Prowadzę ją w górę Wall Marketu, w stronę
rezydencji dona. Nie idziemy razem, żeby
nie wzbudzać podejrzeń, ona podąża w pewnej odległości za mną. Gdy mijamy
coloseum, przystaję na moment przy słupie ogłoszeniowym, zakładając, że ona też
podejdzie, by mu się przyjrzeć, a potem skręcam za budynek, w podziemiach
którego organizowane są walki. Nie czekam długo. Crush zjawia się zaraz za mną,
w ręce mnie ogłoszenie, które zerwała z słupa.
— Czterysta
pięćdziesiąt tysięcy gilu?! — wykrzykuje, wymachując mi kartką przed twarzą.
— Ciszej! — syczę,
zerkając za nią, ale nikt z migających w wąskim przejściu przechodni się nie
zatrzymuje.
— Czterysta
pięćdziesiąt tysięcy gilu?! — ponawia pytanie Crush tym samym rozemocjonowanym
tonem, ale kilka tonów ciszej. — Czemu nic nie mówiłeś?
— Ostatnio było
dwieście.
— Ostatnio? —
powtarza ona i rozprostowuje kartkę. — To kiedy wystawili za tobą list gończy?
Wzruszam ramionami.
— Nieważne. Nie mówię ci o tym po to, żebyś się nad tym
głowiła.
— Ale… — Dziewczyna patrzy na mnie uważnie. W jej oczach
dostrzegam zrozumienie. — Chcesz być przynętą.
Potakuję.
— Zaczekasz tu, a ja przyprowadzę jakiegoś rekruta, za którym nikt nie będzie tęsknił. Bądź gotowa.
— Skąd będziesz wiedział, że to świeżak? —
dziwi się Crush. — Przecież oni wszyscy wyglądają tak samo.
— Pracowałem z nimi. Wiem jak ich rozróżnić.
Zostawiam jej swój miecz i wracam na główną aleję.
Nie mija parę chwil i napotykam patrol. Jeden z oficerów strofuje drugiego. Śledzę
ich, słuchając jak starszy z SOLDIERów poucza swojego młodszego kolegę, jak powinien
wyglądać obchód, na co zwracać uwagę i jak wydawać polecenia mieszkańcom.
— Musisz być stanowczy. Uciszać protest. Po to
nosisz ten karabin, żołnierzu, żeby zrobić z niego… O, sklep z materiami.
Zaczekaj tu na mnie, sprawdzę, czy mieli nową dostawę.
Kiedy SOLDIER zostaje sam, ujawniam się. Zrzucam
kaptur i potrącam go, przechodząc obok.
— Hej! — Słysząc jego protest, odwracam się i
upewniam, że zostaję rozpoznany. — Stój! — woła za mną, ale ja nie zwalniam
kroku. Widzę wahanie w postawie jego ciała, zwraca się w stronę sklepu,
jakby się zastanawiał, czy wbiec do niego po swojego partnera, czy ścigać mnie
w pojedynkę. Zaczynam biec. SOLDIER nie chce stracić mnie z oczu. Biegnie za
mną.
Ściągam go w zaułek. Dopiero tu się zatrzymuję.
— Stać! Ręce za głowę! — Rekrut celuje do mnie z broni
palnej. — J-Jesteś Cloud Strife! Jesteś poszukiwany i…
— Rzuć to. — Ponury głos Crush rozlega się tuż za
nim. Ostrze topora dotyka jego karku. SOLDIER próbuje obejrzeć się za siebie.
— E, e — odradza Crush. Stal odbija światło, gdy
subiektywnie przesuwa głownię.
Ręce rekruta drżą. W końcu puszcza karabin.
— Kopnij go do Clouda — rozkazuje dalej dziewczyna,
a kiedy mam już broń u stóp, wydaje następne polecenie: — Super, a teraz się
rozbieraj. — Półuśmiech na jej twarzy jest odrobinę przerażający.
SOLDIER odwraca się do niej, a widząc, że ta nie
żartuje, spełnia żądanie.
— Co z nim teraz zrobimy? — pyta mnie Crush, patrząc
na mnie ponad ramieniem SOLDIERA, który okazuje się być młodym mężczyzną o krótkich
ciemnoblond włosach.
— Ja się tym zajmę. — Podnoszę z ziemi swój miecz.
Teraz ja przykładam jego sztych do szyi rekruta, wymierzam i unoszę ostrze,
zamierzając jednym płynnym cięciem oddzielić głowę od ciała.
If you wanna roll
Heads are gonna roll
Zajmuje mi chwilę, żeby zrozumieć, co zamierza
zrobić Cloud. Gdyby brakło mi refleksu, głowa SOLDIERa potoczyłaby się po
ziemi. W ostatniej chwili blokuję miecz Clouda, wciskając topór między niego, a
pobladłego sługusa Shinry. Oczy mam szeroko otwarte ze zdumienia.
— Ochujałeś? — pytam tylko, patrząc na niewzruszony
wyraz twarzy najemnika. Zupełnie jakby przed sekundą zamierzał skosić trawę, a
nie czyjąś głowę. Jego mako-oczy patrzą na mnie z niezadowoleniem. Cloud nie
wycofuje ostrza.
