Bardzo krótko.
Mieszkał setki kilometrów ode mnie. Zapewne nigdy nie mielibyśmy sposobności, aby się poznać. Nie wpadłabym na niego na ulicy, nasze oczy nigdy by się nie spotkały, nie obejrzelibyśmy przypadkowo filmu w tym samym kinie, a wspólni znajomi nie próbowaliby nas nigdy swatać. Nawet gdyby udało mi się go spotkać w rzeczywistości, reprezentował sobą wszystko, co uważam za mało atrakcje. W mediach społecznościowych dowiedziałam się, że jest młodszy ode mnie, niższy i ogólnie nie był w moim typie. Normalnie nie umówiłabym się z kimś posiadającym te cechy, nie mówiąc już o fakcie, że był zajęty. Tak zajęty. Miał dziewczynę i wyglądał na szczęśliwego, ale kto na takiego nie wygląda na Facebooku.
Jego odwiedziny w moich snach były niczym bajka, której nie potrafiłam pojąć rozumem. Nie był tworem mojej wyobraźni ani przypadkowym obrazem, dzięki któremu świadomość próbowała poradzić sobie z sytuacjami z paru wcześniejszych dni. Był to naprawdę pechowy tydzień, a dopiero jutro w kalendarzu pokazany był piątek trzynastego. Czarne koty, przechodzenie pod drabiną, pęknięte lustro i inne przesądy wywoływały u mnie gęsią skórkę. Swego czasu nawet pozbyłam się z domu wszystkich kaktusów, bo ponoć wróżą nieszczęście w miłości.
Ponieważ przezorny zawsze ubezpieczony, już teraz przygotowywałam wszelkie przedmioty przynoszące szczęście takie jak amulety, czterolistną koniczynkę czy kamienie przypisane do mojego znaku zodiaku. Mój szczęśliwy arsenał był w gotowości.
Jej istnienie konfrontowało mnie z rzeczywistością, z tym, jak widziałem świat i co myślałem o sobie, jak i innych ludziach. Przeznaczenie? Nie wierzyłem w takie rzeczy. Ufałem, że sami kreujemy nasze życie, jesteśmy odpowiedzialni za decyzje i nie ma co zwalać winy na niewidzialną siłę.
Mimo to każdy sen wywracał mi życie do góry nogami. Już nie wiedziałem jak postrzegać to, co się dzieje. Wszystko wydawało się iluzją, a ja nie chciałem przypisywać temu niezwykłości, gdyż takim by się wtedy to dla mnie stało.
To tak jak z tym źle osławionym piątkiem trzynastego. Ludzie wierzą w pecha związanego z tym dniem i tuż po obudzeniu zaczynają spodziewać się najgorszego. W końcu coś się wydarzy, co uznają za pecha i BOOM! Powiążą to z prawem przyczyny i skutku, co jedynie utwierdza ich w przekonaniu, że ten oto dzień jest źródłem wszystkiego, co złe.
Ja nie wierzyłem w pecha. Nie przekonywały mnie przesądy związane z czarnymi kotami przecinających drogę, bez żadnych obaw przechodziłem pod drabiną, a pechowe trzynastki w ogóle były jakąś abstrakcją. Nie doszukiwałem się w nich, czegoś, co nie miałoby prawa się wydarzyć. Nie rozumiałem ludzi, którzy na siłę szukają pecha.
Ja raczej byłem osobą, która wierzyła, że jeśli tylko chcemy, to wszystko może przynieść nam szczęście. Pech i szczęście jest kwestią percepcji. W czarnych kotach widziałem dobry omen, w trzynastkach zwykłą liczbę, a czasem nawet szczęśliwą, jak w przypadku numerów w totolotka. Wszystko jest względne.
Żyłam w bańce mydlanej. Każda piosenka w radiu, większość obrazów widzianych w telewizji kojarzyły mi się z nim. Zadomowił się w moim umyśle, zupełnie jak motylki w moim brzuchu. Nie wiedziałam, czy można czuć coś do osoby, której tak naprawdę się nie zna. Czy to, co o nim myślałam, było jedynie moim wyobrażeniem lub pobożnym życzeniem?
Związek dusz, który nie miał prawa istnienia. Powracające do siebie każdej nocy dwie energie, tlące się w ciemności i wskazujące sobie drogę nawzajem. Szukałam go, nasłuchiwałam melodii, czekałam, aż ponownie upomni się o znajomość ze mną.
Tej nocy nie przyszedł, a o poranku, jak zwiastun piątku trzynastego, obudziła mnie burza z piorunami. Normalnie ujrzałabym w tym anomalie, ale nie dzisiaj. W drodze do pracy złapałam kapcia, dosłownie kilkaset metrów przed parkingiem firmowym. Postanowiłam wezwać serwis do wymiany koła, gdy dotrę do pracy. Na szczęście udało mi się bezpiecznie zaparkować samochód mniej więcej w miejscu, w którym długi gwóźdź przebił mi oponę. Z jakiegoś powodu nie wzięłam ze sobą parasola i zanim dotarłam do biura, wyglądałam jak panna z mokrą głową. To, że makijaż spłynął mi po całej twarzy, dostrzegłam dopiero, siedząc przy moim biurku.
Nie chciałam nawet myśleć, co wydarzy się później. Przeglądając skrzynkę pocztową, zauważyłam maila od zleceniodawcy Grutex. Jeden z nowych konsultantów postanowił się przedstawić. Gdy zobaczyłam podpis, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był on. Robert Kos.
cdn.
Hej :)
OdpowiedzUsuńCiekawie przedstawiłaś dwie różne postaci i ich spojrzenie na piątek trzynastego, czy właściwie wierzenie w przesądy. Podoba mi się, że piątek trzynastego staje się możliwością poznania. Dobrze ułożone akapity, znajduję tu pewną gorycz, jak i rozsądek. Lubię to.
Pozdrawiam.
Bardzo spokojny tekst, niemal pozbawiony akcji, ktora dostajemy dopiero na koniec. BENG BENG i sen staje się rzeczywistoscia! Tak krótko, tak sie narracja przyczahaci BENG, dzieje sie cos, przez co teraz nie moge sie doczekac cd!!!
OdpowiedzUsuńMala korekta dodatkowo by tekst wyszlifowala, ake jeśli chodzi o fabule, emocje sie zgadzaja. Dobra kompozycja.
Mimo, iż krótko, to bardzo treściwie i ciekawie! Nawet krótkie teksty moga być naszpikowane emocjami powiazanymi z fabuła, która od początku do końca ma swój sens i łaczy się ładnie w jedną całość! :D Uśmiechnęłam się na wspomnienie o idealnym życiu na fejsie. Do tego, ciekawi mnie ten sen, bo to na pewno jest coś, co będzie przewijać się niejednokrotnie i ma swoje znaczenie :D
OdpowiedzUsuńOczywiście, że mozna coś czuć do osoby, której się nie zna. To tak jak z postaciami fikcyjnymi. Kiedyś usłyszałam, że ludzie skrzywdzeni mają tendencję do zakochiwania się w takich postaciach, czy też wyobrażeniach na temat jakiejś osoby, bo podświadomie wiedzą, że ani fikcja, ani wyobrażenie nie może ich skrzywdzić. I w tym tekście to widzę. I chcę więcej, chcę wiedzieć więcej :D