Nowa seria, ostatnia, jaką w tym roku wprowadzam na WaR. Pięć tekstów, każdy z nich posiada tytuł – wers piosenki „In silence” Janett Suhh, bo drama [It’s okay to not be okay] weszła mi w wakacje za mocno.
1882 r.
Wśród wszelkich informacji, jakie każdego zalewały ten wciąż nowy świat, trudno bywało czasami wyłapać coś naprawdę interesującego, za czym mogłyby pójść jakieś większe przygody. Ross, którego największym marzeniem było przeżyć w swoim życiu jakąś wielką, niebezpieczną i ekscytującą przygodę, odrzucił od siebie gazetę z najnowszymi, mało ciekawymi – jak się okazywało – wiadomościami i sięgnął po filiżankę z herbatą, by pod czujnym okiem babki upić łyk w sposób, jaki przynależał każdemu szanującemu się dżentelmenowi. Pani tego domu obserwowała go uważnie i spożywała swoje standardowe śniadanie, nie zapominając przy tym o byciu damą. Czasami Ross miał dość takiego zachowania, ale wiedział, że nie powinien dzielić się swoją opinią, bo nie przystoi mówić o tym, iż tradycja to coś powoli przestarzałego.
– Wyczytałeś coś ważnego? – zapytała seniorka i odłożyła na śnieżnobiały talerz kromkę średnio wypieczonego tosta.
– Nie bardzo, babciu. No i już zjadłem. Czy mogę odejść?
Nie lubił o to pytać, ale nie po to pobierał lekcje etyki od starej, zasuszonej guwernantki, by teraz zachowywać się jak jakiś mężczyzna ze wsi.
Krewna przyjrzała mu się, po czym skinęła głową.
– Jeśli taka twa wola, to dobrze. Tylko bądź punktualny na obiad, dobrze?
– Oczywiście, babciu.
Szybko zmył się z jadalni, by zaszyć się w swoim małym gabinecie. Tam w spokoju i w tym przyjemnym świetle, jakiego dostarczały słoneczne promienie, mógł skupić się na studiowaniu kolejnej książki ze swojej osobistej kolekcji. Uwielbiał czytać, uważał, że wszelkie odpowiedzi znajdzie właśnie między dwiema twardymi okładkami, a skoro jego rodzina była zamożna i miał dostęp do wszelkich środków, nie powstrzymywał się i kupował każdy nowy tytuł, na jaki natrafił. Tym samym biblioteczka młodzieńca liczyła już sobie dość sporo; większej części jeszcze nawet nie przejrzał, ale się tym przejmował, bo właśnie tak widział swoje życie – na studiowaniu słów mądrych ludzi i przekładanie ich na swoje życie. Na biurku, gdzie spoczęło przed śniadaniem opasłe tomiszcze o francusko brzmiącym tytule, leżały także karty papieru i pióro oraz kałamarz, by mógł co ciekawsze sentencje zapisać i zatrzymać na przyszłość.
Zasiadł przy nim i z uśmiechem szczęścia otworzył, by za minutę dać się już całkowicie porwać słowom i wizji, do której jedynie wykształceni mogli mieć dostęp. Nim się obejrzał, a podwinął rękawy koszuli, w dłoń wziął pióro i począł studia tak, jak sobie je zawsze wyobrażał.
Nic dziwnego, że oddając się swojej pasji z taką siłą, nie znosił, kiedy był od niej odrywany, do tego zazwyczaj czuł się porządnie zaskoczony, kiedy ktoś mu przerywał, i nieraz zły, bo ktoś ośmielał się wpaść do jego pokoju, gdy on właśnie był w najważniejszym punkcie. Toteż nie mogło zadziwić spojrzenie, jakie podniósł na intruza, który za krótkim zapukaniu utorował sobie do niego drogę, ani myśląc o zamknięciu drzwi.
– Ross, szybko!
Mężczyzna uniósł brew, widząc swoją koleżankę w tym pokoju, do którego z pewnością nie powinien jej wpuszczać, jeśli nie chciał się później zastanawiać, czy coś nie zginęło, strącone na podłogę przez powiewy jej sukienki, kiedy swoim zwyczajem poruczała się tak szybko i bez większej logiki, iż można by dostać zawrotów głowy od samego jeno patrzenia. Nie zdołał jednak w żaden sposób zareagować czy powstrzymać jej przed czymkolwiek, bo Marisol – jak to nazywała się owa niewiasta – nie dało się zatrzymać; przez całe życie szła z rozpędem i pozostało czekać, aż kiedyś niefortunnie wpadnie pod jeden z tych wynalazków zwanych pociągiem.
– Szybko, szybko! – grzmiała, ściągając jego płaszcz z wieszaka i podchodząc do niego z zamiarem ubrania, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Szybko!
Nie poruszył się nauczony doświadczeniem, że kiedy kobieta wpada do jego pokoju – ku zgorszeniu służby i jego babki, która na wiele przymyka oko, ale nie jest aż tak wyzuta z konserwatyzmu – w ten sposób, a jej rozemocjonowana twarz rozświetla pomieszczenie, nigdy nie jest tak źle, jak ona o tym opowie.