— Myślisz, że on by się powstrzymał? — pyta mnie
pozbawionym emocji głosem. — Trzy lata temu tacy jak on strzelali do ciebie bez
mrugnięcia okiem — przypomina. — Żeby zabić — uzupełnia. — I prawie im się
udało.
— Trzy, trzy, trzy lata t-temu n-nawet mnie tu nie
było! — wyjękuje SOLDIER. Trzyma ręce w górze, jakby chciał osłonić twarz, z
jego nosa i oczu cieknie woda.
— Rozstrzelali Zacka — nie ustępuje Cloud.
— I teraz zamierzasz się mścić? — syczę. —
Zack też był SOLDIERem. A to znaczy, że nie wszyscy z nich to mordercy.
— To co zamierzasz z nim zrobić? — Cloud powoli
opuszcza miecz. — Widział mnie. Nie możemy go puścić.
— I nie zrobimy tego — odpowiadam, próbując szybko
wymyślić jakąś alternatywę dla dekapitacji. SOLDIER mi to ułatwia. Wyczuwając,
że żadne z ostrzy nie zagraża jego życiu, przynajmniej na razie, podejmuje się
desperackiej próby ucieczki. Odwraca się do mnie z krzykiem, odpycha, zamierzając
wybiec z zaułku. Nie mogę pozwolić, żeby człowiek Shinry wybiegł w samych
gaciach na ulicę pełną ludzi i siał zamęt. Przerzucam broń, wyskakuję za nim i drzewcem
Marudera zdzielam go w tył głowy. Żołnierz pada nieprzytomny na ziemię.
— Sam się prosił — podsumowuję, kucając, by sprawdzić,
czy wciąż oddycha. — Masz materię wiążącą?
Cloud potakuje i wydobywa z kieszeni bojówek
coś, co przypomina szklaną, zieloną, niedużą kulę, którą mi rzuca.
— Zaczekamy do zmroku — zarządzam. — Potem zataszczymy go do Seven Heaven. Zdaję się, że Avalanche miało tam kiedyś swoją
kryjówkę?
Cloud znów bezgłośnie przytakuje.
— No to problem z głowy. — Uśmiecham się. —
Wrzucimy go tam na czas naszego pobytu w Midgarze i po sprawie.
Jest już dobrze po dwudziestej drugiej, kiedy w
końcu ja i Cloud stajemy naprzeciw siebie w uniformach SOLDIER. Nasz „kolega”
leży w piwnicy baru ze zawiązanymi oczami i skutymi kończynami, pouczony, co się
stanie, gdy będzie sprawował kłopoty.
— I jak? — pytam najemnika, poprawiając hełm. Będę
musiała przyzwyczaić się do zamontowanego w nim wizjera. Od wewnątrz
przypomina gogle, gumowa faktura przylega szczelnie wokół oczu i wyprofilowanym
łukiem opiera się na grzbiecie nosa. Z zewnątrz przypomina to trochę śmieszną
lornetkę o czerwonych szkiełkach i trzech krótkich lunetach - dwóch w miejscach
oczu i jednym pośrodku czoła. Jeszcze nie wiem, po kiego grzyba to
zainstalowano, ale w hemie jest tyle bajerów, że w końcu będę musiała to rozgryźć.
Unoszę dłoń do przycisków przy skroni. Wyczuwam pod palcami ruchomą część i słyszę
głuche "pstryk". W wizjerze robi się jaśniej. Pod palcami wyczuwam
pokrętło i obraz się wyostrza. Łał, jakbym miała naprawdę sokoli wzrok! Widzę
wszystkie szczegóły, które wcześniej mi umykały. Cloud pochyla się, poprawiając
coś przy zapięciu naramienników, które ubrałam, blond włosy odstają mu we
wszystkie strony, ale w jakiś skoordynowany sposób. Gdybym nie wiedziała, że
wygląda tak samo tuż po zerwaniu się z łóżka, byłabym pewna, że codziennie rano
spędza kupę czasu modelując każdy kosmyk.
— Stosujesz jakiś spray do włosów? — mimo wszystko
nie mogę powstrzymać pytania.
— Co? — Cloud ściąga jasne brwi, wciąż krytycznie
mi się przyglądając. Obchodzi mnie i jego ręce nagle znajdują się na mojej
talii. Zaciska mocniej pas, który podtrzymuje kaburę, a ze mnie uchodzi powietrze.
If you wanna play
Nim udaje mi się nabrać tchu, Cloud obraca mnie o sto
osiemdziesiąt stopni. Znów widzę jego twarz, uważne, skupione spojrzenie.
— Włosy — obwieszcza w końcu w taki sposób, jakby
podawał wynik skomplikowanego działania.
— Hm? — Nie rozumiem. Czy SOLDIER mają jakiś jeden
określony kolor włosów? Nie wydaje mi się.
Cloud nie zamierza niczego mi tłumaczyć. Pochyla
się, jego dłoń znajduje się tuż przed moimi oczami, gdy upycha pod hełm
wystające kosmyki.
Aha.
— Teraz dobrze — decyduje i w polu mojego widzenia znów
pojawia się jego twarz. Nie zwracając na mnie dłużej uwagi, sam wkłada hełm i troskliwie
dopieszcza także swój wizerunek. Gdy jest gotowy, wymykamy się tylnym wyjściem z
knajpy. Gdybyśmy pojawili się tak ubrani wśród gości, na pewno wzbudzilibyśmy
niepokój. Tutaj, w slumsach, nie było wielu sympatyków Shinry.
