Żeby znaleźć się wśród ludzi, należy
podążać za hałasem, który wskazywałby na jakąś ich aktywność. Tego się nauczył
podczas tych szkół przetrwania, jakie fundował mu ojczym. Jak to dobrze, że już
więcej nic takiego nie zdoła się powtórzyć.
– Every night and every day
– rozlegało się głośno gdzieś całkiem niedaleko – I try to make you stay
but your…
Rozpoznawał nutę, a przynajmniej tak mu się wydawało.
– Savage love, did somebody, did somebody break your heart?…
Jego serce nie było złamane, ono już po prostu nie miało prawa istnieć i bić. A mimo to nadal odzywało się w jego piersi, jakby chciało dać mu znać, że jeszcze nie czas, by całkowicie obrócić się w pył.
Zmierzał ku dźwiękom i światłom, a każdy kolejny postawiony krok zabierał cząstkę adrenaliny. Ciało zaczynało się uspokajać, w głowie pojawiała się coraz większa pustka. Gdy w końcu dotarł pod boczne drzwi nocnego kubu – a właściwie wychynął zza garaży niczym upiór czy inna bestia nocy – jedynymi ludźmi, jacy przed nimi stali, było dwóch mężczyzn, których blade twarze zdradzały, że nie mieli jeszcze czasu, by się upić, lub specjalnie czuwali, będąc tu z jakąś misją lub w interesach.
Ta druga opcja wydała się bardziej prawdopodobna, kiedy posłyszał ich rozmowę, która w jego głowie przebijała się ponad piosenkę Jasona Derulo, któremu partnerowało troje gości z Republiki Korei.
– Jak można nie znosić klubów i być dilerem, co?
Nie poświęcił tym słowom za wiele swojej uwagi. Pewne kwestie zawsze będą poza ludzkim pojmowanie, ta mogła być jedną z nich.
Jednak niektórzy czuli się zobowiązani do tego, by zawsze tłumaczyć to, co mieli na myśli.
– Po prostu ich nie lubię, za to ty
czujesz się w nich niezwykle dobrze i zwracasz na siebie uwagę wszystkich.
Zobaczysz, ktoś cię niedługo zacznie podejrzewać i co wtedy? Na pewno pójdziesz
siedzieć. A jak zaczną kopać w twojej przeszłości, to się mogą nieźle zdziwić.
– E tam, przesadzasz.
– Przesadzam? Diaz, przecież
dzisiaj byli tu tajniacy, nie zauważyłeś?!
– Może tak, może nic, co z
tego? Nie przejmuję się tym.
W świetle neonowych lamp
zajaśniała końcówka zapalonego papierosa, który szybko dotarł do ust, a w
powietrzu zawisnął dym.
– Kiedyś się doigrasz – padło.
Na te słowa się zatrzymał,
bowiem poczuł, jakby to zdanie nie było jedynie częścią rozmowy, ale i
przewidzeniem jego przyszłości. Jakby ktoś chciał go ostrzec, nim będzie za
późno.
Ale może już było, a na
ratunek nie było żadnych widoków?
Mężczyźni nadal go nie
zauważyli, choć nie dzieliło ich więcej jak dziesięć metrów.
– Hej! Przecież nikogo dzisiaj
nie zabiłem! – krzyknął Diaz oburzony, że kolega śmiał w niego wątpić.
– Może chcesz za to medal?
– syknął ten drugi i westchnął głośno. – Może dzisiaj ci się nie powiodło, może
akurat poczułeś, że powinieneś być dobry, ale chyba nie będziesz w stanie mi
obiecać, że nikogo już nie wyślesz do Hadesa, co?
Trudno było ocenić, czy Diaz
faktycznie poczuł zażenowanie, czy jego twarz przyjęła taką ekspresję z powodu
innego uczucia, ale na chwilę zamilkł, by wypalić papierosa. Jego towarzysz zaś
uniósł głowę i zapatrzył się w niebo, które nie miało prawa być piękne, bo
zachmurzone nic sobą ładnego nie pokazywało.
Tę chwilę postanowił
wykorzystać i się ujawnić.
– A ja zabiłem – oznajmił, zjawiając
się tuż przed nimi z rękami mokrymi od krwi i z szerokim uśmiechem na twarzy.
Pierwszy z mężczyzn, Diaz, ten,
który szczycił się niepopełnieniem zbrodni, zbladł cały, zaś jego kolega
spojrzał na przybyłego z zaciekawieniem, a jego wzrok zdawał się chcieć
prześwietlić go na wylot. Zielone oczy migotały wśród innych świateł. Wyglądał
przy tym, jakby absolutnie nie zdziwił się, że podszedł do nich ktoś zupełnie
obcy i rzucił ot tak podobnym wyznaniem. Jakby to nie była pierwsza taka sytuacja
w jego życiu.
– I co? – zapytał. – Więc
jesteś teraz szczęśliwy?