Odłożył na bok pióro i porzucił pisanie listu do wielmożnego kuzyna, który wyraził chęć zajechać ku niemu w przeciągu dwóch tygodni, a nie mając pewności, czy kogoś zastanie, na wprzód powziął poinformować o swoim zamiarze. Odpowiedź może zaczekać; niech tylko Marisol powie, o co chodzi, a się do niego powróci.
– O co chodzi, moja droga? – zapytał, wstając, kiedy pociągnęła go za ramię, zmuszając do ruchu. – Masz dla mnie kolejne plotki z targu, o których powinienem wiedzieć?
– No, o zabójstwie starszego inspektora Granda to chyba chciałbyś wiedzieć.
– O czym ty mówisz? – zapytał, przypatrując się jej uważnie. Rozumiał już, skąd te rumieńce na jej twarzy i iskierki w orzechowych oczach, które kojarzyły mu się z lasem i jego zdaniem mogły złamać w przyszłości wiele męskich serc, jeśli będą zainteresowani kimś o tak mieszanym pochodzeniu. – Jak to „zamordowany”? Przecież jeszcze wczoraj widziałem go przed posterunkiem.
A to tylko dlatego, że z nudów poszedł na spacer i tam zawędrował, szukając sensacji. Czyżby więc był jednym z ostatnich, którzy widzieli go za życia? Trochę to było przygnębiające i przerażające.
– To, co słyszałeś. Starszy inspektor Grand jest martwy. Dwóch lekarzy to stwierdziło, a jeszcze chcieli po jednego biec, by i on to sprawdził, tak dla wszelkiej pewności.
Normalnego człowieka przeszłyby dreszcze, iż oto jakiś znajomy opuścił ten padół, jednak Ross nie lubił myśleć o sobie jako o normalnym, poczuł więc ciekawość, co też stoi za tą śmiercią.
– Ale jak do tego doszło? Co się takiego wydarzyło, Marisol?
Głos mu drżał, bo i on poczuł podekscytowanie. Do tego uważał, iż nosi w sobie odpowiednią smykałkę, by być detektywem – na policjanta był zbyt… dostojny. Jego pochodzenie nie pozwalało mu na zajmowanie się takich zawodem.
– Znaleźli go w jego gabinecie, jak leżał bez ruchu na podłodze, ponoć ktoś się z nim kłócił i szybko wyszedł, a kilka minut później usłyszano trzask i tak go zastali.
– Wiedzą, kto u niego był? Widziałaś coś?
Marisol spojrzała na niego z uniesioną brwią.
– Czy ja ci wyglądam na jakiegoś detektywa? Usłyszałam to wszystko, będąc w sklepie, porzuciłam pakunki i przybiegłam tutaj, byś i ty się dowiedział. Pewnie w domu otrzymam srogą naganę za swoje zachowanie, ale ty też byś mnie zrugał, gdybym nie przyszła z wieścią.
– Racja. – Dotknął na chwilę jej ramienia i założył płaszcz. – Chodźmy więc na posterunek, może uda nam się tam coś jeszcze wywiedzieć.
Więc poszli, odprowadzani zdziwionym spojrzeniem służącej, która miała przypomnieć, że oto nadeszła pora na obiad. Cóż, najwidoczniej panicz znowu nie zje. Niech chociaż na kolację wróci.
– Wyczytałeś coś ważnego? – zapytała seniorka i odłożyła na śnieżnobiały talerz kromkę średnio wypieczonego tosta.
– Nie bardzo, babciu. No i już zjadłem. Czy mogę odejść?
Nie lubił o to pytać, ale nie po to pobierał lekcje etyki od starej, zasuszonej guwernantki, by teraz zachowywać się jak jakiś mężczyzna ze wsi.
Krewna przyjrzała mu się, po czym skinęła głową.
– Jeśli taka twa wola, to dobrze. Tylko bądź punktualny na obiad, dobrze?
– Oczywiście, babciu.
Szybko zmył się z jadalni, by zaszyć się w swoim małym gabinecie. Tam w spokoju i w tym przyjemnym świetle, jakiego dostarczały słoneczne promienie, mógł skupić się na studiowaniu kolejnej książki ze swojej osobistej kolekcji. Uwielbiał czytać, uważał, że wszelkie odpowiedzi znajdzie właśnie między dwiema twardymi okładkami, a skoro jego rodzina była zamożna i miał dostęp do wszelkich środków, nie powstrzymywał się i kupował każdy nowy tytuł, na jaki natrafił. Tym samym biblioteczka młodzieńca liczyła już sobie dość sporo; większej części jeszcze nawet nie przejrzał, ale się tym przejmował, bo właśnie tak widział swoje życie – na studiowaniu słów mądrych ludzi i przekładanie ich na swoje życie. Na biurku, gdzie spoczęło przed śniadaniem opasłe tomiszcze o francusko brzmiącym tytule, leżały także karty papieru i pióro oraz kałamarz, by mógł co ciekawsze sentencje zapisać i zatrzymać na przyszłość.