Udaje nam się wyjść niepostrzeżenie, ale żeby
dostać się na dworzec, nie sposób uniknąć wszystkich mieszkańców sektora
siódmego. Wybieramy najmniej uczęszczane drogi, by nie narażać się na zbyt
wiele nieprzychylnych spojrzeń. Na stacji wielu ludzi utrzymuje kilkumetrowy
dystans, jakby Shinra była jakimś wirusem, którego można złapać od ludzi w mundurach. Znajdują się też i tacy, którzy trzymają się blisko. Niektórzy
nawet posyłają nam prędki uśmiech lub pozdrawiają skinieniem głowy. Zgaduję, że
to, co nas z nimi łączy, to wspólny szef. Znaczy, domniemany. Czasy, w których
było inaczej, minęły.
Podróż pociągiem trwa dwadzieścia minut. Nie
odzywamy się do siebie z Cloudem, oboje pogrążamy się w myślach i zgodnie
wysiadamy na przystanku, który nie może nazywać się inaczej niż Shinra Electric
Power Company. Stąd jeszcze kawałek dzieli nas od okazałego frontu firmy.
Idziemy chodnikiem oddzielonym od wiodącej stromo w dół drogi grubą metalową
barierką. Ulicą raz po raz przejeżdżają pojazdy, niewiele, nie jadą szybko.
Przechodzimy pod wiaduktem. Teren zaczyna się wznosić. Wkrótce z
urbanistycznego pejzażu miasta wyłania się gargantuiczne serce Midgaru, wyrasta
przed nami, sięgając szarego nieba.
Shinra. Jest monumentalna. To jedno słowo pęcznieje
w moim umyśle za każdym razem, gdy stoję, malutki, niewiele znaczący w obliczu
jej potęgi człowiek, naprzeciw siedemdziesięciu rozległych pięter. Shinra pręży
dumnie swoje struktury, onieśmiela, budzi respekt. Można ją kochać i być
wdzięcznym za technologie, które dostarcza, można jej nienawidzić, obwiniać za
naruszanie biorównowagi świata. Można czuć obie te sprzeczne emocje względem
niej na raz. Korzystać z paliwa i prądu, które zapewnia, nie będąc ślepym na
krzywdę, którą wyrządza planecie, pozyskując energię Mako. Za czymkolwiek się
nie opowiemy, Shinry to nie obejdzie. Jest ponad to, zbyt wyniosła, zbyt potężna,
by mogła jej zagrozić opinia byle ekoterrorysty. Nawet jeśli będą wysadzać
reaktory i infiltrować jej konstrukcje, nie ma takiej siły, która naruszyłaby
jej fundamenty. A jednak nikt nie może jej odmówić jednego: jest cudem współczesnej
architektury. Może potwornym, ale robiącym wrażenie na tyle, by zaprzeć w piersi
dech.
Ogromne logo na czerwonym, kwadratowym tle,
kontrastuje z lśniącą, hebanową czernią budynku i zajmuje sporo miejsca na jego
fasadzie. Zadzieram głowę i osłaniam oczy ręką, by na nie spojrzeć. Światło oświetlających
firmę reflektorów odbija się od elewacji.
— Tęskniłaś? — Cloud zatrzymuje się obok mnie u podnóża
schodów, a ja tylko lekceważąco prycham.
— Wchodzimy od frontu? — pytam, zamiast
odpowiedzieć. Cloud wzrusza ramionami.
— Czemu nie.
Mam ochotę wbiec po schodach, znaleźć kogo trzeba i
jak najszybciej ustalić fakty, ale powstrzymuję się. Wiem, że to by się nie
skończyło dobrze. Obecność Clouda rzeczywiście trochę pomaga. Od niego zawsze
bije spokój.
Wejście do firmy znajduje się na trzecim piętrze. Drzwi
rozsuwają się przed nami jak kuloodporna paszcza. Niespiesznie dajemy się połknąć.
Hol wejściowy urządzony jest tak, by reprezentował wspaniałości, na które mogą
natknąć się zwiedzający budynek cywile, pełen jest eleganckiego przepychu i
progresywnych akcentów. Lśniące posadzki, stylowa czerń, skórzane kanapy, standy
z ulotkami obok migających ekranów z informacjami o pozyskiwaniu energii, bazaltowe schody
obok ruchomych, podświetlanych ledowym, pomarańczowym światłem. Tradycja obok nowoczesności. I przestrzeń, ogromna przestrzeń dookoła i wzwyż,
imponujący wgląd w przekrój siedemdziesięciu pięter za sprawą szklanego szybu
ośmiu wind. Pośrodku stanowisko recepcji obsługiwane przez hologramy, za nim
Sala Ekspozycji, gdzie można podziwiać niektóre z wynalazków Shinry, takie jak
potężne, zbrojone motory, maszyny parowe, nanoroboty, elektryczne samochody, same
cuda techniki, na widok których przeciętnym obywatelom wychodziły z orbit gały.
Specjaliści od wizerunku publicznego wiedzieli, jak oczarować społeczeństwo i
zachęcić do przymknięcia oczu na dyskusyjne kwestie ekologii.
