Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 25 października 2020

[77] KzSW: Tablica numer pięć ~ Kamil

Ciut spóźniony, ale udało się dosłać :D 



Tablica numer pięć, znaleziona w południowo-wschodnim tunelu od Skalnicy.

(Dopisek znalazcy, czyli mnie - przesławnego Piryta Iteriusa! Zapewne te mądre głowy z Akademii nazwą moje znalezisko jakoś bezpłciowo, na przykład “tablica numer pięć”, więc pozwoliłem sobie na własne nazwanie tablicy nim wpadnie w ich chucherkowe łapki. A więc, jest to “tablica z Bellat Agritur, zawierająca legendę o Argentumie”. Nie dziękujcie!)


Umierał. Czuł to wyraźnie. Świadomość, że z każdym uderzeniem serca z jego ciała ulatnia się życie, przestała go przerażać. Właściwie, zaakceptował to. Jego umysł zaczęła ogarniać dziwna apatia. Chłód zastąpił ból. Już nawet poszarpana, niewygodna ściana przy której półleżał, przestała wydawać się jakimkolwiek utrapieniem dla jego zobolałego ciała. 

Z całkowitą obojętnością patrzył na sceny masakry, której i on był uczestnikiem. Jego towarzysze broni leżeli martwi lub dogorywający, a z ich rozczłonkowanych ciał lała się posoka. Próbował odczuwać żal, smutek, wściekłość czy gniew z powodu, że tylu wspaniałych wojowników umarło, lecz coś powodowało, że żadne z tych uczuć nie chciało zagościć w jego duszy. Patrzył więc obojętnie na obrazy śmierci, które go otaczały. 

Zaledwie jeszcze kilka chwil temu cały jego oddział patrolował jeden z tuneli. Wtedy też natknęli się na hordę cieplników. 

(dop. znal. Prawdopodobnie chodzi o stellariterów. Znani są również pod potoczną nazwą ognioludu lub ogniolubów. Wymaga dalszych badań i wyjaśnień)

 Potwory przygniotły ich swoją masą i ilością. Żadna grupa wojowników nie poradziłaby sobie z taką nawałnicą. Im udało się zabić dwa tuziny bestii, nim tamte rozszarpały wszystkich dziesięciu wojowników. 

Nagle, ciemny korytarz oświetlony jedynie paroma magicznymi kryształami, rozbłysł niezwykle jasnym, białym światłem. Argentum spojrzał w stronę z której wydobywał się blask i poczuł dziwną satysfakcję. Wtedy też spostrzegł ją. 

Poruszała się po pobojowisku płynnymi ruchami, jakby sunęła po niewidzialnej tafli lodu. Chodziła między jego martwymi towarzyszami, przyklękując przy każdym na chwilę, a jej biała szata coraz bardziej barwiła się szkarłatem. Również i światło w tunelu zaczęło zmieniać kolor, przygasło i stawało się krwistoczerwone. 

Lecz gdy tylko spostrzegła Argentuma, poprzedni biały blask wrócił. Sunąc po ziemi, dotarła do niego i zlustrowała dokładnie, następnie uśmiechnęła bardzo serdecznie, a światło zalewające tunel przybrało jeszcze na intensywności. W tym momencie, wojownik uświadomił sobie, że to od niej emanuje blask.

- Kim jesteś? Śmiercią? - Czuł satysfakcję i pewnego rodzaju ekscytację. Zdał sobie właśnie sprawę, że dostąpił zaszczytu ujrzenia Mortianki, wysłanniczki Matki Ziemi. 

(dop. znal. To jeden z nielicznych przypadków wystąpienia "Mortianki" w legendzie, na ogół to sama Matka Ziemia lub nawet Ojciec Skała przychodzi po poległych wojowników. Wymaga dalszych badań i wyjaśnień)

- Czasami, ale nie dziś. - Słyszał wyraźnie jej głos, lecz nie poruszyła ustami. Wciąż jednak się uśmiechała. - Matka Ziemia wybrała ciebie, Argentumie, na swojego championa. Pójdź za mną, a będziesz mógł wypełnić Jej wolę. 