Zasiadł przy nim i z uśmiechem szczęścia otworzył, by za minutę dać się już całkowicie porwać słowom i wizji, do której jedynie wykształceni mogli mieć dostęp. Nim się obejrzał, a podwinął rękawy koszuli, w dłoń wziął pióro i począł studia tak, jak sobie je zawsze wyobrażał.
Nic dziwnego, że oddając się swojej pasji z taką siłą, nie znosił, kiedy był od niej odrywany, do tego zazwyczaj czuł się porządnie zaskoczony, kiedy ktoś mu przerywał, i nieraz zły, bo ktoś ośmielał się wpaść do jego pokoju, gdy on właśnie był w najważniejszym punkcie. Toteż nie mogło zadziwić spojrzenie, jakie podniósł na intruza, który za krótkim zapukaniu utorował sobie do niego drogę, ani myśląc o zamknięciu drzwi.
– Ross, szybko!
Mężczyzna uniósł brew, widząc swoją koleżankę w tym pokoju, do którego z pewnością nie powinien jej wpuszczać, jeśli nie chciał się później zastanawiać, czy coś nie zginęło, strącone na podłogę przez powiewy jej sukienki, kiedy swoim zwyczajem poruczała się tak szybko i bez większej logiki, iż można by dostać zawrotów głowy od samego jeno patrzenia. Nie zdołał jednak w żaden sposób zareagować czy powstrzymać jej przed czymkolwiek, bo Marisol – jak to nazywała się owa niewiasta – nie dało się zatrzymać; przez całe życie szła z rozpędem i pozostało czekać, aż kiedyś niefortunnie wpadnie pod jeden z tych wynalazków zwanych pociągiem.
– Szybko, szybko! – grzmiała, ściągając jego płaszcz z wieszaka i podchodząc do niego z zamiarem ubrania, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Szybko!
Nie poruszył się nauczony doświadczeniem, że kiedy kobieta wpada do jego pokoju – ku zgorszeniu służby i jego babki, która na wiele przymyka oko, ale nie jest aż tak wyzuta z konserwatyzmu – w ten sposób, a jej rozemocjonowana twarz rozświetla pomieszczenie, nigdy nie jest tak źle, jak ona o tym opowie.
Odłożył na bok pióro i porzucił pisanie listu do wielmożnego kuzyna, który wyraził chęć zajechać ku niemu w przeciągu dwóch tygodni, a nie mając pewności, czy kogoś zastanie, na wprzód powziął poinformować o swoim zamiarze. Odpowiedź może zaczekać; niech tylko Marisol powie, o co chodzi, a się do niego powróci.
– O co chodzi, moja droga? – zapytał, wstając, kiedy pociągnęła go za ramię, zmuszając do ruchu. – Masz dla mnie kolejne plotki z targu, o których powinienem wiedzieć?
– No, o zabójstwie starszego inspektora Granda to chyba chciałbyś wiedzieć.
– O czym ty mówisz? – zapytał, przypatrując się jej uważnie. Rozumiał już, skąd te rumieńce na jej twarzy i iskierki w orzechowych oczach, które kojarzyły mu się z lasem i jego zdaniem mogły złamać w przyszłości wiele męskich serc, jeśli będą zainteresowani kimś o tak mieszanym pochodzeniu. – Jak to „zamordowany”? Przecież jeszcze wczoraj widziałem go przed posterunkiem.
A to tylko dlatego, że z nudów poszedł na spacer i tam zawędrował, szukając sensacji. Czyżby więc był jednym z ostatnich, którzy widzieli go za życia? Trochę to było przygnębiające i przerażające.
– To, co słyszałeś. Starszy inspektor Grand jest martwy. Dwóch lekarzy to stwierdziło, a jeszcze chcieli po jednego biec, by i on to sprawdził, tak dla wszelkiej pewności.
Normalnego człowieka przeszłyby dreszcze, iż oto jakiś znajomy opuścił ten padół, jednak Ross nie lubił myśleć o sobie jako o normalnym, poczuł więc ciekawość, co też stoi za tą śmiercią.
– Ale jak do tego doszło? Co się takiego wydarzyło, Marisol?
Głos mu drżał, bo i on poczuł podekscytowanie. Do tego uważał, iż nosi w sobie odpowiednią smykałkę, by być detektywem – na policjanta był zbyt… dostojny. Jego pochodzenie nie pozwalało mu na zajmowanie się takich zawodem.
– Znaleźli go w jego gabinecie, jak leżał bez ruchu na podłodze, ponoć ktoś się z nim kłócił i szybko wyszedł, a kilka minut później usłyszano trzask i tak go zastali.
– Wiedzą, kto u niego był? Widziałaś coś?
Marisol spojrzała na niego z uniesioną brwią.
