Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 17 stycznia 2021

[87] Solo conmigo ~ Miachar

  Kiedy usłyszysz w radio wers piosenki i zostanie w głowie. Kiedy przesłuchałaś jedną płytę i cały OST ukochanej dramy. Kiedy próbny tekst został napisany i nie masz chęci go sprawdzać, ale wciąż – mimo prawie północy – chcesz siedzieć na podłodze wśród dźwięków skrzypiec/pianina i dać trochę czarnego humoru, to to robisz.

I co z tego, że w 2021 nie chciałam pisać więcej niż jeden tekst tygodniowo na wyzwania? Wyjątek musi potwierdzić regułą.


– Tylko ze mną –


Dociskałem jedynie gaz do dechy, bo co innego mogłem zrobić? Fakt, ryzykowałem i to bardzo, że nie daj Boże nie zauważę kogoś i w niego walnę, czym zakończę i jego, i być może moje życie – siedzenie za kratkami, matka oszaleje z żałości – ale musiałem to zrobić, inaczej wszystko by się zawaliło. A przynajmniej ja czułbym się oszukany przez kogoś, kto złożył obietnicę i nawet przypieczętował ją kciukami, a później jej nie dotrzymał.
Gnałem przed siebie bez dźwięków innych niż wiatr, z którym wszedłem w wyścig. Żadnego Mozarta czy Schumana, o Beethovenie nie wspominając – choć zwykle działali na mnie niesamowicie motywująco, nie potrzebowałem wsparcia, bo już nakręcała mnie złość, a kiedy jej się poddawałem, inne bodźce były niepotrzebne, wręcz zbędne.
– Że też ten skurczybyk wymyślił to sobie akurat o takiej porze – mruknąłem do siebie i zwiększyłem prędkość jeszcze bardziej.
Na moje szczęście nikt nie myślał, by w zapadającym mroku wybrać się na przejażdżkę główną ulicą miasta prowadzącą na prowincję, gdzie to umieszczono cel mojej niespodziewanej samochodowej wyprawy. Słońce zachodziło coraz bardziej, zabierając ze sobą pejzaż pomarańczy błękitu i różu, którego pewnie nie powstydziłby się sam Monet – choć on to chyba wolał wschody, jak dobrze pamiętałem… A chuj z tym – i wieczór przykrywał te wzniesienia, które mijałem, bez poświęcenia im większej uwagi.
Cel znajdował się pomiędzy dwoma z nich. Ukryty za płaszczem lasu, który może i był wytworem natury, jednak człowiek wykorzystał go na swoich warunkach i stworzył z niego ciemny o tej porze mur, nie był w żaden sposób oświetlony, jedynie więc ci, którzy znali jego położenie i mogli dotrzeć weń z pamięci, docierali do bramy, która była jedną z kilku przeszkód, nim środek stanął dla śmiałka otworem. Dobrze, że jako najbardziej wtajemniczony człowiek poza właścicielem tego małego zamku, bo tym był cel, miałem nie tylko własne klucze, ale potrafiłem też złamać wszelkie zabezpieczenia. Cóż, jako ten, który je założył, nie powinienem mieć z tym najmniejszego problemu, czyż nie?

Kiedy biegłem przez główny korytarz, z którego liczne ścieżki prowadziły do niedających się otworzyć drzwi, spojrzałem na zegarek, by upewnić się, że jeszcze mam czas, że zdążę być świadkiem i współuczestnikiem czegoś wspaniałego. Musiałem się jedynie pospieszyć, biec szybciej, pokonywać schody po kilka naraz, niemal przy tym łamiąc chude, dolne kończyny i wykrzykiwać imię tego świra, z którym od lat pracowałem i który był jedynym znanym mi człowiekiem potrafiącym wpaść na pomysł ukrycia ładunków wybuchowych tam, gdzie nikomu się to nie śniło.
Wpadłem do pracowni na drugim piętrze bez ostrzeżenia i z premedytacją trzasnąłem drzwiami, by oznajmić, iż oto jestem i nie cofnę się, póki nie zrobię swojego.
Szefunio, poczciwina kochany, coraz bardziej siwiejący i łysiejący jednocześnie – los musiał mieć z niego niezłą polewkę, wciskając na starość także chude kończyny i wielki brzuch niczym u głodującego dziecka z kraju trzeciego świata czy innego Madagaskaru – patrzył na mnie, a zbyt długi, biały fartuch naukowca spływał po jego sylwetce wcale niezgorzej, upodabniając do jakieś figury sprzed wielu wieków. Mężczyzna patrzył w moją stronę i uśmiechał się, ale wiedziałem, że jeszcze mnie nie widzi, bo całą uwagę skupia na panelach przed sobą, gdzie setki guzików małych i dużych migotało niczym lampki na choince, połączone kablami z innym sprzętem. Biegły one po podłodze i ścianach, przywodząc mi na myśl jakiś film sci-fi czy Matriksa; nieraz bałem się, że o któryś się wyrżnę i przypierdolę w drewniany stół, który szef dla swojego widzimisia ustawił na samym środku tego pomieszczenia. 

W tej chwili bałem się jednak o coś innego.
– Zdążyłem? – zapytałem, podchodząc bliżej mężczyzny. – Jeszcze tego nie zrobiłeś, prawda?
Uśmiechnął się szeroko, na chwilę koncentrując na mnie.
– Nie, Adamie, mój uczniu – brzmiał niczym Wilhelm z Baskervile, choć z tym fikcyjnym franciszkaninem wspólną mógł mieć co najwyżej fryzurę. – Jesteś niczym czarodziej.
Wyprostowałem się, mile połechtany tym jakże wykwintnym komplementem godnym geeka, i przyjrzałem tej konsoli, nad którą zawisła prawa ręka szefa. Na sekundę zamarłem, po czym chwyciłem za nią poniżej łokcia.

