Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 4 stycznia 2021

[85] Księgarnia myśli "Dzień dobry!" ~Miachar

  Idealna pora na zrobienie czegoś ponoć nie istnieje w sensie uniwersalnym – każdy może uważać, że dla niego jest inna. Dla mnie porą, która sprawdzała się najlepiej, jeśli trzeba było podjąć jakąś decyzję, dokonać choćby najmniejszej zmiany w czymkolwiek, najlepszą ze wszystkich były poranki. I choćby noc miała się nie kończyć lub wywołać ból głowy, mdłości po alkoholu czy inne dolegliwości, to poranek dla mnie był rajem, z którego korzystałam.

I nawet nie przeszkadzało to, że mróz zacinał tak, jakby chciał znać: „robię wam tu drugą Antarktydę, ha!”, ani to, jak wiele par oczu spozierało na mnie z wyraźną wrogością, kiedy przepychałam się tunelami metra, byle dotrzeć do biura jeszcze szybciej niż zwykle. Myślałam, że o tej porze spotkam niewielu ludzi, zapomniałam o tym, że dla turystów to czas festiwalu zimowego, na który napływali strumieniami nieprzerwanie przez całą dobę, jakby jet lag nie pozwalał w ogóle zmrużyć oka przez cały czas pobytu w tym mieście.
Do holu budynku wpadłam mocno zdyszana, a jeszcze czekała mnie wyprawa na dziewiętnaste piętro. Nie było mowy o tym, bym ruszyła na nie schodami – aż tak zapaloną sportsmenką nie byłam – ale też nie bardzo uśmiechało mi się jakiekolwiek towarzystwo w metalowej puszce, wyczekiwałam więc momentu, kiedy większość panów w garniturze i pań w garsonkach, dla których taka pora to pewnie już była któraś z kolei godzina na nogach, wsiadła razem, i wzięłam kolejną windę, dzieląc przestrzeń z zaledwie jedną i do tego obcą mi osobą. To mi pasowało.
Przemierzałam korytarz na swoim piętrze dość szybkim krokiem, byle znaleźć się w odpowiednim pomieszczeniu i zasiąść w swoim boksie, uruchomić coraz częściej przegrzany laptop, zalogować i wbić tam, gdzie powinnam się znaleźć, nim szef zjawi się w biurze i zechce bezwstydnie zaglądać mi na ekran przez ramię. 

Jako że poza mną właściwie nikogo tu nie było, postanowiłam w chwili, kiedy się logowałam, zrobić sobie kawę. Jako że mieliśmy tylko taką w saszetkach – na szczęście była możliwość samej czarnej, a nie jakieś mieszanki dwa lub nawet trzy w jednym, co miałam za ostatni syf na Ziemi, jaki człowiek mógł sobie w dobie lenistwa stworzyć – wystarczyło wsypać zawartość i zalać wrzątkiem, więc po dwóch minutach zasiadałam z powrotem przy biurku, a pulpit powitał licznymi ikonami tekstów, które wciąż czekały na dokończenie, na które miałam deadline, a serca do nich ani grama. Nie na nich jednak chciałam się skupiać, nie dla nich zjawiłam się w  biurze tak szybko. Potrzebowałam wniknąć w strony internetu, dlatego szybko uruchomiłam Chrome’a i w polu adresu wystukałam znajome myslegarnia-boreda.blog****.com i czekałam, by zerknąć na główną stronę prowadzonego przez siebie bloga. Chciałam sprawdzić, ile wyświetleń pokazuje licznik. Kiedy to zrobiłam, szybko przeszłam na stronę, która miała pozwolić mi na podzielenie się nową treścią. W końcu wypadało opublikować coś nowego.

Okienko czekało na pierwsze słowa, ale wcześniej chciałam się wspomóc kofeiną, dlatego upiłam łyk, skrzywiłam się na kwaskowatość, za którą ktoś powinien grzać tyłek w kociołku w samym sercu piekła, po czym strzeliłam palcami i wzięłam się za tworzenie notki.


22 grudnia 20XX r. 


Autor: Marut’a

BRAK KOMENTARZY


Dzień dobry! Bore da!


Pierwszy dzień kalendarzowej zimy wciąż nie przyniósł ze sobą nic innego poza smogiem, ale czy zdaliście sobie sprawę, jak niewiele czasu pozostało nam na jakiekolwiek zmiany, nim zmienimy datę? Wcześniej oczywiście święta, ale ich nie obchodzą wszyscy, za to każdego z nas dotyczy przemijanie.
Wiem, że ten ostatni dzwonek to może być gwóźdź do trumny prokrastynacji, ale może być także tym potrzebnym kopniakiem, by wraz z pierwszymi łykami szampana nie żałować, że zabrakło odwagi na to, by stać się lepszą wersją siebie.  Nie jestem niczyim mentorem ani kimś, kto powinien innym mówić, jak mają żyć, ale chciałam przekazać, że jestem jedną z Was! Doskonale wiem, czego chcemy, i że jest tyle rzeczy, które nie pozwalają nam osiągać wymarzonych celów.
Ale posiadam też tę wiedzę, iż każdy z nas może się zdobyć na coś, co uznawał poza swoimi możliwościami – nawet jeśli, a może zwłaszcza, jeśli chodzi o miłość. Nie wiem, czy jesteście w szczęśliwym związku, czy może niedawno ktoś złamał Wam serce, może dopiero czekacie na kogoś, kto po raz pierwszy wzbije motylki w Waszych brzuchach, ale wiem, że każdy z Was zasługuje na miłość, na ten jeden promyk wokół siebie.

