Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

poniedziałek, 7 września 2020

Misja 7: No matter how hard I try ~ Miachar


            Mrok, mrok i zmrok. Każdego dnia od nowego, zaczynając tak samo, jak się nie skończyło. Każdej nocy ta karuzela kręci się w dokładnie ten sam sposób, jakby nic innego nie mogło istnieć. Bo tak to właśnie u mnie wygląda. Od nowa i od nowa, niczym śnieżna kula, która nie jest w stanie zebrać tyle pokładów materiału, by finalnie wyrządzić komuś lub czemuś krzywdę.

            Żyję w cieniu. Nikt mnie nie widzi. Nie potrzebuję imienia. Nawet nie pamiętam, czy w ogóle miałem jakieś nadane. Nie wychodzę w miejsca, gdzie by go wymagano. Po prostu. Może nie do końca nikt mnie nie widzi, bo zdarzają się wyjątki, ale to naprawdę wąskie grono. Żaden lekarz czy urzędnik nigdy mnie nie spotka, bo staram się nie chorować – lub szukać znachorów wśród półświatka – ani nie potrzebować niczego, co wymagałoby pokazania dowodu osobistego. Żyję w cieniu, będąc znajomym tylko nielicznych ludzi i ani jednej władzy, bo pod żadną z nich się nie podpisuję. Jestem, choć dla świata mnie nie ma. I tak się to kręci od lat.
            Nauczyłem się, że nie potrzeba mi towarzystwa ludzi, światła czy nawet ciepła. By przeżyć, człowiek jest w stanie wyrzec się wszelkich wygód i porzucić największe dobra, byle nadal oddychać i czasami spojrzeć w jasne połacie nieba. Wyzbyłem się tego wszystkiego, bo tego wymagało ode mnie życie, a to los postawił ciebie na mojej drodze, użył swojej mocy, byś otworzyła przede mną dawno porzucone mieszkanie w suterenie i ulokowała w nim w tajemnicy przed całym światem. Może już zapomniałaś, ale ja nadal tu byłem. Bez imienia, bez cienia znaczenia, bez większych pragnień, żyjący niczym duch.
           