- Nie mogę! - odparł z żalem wojownik. - Nogi mam połamane, prawą rękę uciętą i krwawię z niemal każdego kawałka ciała. Nie potrafię się poruszyć ze swojego miejsca! 

Mortianka posmutniała, a blask nieco przygasł. Odwróciła się na pięcie i podeszła do przeciwległej ściany. Zaczęła rysować niewielki łuk nad swoją głową, a  następnie, z lewej i prawej strony, dorysowała długie, proste linie, sięgające aż ziemi. Za każdym razem, gdy dotykała powierzchni, srebrne światło podążało za jej palcem. Sprawiało to wrażenie, jakby malowała kształty blaskiem księżyca. Na samym końcu złączyła rysunek tuż przy ziemi, kreśląc kolejną, lecz tym razem prostopadłą linię. I gdy tylko oderwała palec od ściany, pojawiły się drzwi zrobione z kamienia jakiego Argentum jeszcze nigdy nie widział. Przypominał nieco biały marmur, lecz świecił jakby to był magiczny kryształ. 

Mortianka pchnęła drzwi do środka. Z wewnątrz buchnęły przyjemne zapachy. Wojownik rozpoznał aromat piwa korzennego, pieczeni zdjętej przed chwilą z ognia i świeżego chleba. Dotarły do niego również dźwięki muzyki, śmiechów, rozmów i radości. Nie mógł jednak dojrzeć co znajduje się w środku, wnętrze bowiem osłaniał czarny całun, który delikatnie powiewał w tunelowym przeciągu. 

- Jeśli nie jesteś w stanie pokonać szerokości tego tunelu dla Matki Ziemi, to znaczy, że się co do ciebie pomyliła. Sprawisz Jej zawód, Argentumie. - Mortianka znów odezwała się, nie poruszywszy wargami. Wskazała na drzwi swoją dłonią i powiedziała. - Będę czekać chwilę wewnątrz. Możesz dołączyć, jeśli zechcesz. 

Po tych słowach odsłoniła delikatnie całun, ukazując Argentumowi kawałek krainy jaka znajduje się za drzwiami. Szybko jednak zniknęła wewnątrz, a czarny materiał wrócił na swoje miejsce. Wojownik zdążył dostrzec jedynie zielone drzewa i krzewy, trawę oraz mury jakiegoś budynku w oddali, wszystko skąpane w słonecznym świetle. 

Wrzasnął rozpaczliwie. Dostąpił takiego zaszczytu, a nie mógł z niego skorzystać. Z tego też powodu jego serce wypełniło się wściekłością, umysł determinacją, a dusza uporem. Postanowił, iż za wszelką cenę tam dotrze. Przewrócił się na lewy bok i gdy dotknął ziemi, syknął z bólu, który ogarnął jego ciało. Nie był on jednak na tyle duży, aby go powstrzymać. Zaczął wić się jak piskorz i sunąć do przodu, w stronę drzwi. Zdrową ręką podciągał się, kawałek za kawałkiem. Próbował również pomóc sobie uciętym przedramieniem, każda próba jednak kończyła się ogromnym bólem i kolejną porcją utraconej krwi. 

Gdy pokonał zaledwie pół dystansu, poczuł, że słabnie. Z każdą chwilą był coraz bardziej zmęczony. Macki apatii zaczynały oplatać jego duszę, pogodzenie się z losem wlewało się do jego serca, a bezsens jego próby przebijał się do jego umysłu. Lecz wtedy tunelowy przeciąg zawiał, odgarniając całun sprzed drzwi. Dostrzegł czekająca na niego Mortiankę oraz rozciągającą się za nią Zieloną Krainę Matki Ziemi. Piękno tego miejsca, błogość i spokój jaki tam na niego czekały, sprawiły, że odnalazł resztki sił i w desperackiej próbie rzucił się do przodu. 

Gdy dotknął opuszkami palców całunu, Mortianka pochwyciła jego dłoń i wciągnęła do środka. Spojrzała na niego z mieszaniną dumy i powagi, po czym odezwała się gdzieś, wewnątrz jego głowy: 

- Nigdy nie mów, że czegoś nie możesz, że czegoś nie potrafisz, póki tego nie spróbujesz! Nigdy! 

Po tych słowach, chwyciła go i przerzuciła sobie przez ramię, jakby był szmacianą lalką, a nie wojownikiem w ciężkim pancerzu. Następnie, ruszyła wzdłuż dróżki prowadzącej do wielkiego domostwa, nie weszła jednak do środka, lecz skręciła tuż przed budynkiem w prawo. Szli przez jakiś czas w milczeniu, Argentum zbyt słaby aby cokolwiek mówić lub zrobić, Mortianka zbyt zdyszana aby się odzywać. Do wojownika docierały jedynie strzępki bodźców z otaczającego ich świata. Widział jedną, wielką plamę zieleni, słyszał dziwny szum i czuł zapach oraz smak krwi. W pewnym momencie kobieta przystanęła, złapała głębszy oddech i wysapała: 

- Jesteśmy przed jednym z gorących źródeł Matki Ziemi. Wrzucę cię teraz do niego, dzięki czemu zostaniesz uzdrowiony. 

Jak powiedziała, tak uczyniła. Wylądował w sadzawce, przypominającej niewielki krater wypełniony gorącą, parującą wodą. 

Argentum od razu i mimowolnie zanurzył się w całości. Tonął, a z każdą stopą pokonanej głębokości jego ciało coraz mniej bolało. Czuł jak jego rany się zasklepiają, jak połamane nogi się zrastają, jak wraca utracona siła. Odcięta prawa ręka jednak nie odrosła, jedynie kikut po niej zabliźnił się. Nagle zdał sobie sprawę, że sadzawka nie ma dna, a on nie potrzebuje powietrza, żeby oddychać. Rozejrzał się wokół i z przerażeniem odkrył, że nie jest w stanie dostrzec ścian gorącego źródła. Otaczała go jedynie woda oraz bąbelki powietrza unoszące się ku górze. Niepewnie więc spojrzał w tym kierunku. Dostrzegł niespokojną taflę, falującą i iskrzącą się feerią barw. Intuicyjnie postanowił podążyć ku powierzchni, więc zaczął młócić wodę nieporadnie nogami i ręką wraz kikutem. 

Wynurzył się, biorąc wielki haust powietrza. Mortianka czekała na Argentuma wciąż przy sadzawce i gdy tylko zobaczyła, że jego głowa znalazła się nad powierzchnią, chwyciła go za ramię i podciągnęła bliżej krawędzi, aby mógł znaleźć jakieś oparcie. 

- Doznałeś uzdrowienia dzięki mocy Matki Ziemi - oznajmiła głosem wewnątrz jego głowy. - Teraz jesteś gotów na spotkanie z Nią. 

Następnie kazała zdjąć mu zniszczoną zbroję i ubrać białą szatę, dokładnie taką samą w jaką ona była przyodziana. Poprowadziła go w głąb Zielonej Krainy Matki Ziemi. Mijał wiele kobiet i mężczyzn, zadowolonych z życia,

(dop. znal. Chyba raczej z śmierci. Wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać.) 

świętujących szczęśliwe chwile pod otwartym niebem.

Trafili na niewielką polanę, na środku której stała Ona - Matka Ziemia. Patrzyła z zachwytem na kruka, który przysiadł jej na ramieniu i głaskała go po głowie oraz dziobie, jednocześnie mrucząc coś do niego. Mortianka wraz z wojownikiem podeszli powoli do Niej.

Bogini nie odwróciwszy się nawet w ich stronę, powiedziała: 

- Ach! W końcu jesteście! Dziękuję Calcio! Możesz wrócić do swoich obowiązków. 

Mortianka ukłoniła się nisko i ruszyła w kierunku, z którego przybyli. Gdy tylko się oddaliła, Matka Ziemia podrzuciła do góry kruka, który od razu wzbił się w powietrze. Następnie odwróciła się do Argentuma. 

Była piękna. Najpiękniejsza kobieta na świecie. Lecz miała coś w sobie, co powodowało, że wojownik nie czuł pożądania wobec niej. Czuł się, jakby patrzył na swoją rodzoną matkę. 

- Witaj dziecko! - Odezwała się do niego swoim miękkim głosem. - Witaj w mojej Zielonej Krainie. Czyż nie jest tu pięknie? 