Jak rzekł tekściarz w swoim utworze:


„Lecz moje serce było niedoskonałe 

Znałem swe słabości 

Więc chwyć mą dłoń 

Nie skazuj mnie na ciemność”


Tego życzę Wa tego poranka – kogoś, kto chwyci Waszą dłoń, wyciągnie z ciemności, zaakceptuje w pełni i da najwspanialsze uczucie, którym tak przyjemnie się dzieli.


Bore da!


Zadowolona z tego, że udało mi się zdążyć, nim zjawił się szef i inni koledzy, z ulgą rozsiadłam się na obrotowym krześle i zmierzyłam z resztą tej paskudnej kawy, która nie miała prawa być moją ulubioną, a plasowała się na szary końcu wszystkich kaw, jakie w swoim życiu skosztowałam. Do oficjalnej godziny rozpoczęcia pracy pozostało jeszcze kilkadziesiąt minut, ale pozostali pracownicy powoli zaczynali się schodzić. Zaczęłam udawać, że pracuję nad artykułami, nawet naprawdę znalazłam jakieś interesujące ciekawostki, które mogły mi posłużyć jako urozmaicenie treści. Podnosiłam wzrok znad ekranu tylko po to, by na kogoś spojrzeć i przywitać się skinieniem głowy. Nauczyłam się udawać zajętą, byle tylko inni niczego ode mnie nie chcieli, i zazwyczaj to się udawało.
Jednak bywały dni, kiedy nawet udawanie nie wchodziło w grę, bo ktoś za dobrze znał karty, które mi rozdano, i zawsze potrafił zniszczyć mój plan przesiedzenia dnia za biurkiem w fatamorganie zarobienia.
Wcześniej pojawił się dźwięk kroków i słowa nuconej piosenki, dopiero później zjawił się on – od szóstego grudnia w czapce Mikołaja na głowie, z czarnymi słuchawkami i uśmiechami, którymi łamał serca koleżankom, jak i tym klientkom, które musiały zjawiać się na spotkaniach, jakie prowadził. Od razu rzucał uśmiechami i wesołym „cześć!” lub „dzień dobry!”, jakby naprawdę nic nie zdołało zniszczyć mu humoru po przebudzeniu. Czasami – zwłaszcza w dni, kiedy klnęłam z pierwszym brzaskiem – zazdrościłam mu tej radości, jaką potrafił czerpać ze świata, który go otacza.
Zazwyczaj nie zwracał na mnie uwagi – przynajmniej nie w takim stopniu, jak ja to czyniłam względem niego – jednak dzisiaj chyba postanowił być milszy niż zwykle, bowiem przystanął przed moim boksem i obdarzył uśmiechem.
– Cześć. Znowu dzisiaj tak wcześnie?
Przytaknęłam krótkim skinieniem głowy i dalej stwarzałam pozory, że pracuję, choć właściwie słowa do artykułów dopiero zaczęły kształtować mi się w głowie.
– Dzień dobry, tak po prostu wyszło.
Nie byliśmy na tyle blisko, bym mówiła mu, dlaczego wpadam do biura tak szybko. Nie wiedział o Księgarni myśli „Dzień dobry!”, bo o niej nikt w biurze nie wiedział. Nie miałam śmiałości powiedzieć o tym, że piszę cokolwiek także poza pracę. To nie był niczyi biznes.
– Dajmy z siebie wszystko. – Kolega uniósł dłonie, jakby zagrzewał mnie do walki.
– Dajmy z siebie wszystko – powtórzyłam i uśmiechnęłam się. Te słowa zadziałały na mnie o wiele bardziej ożywczo niż ta nieszczęsna kawa z saszetki.
Nie zwróciłabym uwagi na to, że kolega odchodzi, zapatrzyłabym się w ekran i zaczęła stukać w klawisze, ale posłyszałam coś, czego się nie spodziewałam, dlatego nie mogłam pracować.

– „I'll be home safe and tucked away, well you can't tempt me if I don't see the day…”
Szedł do swojego biurka, witając się z innymi, a ja czułam, jakby trafił mnie grom. Wydawało mi się, że się przesłyszałam. Jakie bowiem było prawdopodobieństwo, że ze wszystkich piosenek będzie śpiewał akurat tę? Chyba niewielkie.

