie z oddali. Ostrzega.
„Rzucać
się samej na kanclerza Imperium?” – zapyta później. Ale teraz mi się wydaje, że
ten człowiek nie ma wiele wspólnego z Imperium.
Nie ma wiele wspólnego nawet z człowieczeństwem. To demon. Ten, Który
Miał Zostać Królem. Przeklęty.
Podnosi
rękę. Z jakiegoś powodu jestem przekonana, że to skrzydło. Spomiędzy piór
spływa fioletowy blask. Unosi się jak dym. Jego dłoń zbliża się do mojej
twarzy, jaśnienie coraz mocniej. Łapie mnie za szyję, moje stopy odrywają się
od ziemi.
—
Muszę przyznać, że spodziewałem się po tobie więcej, Soltare — mówi i wiem, że
zabije mnie z satysfakcją. Zemści się za coś, czego nigdy nie zrobiłam.
Albo
czego nie pamiętam.
Czuję
na twarzy gorąco. Zamykam oczy, lecz przez zamknięte powieki wciąż sączy się
mocne fioletowe światło.
—
Dosyć.
— Dosyć. — Jestem pewna, że to
Nyx, dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to tubalny głos Mystica przerywa
tę karuzelę. Świat przestaje się kręcić, a dziwne myśli z mojej głowy parują,
tak jak otaczająca mnie fioletowa energia.
Uwolniona od niej, znów mogę
oddychać. Ciężar, który czułam… Skąd się brał? Towarzyszył mi tamtego dnia, gdy
upadała Insomnia, gdy ciężkie burzowe chmury toczyły się ad miastem, gdy Ardyn
po raz pierwszy stanął na mojej drodze osobiście. Teraz sama już nie wiem, czy
to wspomnienie, czy wizja, którą roztoczył przede mną Przeklęty.
Zdaję sobie sprawę, że znajduję
się na kolanach i bezwiednie pocieram szyję. Noctis wyciąga do mnie rękę,
pomagając wstać.
— Dzięki — mówię, podnosząc na
niego wzrok. Moje serce zamiera. To nie Noctis. To ktoś cholernie do niego
podobny, ale nie on. Jest wyższy, przystojniejszy, gorszy. Tak cholernie źle patrzy
mu z oczu. Mógłby być jego starszym, złym bratem.
Ale jest jego przodkiem.
Założycielem rodu Lucis Caleum. Ojcem Insomni. Pierwszym królem. Somnus,
Mystic, obrońca stolicy, ściska moją dłoń. Uśmiecha się cwanie, ciemnozielona
peleryna z kapturem nadaje złowieszczego blasku jego oczom.
— Jestem ci winien opowieść —
mówi, a głos wydobywający się z tej ludzkiej postaci brzmi jak głos maklera,
który zamierza oszukać cię na pieniądze i doradzić podjęcie złych decyzji w
kupnie akcji na giełdzie — żebyś coś zrozumiała, Soltare.
Mam dreszcze. Ogarnia mnie
trwoga.
— Mam na imię Mikhel — prostuję
nieśmiało, ledwo poruszając ustami i patrząc z fascynacją w jego twarz, ale on
tylko uśmiecha się pobłażliwie, jakby wiedział lepiej. Na dobrą sprawę, nie
musiałby tłumaczyć mi niczego więcej. Już wiem, że wszystko co wydarzyło się do
tej pory, nie miało znaczenia. Jeśli kiedykolwiek wydawało mi się, że czuję coś
do Noctisa, byłam w błędzie. To nie jego zawsze kochałam.
Chłodne niebieskie oczy śmieją
się ze mnie, zimne palce Somnusa zaciskają mocniej na mojej dłoni. Gdzieś mnie
zabiera. Coś mi mówi, że będzie to długa podróż, pełna złych i szlachetnych
czynów, wyroczni, bogów, uzdrowień i plag. I na pewno nie wrócę z niej taka
sama.
Hej :)
OdpowiedzUsuńOch, ale mnie się podoba mrok w tym tekście. Także dynamizm przejść między fragmentami i akcja dobrze wpłynęły na tempo lektury. Miałam dreszcze, kiedy pojawił się Przeklęty Król.