— Winda czy schody ewakuacyjne? — Tym razem Cloud chce,
żebym to ja podjęła decyzję. Zarówno windy jak i schody prowadzą tylko do
pięćdziesiątego dziewiątego piętra, ta część budynku jest ogólnodostępna, wyżej
wstęp ma tylko personel, a żeby się tam dostać, niezbędna jest karta dostępu. Osobiście
najbardziej zależy mi, żeby dostać się na sześćdziesiąte ósme piętro, ale chętnie
też rozejrzałabym się po firmie, podsłuchała co nieco, trochę rozeznała w
obecnym klimacie. Wybierając schody, z których praktycznie nikt nie korzysta,
pozbawiłabym się tej możliwości. No i, serio, wspinaczka przez te wszystkie kondygnacje
zajęłaby nam pół nocy.
We can play all day
— Winda — wybieram, a Cloud nie protestuje. Wsiadamy
do pierwszej, która przyjeżdża. Wciskam dziesiąte piętro, ale winda zatrzymuje
się na siódmym. Lekko kiwam do Clouda głową, wysiadamy, by się rozejrzeć. Nie
napotykamy na nic niepokojącego. Powtarzamy te patrole na losowych piętrach, wędrując
niespiesznie, choć zgodnie, z właściwą SOLDIERS czujnością. Tak, żeby nie
wzbudzać podejrzeń.
— Tu jesteście! — woła nagle ktoś za naszymi plecami.
Oboje nieruchomiejemy na moment, by zaraz odwrócić się z obawą.
— Godzinę temu prosiłem o obstawę. Za mną!
Przed nami stoi rosły SOLDIER trzeciej klasy – nauczyłam
się ich rozpoznawać po różnicach w umundurowaniu – hełm trzyma pod pachą – to
kolejna ich domena, im wyższa klasa, tym bardziej lekceważący stosunek do ekwipunku
– nastroszone jasne włosy, gładko przylizane po bokach, wznoszą się jak irokez,
by mieniącą się odcieniami blondu kaskadą opadać na ramiona i plecy. Krótko
przystrzyżona kozia bródka, wyraziste brwi, aroganckie spojrzenie. Kolejny biedny
idiota, naiwnie wierzący, że jest tu bóg-wie-kim, może bóg-wie-co i znaczy dla Shinry
bóg-wie-ile, jeszcze nieświadomy panującego w firmie systemu, który przeżuje go
i wypluje, gdy tylko przestanie być użyteczny. Tu nikt nie jest niezastąpiony i
gdy tylko zaczyna być niewygodny, korporacja szybko się go pozbywa.
— No, ruszać się! — pogania nas SOLDIER. — W tył
zwrot! Wybierzemy się na przejażdżkę! — Zagania nas z powrotem do windy. Nie
mamy wyboru. Musimy robić, co każe.
Przynajmniej na razie.
— Kto to, kurwa, w ogóle jest? — pytam szeptem Clouda,
gdy SOLDIER staje do nas tyłem, opierając ręce na biodrach i podziwia widok zza
szyby.
— Roche — odpowiada po chwili Strife. — Jest raczej
niegroźny, ale… — urywa, gdy Roche odwraca się do nas.
— To co? Lubicie się ścigać?
Zerkam niepewnie na Clouda, ten przytakuje.
— Ja… Nie bardzo… — zaczynam, gdy spojrzenie SOLDIERA
spoczywa na mnie.
— Nic nie szkodzi! Szybko załapiesz, o co chodzi,
każdy w tej firmie wcześniej czy później musi dosiąść jednośladu, a wtedy…
Koleś najwidoczniej ma jakiegoś fioła na punkcie
motorów, nawija jak nakręcony. Przestaję słuchać jego gadki, gdy coś rozprasza
moją uwagę, błysk w sąsiedniej, mijającej nas windzie, błysk, który rozpoznałabym
wszędzie, błysk łysej glacy Rude’a.
Rzucam się do szyby. Podczas gdy my zjeżdżamy w
dół, winda obok mknie w górę. Na pewno widziałam Rude’a i chyba był tam i Rufus.
Turks i prezydent razem, tuż pod moim nosem. Nie mogę przegapić takiej szansy.
Prędko i kilkukrotnie wciskam przycisk następnego
piętra i wybiegam, gdy tylko rozsuwają się drzwi. Serce wali mi w piersi.
Bacznie obserwuję wskaźnik windy, którą jechali, czekając, na którym piętrze
się zatrzyma.
— Co jest, żołnierzu! — Roche wysiada za mną. Dłoń
w okutej metalem rękawicy zaciska się na moim ramieniu. Niecierpliwie ją
strącam, nie przestając wgapiać się w licznik. — Mówię do ciebie, ż…
— Dotknij mnie jeszcze raz, a pożałujesz! — syczę
przez zęby, odpychając go, gdy próbuje odwrócić mnie w swoją stronę.
— Hej! Spokojnie! — Roche rozkłada uniesione dłonie
i staje przede mną, pochylając się i mrużąc oczy. — Czy ty jesteś… — zaczyna,
zawiesza głos.
Wykrzywiam wściekle usta. Ponad jego ramieniem
widzę, że winda zatrzymuje się na sześćdziesiątym czwartym piętrze. Sale
konferencyjne. Jestem tak przejęta, że nie reaguję, gdy Roche wyciąga rękę i
szybkim ruchem zrywa mi z głowy hełm.