Mimo to czasami nachodzi mnie myśl, by to zmienić. Jednak, nieważne jak bardzo się staram, nie jestem w stanie wyrwać się z miejsca, w którym tkwię. Niczym duch przechodzę przez pokój w twoim domu, na twoim piętrze, gdy cię nie ma, mijam swoje odbicie w lustrze, które patrzy na mnie z niepokojem w srebrnych oczach, i pokonuję schody, by znaleźć się w gabinecie, w którym skryłaś wszystkie powieści razem z tymi kawałkami serca, które jeszcze chciały bić. Nie powinienem tego robić, ale choć nie potrzebuję imienia, wciąż muszę mieć z tobą jakiś kontakt, by nie zapomnieć, ile dobrego dla mnie zrobiłaś. To dlatego włamuję się do ciebie w ciągu dnia, kiedy przebywasz wśród współpracowników liczących na jakieś dobre słowo z twojej strony, które pozwoliłoby im wreszcie nabrać wiatru w żagle ze swoimi powieściami czy opowiadaniami. Tkwisz gdzieś na zewnątrz, pewnie popijając kawę, którą zawsze pachnie w twoim mieszkaniu, może niszczysz kolejny ołówek, nanosząc liczne poprawki na pracę kogoś, kto uważa, iż przymiotniki zawsze załatwią sprawę. Tak wiele o tobie wiem jedyne z tych obserwacji, na jakie pozwalam sobie, przechodząc w mroku między piętrami, kiedy w tym wielkim pałacu zdajesz się być o wiele bardziej samotna od wszystkich pozostawionych tu przedmiotów.
            I to jest właśnie powód, przez który – nieważne jak mocno się staram – nie jestem w stanie opuścić tego mieszkania w suterenie, gdzie nigdy nie zaglądasz, a o którym twoi krewni, którzy wprowadzali się do ciebie i wyprowadzali, mieli za najbardziej nawiedzoną część domu. Bo mogłem zaobserwować między ścianami, dniami, nocami i kolejnymi porami roku, jak bardzo żyjesz tylko ze sobą i dajesz się wykorzystywać tym, którzy wiedzą, jak cię podejść i jak opowiedzieć o krzywdzie, byś przyjęła ich pod swój dach. Nie powinienem być tym oburzony, przecież tak się właśnie poznaliśmy, ale ja, moja droga, z końcem zimy pozostawiłem w suterenie kartkę z podziękowaniem i bukiet żonkili, kwiatów wiosny i nadziei, bo nie chciałem dłużej na tobie żerować. Po prostu los pozostawił mnie tu na dłużej, nakazując zamienić się w kogoś na kształt anioła stróża. Dlatego nadal tu jestem, przechodzę przez dostępne pomieszczenia, czasami włamuję się tam, gdzie nikogo nie ma, bo chwilowo przestałaś wynajmować kolejne mieszkania, trzymam rękę na pulsie, by wiedzieć, czy nie dzieje się nic złego, i czasami pozostawiam gdzieniegdzie żonkila z papieru, byś nie traciła nadziei i wiedziała, że masz po swojej stronie nawróconego ducha.
            To dlatego, dla sprawdzenia, że wszystko jest okej, znowu przechodzę korytarzami, bezgłośnie wspinam się po schodach i szukam czegoś, co nie pasowałoby mi do zapamiętanych z wcześniejszych oględzin obrazów. Wszystko wydaje się być w porządku, także twoje biurko zawalone teczkami i notesami, przy którym pracujesz także po tym, jak mija piąta po południu. Jak zwykle przystaję przy nim na dłużej tylko dlatego, by móc popatrzeć na twoje zdjęcie, jakie na nim trzymasz. Niewiele się zmieniłaś, wciąż widzę w tobie tamtą młodą kobietę, której wydawało się, że swoją dobrocią jest w stanie choć po części uleczyć ten chory świat. Przykro mi, że tak niewiele ci z tego wyszło.
            W całym pałacyku panuje spokój i niczym niezmącona cisza, to dlatego spaceruję po jego wnętrzu dość swobodnie, zachowując jednak czujność i uważając, by nigdzie nie pozostawić śladów swojej obecności. W końcu jestem duchem w cieniu, nikt nie może wiedzieć, że w ogóle istnieję. Nim wrócisz z pracy, ja znowu jestem na dole, w suterenie, gdzie poza szczurami nikogo innego nie można by się spodziewać. Od dawna tu nie zachodzisz. Czasami wydaje mi się, iż wiesz, że nadal tu jestem, i stąd czasami masz takie, a nie inne rachunki, a czasami jestem niemalże przekonany, iż zupełnie już o mnie zapomniałaś. I szczerze mówiąc, nawet nie wiem, co jest gorsze – wiedza to przymiot mędrców, ale stają się głupcami, gdy nie mogą jej wykorzystać. Ja ze swoim brakiem wiedzy nie wiem, co powinienem robić, czy uczynić twoje życie znośniejszym, dlatego wciąż tu tkwię niczym kotwica.
            Słyszę, jak wracasz. Drzwi zamykają się z trzaskiem nie dlatego, że coś cię rozgniewało i w taki sposób chcesz dać temu wyraz, po prostu taki już mają mechanizm – bez porządnego trzasku nie mogłyby spełniać swojej roli. Przechodzisz przez przedpokój niespiesznie, jakbyś na tym krótkim dystansie chciała zebrać wszelkie siły albo też rozebrać się z płaszcza i porzucić go na podłodze, bo przecież to nie może mieć znaczenia, gdzie leżą twoje ubrania. Słucham, jak nastawiasz wodę w czajniku – pewnie na kawę, bo poza wodą to jedyne, co pijesz, a dobrze wiem, że woda wjeżdża u ciebie tylko do śniadania. Jak twoje serce to znosi? Czy może już całkowicie przerzuciłaś się na żywienie kofeiną, bo nic innego nie działa? I nawet nie próbuj mi wmówić, że to bezkofeinowa czy zbożowa – doskonale pamiętam, jak podczas jakieś rozmowy telefonicznej kilka miesięcy temu mówiłaś komuś, że taka kawa to ani nawet nie parodia kawy; to ujma na honorze wszystkich pięknie dojrzewających ziaren, za coś takiego powinni wsadzać do więzienia na wiele lat. Cieszę się, że przynajmniej nie pijasz energetyków, one chyba powaliłyby cię o wiele szybciej od małej czarnej.
            Dziwi mnie cisza, jaka panuje, choć przecież jesteś z powrotem, szybko jednak wychodzi, skąd się wzięła – właśnie wykonujesz telefon. Ze swojego miejsca pod twoją podłogą, która dla mnie okazuje się być sufitem – dziwi mnie, że korzystasz z tej kuchni na parterze, skoro na swoim piętrze masz o wiele ładniejszą, choć jednocześnie tak chłodną od samego patrzenia na nią – mogę usłyszeć każde słowo, jakie wypowiadasz, oraz ból, jaki w nich skrywasz, choć pewnie powiedziałabyś, że się mylę, że się przesłyszałem.
            – ¿Hola? ¿Donde estas? – pytasz, a ja skupiam się jeszcze bardziej. – ¿Por que no estas aquí, German? Estoy esperando por ti, voy a hacer una cena bonita. ¿Que quieres comer? – Dlaczego dbasz o niego tak bardzo, kiedy na to nie zasługuje? To mnie tak potwornie wkurza. – ¿Qué? ¿Pero por que no? ¡German! – Twój głos się łamie, staje płaczliwie. Już wiem, że ten dupek kolejny raz zadaję ranę, byle tylko złamać ci serce. – Perdone. ¿German? ¡German!
            Mam ochotę uderzyć w ścianę, ale to mogłoby zwrócić twoją uwagę. Nie rozumiem, dlaczego taka dla niego jesteś: dlaczego pytasz, gdzie jest, dlaczego nie ma go w domu. Dlaczego na niego czekasz, dlaczego zamierzasz przyrządzić dla niego dobrą kolację i jeszcze pytasz, co chciałby zjeść. Dlaczego go przepraszasz. Ze wszystkich ludzi, którym pozwoliłaś przez ostatnie lata przekroczyć progi tego pałacyku, on jest najgorszym z nich. Nigdy nie liczy się z twoim zdaniem ani emocjami, zamiast tego wyśmiewa cię, co boli i mnie, bo dobrze wiem, że nie jesteś osobą, która dałaby sobą pomiatać. A jednak on to robi. Twoje przyzwolenie sprowadza na ciebie krzywdę, dlaczego nie chcesz od tego uciec?
            Czajnik gwiżdże nad moją głową, szybko go ściągasz i zalewasz kubek. Nie słyszę, byś płakała, ale jestem niemalże pewien, że po twoich policzkach spływają łzy. Chcę pójść do ciebie, przemówić ci do rozumu, byś kopnęła tego drania w tyłek i wyrzuciła raz, a porządnie ze swojego życia, jednak wiem, że nie mam do tego prawa. To dlatego, kiedy słyszę, jak odchodzisz, by wspiąć się do swojego mieszkania, zasiadam w najdalszym kącie, jaki dla siebie zaadaptowałem, i z kolejnych kartek kolorowego bloku, jaki wśród mroku nocy zakupiłem, korzystając z usług półświatka, do którego przynależę, zaczynam tworzyć dla ciebie kolejne żonkile. Tym razem nie pozostawię na twoim biurka tylko jednego, a cały bukiet na progu twojego mieszkania, byle  wzbudzić w tobie nadzieję, że jeszcze będzie lepiej, że przyjdą dla ciebie dobre dni. Żonkile te może nie będą najpiękniejsze, może nie będą pachnieć, ale liczę na to, że za każdym razem, gdy na nie spojrzysz, pomyślisz sobie, że mają one kolor słońca, które zawsze wychodzi po burzy, i że w twoim życiu także ono wzejdzie na nowo.
            Tak jak wzeszło dla mnie, kiedy przygarnęłaś mnie, dając dach nad głową i ten pojedynczy żonkil, który trwał stale w moim sercu.  
           