Świetne opisy, dialogi nasycone emocjami – takiego tekstu z fantastyki chyba ostatnio potrzebowałam.
Pozdrawiam.
O kurde, to było mocne. Chociaż muszę niestety przyznać, że do końca się nie połapałam, o co właściwie chodzi. Zapewne dlatego, że nie znam tej serii XD A szkoda, bo chciałabym w pełni zrozumieć ten tekst. Podoba mi się połączenie, z jednej strony szpital, aparatura, interkomy, z drugiej sztylety, pierścienie i zbroje. No i magia. Jestem bardzo ciekawa, o co w sumie chodzi, bo wygląda to na cholernie poważną historię. Genialne są opisy w tym tekście, płynne i plastyczne, a jednocześnie dosadne i klarowne. Jak pojawił się Przeklęty Król, to autentycznie przeszły mnie dreszcze. No i ciekawi mnie główna bohaterka, o co chodzi z tymi przeskokami, pierścieniami i czemu chociaż nazywa się Mikhel, nazywają ją Soltare. Bardzo ciekawie zbudowany, dynamiczny tekst, czytało się go świetnie, nawet jak nie miałam pojęcia, o co chodzi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ^^
Ja już zaczynam się gubić kto jaką serię o Final Fantasy piszę, o kim jest dana seria i w ogóle o co w danej serii chodzi :P Ale do tekstu - muszę wpierw zaznaczyć, że akcja z pierścieniem od razu nasunęła mi na myśl Władcę Pierścieni. Nie ma to tutaj wiele wspólnego, a jednak to pierwsze mi wpadło do głowy. Dalej, bardzo fajnie zrobione przejścia między akcją, super zaznaczone i dobrze poprowadzone, że czytelnik nie gubi się, nie traci wątku ani dynamiki czytania. Tekst jest intrygujący, chce się wiedzieć więcej po przeczytaniu, także czekam na kolejny fragment :D
OdpowiedzUsuńCiekawe ile razy jeszcze będę miała wrażenie, że coś już czytałam, ale nie skomentowałam,nie wiem, ale nadrabiam. Chyba będę musiała brać jeden tekst na dzień, bo takie skoki fandomowe robią mi wodę z mózgu...
OdpowiedzUsuńGrunt, że pamiętam o co chodzi. Taa, Insomnia. DObrze, że jest noc, bo XV należy do nocy. Tutaj fajnie pisze się po nocach i po piwach.
The King is back i robi nie mały opierdol. Coś jest takiego w Noctisie, że daje poczucie bezpieczeństwa. W sumie cała czwórka to daje, ale ten nieleniwyjuż książe, a dorosły odpowiedzialny król sprawia, że chce się po prostu być. Dlatego nie przyjmuję zakończenia, że świt nadszedł bez niego. Byłotak, jak tu opisałaś - przyszedł i po prostu był. Brakuje mi takiego po-prostu-bycia-w-ciszy.
"Dobrze razem pomilczeć, gdy już przetrwało się zgiełk i wrzaski świata." To -to jest cała kwintesencja tego. Bo czasemjest się po prostu już zmęczonym. I trzeba odpocząć, najlepiej przy ognisku. (Czy ja ryczę już? Może i tak).
Muszę sobie chyba jednak poprzypominaćparę rzeczy, choć pamiętam dobrze, o co w tym wszystkim chodziło - cena musi zostać zapłacona. Bardzo fajny zabieg z flash forwardami i flashbackami, pomieszanymi czcionkami - dla mnie nie ma nic niezrozumiałego, może dlatego że znam fabułę i wiem, co było po kolei, ale jest w pytę, zabieg zastosowany idealnie. Same łączenia tych przeskoków włażą mocno.
I co jest fajne to w odniesieniu do całości - jak Mikhel gubi się w uczuciach. Od początku nie wiedziała "co jest pięć", wdając się w kolejne romanse, ale znajac to, doczego zmierzalaś - wszystko nabiera sensu.
Fajnie wrócić do Insomnii. Wróciłabym.