Czarne włosy rozsypują się wokół, naelektryzowane
jak diabli, zagryzam wargi, szeroko otwieram niebiesko-zielone oczy. No taka
sytuacja nie miała mieć miejsca.
— Ha! — woła Roche. — Dziewczyna! Wiedziałem! Roche
zawsze wie, gdy w pobliżu kręci się jakaś ślicznotka! — Oczy mu błyszczą, jakby
właśnie podniósł z chodnika tysiąc gilu. — Dziewczyna w SOLDIER! Nie wiedziałem
nawet, że przyjmujemy kobiety, haha! Jak to się stało, że nie wpadliśmy na
siebie wcześniej?! Wszystko przez te idiotyczne hełmy. Hej, teraz już musisz
wybrać się z Rochem na przejażdżkę!
— Czy tobie się gęba kiedyś zamyka? — mruczę, wywracając
oczami. Prędko rozglądam się na boki, ale jesteśmy na piętrze sami. Szczęście,
że wysiadłam na archiwach. Zamierzam szybko z powrotem ubrać hełm, ale Roche
mnie powstrzymuje.
— Możesz mi usta zamknąć w każdej chwili —
oświadcza zmysłowym, głębokim tonem, nachylając się do mojej twarzy, zupełnie
jakby chciał mnie pocałować. Rany! Ściągam brwi, z przerażeniem patrząc, jak
przymyka powieki i niewiele dłużej myśląc, zasadzam mu kopa między nogi.
But we play
Play dirty
— Spadamy stąd. — Wkładam hełm i wpycham Clouda do
windy. Maltretując przycisk sześćdziesiątego czwartego piętra, patrzę na klęczącego
Roche’a.
— Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, maleńka! —
jęczy piskliwie. Tyle pozostało z tego seksownego głosu. — Znajdę cię! Wiem jak
pachniesz! Nigdzie się ukryjesz, ten hełm ci nie pomoże!
Na ekranie powyzej przycisków pojawia się prośba o dostęp i Cloud prędko przystawia do niego skradzioną kartę. Drzwi windy się zamykają, ruszamy w górę.
— Ja pierdolę, co to było… —Upycham włosy z
powrotem pod hełm, w czym pomaga mi Cloud. — On tak na serio? Na mózg mu padło?
— Cóż… — Cloud drapie się po karku. — Nie znam go
dobrze, ale… Też wydał mi się… Specyficzny.
— Specyficzny? — oburzam się. — To jakiś zbok!
— Zdaję się, że jego życiową pasją są motory i
kobiety. W SOLDIER łatwiej o motor…
— Ych!
Potrząsam głową, starając się oczyścić umysł.
Winda zatrzymuje się na sześćdziesiątym czwartym
piętrze.
Dziesięć sal konferencyjnych, trzy z lewej, trzy z
prawej, trzy umieszczone na tyłach
piętra i jedna, główna sala, na środku. Każda wyposażona we wszystkie potrzebne
sprzęty, rzutniki, projektory, tablice, laptopy, odpowiednie nagłośnienie.
Masywne stoły, obrotowe, wygodne krzesła. W holu stoją ławy i obite skórą
kanapy, w kątach stoją dystrybutory z wodą i automaty z przekąskami. Ledy rzucają miękkie, niebieskawe światło.
Twarz Crush – przynajmniej ta część, którą dostrzegam spod hełmu – wygląda w
nim niezwykle blado.
— Jak wejdziemy do środka? — pyta, zagryzając wargę
i patrząc na drzwi głównej sali, których strzeże elegancko ubrana sekretarka. —
Nie możemy przecież od tak wparadować do środka…
— Nie, nie możemy — zgadzam się. — Jest inne rozwiązanie.
Play dirty
Już kiedyś z niego korzystałem. Prowadzę Crush do męskiej
toalety. Jeśli ona ma jakieś wątpliwości, nie okazuje tego. A może mi ufa. W
każdym razie, nie zadaje pytań, a ja bez wahania wybieram ostatnią kabinę.
Ściągam hełm, odkładam broń, jej doradzam to samo. Wskakuję na deskę sedesową, która
trzeszczy pod ciężkim obuwiem i odsuwam wiszący nade mną kaseton. Wybijam się z
ugiętych nóg i podciągam, łapiąc za krawędź szybu wentylacyjnego. Gdy jestem w środku,
pomagam dostać się tu Crush, a potem jeden za drugim pełzniemy ciasnym
korytarzem nad salami konferencyjnymi. Prowadzę, wybierając drogę na
rozwidleniach. Co pewien odstęp natykamy na kraty wentylacyjne, przez które
można podejrzeć, co dzieje się pod nami, aż wreszcie zatrzymujemy się przy
jednej z nich. Przytulam się do ściany szybu, robiąc miejsce Crush, by ona
też mogła podpełznąć bliżej i zajrzeć do środka. Jest ciasno, ciało ociera się
o ciało, robi się gorąco. Czuję się niezręcznie, ale Crush zdaje się nie zwracać
uwagi na dyskomfort. Jest całkowicie pochłonięta podglądaniem tego, co dzieje
się na dole. Domyślam się, kogo szuka wzrokiem, przekrzywiając głowę pod coraz
dziwniejszymi kątami, by obejrzeć jak najwięcej pomieszczenia, ale nigdzie nie
widać czerwonych włosów.
