Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 26 października 2020

[77] Final Crisis: Play dirty ~ Wilczy


Prowadzę ją w górę Wall Marketu, w stronę rezydencji dona. Nie idziemy razem, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ona podąża w pewnej odległości za mną. Gdy mijamy coloseum, przystaję na moment przy słupie ogłoszeniowym, zakładając, że ona też podejdzie, by mu się przyjrzeć, a potem skręcam za budynek, w podziemiach którego organizowane są walki. Nie czekam długo. Crush zjawia się zaraz za mną, w ręce mnie ogłoszenie, które zerwała z słupa.

— Czterysta pięćdziesiąt tysięcy gilu?! — wykrzykuje, wymachując mi kartką przed twarzą.

— Ciszej! — syczę, zerkając za nią, ale nikt z migających w wąskim przejściu przechodni się nie zatrzymuje.

— Czterysta pięćdziesiąt tysięcy gilu?! — ponawia pytanie Crush tym samym rozemocjonowanym tonem, ale kilka tonów ciszej. — Czemu nic nie mówiłeś?

— Ostatnio było dwieście.

— Ostatnio? — powtarza ona i rozprostowuje kartkę. — To kiedy wystawili za tobą list gończy?

Wzruszam ramionami.

— Nieważne.  Nie mówię ci o tym po to, żebyś się nad tym głowiła.

— Ale… — Dziewczyna patrzy na mnie uważnie. W jej oczach dostrzegam zrozumienie. — Chcesz być przynętą.

Potakuję.

— Zaczekasz tu, a ja przyprowadzę jakiegoś rekruta, za którym nikt nie będzie tęsknił. Bądź gotowa.

— Skąd będziesz wiedział, że to świeżak? — dziwi się Crush. — Przecież oni wszyscy wyglądają tak samo.

— Pracowałem z nimi. Wiem jak ich rozróżnić.

Zostawiam jej swój miecz i wracam na główną aleję. Nie mija parę chwil i napotykam patrol. Jeden z oficerów strofuje drugiego. Śledzę ich, słuchając jak starszy z SOLDIERów poucza swojego młodszego kolegę, jak powinien wyglądać obchód, na co zwracać uwagę i jak wydawać polecenia mieszkańcom.

— Musisz być stanowczy. Uciszać protest. Po to nosisz ten karabin, żołnierzu, żeby zrobić z niego… O, sklep z materiami. Zaczekaj tu na mnie, sprawdzę, czy mieli nową dostawę.

Kiedy SOLDIER zostaje sam, ujawniam się. Zrzucam kaptur i potrącam go, przechodząc obok.

— Hej! — Słysząc jego protest, odwracam się i upewniam, że zostaję rozpoznany. — Stój! — woła za mną, ale ja nie zwalniam kroku. Widzę wahanie w postawie jego ciała, zwraca się w stronę sklepu, jakby się zastanawiał, czy wbiec do niego po swojego partnera, czy ścigać mnie w pojedynkę. Zaczynam biec. SOLDIER nie chce stracić mnie z oczu. Biegnie za mną.

Ściągam go w zaułek. Dopiero tu się zatrzymuję.

— Stać! Ręce za głowę! — Rekrut celuje do mnie z broni palnej. — J-Jesteś Cloud Strife! Jesteś poszukiwany i…

— Rzuć to. — Ponury głos Crush rozlega się tuż za nim. Ostrze topora dotyka jego karku. SOLDIER próbuje obejrzeć się za siebie.

— E, e — odradza Crush. Stal odbija światło, gdy subiektywnie przesuwa głownię.

Ręce rekruta drżą. W końcu puszcza karabin.

— Kopnij go do Clouda — rozkazuje dalej dziewczyna, a kiedy mam już broń u stóp, wydaje następne polecenie: — Super, a teraz się rozbieraj. — Półuśmiech na jej twarzy jest odrobinę przerażający.

SOLDIER odwraca się do niej, a widząc, że ta nie żartuje, spełnia żądanie.

— Co z nim teraz zrobimy? — pyta mnie Crush, patrząc na mnie ponad ramieniem SOLDIERA, który okazuje się być młodym mężczyzną o krótkich ciemnoblond włosach.

— Ja się tym zajmę. — Podnoszę z ziemi swój miecz. Teraz ja przykładam jego sztych do szyi rekruta, wymierzam i unoszę ostrze, zamierzając jednym płynnym cięciem oddzielić głowę od ciała.


If you wanna roll

Heads are gonna roll

 

 

Zajmuje mi chwilę, żeby zrozumieć, co zamierza zrobić Cloud. Gdyby brakło mi refleksu, głowa SOLDIERa potoczyłaby się po ziemi. W ostatniej chwili blokuję miecz Clouda, wciskając topór między niego, a pobladłego sługusa Shinry. Oczy mam szeroko otwarte ze zdumienia.

— Ochujałeś? — pytam tylko, patrząc na niewzruszony wyraz twarzy najemnika. Zupełnie jakby przed sekundą zamierzał skosić trawę, a nie czyjąś głowę. Jego mako-oczy patrzą na mnie z niezadowoleniem. Cloud nie wycofuje ostrza.

— Myślisz, że on by się powstrzymał? — pyta mnie pozbawionym emocji głosem. — Trzy lata temu tacy jak on strzelali do ciebie bez mrugnięcia okiem — przypomina. — Żeby zabić — uzupełnia. — I prawie im się udało.

— