Co to było, do diaska? Nie bardzo rozumiałem, co się w tej chwili dzieje. Jedyne, czego byłem świadomy, to tego, iż Lizzie znalazła się w samym sercu Piekła, czego nikt się nie spodziewał – przynajmniej jeszcze nie teraz, na to miała przyjść odpowiednia pora – a demonica, która ją tu przyprowadziła, właśnie zaczęła się bawić w kotka i myszkę. Z samym Szatanem!
Nie rozumiałem nadal, dlaczego ją porwała i sprowadziła w to miejsce, po co była tu potrzebna obecność narzeczonej diabła, co takiego Mazdeckie chciała tym osiągnąć, jednak wiedziałem, jak bardzo mnie to wszystko wkurza. Powinienem być teraz z Lizzie w jej domu, pić kawę i patrzeć, jak kobieta szykuje się do pracy. Powinienem jej stróżować, jak zwykłem to robić z polecenia, nie zaś szlajać się po kolejnych szczeblach tego przeklętego kotła, w którym sam się narodziłem.
Właściwie to nie ruszyłem od razu w pogoń za swoją siostrą. Wpierw musiałem sprawdzić, czy nic więcej nie dolega Elizabeth – rana, którą jej zadano, wyglądała strasznie, ale już nie krwawiła, jakby w tym świecie nie było to u śmiertelnika możliwe – i czy nadal jest w niej życie. Dopiero kiedy udało mi się stwierdzić, czy wciąż oddycha, mogłem się uspokoić.
Pozostawiłem ją w salonie, gdzie trafiła po przejściu z Ziemi, i ruszyłem w pogoń za Mazdeckie. Nie byłem sam, bowiem szef – poinformowany przeze mnie o stanie narzeczonej – ani myślał czekać na cokolwiek, sam chciał wymierzyć sprawiedliwość.
– To zdrada! – krzyczał mój Pan, biegnąc ku temu z kręgów, gdzie spodziewał się był zastać swoją podwładną. – Znaleźć mi Agniel, ale już!
O, właśnie tak brzmiało jej imię! Demon nierządu. Chyba coś jej się pomieszało, skoro zamiast kusić mężczyzn na Ziemi wpakowała się tutaj z narzeczoną szefa, który w ogóle nie był z tego powodu zadowolony.
Spojrzałem na Szatana, kiedy ten przystanął na chwilę przy moim boku. Przez jego straszną twarz przebiegał co jakiś czas złowieszczy wyraz, jakby właśnie myślał nad tym, co uczyni Mazdeckie, kiedy tylko ją dopadnie. Wiedziałem, że kiedy demonica stanie z nim twarzą w twarz, niewiele jej pozostanie do zrobienia, nim ją unicestwi i zamieni w popiół, z którego powstała.
– Wróć do mnie, Mastema – nakazał mi głosem nieznoszącym sprzeciwu – i zajmij się moją narzeczoną.
Skinąłem mu głową.
– Jak sobie życzysz, Panie.
Nie dałem po sobie poznać, jak bardzo sam chcę dorwać Mazdeckie i zamienić jej ostatnie minuty w takie piekło, za które dostałbym awans i oklaski, ruszyłem za to z powrotem, by być przy Elizabeth, kiedy się obudził.
Miałem chwilę, by pomyśleć o całej tej zaistniałej sytuacji, która była jak nic sytuacją bez precedensu. Nigdy nie zdarzał się osobnik, który nagminnie robiłby na złość szefowi. Właściwie to Pan co jakiś czas wracał do swojego zachowania sprzed wieków, kiedy to zaczynał sączyć jad buntu między swoimi dziećmi, by później z brutalnością i radością go tłumić. Żaden demon sam z siebie mu się nie postawił.
Aż do teraz.
Nie wiedziałem, dlaczego Agniel postanowiła nagle zachowywać się tak dziwacznie, wręcz prosząc się o porządną karę. Chciałem wiedzieć, co nią kierowało, że zdobyła się na taki krok i raniła osobę, która ze wszystkich śmiertelników była pod największą ochroną Piekła. Nie mogła być przy zdrowych myślach, tego byłem pewien, jednak motyw – to on był dla mnie tak bardzo niejasny i sprawiał, że miałem ochotę zamienić się w śledczego, który w ciemnym pokoju, mając za towarzystwo jedynie lampę, przesłuchuje podejrzanego, nie dbając o poszanowanie kultury czy cielesności.
Pałacyk, choć nigdy przez nikogo nie strzeżony – Szatan uważał, że ochrona jest tu całkowicie zbędna – nigdy nie został przez nikogo odwiedzony bez zgody właściciela. Nie wiedziałem, jak Pan to zrobił, ale budynek odrzucał – i to dosłownie na dziesięć metrów – każdego, kto nie był mile widziany. Mnie osobiście nigdy jeszcze nie „wyrzucił”, ale też jakoś nie miałem zamiaru sprawdzać na swojej skórze, czy te słowa to tylko taka bajka, by trzymać się z daleka, czy najprawdziwsza prawda. Odetchnąłem głęboko, nim zmierzyłem na krótką ścieżkę prowadzącą do głównych drzwi. Żadna tajemna siła we mnie nie uderzyła, by posłać gdzie indziej, więc pozwoliłem sobie puścić się biegiem, by jak najszybciej dotrzeć do sypialni szefa i sprawdzić, czy kobieta nadal oddycha.
Ku mojemu zdziwieniu Elizabeth była całkowicie przytomna, a z jej rany przestała ciec krew. Uszczęśliwiło mnie to, a jednocześnie poczułem niepokój: nie wiedziałem bowiem, czy kobieta zdaje sobie sprawę z tego, gdzie jest, i w jakie bagno ją wpakowałem.
– Lizzie – wyszeptałem, przyklękając przy łóżku i wyciągając dłoń, by odgarnąć jej wilgotne kosmyki znad czoła. – Jak się czujesz?
Nie mogłem zapytać, czy wszystko w porządku, bowiem doskonale wiedziałem, że tak nie jest. Nie mogłem też pozwolić, by w moim głosie brzmiały jakieś nuty pełne troski; Lizzie nie miała problemu z odczytywaniem uczuć nawet u demonów, szybko połapałaby się, że coś tu nie gra.
– Mastema – wymówienie mojego imienia przyszło jej z pewnym trudem – gdzie my jesteśmy?
Spróbowała zmienić pozycję, ale to jedynie wywołało u niej ból. Może już nie krwawiła, nie zmieniało to faktu, że była ranna, powinna zostać opatrzona. Pomogłem jej usiąść, po czym wziąłem się za szukanie czegokolwiek, co przypominałoby apteczkę, by się nią odpowiednio zająć. Czułem na sobie wzrok kobiety, kiedy upływały sekundy, a ja milczałem.
– Nie odpowiedziałeś mi – rzuciła, chyba tracąc cierpliwość. – Gdzie jesteśmy? I dlaczego Agniel mnie zaatakowała?
– Na to drugie pytanie nie znam odpowiedzi, a na pierwsze… – Musiałem nabrać powietrza, by zderzyć się z prawdą. – Witamy w Piekle.
Oczy kobiety robiły się coraz większe z każdą sekundą, gdy przyswajała to, co jej powiedziałem. Pewnie sądziła, że kiedyś tu trafi – w końcu bycie narzeczoną Diabła do czegoś zobowiązywała – ale nie myślała, że stanie się to tak szybko.
– Słucham?
Przyglądałem się jej twarzy, by znaleźć coś poza szokiem, ale żadna inna emocja się u niej nie pojawiła. Nie było strachu czy przerażenia, a to mogło świadczyć, że odrobinę się pomyliłem i może szykowała się powoli mentalnie na dotarcie do tego miejsca.
– Jesteśmy w Piekle. Mazdeckie cię tu przyprowadziła i porzuciła.
– A gdzie jest teraz? – zapytała, rozglądając się po pełnej niepotrzebnego przepychu pokoju.
Wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem, ale nic się nie martw, twój narzeczony i inne demony już jej szukają.
Lizzie patrzyła na mnie, a szok mijał.
– Rozumiem.
Chciałem powiedzieć jej, że teraz, kiedy się ocknęła i widzę, że nic poważniejszego jej nie dolega, wszystko będzie dobrze, ale nim zdołałem znaleźć pierwsze słowo, którym mógłbym ją poczęstować, rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi, a po chwili w pokoju pojawił się nie kto inny, jak Agniel we własnej osobie.
Potargane włosy sterczały jej na wszystkie strony, rozmazany makijaż czynił z jej twarzy abstrakcyjny obraz, a porwane ubranie wisiało na niej w kilku kawałkach. Pościg za nią musiał wyglądać epicko, szkoda, że nie mogłem przy tym być.
Nim demonica zdołała się rozejrzeć i stwierdzić, gdzie jest, jednym susem byłem przy niej i z całej siły uderzyłem ją w policzek. Jej głowa aż odskoczyła, a Mazdeckie spojrzała na mnie z nienawiścią.
– Czy ty nie wiesz, kim jestem? – warknęła i sama spróbowała mnie uderzyć, ale chwyciłem ją w żelaznym uścisku i nie pozwoliłem na jakikolwiek ruch.
– Wiem – odpowiedziałem – ale nie robi to na mnie wrażenia.
Taka była prawda. Demonica nie miała w sobie nic takiego, co powinno obecnie budzić respekt. Bolało mnie to trochę, bo do tej pory miałem do niej szacunek jako do demona, który naprawdę potrafił wodzić na pokuszenie i zyskiwać dla Piekła kolejne dusze. Rozczarowała nie tylko Szatana, ale i wszystkich pobratymców.
Wściekłe spojrzenie Agniel przeniosło się na Lizzie, demonica syknęła na nią.
– To wszystko przez ciebie! – wykrzyknęła i już chciała się do niej zbliżyć, kiedy to od tyłu objęły ją czyjeś żelazne objęcia.
– Ani mi się waż – warknął jej Pan do ucha i obrócił twarzą do siebie. Obserwowałem to, wycofując się ku łóżku, by być blisko Lizzie w razie, gdyby znowu coś jej groziło.