— Może nie ma go w pracy — szeptam, a Crush rzuca
mi szybkie spojrzenie spod zmarszczonych
brwi, jakby zła, że tak łatwo ją rozczytałem.
Pod nami toczy się rozmowa na temat polityki firmy
i wywiązania się przez nią z obietnic złożonych społeczeństwu.
— Jeśli znów zawiedziemy, ludzie tym razem nam nie
wybaczą, nieważne, ile odszkodowań wypłacimy — mówi Rufus. Gdyby nie fakt, że
nie ma przed kim robić teatrzyku, bo otoczony jest tylko najbliższymi
współpracownikami, nigdy nie uwierzyłbym w to, że przejmuje się losem innych. —
Czy prototypy generatorów są już gotowe?
Siedzimy bez ruchu do końca spotkania, podczas którego
nie omawiany jest żaden z tematów, który jakoś by nas dotyczył. Jedyny ciekawszy
moment ma miejsce, gdy Rude postanawia odebrać telefon, który wciąż wibruje w
jego kieszeni.
— Halo — szepcze w słuchawkę, odwracając się tyłem od
stołu i osłaniając usta dłonią.
— Ona płacze! — Nawet tu słyszymy
rozhisteryzowany głos. Czuję, jak mięsnie Crush się napinają. — Co mam zrobić?!
— Pociesz ją — odpowiada cicho Rude, nachylając się
do słuchawki.
— Jak to się robi?!
— Zacznij od przytulenia.
— Od czego?!
Rude wzdycha, wykonuje przepraszający gest dłonią w
stronę zebranych i wychodzi z pomieszczenia.
Crush zaczyna wycofywać się tak szybko, że w obawie,
czy kogoś nie zaniepokoi hałas, zwlekam z odejściem, obserwując reakcje pod
nami. Wygląda na to, że nikt niczego nie zauważa, więc, zachowując wszelką
ostrożność, idę w jej ślady. Kiedy zeskakuję z szybu, Crush już ma na plecach
karabin i zakłada przed lustrem hełm.
— Co zamierzasz?
— Szybko — odpowiada tylko, podając mi moje rzeczy.
Wkładam je w biegu, wychodzimy na korytarz, podążam za Crush, która szuka Rude’a.
Znajdujemy go przy dystrybutorze. Właśnie kończy
rozmowę i popija wodę z kubka. Zdaje się zamyślony, ale dostrzega zmierzającą w
jego stronę dziarskim krokiem Crush i marszczy brwi.
— Sir! — Dziewczyna zatrzymuje się metr przed nim.
— Przybyliśmy tak szybko, jak się dało!
Teraz brwi Rude’a się unoszą.
— Ale…
— Jesteśmy do dyspozycji pańskiej i pana Sinclaira!
— Ale ja nie wzywałem wsparcia… A Reno ma dzisiaj
wolne.
— Sir! — Crush salutuje, dostrzegam, że jej dłoń
drży. — Musiało zajść nieporozumienie, sir! Proszę wybaczyć! — Odwraca się, ale
Rude ją powstrzymuje.
— Zaczekaj — mówi i zsuwa z nosa ciemne okulary,
których nie ściąga nigdy. W tym momencie jestem pewien, że ją rozpoznał. Po
głosie albo kształcie podbródka, nie wiem, ale on na pewno wie, że to Crush. —
Chyba wiem, o co chodzi. Reno… To znaczy pan Sinclair… Rzeczywiście miał być
dzisiaj w pracy, ale coś mu wypadło… Jutro zaczyna na ósmą. Bądźcie o tej porze
pod naszym biurem.
— Tak jest!
Rude wraca na spotkanie. Zostajemy z Crush sami.
Możemy odetchnąć.
— Co teraz?
Crush wzrusza ramionami.
— Wrócimy tu jutro.
Oczy same mi się zamykają. Opieram głowę o zimną
szybę, kładę nogi na siedzeniu naprzeciw. Monotonny rytm mknącego pociągu
sprawia, że jestem jeszcze bardziej senny.
— Panie
Turk? Pan tu nie wysiada? — Jakaś twarz wisi nade mną, gdy rozklejam zaspane
powieki. — Jesteśmy na przystanku Shinra Elecric Power….
Jasna cholera. Musiałem się zdrzemnąć. Przecieram
twarz i wysiadam razem z kolesiem, który mnie obudził.
— Dzięki — mruczę i przyspieszam kroku, żeby się go
pozbyć, ale typ truchtem biegnie u mojego boku.
— Ja to nigdy nie byłem za tym pomysłem, żeby pana
zwolnili. Dobrze, że pan wrócił do pracy.
— Nikt mnie nie zwolnił, yo — syczę, rzucając mu wściekłe
spojrzenie. — Sam odszedłem.
Facecik obok prycha.
— Przepraszam! — zaperza się, kładąc rękę na sercu.
— Ale pan i… i odejść z Shinry? To… To niemożliwe — dyszy. — Ja zawsze… podziwiałem…
pańską lojalność, panie Reno.
Oho, typek zaczyna się ze mną spoufalać. Super. Czy
ja mam jakiś magnes na kłopoty?
— Bardzo się cieszę, ale nie wszystko jest takie,
na jakie wygląda — odpowiadam tylko cierpko.
— No tego to ja nie wiem… Ale najważniejsze… że pan…
wrócił! Bo wrócił pan na dobre… Prawda?