Argentum, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu pięknoty Matki Ziemi, oraz krainy w której się znajdował, pokiwał energicznie głową. 

- Cóż to? Czyżby te okropne potwory język ci ucięły? Pokaż, zaraz się tym zajmę.

- Nie! Nie, nie… Jestem jedynie oszołomiony pięknem, które mnie otacza, o Pani! 

- Wspaniale! Zawsze mnie cieszy, gdy moje dzieci doceniają wspaniałość krainy, którą dla nich przygotowałam. - Uśmiechnęła się do niego ciepło i serdecznie. - Powiedz mi, Argentumie, czy widząc cudowność tego miejsca, byłbyś gotów zrobić coś dla mnie? 

- Oczywiście, o Pani. - Zapewnił skwapliwie, pamiętał bowiem, że został wybrany do bycia championem Matki Ziemi. 

- Nie wiesz jeszcze nawet o co chcę cię poprosić. - Jej głos stał się nagle niezwykle smutny. 

- Nic nie szkodzi, o Pani! Będzie dla mnie zaszczytem móc Tobie służyć! 

- Wspaniałe oddanie. To tylko dowodzi, że miałam rację. - Matka Ziemia pokiwała głową z uśmiechem na ustach, choć jej oczy nadal wyrażały smutek. - Posłuchaj mnie uważnie, Argentumie, sprawa bowiem jest najwyższej wagi. Moje dzieci cierpią. Cierpią niewyobrażalnie, bowiem cieplniki mordują ich dziesiątkami, ba! Setkami nawet! I to mordują okrutnie, krwawo, boleśnie, niehonorowo i bez skrupułów. Trzeba przynieść temu kres! Chcę, żebyś wyruszył do jednego z gniazd cieplników i zabił ich królową. 

 Argentum już chciał powiedzieć, że byłoby to niewykonalne dla niego nawet z obiema sprawnymi rękoma. Szybko jednak przypomniał sobie słowa Mortianki i odpowiedział jedynie: 

- Na rozkaz. 

- Nawet nie zająknąłeś się o braku ręki! Zaimponowałeś mi teraz. Chciałam dać ci pewien dar, lecz teraz postanowiłam sprezentować tobie coś znacznie lepszego - uśmiechnęła się bardzo szczerze. - Pójdź za mną, moje dziecko. 

Ruszyli w stronę, z której Argentum wraz Mortianką przyszli. W połowie drogi Matka Ziemia zboczyła ze ścieżki, dzięki czemu dotarli do niewielkiej chatki. Na ganku przed budynkiem siedział sędziwy mężczyzna. Po fartuchu oraz sprzęcie jaki znajdował się wokół, wojownik od razu rozpoznał płatnerza. 

- Neodymie! - Matka Ziemia zwróciła się do rzemieślnika. - Przyprowadziłam do ciebie Argentuma, mojego championa. Masz dla niego wykonać najlepszą zbroję, jaką tylko potrafisz. Przygotuj także żywe srebro dla mnie. 

Płatnerz powiedział coś niewyraźnie i od razu zabrał się do pracy. Zebrał miarę z Argentuma, a następnie rzucił się w wir tworzenia. Rozpalał piec, topił sztaby, hartował metal i kuł, jakby popadł jakiś amoku. W międzyczasie, przygotował także niewielką misę, wykonaną z takiego samego kamienia, co drzwi prowadzące do Zielonej Krainy. W niej znajdowały się niewielkie grudki rudy srebrzystego metalu. Włożył naczynie do pieca i gdy rozgrzało się do czerwoności, wyciągnął je i postawił przed Matką Ziemią. 

- Ufasz mi całkowicie, Argentumie? - spytała, patrząc mu stanowczo w oczy. 

- Oczywiście, o Pani! - nie spuścił wzroku.

- Włóż więc kikut do misy. 

Wojownik wykonał polecenie od razu, bez większego zastanowienia, jedynie zamykając powieki i zaciskając zęby. Nie poczuł jednak ani bólu, ani gorąca. Miał natomiast wrażenie, jakby włożył całą rękę do jakiejś cieczy. 

- Teraz wyjmij. - Poleciła Bogini. 

Tak też zrobił. I ku jemu zdziwieniu, zamiast kikuta ręki, wyciągnął całe przedramię. Nie było jednak stworzone z kości, skóry i mięśni, a ze srebrnego metalu. 

- To żywe srebro, Argentumie. - Wskazała palcem na jego nową rękę. - Potrafi przybrać dowolną postać jaką sobie tylko zamarzysz. Wystarczy tylko, że o tym pomyślisz. 

(dop. znal. Wpierw myślałem, że chodzi o rtęć. Teraz jednak jest już wszystko jasne. Napotykałem wzmianki o tym metalu w innych legendach, ale wtedy bardzo często zwany jest srebrytem. W traktatach alchemicznych natomiast zwą to metalem sympatycznym. To taki kamień filozoficzny metalurgów. Najprawdopodobniej jest to stop luxitu, cyny i czegoś jeszcze, czego nikt nie potrafi rozgryźć. Obecnie odnaleziono

 jedynie kilkanaście artefaktów wykonanych z metalu sympatycznego, a ceny za chociaż ułamek ostrza osiągają horrendalne sumy. Warto się tym zainteresować głębiej.)   

- Pójdź teraz za mną. Pozwólmy tworzyć Neodymowi w spokoju. 

Bogini zaprowadziła go do wielkiego domostwa, które mijał zaraz po wejściu do Zielonej Krainy. Gdy weszli do jednej z pracowni znajdującej się wewnątrz budynku, odezwała się do niego: 

- Choć nie mogę cofnąć decyzji Ojca Skały, tak byłoby z Mojej… z Naszej strony nadwyraz okrutne kazać wam walczyć zwykłym orężem z tak silnie magicznymi istotami. Dlatego, postanowiliśmy pokazać ci jak zapisywać słowa o wielkiej mocy, dzięki czemu wyrównają się wasze szanse z cieplnikami. - Na chwilę zamilkła. Przeszła  po pomieszczeniu, przeglądając znajdujące się wewnątrz przedmioty i dotykając je koniuszkami palców. W końcu podjęła dalej rozmowę. - Kiedy już pokonasz ich królową, pójdziesz do swoich braci i sióstr, i pokażesz im również jak pisać słowa mocy. Mam nadzieję, że nie będę tego żałować…

- Oczywiście, że nie, o Pani. - Zapewnił ją Argentum.

- Przekonamy się. Zaczynajmy - i pokazała mu jak wykonać magiczne runy.

Gdy wojownik stworzył już kilkanaście swoich własnych kamieni runicznych i przywdział zbroję wykonaną przez Neodyma, Matka Ziemia otworzyła dla niego bezpośrednie przejście w pobliżę gniazda cieplników. Ruszył bez dłuższej chwili zastanowienia.

Był nie do powstrzymania. Zbroja odbijała każdy cios napotkanych bestii, a ostrze w które zamieniła się proteza Argentuma, bez oporu wchodziło w ciała przeciwników. Co kilka chwil wypowiadał słowa mocy, wyciągając lewą dłoń z bransoletą, na której nawleczone były runy. Przestrzeń wypełniały wówczas zaklęcia - kule ognia, uderzenia powietrza, podmuchy lodu czy też wyskakujące z ziemi kamienne kleszczem, które zgniatały potwory. Szedł wciąż przed siebie, znacząc szlak trupami. 

Dotarł do wielkiej pieczary. Na samym jej środku siedział największy cieplnik jakiego w życiu widział. Sześć razy większy od Argentuma, masywnie zbudowany potwór, na widok którego nawet cały oddział wojowników zrejterowałby. Chitynowy pancerz bestii lśnił w rozbłyskach magmy, kotłujące się w głębi jaskini. Przednie łapy, wielkie jak cztery głowy, wieńczyły ogromne pazury, każdy z nich o długości przedramienia mężczyzny. Naszpikowanym kolcami ogonem tłukł z wściekłością ziemię, wzbijając tumany kurzu. A pysk wciąż coś młócił, jakby próbując naostrzyć dodatkowo zęby przypominające kordelasy. 

(dop. znal. Autor chyba nigdy w życiu nie widział stellaritera i poniosła go fantazja. Chociaż nie wykluczam możliwości istnienia takiego osobnik. Do dziś bardzo często patrole natrafiają na coraz to nowe pokraki, niespotykane nigdy wcześniej.) 

Argentum wymienił wszystkie magiczne kryształy w swojej bransolecie. Następnie pomyślał o młocie i właśnie taki kształt przybrała jego prawa dłoń, wiedział bowiem, iż najpierw będzie musiał zdruzgotać pancerz potwora, nim spróbuję zadać ostateczny cios. Z wrzaskiem na ustach ruszył ku bestii, mierząc do niej z lewej dłoni. 

Zaklęcie po zaklęciu uderzało w cieplnika, jednak jego pancerz skutecznie go chronił, odbijając wszelką formę magii. Wojownikowi nie pozostało nic innego, jak zmierzyć się w zwarciu. Podskoczył więc do potwora, uderzył w pysk młotem raz, potem drugi i odskoczył nim potężna łapa go sięgnęła. Obszedł go z prawej i zaatakował chitynowy pancerz kilkakrotnie, a następnie odsunął się od bestii. 

I tak kilka razy z rzędu, Argentum doskakiwał do przeciwnika, uderzyła parokrotnie, a następnie odskakiwał w bok, unikając ataku. Chociaż na osłonie bestii zaczęły pojawiać się pierwsze pęknięcia, tak wojownik wciąż nie mógł zadać ciosu kończącego pojedynek. Na domiar złego, był coraz bardziej zmęczony. 

Wykorzystał to cieplnik w najmniej spodziewanym momencie. Gdy znów otrzymał uderzenie na pysk, zamiast zamachnąć się łapą, odwrócił się błyskawicznie, trafiając Argentuma swoim ogonem. Wojownik obalił się i nim zdążył podnieść, potwór już zdążył do niego doskoczyć. Chwycił go w swoją szponiastą łapę i skierował do pyska, z zamiarem przegryzienia na pół. Argentum nie stracił jednak zimnej krwi. Widząc jak otwiera się paszcza bestii, pomyślał o ostrzu i taki kształt przybrała jego dłoń. Gdy był już w obrębie zębów potwora, wbił broń głęboko w podniebienie swojego oprawcy. Następnie wyciągnął lewą dłoń, wypowiedział słowa mocy i trafił magią dokładnie w miejsce zranienia, rozrywając w ten sposób czaszkę od wewnątrz na pół.

Cieplnik wrzasnął przeraźliwie i upuściwszy wojownika na ziemię, zaczął miotać się po jaskini, obijając o ściany. Tułów zalewała zielonkawa krew i można było dostrzec, że z każdą chwilą potwór słabnie. Wkrótce padł bez życia. 

Argentum wrócił do Zielonej Krainy Matki Ziemi niezwykle zmęczony ale i szczęśliwy. Uświadomił sobie bowiem, że dostał od Bogini narzędzie, które wyrówna szansę wygranej z cieplnikami dla przyszłych pokoleń. 

Wkrótce, gdy odpoczął po trudach walki, Argentum wyruszył do miast i zgodnie z wolą Matki Ziemi, nauczył innych jak wykonywać kamienie runiczne oraz jak zapisywać w nich słowa o wielkiej mocy. Okazało się to zbawienne dla wszystkich jego braci i sióstr. Zamiast żyć w lęku przed potworami, mogli stawić im czoła, jak równy z równym. 

Powiadają, że echa ostatnich chwil pierwszego wygranego starcia z królową cieplnikós wciąż krążą wewnątrz tuneli, napawając bestie strachem, a napotkanym krasnoludom dodając animuszu. Oby te echa krążyły po wszeczasy. 