– Czy ja ci wyglądam na jakiegoś detektywa? Usłyszałam to wszystko, będąc w sklepie, porzuciłam pakunki i przybiegłam tutaj, byś i ty się dowiedział. Pewnie w domu otrzymam srogą naganę za swoje zachowanie, ale ty też byś mnie zrugał, gdybym nie przyszła z wieścią.
– Racja. – Dotknął na chwilę jej ramienia i założył płaszcz. – Chodźmy więc na posterunek, może uda nam się tam coś jeszcze wywiedzieć.
Więc poszli, odprowadzani zdziwionym spojrzeniem służącej, która miała przypomnieć, że oto nadeszła pora na obiad. Cóż, najwidoczniej panicz znowu nie zje. Niech chociaż na kolację wróci.
Jak można się było tego spodziewać, na posterunku panował nienaturalnie duży ruch. Nic też dziwnego, skoro to właśnie tutaj doszło jawnie do morderstwa! Pozbawiono życia kogoś tak ważnego i poważanego jak starszy inspektor Grand! Nie mogło być mowy o zwłoce, należało szukać sprawcy od razu, najlepiej angażując w to nie tylko służby, ale i cywili. To nie mogło ujść płazem!
Ross i Marisol starali się dotrzeć na miejsce jak najszybciej, ale ruch wzmógł się także na drogach, gdzie nie tylko rozgościli się spieszący piesi, ale i liczne dorożki, którymi poruszali się co bogatsi mieszkańcy. Potrzeba było czujności i zwinności, by nie skończyć nagle pod ich kołami, toteż, gdy stanęli przed gmachem, oboje mogli pochwalić się kropelkami potu na swoich czołach. Wspięli się po schodach i, napierając na drzwi, weszli do środka.
Nie dane im jednak było przecisnąć się na miejsce tej strasznej zbrodni, bowiem dostępu do pokoju Granda pilnowało trzech najroślejszych policjantów, jakich tylko udało się znaleźć, jedynie duch zdołałby się między nimi przecisnąć. Zewsząd rozlegały się okrzyki dziennikarzy i komendanta, który wydawał rozkazy, by brać się do roboty. Dzienniki pewnie także otrzymały już informacje o tej zagadkowej śmierci i nanosiły pierwsze teksty do kolejnych wydań, które nim opuszczą o świcie drukarnie będą najbardziej potrzebnym towarem dla całego miasta.
To nie było to, na co liczył Ross. Rozglądał się wokół, próbując zlokalizować kogoś, kto mógłby mu udzielić kilku odpowiedzi, ale każdy znajomy funkcjonariusz był w tej chwili tak bardzo zajęty, że mimo swojej zwyczajowej arogancji wolał nie przeszkadzać. Właściwie to jedynie byłby w stanie wygłosić jakieś słowa żałoby, kondolencje. Przyjście tutaj to jednak nie był dobry pomysł.
– Wiesz, Marisol – odezwał się, wiedząc, że koleżanka jest obok – powinniśmy chyba pójść, raczej niczego się nie dowiemy. – Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, spojrzał w dół pewien, że znajdzie tak niższą od siebie kobietę. Przeliczył się. – Marisol?
Ponownie wziął się za rozglądanie, dopiero przy trzecim okrążeniu wokół własnej osi zdołał odnaleźć ją wzrokiem po drugiej stronie zapełnionego pokoju. Nie rozmawiała z nikim, ale po jej postawie był szczerze przekonany, iż oto kobieta podsłuchuje rozmowę dwóch policjantów stojących obok niej.
Nie chcąc, by wpakowali się w jakieś kłopoty – Marisol za bardzo je do siebie przyciągała – ruszył w jej stronę, by jak najszybciej odciągnąć nie tylko od rozmówców, ale i od tego miejsca, gdzie raczej nie byli mile widziani.
– Co ty robisz? – wysyczał jej do ucha, znajdując się tuż obok.
– Zbieram informację, nie widać? – odparła i westchnęła ciężko, kiedy Ross chwycił ją pod łokieć i odciągnął od obiektów zainteresowania i niemalże wypchnął z budynku. – O co chodzi? – zapytała. – Przecież chciałeś wiedzieć, co się wydarzyło.
Młodzieniec podrapał się po głowie, sprawiając, iż włosy przypominały teraz jakieś ptasie gniazdo.
– No tak, chciałem, ale potem dotarło do mnie, co się stało, i… Czuję się zbyt przygnębiony, by w tej chwili o czymkolwiek się dowiadywać. Rozumiesz?
Nie wyglądało na to, by Marisol miała wykazać się teraz odpowiednią empatią, co jedynie ukazała jej kolejna wypowiedź:
– Może i nie chcesz, ale i tak się dowiedziałam. Chyba wiem, kto u niego był, zanim Grand padł martwy na podłogę.
Oczy Rossa rozbłysły na nowo ciekawością.
– Naprawdę? Kto taki!
– Powiem ci, tylko musimy do niego pojechać. Złap więc dla nas jakąś dorożkę, z łaski swojej, a ja zaraz wszystko ci powiem.