Ta. Wróciłem. Ale nie wiem, na jak długo. Pilot,
zwłaszcza tak dobry jak ja, zawsze znajdzie pracę. W Help Center też mi było
dobrze. Tylko tam juz nie mogę wrócić.
Wszystko dudni i drży. Hałas maszerującej po
ulicy defilady daje popalić. Brzęk trzaskających o siebie blaszanych talerzy,
trąbka, wzmocniony mikrofonem głos, dyrygujący tempem marszu. Jasne światła
laserów raz po raz przecinają niebo. I zaglądają w okno. Cholery idzie dostać!
Ze złością zerkam na stacjonarny telefon, przy
którym siedzę. Położone po obu jego stronach dłonie zaczynają się
niecierpliwić, na zmianę postukują paznokciami o blat. W końcu rozlega się
dzwonek. Nim pierwszy sygnał wybrzmiewa, podrywam słuchawkę w górę.
— Dzięki Bogu! Yo, dyspozytornia lotnicza, słucham.
W słuchawce rozlega się krótki śmiech.
— Junon aż tak daje się we znaki, że siedzisz
przy telefonie, Reno?
Rozpoznaję głos Roxanee, dyspozytorki centrum
medycznego. Skoro wdaje się ze mną w pogaduszki, to nie jest nagłe wezwanie. Transport
między szpitalny?
— Po prostu wyślij mnie gdzieś daleko zanim
pęknie mi łeb.
— Jak sobie życzysz. Musimy przetransportować do nas pacjentkę z Mideel.
— No i super. Już się zbieram.
— Tylko… — Roxanee zawiesza głos. — Jest mały
problem. Nie mogę wysłać z tobą żadnego ratownik medycznego, mamy tu dzisiaj
urwanie głowy… Pacjentka, którą masz
przetransportować, jest w stabilnym stanie, nie powinieneś mieć żadnych problemów
po drodze.
— Spoko, dam radę. Przeszedłem kurs.
— OK. Możesz wyruszać zaraz.
Odkładam słuchawkę i zbieram się do lotu.
Mideel jest niewielką miejscowością na południe stąd
i leży na wyspie. Słynie ze swoich zdrowotnych źródeł, a powstały tam niedawno
szpital cieszy się dobrą renomą. Czekam na jego dachu, gdy pielęgniarki
przenoszą do śmigłowca pacjentkę, którą okazuje się mała dziewczynka.
— Yo. Jej matka nie leci z nami? — pytam.
— Jeszcze nie wie, że jej córka jest
transportowana — odpowiada jedna z pielęgniarek.
— Aha. No dobra. — Wskakuję z powrotem za stery.
— Dziewczynka powinna jak najszybciej znaleźć
się w Junon.
— Za dwie godziny będziemy na miejscu — zapewniam
i zamykam drzwi. Kobiety się odsuwają, śmigło maszyny rusza. Opatulona w koce, umieszczona
na noszach dziewczynka z ciekawością rozgląda się dookoła.
— Nic się nie bój, mała! — pocieszam ją,
odzywając się przez interkom w słuchawkach. Dziewczynka ma założony podobny, na
wypadek, gdyby coś się działo.
Całą podróż coś mi nie daje spokoju. Wciąż
zerkam na dziecko i nie mogę pozbyć się wrażenia, że kogoś mi przypomina. Blada,
zapewne na skutek choroby, twarzyczka, migdałowe oczy, bystre spojrzenie, które
mimo zmęczenia śledzi uważnie a to widok za oknem, a to moje ruchy. Ciemne
włoski, zebrane w kitkę, są potargane. Jeden z kosmyków odstaje nad czołem w znajomy
sposób.
— Kim ty jesteś, mała, co?
Dziewczynka zerka na mnie, ale nie odpowiada.
Może się wstydzi, może nie ufa obcym. Przelatujemy właśnie nad oceanem. Przełączam
maszynkę na tryb autopilota i przechodzę do tyłu, żeby klapnąć na fotelu
naprzeciw dzieciaka. Rozglądam się za jakąś dokumentacją i znajduję teczkę,
zabezpieczoną w przytwierdzonej do noszy torebce. Powoli ją otwieram, nie spuszczając
oczu z dziewczynki. Kształt jej brwi… Bezwiednie pocieram swoje. Z tej odległości
mogę też ocenić kolor jej oczu.
Są turkusowe.
Nie muszę długo przekładać papierów, żeby
znaleźć jej dane. Fala kortyzolu zalewa
moje ciało.
— Zac… Zaccaria — czytam na głos, głos mi się trzęsie
— Fair. — Podnoszę wzrok i przez chwilę mierzymy się na spojrzenia. — Yo. Miło mi
cię poznać — dodaję wreszcie, przełykając ślinę. Pierwszy odwracam wzrok,
wracając do przeglądania jej kartoteki. — Co ci dolega, mała?
Dziewczynka wzrusza ramionami. Nie odpowiada,
ale podnosi rączkę, żeby podrapać się po karku i kiedy rękaw jej koszuli się
obsuwa, widzę pokrywające skórę ciemne, szare plamy, trochę przypominające
siniaki, ale rozleglejsze i… drążące ciało, próbując nadać mu galaretowatą konsystencję.