Szatan wyglądał, jakby chciał rozgnieść Agniel, ale powstrzymało go przed tym jedynie poznanie prawdy. Trup bowiem nie odpowie na żadne z jego pytań.
– Co jest twoim pragnieniem? – zapytał Mazdeckie., świdrując spojrzeniem krwistoczerwonych oczu, zawierających o wiele mroczniejszy odcień od mojego, a demonica zdawała się poddawać jego urokowi.
Jej twarz stężała, wściekłość uciekła z niej w popłochu. Przełknęła ślinę.
– Chcę… Chcę być twoją oblubienicą, Panie! – powiedziała głośno. – JA chcę nią być, niepotrzebna ci ta śmiertelna żmija i…!
Chciała dodać coś więcej, ale zabrakło jej czasu, bowiem Diabeł nie czekał z działaniem i posłał ją na posadzkę.
Choć powinno mi być odrobinę przykro, poczułem satysfakcję, gdy Agniel upadła, a szef położył stopę na jej głowie, szykując się na to, by ją zmiażdżyć.
– Zważaj na słowa – powiedział i nacisnął mocniej. Demonica syknęła. – Jak śmiesz porywać moją narzeczoną i do tego ją ranić?
– Panie, ja….
– CISZA! – Już dawno nie widziałem go tak wzburzonego. – Nie tylko dopuściłaś się sprowadzenia tutaj żywego człowieka, ale okłamałaś także swojego brata! – Szatan wiedział, co było w przeszłości i teraźniejszości, miał wgląd w przyszłość, jak i w umysły wszystkich stworzonych przez siebie stworzeń. – Jak mogłaś powiedzieć Mastemie, że zabierasz Elizabeth, bo ja tak powiedziałem? Jak mogłaś?!
Sądząc po tym, jak czerwona zrobiła się twarz Mazdeckie, naprawdę cierpiała, kiedy Pan naciskał coraz mocniej.
– Chciałam, byś wybrał między nią a mną! Dlaczego ja nie mogę być twoją narzeczoną?! To jedyne, czego chcę!
Szatan, nie zdejmując stopy z głowy demonicy, przyklęknął przy niej. Dziwna to była poza, pewnie niewygodna, ale Pan mógł się pochwalić bardzo gibkim ciałem. Choć to nie był najlepszy moment na jakiekolwiek podobny komplementy.
– Czyżbyś nie wiedziała, że to ja decyduję o sobie sam, nie inni? – zapytał, a jego głos stał się tak chłodny, wręcz lodowaty, że przebiegły mnie ciarki. Jakbyśmy na sekundę nie byli w samym sercu Piekła.
I chyba poczułem po tym, jak zmieniło się powietrze, co zaraz nastąpi. Musiałem działać równie szybko, dlatego zwróciłem się w stronę zdezorientowanej Lizzie, pochyliłem nad nią i przytuliłem, zakrywając tak, by nie mogła spojrzeć na środek pokoju, gdzie właśnie zaczęło się wymierzanie kary.
Wiedziałem, że Pan nie ma najmniejszych oporów, by zadać ból czy kogoś torturować, nie byłem jednak przygotowany na to, jakie krzyki to przyniesie, kiedy rozprawi się z Agniel. Aż zatkałem uszy Lizzie, byle tylko nie słyszała zwierzęcego wycia, jakie poniosło się po pokoju. Sam przymknąłem oczy, byle tylko w jakiś sposób odgrodzić się od tego co miało miejsce.
A Mazdeckie ginęła za to, co uczyniła.
Nie trwało to długo, jednak mogło wydawać się wiecznością. Wrzaski wciąż obijały mi się w głowie, kiedy powoli obracałem ją, by spojrzeć na Lucyfera i tę nędzną kupkę popiołu, jaka pozostała z mojej siostry.
– Panie… – chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Szatan spojrzał na mnie ze smutkiem.
– Zabierz Lizzie do domu i zajmij się nią. Już.
Wszelka walka z nim nie miała najmniejszego sensu, dlatego skinąłem jedynie głową i, wciąż chroniąc kobietę przed nieprzyjemnym widokiem, chwyciłem w objęcia śmiertelniczkę, by z nię na plecach pognać przez Piekła do jednego z wielu wyjść na Ziemie. Podczas tej drogi Lizzie straciła przytomność, za co byłem wdzięczny.
Może uzna, że to wszystko to był jedynie zły sen?
Chciałem wierzyć, że właśnie tak będzie, choć w rzeczywistości kogoś już nie ma.
Bo nawet demon musi uwazać na to, co czyni.
Niby diabły, ale emocje są jak najbardziej zrozumiale i bliskie. Fajnie operujesz dialogami, choć na początku było mi trudno połapać się kto jest kim i dlaczego, to końcówkę już ogarniałam bez problemu. Ciekawa jestem jak czyta się "Mazdeckie", jakoś kompletnie nie umiałam tego "usłyszeć w głowie" podczas czytania. Świetny, dynamiczny tekst!
OdpowiedzUsuń