Ross i Marisol starali się dotrzeć na miejsce jak najszybciej, ale ruch wzmógł się także na drogach, gdzie nie tylko rozgościli się spieszący piesi, ale i liczne dorożki, którymi poruszali się co bogatsi mieszkańcy. Potrzeba było czujności i zwinności, by nie skończyć nagle pod ich kołami, toteż, gdy stanęli przed gmachem, oboje mogli pochwalić się kropelkami potu na swoich czołach. Wspięli się po schodach i, napierając na drzwi, weszli do środka.
Nie dane im jednak było przecisnąć się na miejsce tej strasznej zbrodni, bowiem dostępu do pokoju Granda pilnowało trzech najroślejszych policjantów, jakich tylko udało się znaleźć, jedynie duch zdołałby się między nimi przecisnąć. Zewsząd rozlegały się okrzyki dziennikarzy i komendanta, który wydawał rozkazy, by brać się do roboty. Dzienniki pewnie także otrzymały już informacje o tej zagadkowej śmierci i nanosiły pierwsze teksty do kolejnych wydań, które nim opuszczą o świcie drukarnie będą najbardziej potrzebnym towarem dla całego miasta.
To nie było to, na co liczył Ross. Rozglądał się wokół, próbując zlokalizować kogoś, kto mógłby mu udzielić kilku odpowiedzi, ale każdy znajomy funkcjonariusz był w tej chwili tak bardzo zajęty, że mimo swojej zwyczajowej arogancji wolał nie przeszkadzać. Właściwie to jedynie byłby w stanie wygłosić jakieś słowa żałoby, kondolencje. Przyjście tutaj to jednak nie był dobry pomysł.
– Wiesz, Marisol – odezwał się, wiedząc, że koleżanka jest obok – powinniśmy chyba pójść, raczej niczego się nie dowiemy. – Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, spojrzał w dół pewien, że znajdzie tak niższą od siebie kobietę. Przeliczył się. – Marisol?
Ponownie wziął się za rozglądanie, dopiero przy trzecim okrążeniu wokół własnej osi zdołał odnaleźć ją wzrokiem po drugiej stronie zapełnionego pokoju. Nie rozmawiała z nikim, ale po jej postawie był szczerze przekonany, iż oto kobieta podsłuchuje rozmowę dwóch policjantów stojących obok niej.
Nie chcąc, by wpakowali się w jakieś kłopoty – Marisol za bardzo je do siebie przyciągała – ruszył w jej stronę, by jak najszybciej odciągnąć nie tylko od rozmówców, ale i od tego miejsca, gdzie raczej nie byli mile widziani.
– Co ty robisz? – wysyczał jej do ucha, znajdując się tuż obok.
– Zbieram informację, nie widać? – odparła i westchnęła ciężko, kiedy Ross chwycił ją pod łokieć i odciągnął od obiektów zainteresowania i niemalże wypchnął z budynku. – O co chodzi? – zapytała. – Przecież chciałeś wiedzieć, co się wydarzyło.
Młodzieniec podrapał się po głowie, sprawiając, iż włosy przypominały teraz jakieś ptasie gniazdo.
– No tak, chciałem, ale potem dotarło do mnie, co się stało, i… Czuję się zbyt przygnębiony, by w tej chwili o czymkolwiek się dowiadywać. Rozumiesz?
Nie wyglądało na to, by Marisol miała wykazać się teraz odpowiednią empatią, co jedynie ukazała jej kolejna wypowiedź:
– Może i nie chcesz, ale i tak się dowiedziałam. Chyba wiem, kto u niego był, zanim Grand padł martwy na podłogę.
Oczy Rossa rozbłysły na nowo ciekawością.
– Naprawdę? Kto taki!
– Powiem ci, tylko musimy do niego pojechać. Złap więc dla nas jakąś dorożkę, z łaski swojej, a ja zaraz wszystko ci powiem.
Złapanie dorożki nie było tak łatwe jak zazwyczaj ze względu na to, jak wiele osób zechciało się nimi tego dnia poruszać, ale w końcu udało się jedną złapać. Marisol podała powożącemu interesujący ją adres, po czym rozsiadła się na siedzeniu pod niezbyt przyjemnym spojrzeniem dorożkarza, któremu chyba nie podobało się przewożenie osoby o jej karnacji, nie wyrzucił jej jednak tylko dlatego, iż była towarzyszką tak pięknie ubranego i przystojnego młodzieńca. Swoje dorożkarz pomyślał, ale milczał, zaś monety słodko pobrzękiwały w kieszeni.
Jechali już dłuższą chwilę, podczas której kobieta zrelacjonowała, co takiego podsłyszała. Ross chwytał każde jej słowo i nie dowierzał temu, co mówiła.
– Jesteś pewna? Nie przesłyszałaś się?
Marisol zgromiła go wzrokiem, czego nigdy żaden inny człowiek względem niego nie uczynił, nawet babka, a to ją miał za najsurowszą osobę, jaką w życiu poznał.