Tak, wiem, co to jest. Rozpoznaję od razu. Napatrzyłem się dość na objawy
geostigmy, gdy chorował prezydent.
W Junon nikt jej nie pomoże. Jedyne lekarstwo,
jakie istniało, przepadło.
Albo ma je Shinra.
Klnę w duchu, ale decyzję podejmuję
błyskawicznie. Wracam za stery. Nadlatujemy nad ląd. Podnoszę nadajnik i łączę
się z dyspozytornią.
— Yo, tu medicopter E-21. Zgłaszam awarię silnika.
Musimy awaryjnie lądować. — Przerywam, trąc mikrofon, by wywołać trzaski.
— E-21, raportuj stan silnika. Czy dasz radę
bezpiecznie osadzić maszynę?
— Tu E-21! Spadamy! — Trzaski zagłuszają
dyspozytora. — Lecimy znad oceanu i… Silnik… Płomienie… — Dramatyczne pauzy
wypełniane są szumem. — Rozbijemy się!
Rozłączam się i wyrywam nadajnik z deski
rozdzielczej, by cisnąć nim za okno. Zawieszam śmigłowiec w powietrzu, przygotowując
się do zejścia.
— A ty kim jesteś? — Mała odzywa się po raz
pierwszy. — Śmiercią?
Uśmiecham się.
— Heh. Czasami — odpowiadam z przekąsem,
odwracając się, żeby puścić do niej oczko — ale nie dziś.
Zanim jeszcze płozy śmigłowca sięgają ziemi,
wykonuję szybki telefon. Jest jedna osoba, która nie zawiedzie mnie w takim momencie.
— Hej, Rude — witam się, prostując w fotelu
plecy. — Szmat czasu, co? Słuchaj… Potrzebuję podwózki. Weź coś szybkiego i
przyleć po nas. Zaraz wyślę ci współrzędne. I, Rude… Zabierz jeden ze swoich
wynalazków, dobra? Mam tutaj śmigłowiec, który trzeba… Zutylizować. Yo.
...ja przyprowadzę jakiegoś rekruta, za którym nikt nie będzie tęsknił.... - brzmi co najmniej niepokojąco :D
OdpowiedzUsuńLubie Crush i teksty, w który się pokazuje.
Taki przełożony to jeden z przykładów, za którym nikt by nie tęsknił :)
mako-oczy - ciekawy zwrot, bardzo plastyczny i momentalnie wywołujący skojarzenia odnośnie wyglądu, nie spotkałam się lesze z takim.
Lubie zamienną narrację, daje większe ople do popisu i dwie różne perspetywy tej samej sytuacji.
Hahah, trochę techniki i człowiek się gubi :P
"Na stacji wielu ludzi utrzymuje kilkumetrowy dystans, jakby Shinra była jakimś wirusem, którego można złapać od ludzi w mundurach." - e tam , w Polsce na policję też tak reagują :D
Zgrany z nichg zespół - z Clouda i Crush.
Bardzo ładne opisy, pozwalają z łatwością wyobrazić sobie miejsce akcji, dialogi to dodatek, który naświetla emocje i napięcie w scenach.
O 1000 gil :) byłoby na Phoenix Down :D albo pare potionek ( sorry zboczenie gracza :P ) też by mi się opczy świeciły, ale temu zbokowi :) świeciły się na kogoś innego hahaha - specyficzny - dobre.
Ach ten Rno to cwaniaczek :) wiecej szczęścia ma koleś niż rozumu, ale i tak go lubię :)
O kurcze ta akcja w śmigłowcu i ten temat ze śmiercią mega :D
Cwaniaczek, ahahaha!! W punkt <3 musze to wykorzystac xd
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej podoba mi się ten świat. Jest tu dynamicznie, opisy są bardzo rozległe, ale i plastyczne, przez co czuję się wciągnięta w sam środek akcji.
A dialogi to perełki, przy których nie da się nie uśmiechnąć ;)
Niezłe to przedzieranie się do celu, a to, że nie wszystko idzie, jak powinno, to nie jest wielki problem :D
No i Reno! Uwielbiam go za każdym razem, kiedy się pojawia.
Nieźle połączyłaś tu dwa tematy z dwóch tygodni, wpasowały się w całość.
Pozdrawiam.
No cóż, już też kiedyś to pisałem przy tekście Kai, nigdy nie grałem w Final Fantasy, ale po takich tekstach mam naprawdę ochotę spróbować! Tekst jest świetnie poprowadzony. Osoba, która pierwszy raz wchodzi w to uniwersum, od razu łapie co i jak. (Swoją drogą, nie wiem jak to się stało, że nie miałem okazji wcześniej nic przeczytać od Ciebie z tego uniwersum :O) No dobra, do samego tekstu - cudowne dialogi. Zabawne, serwujące idealną porcję informacji i do tego tak prowadzone, że od razu wiadomo kto mówi. Opisy również są świetne - bardzo plastyczne i nadające temu światu głębi. Bohaterowie są wyraziści, każdy o swoim charakterze i bardzo łatwo ich polubić (ale Rude wydał mi się, hmmm... Dupkiem? Może się mylę, będę musiał przeczytać więcej tekstów, lub zagrać, żeby się przekonać :D) I swoją drogą, świetne połączenie dwóch tematów, tak idealnie wplecione, że wydają się naturalnym zamysłem autora ^^
OdpowiedzUsuń