Czy nie dało się tego
powiedzieć po jednym spojrzeniu na jego twarz?
– Oczywiście – odparł i
roześmiał się, a muzyka z klubu wciąż była jakaś taka przytłumiona. Albo to on
na tyle skupił się na odbieraniu innych bodźców, by nie zwracać już na nią
uwagi.
Diaz i jego kolega patrzyli na
nieznajomego z coraz większym zainteresowaniem, a w ich głowach powoli zaczęła
kiełkować dosłownie ta sama myśl, choć przecież nie byli telepatami.
– Spodobało ci się to?
– Jeszcze jak.
Kolejna smużka dymu zawisła
nad ich głowami.
– A nie chciałbyś dalej tego
wykorzystywać? Nie chciałbyś robić tego częściej i za niezłe pieniądze?
Spojrzał na swoje coraz
bardziej bordowe, lepiące się dłonie, przypomniał sobie to uczucie, sprzed
kilkunastu minut, kiedy zanurzał ostrze w coraz mniej ruchliwym ciele, a krew,
gdy w chwili przerażenia, przyłożył ręce do rany na sercu, naznaczała go nowym
przeznaczeniem. Poczuł się wtedy jak zupełnie inny człowiek – prawie jak
nowonarodzony – i z chęcią powtórzyłby to jeszcze raz.
Tylko musiałby mieć wpierw ku
temu sposobność i kogoś, kogo należało wysłać do wszystkich diabłów na wieczne
potępienie.
Skinął więc ochoczo głową i
roześmiał się przyjaźnie, jakby czuł, iż w tej właśnie chwili otwierają się
przed nim drzwi, do których bał się przez tyle lat zapukać.
Diaz i jego kompan wymienili
spojrzenia i uśmiechnęli się kącikami ust w cichym porozumieniu, co umknęło
świeżemu mordercy, który wciąż wisiał na chmurze spełnienia i nowych
możliwości, myśląc o tym, że w końcu będzie miał jakiś cel w życiu – bycie
posłańcem śmierci nie brzmiało wcale tak źle.
– Jeśli jesteś na to gotowy –
zielonooki podszedł i zajrzał mu w twarz – i pewien, że sobie poradzisz, mam
dla ciebie propozycję. Jestem Mateo, a ten to Diaz. – Kompan skinął głową. –
Słuchaj teraz uważnie, bo dwa razy powtarzać nie będę…
Nachylili się ku sobie we
trzech, a muzyka i światła dyskoteki zdawały się należeć do zupełnie innego
świata. Tego, który przestał istnieć, gdy podjęta została jedna, jakże ważna,
decyzja.
Może podejmuje się czegoś, z
czego do końca życia nie zdoła się wybielić, ale nie dbał już o ludzkie
słowa i opinie. W końcu nadszedł czas, by skupić się tylko i wyłącznie na
sobie, a nie na zapewnienie godnego bytu dupom innych ludzi, którzy mieli go
gdzieś, kiedy już nic od niego nie potrzebowali.
Jego własna krucjata właśnie
się zaczynała, jak i nowy etap w życiu, kiedy to nikt – absolutnie nikt! – nie
będzie już próbował go sobie oswoić i wyrobić na swój wzór i podobieństwo. A
jeśli tylko zjawi się ktoś, kto zechce spróbować, zniszczy go, zmiecie z ziemi
lub sprawi, że nieszczęśnik będzie ją gryzł od spodu.
Uśmiechnął się, słuchając
nowych instrukcji. Ta wizja bardzo mu się spodobała.
Czy to juz uzależnienie od TikToka, że od razu słyszę piosenkę w głowie i widzę tych idiotów dziko pląsających przed kamerą? :D Ale czego się nie robi dla inspiracji :D
OdpowiedzUsuńLubię to zdanie o sercu. Mnie złapało za moje ;) tak bardzo trafnie ubrane w słowa. Widać, że bohater nie porzucił jeszcze nadziei.
zazdroszczę panu Diazowi optymizmu, nic tylko gratulować :) tacy to pożyją :P Ale w punkt jest opis o tłumaczeniu. Bardzo dobrze to znam i całkowicie się z tym zgadzam. Brawo.
Nie jestem pewna, czy używa się zwrotu "wysłać do Hadesa" czy "do Hadesu", ale to drugie jakoś lepiej mi na ucho brzmi. Trzeba poszukać :D
Nie powinnam tego robić, ale aż się zasmiałam, czytając o popełnionej zbrodni :D Po prostu bardzo ładnie opisane, z nutką humoru, czaarnego, ale czarny to ładny kolor :D
A po przeczytaniu całości powtórzę się po raz kolejny: "Otworzyć knajpy!". Dziękuje Ci za ten kawałek, mogłam choc na moment znów przenieść się w świat zakryty chmurami dymu papierosowego i niebezpieczeństwa.
Choć w tle fabuły lała się krew to i tak mi osobiście czytało się to przyjemnie. Pozdrawiam :)