– Tak, właśnie to usłyszałam i dlatego tam teraz jedziemy.
– Ale… Czy nie powinniśmy tego jeszcze sprawdzić? – dopytał. Czuł się bardzo niepewnie, w dodatku od jakiegoś czasu nie rozpoznawał okolicy, którą jechali. Cóż, zazwyczaj trzymał się obrębu kilku ulic, przy których mógł znaleźć to, co potrzebował, podobne wojaże to była raczej broszka Marisol. Ta skrzywiła się nieznacznie, kiedy dorożka przejechała przez jakiś kamień po czym zatrzymała się raptownie.
– To tutaj – odparł dorożkarz, nie patrząc w ich stronę. – Po lewej stronie. Proszę wysiąść.
Jak nakazał, tak też uczynili. Ross opuścił ten dziwny pojazd jako pierwszy i, stojąc na ubitej ścieżce, wyciągnął rękę w stronę Marisol, by pomóc jej zejść. Gdyby tylko wiedział, że mężczyzna z przodu na ławie widzi to kątem oka i krzywi się z oburzeniem, pewnie jakoś by zareagował, miał jednak teraz inne zmartwienia, by choćby pomyśleć o czymś takim.
– Coś mi się tu nie podoba – powiedziała Marisol, stając obok kolegi i spoglądając wokół. – Dziwnie tu trochę i nie wydaje mi się, byśmy byli na miejscu. – Zmarszczyła nos. – Ponoć ten pan mieszka po drugiej stronie mostu, a przez żaden nie przejechaliśmy i… – Chciała dodać coś więcej, ale właśnie mogła się przekonać, jak szybko można wystartować do dalszej jazdy, bo konie oberwały z bicza i puściły się przed siebie. – Hej. Hej! – zawołała kobieta za odjeżdżającym pojazdem, ale powożący ani myślał się zatrzymywać, dorożka jedynie wzburzyła za sobą chmurę kurzu i powoli zniknęła za horyzontem. – Szlag!
Ross spojrzał na nią zaskoczony. Nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy z jej ust podobne wyrażenie. Chyba nie była aż taką dam, jaką się wydawała na pierwszy rzut oka.
A to nie było wszystko.
– Co to za cieć! – perorowała dalej. – Dupek jeden, oby mu się koło urwało! Jak on mógł, chciwiec jeden?! Hej! – zawołała jeszcze raz, choć nie po dorożce nie było już ani śladu. – Oddaj moje pieniądze!
– Uspokój się – powiedział Ross i uniósł rękę, by dotknąć jej ramienia, zrezygnował jednak z tego pomysłu. – W ciszy nikt nie odpowiada.
Marisol musiała przyznać mu rację. Było tutaj naprawdę cicho, co było zaskakujące – nie było jeszcze aż tak późno, by nikt nie poruszał się po ulicy w jakimś sobie wiadomym celu. Rozejrzała się więc dokładnie wokół, ale nie tylko nie dostrzegła żadnego człowieka, ale i stojące tu gdzieniegdzie domy wydały jej się opuszczone.
– Zostawił nas tu – dotarło do niej. – Porzucił niczym psy. Jak on śmiał, jak on…?! – Aż się zapowietrzyła z nagłych emocji, kiedy jej towarzysz zajął się czymś innym niż złością.
– Wow, gwiazdy są naprawdę piękne – powiedział, spoglądając w wieczorne niebo, jakie nad nimi zakwitło, a na którym pojawiły się już te tak dalekie świetliki.
Marisol spojrzała na niego spode łba po raz drugi podczas tej wyprawy.
– Zgubiliśmy się na pustkowiu – burknęła i tupnęła nóżką.
Było widać, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymała. Jednak po wyrazie jej twarzy dało się zauważyć, że nie jest zadowolona z zaistniałej sytuacji. Choć pewnie nie chciała dopuścić do siebie myśli, iż to ona jest sprawczynią tego wszystkiego.
Ross uśmiechnął się z przekąsem.
– Wybacz, że szukam jakichkolwiek plusów tej sytuacji. A, i nie jesteśmy na pustkowiu, Marisol – zauważył, uśmiechając się złośliwie. – Tylko na przedmieściach.
– A co to za różnica?
– Gdybyś przykładała większą uwagę do nauki angielskiego, to byś wiedziała.
Kobieta przewróciła oczami. Nie lubiła, kiedy ktoś wypominał jej, iż nie jest miejscowa, a język urzędowy nie jest jej ojczystym. Nie lubiła też, kiedy się z niej naśmiewano, że jest mieszańcem, nie jej winą było, iż ojciec Anglik zakochał się w Hiszpance i wylądowali tutaj, kiedy mała Marisol zaczęła pchać się na świat.
A tyle razy jej mówili, że nie dość, iż już różni się od innych panien w jej wieku, to jeszcze ściągnie na siebie jakieś nieszczęście i ludzie w ogóle będą o niej między sobą mówić. Teraz właśnie dawała im niezły temat do rozmowy, „uciekając” z paniczem Rossem nie wiadomo gdzie.