(dop. znal. W mojej rodzinnej wiosce w Południowych Stokach w tej legendzie istotniejszą rolę odgrywa Neodym, kuje bowiem dla Argentuma metalową protezę w kształcie oskarda, a później pomaga mu jeszcze stworzyć runy i dlatego wszystkich którzy tworzą runy nazywa się kowalami. I na koniec mówi się, że echa tworzenia tego oskarda oraz echa tworzenia pierwszych run wciąż słychać w tunelach. Cóż, widocznie w każdym regionie legendy są trochę inne)     










4 komentarze:

  1. Hej! :)
    Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy napisałeś, że podrzucasz i swój tekst, naprawdę stęskniłam się za Twoimi tekstami :)
    Hmm, widać, że nie było tu większej korekty, ale to nie szkodzi, kiedy... Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo z pierwszych akapitów bije rezygnacją? Aż z jej powodu posmutniałam. Argentum został właściwie sam, mogąc czekać jedynie końca, to zabolało.
    Jak zwykle - to się chyba u Ciebie nie zmienia ;) - świetne opisy.
    Kiedy Mortianka narysowała te drzwi, mnie przyszła na myśl Drużyna Pierścienia :D wybacz, ale takie skojarzenia muszą się nasuwać, kiedy coś jest choć trochę podobne do innych znanych scen.
    A potem to się zaczytałam. Matka Ziemia jawi się jako idealna matka, która chce dla swoich dzieci jak najlepiej, a jeśli coś nie do końca pójdzie po jej myśli, stara się to naprawić.
    Przedstawiłeś wszystko tak prosto, klarownie i plastycznie, że kolejne sceny pojawiały się przed moimi oczami niczym klatki z filmu. Nawet te dopiski się w to dobrze wkomponowały. Do tego lubię tekst, gdzie dostaje się informacje, wyjaśnienia świata, z którym przychodzi się czytelnikowi zetknąć, dlatego bardzo mi się podobało.
    Świetna robota :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boze, Kamil. Po prostu idz to wydac xd to jest znakomicie zbudowane, tyle tu autorskich wynalazkow, nazw, historii! Mnie kupiles. I coz za forma! Dopiski robia genialna robotę. Wszystko sie ze sobą zgadza.
    " (...) ale wtedy bardzo często zwany jest srebrytem. W traktatach alchemicznych natomiast zwą to metalem sympatycznym. To taki kamień filozoficzny metalurgów." no to wszystko po prostu brzmi genialnie. Masz niezwykly zasob słownictwa i robisz z tego swietny uzytek. Od strony technicznej tez jest dobrze. Ja nie mam wiekszych uwag. Po prostu nie kaz nam tesknic za swoją twórczościa! Tak urzekajace historie moge czytać na okrągło!

    OdpowiedzUsuń

  3. " Z tego też powodu jego serce wypełniło się wściekłością, umysł determinacją, a dusza uporem. " -pięknie powiedziane.

    Świetnie opisałeś jego wewnętrzne rozterki.
    Wiedziałam, że wyprawa do źródeł Matki Ziemi mu pomoże, a wszytko co wydawało się ograniczeniem, zniknie i zostanie uleczona. Mód na moje serce.

    Żywe srebro wymiata :D od razu skojarzyło mi się w alchemią i anime, które oglądam - stalowy alchemik :)
    Magiczne runy- bosko. Ach jak ja lubię uniwersa przez ciebie kreowane.

    ładne opisy akcji, podoba mi się, jak działa to żywe srebro i jak współgra z właścicielem.

    Dobrze opisana ewolucja postaci z ułomnego i niewierzącego w siebie żołnierza do mocarnego i bezwzględnego wojownika.

    I dopiska jako zakończenie. Ładnie :)

    Pisz częściej. Mam nadzieje, że od teraz będziemy widzieć twoje teksty regularnie.

    Następną część zamawiam z Leną :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. To miało być na początku kometarza ( jakoś dziwnie się skopiowalo):
    Haha boski dopisek na początku, ale i te dalej też mi się podobają, wplatanie pierwszonarracyjnych dopisek do akcji w trzeciej narracji, fajnie:)

    Lubie twój styl pisania, płynny i bardzo obrazowy :)
    Dobrze, że znowu zaciąłeś pisać, bo brakowało mi twoich tekstów.

    Och tak lubię wysłanników. Można powiedzieć, że spotkanie to wspaniały łut szczęścia, ale biorąc pod uwagę, że właśnie z nim miała się spotkać mortianka, to widzę, że to na pewno nie jest przypadek.

    OdpowiedzUsuń