2 komentarze:

  1. Długo zajęło mu napisanie komentarza do tekstu, ale też potrzebowałem dużo czasu, aby go przetrawić? Zrozumieć? Przeżyć? Nie bardzo wiem, jak to określić, ale wracałem po kilka razy i czytałem całość, za każdym razem wychwytując coś nowego. Od strony technicznej, zresztą jak zawsze, nie mam żadnych zarzutów - tekst czyta się przyjemnie, płynnie, jest spójną kompozycją. A od strony fabularnej (treściowej?), to już w ogóle kosmos. Zachwyca mnie fakt, że nie ułożyłaś jakiejś wielkiej intrygi, żeby przyciągnąć uwagę czytelnika. Wystarczyło parę niedopowiedzeń, kilka niejasności i duża doza domysłów - kim jest główny bohater? Czym się zajmuje? Podkochuje się w właścicielce mieszkania czy tylko czuje wdzięczność? Mało tego, nie potrafię określić czy tekst jest wesoły czy smutny, te dwa uczucia mieszają się, tworząc idealną kompozycję emocji. Swoją drogą, zdecydowanie jest tutaj coś bardziej z liryki niż prozy. No ogólnie rzecz ujmując, tekst jest naprawdę dobry, myślę że miałby duże szanse na wygraną w jakimś konkursie literackim :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój drogi, gdybyś widział mój uśmiech po przeczytaniu tego komentarza...
      Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję! <3

      A do Twojego tekstu przysiądę w weekend, w końcu nie mogę dać Warrenowi i Lenie czekać za długo ;)

      Usuń