Westchnęła zrezygnowana i spojrzała na kolegę.
– I co teraz? Nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy.
Ross uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
– To proste – pójdziemy pieszo, w końcu dotrzemy do głównej części miasta.
– Ale to ja trzewiki zniszczę!
Że też w tej chwili właśnie o to martwiła się najbardziej, nie zaś o porzucenie, które musiało być celowe, bo kto normalny zostawiłby ich samych sobie tak daleko?
– Nie martw się, kupię ci nowe. A teraz ruszajmy, niech nasi bliscy nie niepokoją się za bardzo.
Skinęła głową i ruszyła, bo jaki miała wybór? To przez nią się właściwie tu znaleźli, powinna oddać teraz dowodzenie komuś innego, myślącemu o wiele trzeźwiej i porzucić myśl, iż przygoda, o której marzy Ross, właśnie nadeszła. To zabójstwo i próba dopadnięcia sprawcy nie powinna być ich sprawą, więc jeśli coś należało porzucić, to właśnie ją.
Jednak sprawa, którą już się zainteresowali, nie mogła pozwolić im odejść tak łatwo i ani o tym myślała, przekonać się o swym losie mieli już niedługo.
Jechali już dłuższą chwilę, podczas której kobieta zrelacjonowała, co takiego podsłyszała. Ross chwytał każde jej słowo i nie dowierzał temu, co mówiła.
– Jesteś pewna? Nie przesłyszałaś się?
Marisol zgromiła go wzrokiem, czego nigdy żaden inny człowiek względem niego nie uczynił, nawet babka, a to ją miał za najsurowszą osobę, jaką w życiu poznał.
– Tak, właśnie to usłyszałam i dlatego tam teraz jedziemy.
– Ale… Czy nie powinniśmy tego jeszcze sprawdzić? – dopytał. Czuł się bardzo niepewnie, w dodatku od jakiegoś czasu nie rozpoznawał okolicy, którą jechali. Cóż, zazwyczaj trzymał się obrębu kilku ulic, przy których mógł znaleźć to, co potrzebował, podobne wojaże to była raczej broszka Marisol. Ta skrzywiła się nieznacznie, kiedy dorożka przejechała przez jakiś kamień po czym zatrzymała się raptownie.
– To tutaj – odparł dorożkarz, nie patrząc w ich stronę. – Po lewej stronie. Proszę wysiąść.
Jak nakazał, tak też uczynili. Ross opuścił ten dziwny pojazd jako pierwszy i, stojąc na ubitej ścieżce, wyciągnął rękę w stronę Marisol, by pomóc jej zejść. Gdyby tylko wiedział, że mężczyzna z przodu na ławie widzi to kątem oka i krzywi się z oburzeniem, pewnie jakoś by zareagował, miał jednak teraz inne zmartwienia, by choćby pomyśleć o czymś takim.
– Coś mi się tu nie podoba – powiedziała Marisol, stając obok kolegi i spoglądając wokół. – Dziwnie tu trochę i nie wydaje mi się, byśmy byli na miejscu. – Zmarszczyła nos. – Ponoć ten pan mieszka po drugiej stronie mostu, a przez żaden nie przejechaliśmy i… – Chciała dodać coś więcej, ale właśnie mogła się przekonać, jak szybko można wystartować do dalszej jazdy, bo konie oberwały z bicza i puściły się przed siebie. – Hej. Hej! – zawołała kobieta za odjeżdżającym pojazdem, ale powożący ani myślał się zatrzymywać, dorożka jedynie wzburzyła za sobą chmurę kurzu i powoli zniknęła za horyzontem. – Szlag!
Ross spojrzał na nią zaskoczony. Nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy z jej ust podobne wyrażenie. Chyba nie była aż taką dam, jaką się wydawała na pierwszy rzut oka.
A to nie było wszystko.
– Co to za cieć! – perorowała dalej. – Dupek jeden, oby mu się koło urwało! Jak on mógł, chciwiec jeden?! Hej! – zawołała jeszcze raz, choć nie po dorożce nie było już ani śladu. – Oddaj moje pieniądze!
– Uspokój się – powiedział Ross i uniósł rękę, by dotknąć jej ramienia, zrezygnował jednak z tego pomysłu. – W ciszy nikt nie odpowiada.
Marisol musiała przyznać mu rację. Było tutaj naprawdę cicho, co było zaskakujące – nie było jeszcze aż tak późno, by nikt nie poruszał się po ulicy w jakimś sobie wiadomym celu. Rozejrzała się więc dokładnie wokół, ale nie tylko nie dostrzegła żadnego człowieka, ale i stojące tu gdzieniegdzie domy wydały jej się opuszczone.
– Zostawił nas tu – dotarło do niej. – Porzucił niczym psy. Jak on śmiał, jak on…?! – Aż się zapowietrzyła z nagłych emocji, kiedy jej towarzysz zajął się czymś innym niż złością.