Aż musiałam się upewnić, że nie miałam żadnych omamów słuchowych. Sposób na to wydawał mi się być tylko jeden.
Dobrze, że nie musiałam tworzyć jakiegoś dziwnego powodu, a jedynie wziąć teczkę, w której znajdowały się archiwalne teksty, by podejść z nimi do kolegi i mu je wręczyć.
– Sunbae-nim? Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam tutaj to, o co prosiłeś wczoraj.
Spojrzał na mnie zaskoczony i znowu się uśmiechnął.
– O, dziękuję ci bardzo. Szybko ci poszło.
Wzruszyłam ramionami.
– Dzięki temu mogłam zostawić na później mniej interesujące rzeczy.
– Jak ja to dobrze znam.
Zebrałam się w końcu na odwagę i zapytałam.
– Wybacz, że pytam, ale czy przed chwilę nie nuciłeś czasem „Broken Crown” zespołu Mumford and Sons?
W jego oczach pojawiły się iskierki.
– Też ich znasz? Uwielbiam muzykę, którą tworzą, ostatnio nawet byłem na ich koncercie!
– Naprawdę? Ja się spóźniłam i nie zdołałam zdobyć biletu.
– Żałuj, to było naprawdę…
Wiedziałam, że muzyka łączy ludzi, ale nie spodziewałam się, że znajdę kogoś podobnego sobie w osobie właśnie tego mężczyzny.
Nim w biurze zjawił się szef – ostatni, zziajany, ale z pączkami – ja dopadłam ponownie do laptopa, weszłam na panel Księgarni, byle tylko móc dopisać:


P.S. Bądź czujny – nie wiesz bowiem, czy ktoś czasem nie będzie nucił piosenki, której tekst właśnie zacytowałeś. Może się bowiem okazać, że właśnie spotkałeś swoją bratnią duszę.

  



3 komentarze:

  1. O! Jakiz to byl sympatyczny tekst! Takiej interpretacji piosenki chyba jeszcze nie mieliśmy. Bardzo fajnie to wyszlo, cały tekst mialam wrazenie jskbym oglądała lekki film, moze romantyczny nawet.
    Podziwiam goscia, zeby chodzić w czapce mikolaja tyle czasu xd ja sb kupiłam w tym roku i ubralamm dwa razy xd nieporeczne to!
    Kawa w saszetkach to horror. Od jakiegos czasu wgl odeszlam od kawy. Ta kwaskowatosc właśnie, kiedyś mi nie przeszkadzala, ale teraz ble. Moze sie starzeje xd
    Ksiegarnia mysli. Orginalnie to brzmi. Dobry pomysł ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie wykorzystałas temat i powstała ciekawa historia. Czasem też idzie złapać mnie w pracy pisząca tekst na grupę albo na mija stronę o medycynie naturalnej. Nie ma to jak tajniaczyc się w godzinach pracy z czymś zupełnie z nią niezwiązanych. Ciekawe czy to ci nucił było faktycznie przypadkowe czy jakiś cudem udało mu się zajrzeć jej na ekran przez ramię czy może czyta jej bloga... Może to przypadek a może nie. Ale to prawa że muzyka łączy ludzi, choć z pewnością można słuchając tej samej muzyki ale odbiera ja w inny sposób że względu na doświadczenia i choćby skojarzenia/poglądy. Nic tak nie łączy ludzi z różnych środowisk, w różnych wiekach jak koncerty, muzyka.

    Ciekawa jestem czy ta znajomość rozwinęła by się na jakieś wyższe stadium czy pozostaliby tylko kolegami z pracy... ciekawe, ciekawe

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale bardzo ładny kliatyczny wstęp. Aż zatesknilam za festiwalami! Znaczy, caly czas tęsknię, ale teraz jeszcze bardziej. :D
    Jaki miły życiowy obrazek. W świecie korpo każdy chyba szuka swojej ucieczki do swojego świata choc na chwilę by odpocząć od tego ciaglego pospiechu.
    Udawanie zajetosci, zeby inni dali spokoj, kocham to i tez stosuje <3 Naprawde, cudownie opisane <3
    O przyszedł pan maruda, niszczyciel.. wait Nie wroc xD Pan Śmieszek, promyczek słoneczka i wkurzania innych swoja radoscia *Why are you happy?!) :D
    Czy fakt iz Dajmy z siebie wszystko uslyszalam w jezyku japońskim świadczy o uzaleznieniu? Tak? Wybacz :D ale bardzo ladnie, plusuję takie smaczki :D
    Okej, czyli jednak Korea, jak dobrze myślę :D nie znam ich kultury, ale może też mają podobnie jak w Japonii, miłe są te zwyczaje. Przynajniej są mili dla siebie nie tak jak u nas same gbury i byle sobie psy ogrodników.
    I tak, ten post scriptum jak wyciagniety z życia tez mi się to zdarzyło :D<3 <3
    Bardzo fajny tekst, poczytałabym wiecej takiego zyciowego magicznego swiata, z przyjemnością poznam wiecej Ksiegarni Mysli! <3
    (wybacz brak interpunkcji i polskich znakow w komentarzu - mam awarię laptopa i nie działają mi niektore klawisze :() :)
    Pozdrawiam cieplutko! :D

    OdpowiedzUsuń