– Ej no, zapomniałeś? – Obróciłem mężczyznę w swoją stronę. W jego oczach były iskry, w uśmiechu zaś najczystsze szaleństwo. – Mówiłem ci to milion razy! Takie rzeczy to tylko ze mną, a ty co? Wystawiasz mnie do wiatru? Przecież powiedziałeś, że naciśniemy ten jebutny czerwony przycisk razem!
Szef zaśmiał się niczym małe dziecko knujące coś złego – w naszym przypadku było to naprawdę coś diabelsko złego – i puścił mi oczko.
– Ależ oczywiście, że nie zapomniałem, mój drogi. Jak myślisz, dlaczego wcześniej do ciebie zadzwoniłem? Byś był przy tym obecny, nie mógłbym bowiem uczynić tego bez ciebie.
Wzruszenie chwyciłoby mnie gardło, gdybym nie był wyzutym z pozytywnym emocji draniem, ale że był, musiało szukać sobie innej ofiary. Zdobyłem się na podobny uśmiech i szybko zerknąłem na zegarek.
– Powinienem odliczać do godziny zero? – zapytałem swojego mentora, świra wszelkich nauk ścisłych, wizjonera, inżyniera, wynalazcę, przy którym Edison, Tesla i inni mogli się chować, którego umysł pozostawał zagadką nawet dla niego samego, który świat uczynić mógł dobrym lub przeklętym, a serce zaczęło bić mi odrobinę szybciej w tym oczekiwaniu.
– Czyń honory, mój drogi.
Sekundnik przybliżał nas coraz bardziej, czułem podekscytowanie, a kiedy na tarczy widzieć mogłem jedną grubą linię, zakrzyknąłem:
– Teraz!
Nasze dłonie, które położyliśmy jedna na drugiej – szefa była na dole, bym ja mógł ją swoją siłą ewentualnie dobić – powędrowały w dół na największy przycisk na konsoli.
Czerwony jak u wszystkich złoczyńców, bo jaki inny kolor kojarzyć się mógł z szaleństwem?
Zdawać by się mogło, iż nasz ruch niczego nie sprawił, obaj jednak wiedzieliśmy, że kilka kilometrów od nas właśnie zaczął się mały armagedon. 

Minęła północ, a na głównym miejskim cmentarzu właśnie zapadł się największy grobowiec, ciągnąc za sobą ku ziemi kolejne, jak i ludzi, którzy nieopacznie spacerowali czy też mieszkali w obrębie pół kilometra, by właśnie odczuć nieprzyjemne skutki jednej małej zachcianki starego, zbzikowanego, cholernie mądrego człowieka.
Spojrzałem na szefa, który właśnie płakał z radości, bo oto spełni jedno małe marzenie, i przepełniło mnie przyjemne ciepło, że mogłem być obok i uczestniczyć w tej pięknej chwili, która zapisze nas na kartach gazet i historii miasta, które nie zasługiwało już na wiele, jak tylko na potępienie. Dla niektórych piątek trzynastego zawsze był zły. Ten wręcz piekielnie, kiedy się wreszcie zaczął.

A wraz z nim przyszła śmierć i zniszczenie.

Idealnie. 


3 komentarze:

  1. O dupę strzelić taka obietnice przypieczętowana kciukami. Wystarczająco dorosły żeby mieć prawo jazdy, a naiwny jak małe dziecko . ( Proszę wybaczyć pesymizm ale mam taki dzień ).

    Ładunki wybuchowe.... Hmm robi się ciekawie 😀

    W twoich tekstach rzadko używasz przekleństw, a ten fragment jest nimi nasączony, jakie to odżywcze i zaskakujące. Nice. Idealnie podkreślają to co trzeba bez zbędnego przegięcia.

    W takiej sytuacji zachowanie spokoju o takiej pewności siebie to coś. A oni widzą w tym jakiś rodzaj zabawy, ekscytacji. Ja tak to widzę.

    Aż takiej rozpierduchy się nie spodziewałam. Szurnieci normalnie. Ale historia fajna i trzymająca w napięciu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Yezu, co to za drama? :D taki klimat? O to tu chodxit, czy ta dwojka właśnie otworzyła wrota do piekla? :D coz za relacja, uczen - mistrz, dawno nie czytalam nic z tej kategorii. Umysl który byl zagadka nawet dla niego samego, haha xd Znow nie poznam imion! Ale ja chce! Torturujesz ma dusze!
    Ten uczen to chyba typ, ktorego bym polubiła. Nie wiem czemu, ale przeklenstwa zawsze wzbudzaja moja sympatie i czynia postac w moich oczach jeszcze bardziej realna.
    Ale coz oni uczynili! Nie da mi to spać!
    A na takie postanowienia, zeby nie pisac wiecej niz jeden tekst to ja sie nie zgadzam! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze, nie spodziewałam się aż takiego rozpierdolu na końcu! :D Stawiałam bardziej na jakiś szpital, śmierć bądź wypadek bliskiej osoby głównego bohatera, a nie otwarcie wrót piekielnych XDDD Bardzo dobry plot twist, podoba mi się to, że to nie bohaterowi przydarzaja się pechowe wydarzenia, a on sam jest jego wywoławcą! :D szurnięty doktorek przypomina mi trochę dotkora dundersztyca, ale i tak opisy wywołały lekkie ciarki na moich plecahc :D
    Good job! :D

    OdpowiedzUsuń