– Wow, gwiazdy są naprawdę piękne – powiedział, spoglądając w wieczorne niebo, jakie nad nimi zakwitło, a na którym pojawiły się już te tak dalekie świetliki.
Marisol spojrzała na niego spode łba po raz drugi podczas tej wyprawy.
– Zgubiliśmy się na pustkowiu – burknęła i tupnęła nóżką.
Było widać, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymała. Jednak po wyrazie jej twarzy dało się zauważyć, że nie jest zadowolona z zaistniałej sytuacji. Choć pewnie nie chciała dopuścić do siebie myśli, iż to ona jest sprawczynią tego wszystkiego.
Ross uśmiechnął się z przekąsem.
– Wybacz, że szukam jakichkolwiek plusów tej sytuacji. A, i nie jesteśmy na pustkowiu, Marisol – zauważył, uśmiechając się złośliwie. – Tylko na przedmieściach.
– A co to za różnica?
– Gdybyś przykładała większą uwagę do nauki angielskiego, to byś wiedziała.
Kobieta przewróciła oczami. Nie lubiła, kiedy ktoś wypominał jej, iż nie jest miejscowa, a język urzędowy nie jest jej ojczystym. Nie lubiła też, kiedy się z niej naśmiewano, że jest mieszańcem, nie jej winą było, iż ojciec Anglik zakochał się w Hiszpance i wylądowali tutaj, kiedy mała Marisol zaczęła pchać się na świat.
A tyle razy jej mówili, że nie dość, iż już różni się od innych panien w jej wieku, to jeszcze ściągnie na siebie jakieś nieszczęście i ludzie w ogóle będą o niej między sobą mówić. Teraz właśnie dawała im niezły temat do rozmowy, „uciekając” z paniczem Rossem nie wiadomo gdzie.
Westchnęła zrezygnowana i spojrzała na kolegę.
– I co teraz? Nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy.
Ross uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
– To proste – pójdziemy pieszo, w końcu dotrzemy do głównej części miasta.
– Ale to ja trzewiki zniszczę!
Że też w tej chwili właśnie o to martwiła się najbardziej, nie zaś o porzucenie, które musiało być celowe, bo kto normalny zostawiłby ich samych sobie tak daleko?
– Nie martw się, kupię ci nowe. A teraz ruszajmy, niech nasi bliscy nie niepokoją się za bardzo.
Skinęła głową i ruszyła, bo jaki miała wybór? To przez nią się właściwie tu znaleźli, powinna oddać teraz dowodzenie komuś innego, myślącemu o wiele trzeźwiej i porzucić myśl, iż przygoda, o której marzy Ross, właśnie nadeszła. To zabójstwo i próba dopadnięcia sprawcy nie powinna być ich sprawą, więc jeśli coś należało porzucić, to właśnie ją.
Jednak sprawa, którą już się zainteresowali, nie mogła pozwolić im odejść tak łatwo i ani o tym myślała, przekonać się o swym losie mieli już niedługo.
Hm. Troche to wszystko jak polaczenie roznych seriali, ktore juz widzialam, ksiazek, ktore czytalam, pokołysalam co nie ma tu dla mnie jakiegos innowacyjnego elementu, na ktory bym sie zlapala. Bohaterowie tez poki co nie zaskrabili sobie zbytnio mojej sympatii... Odbieram ich trochę jak Holmesa i Ankę ze wzgorza i choc orginaly lubie, tak nie wiem, tu cos mi nie gra. Moze przez narracje, bo z nia mam najwiekszy problem. Nie jest dla mnie naturalna. Nie wiem, czy mamy do czynienia z lwkka stylizacja, by dopasowac ja do daty, ale... Cos mi zgrzyta. Dla mnie jest malo plynna, czesto zatrzymywałam sie przy zdaniach dluzej, sciagajac brwi. Dla mnie czasami wszysko zbyt zaowalowane, to samo można by opisac, uzywajac mniejszej ilosci slow, czasem ich kolejność tez nie daje mi spokoju, ale mozliwe, ze te czasy to po prostu nie moja bajka ;)
OdpowiedzUsuńPoki co* xd korekty telefonu rzadza xd pokolysalam xdxd ta, ten telefon zaraz tak pokolysze ze wyfrunie oknem
OdpowiedzUsuńOd razu twój tekst wprowadził mnie w klimat 1882 roku.
OdpowiedzUsuńW tym fragmencie wyczuwam jakiś nowy styl. Czyta się przyjemnie, jak zawsze, ale zdania jakby inaczej były zbudowane, a słowa nabierają takiej szlachetności typowej dla okresu, w którym dzieje się akcja.
Wyczuwam nutkę poczucia humoru, szczególnie w stosunku do Marisol.
Stateczny początek, a potem akcja. Zagadkowa zbrodnia i sensacja z pierwszych stron gazet.
Zaradna ta Marisol. Lubie takie bohaterki.
Fajne wykorzystanie tematu, naturalnie wplecione w akcję.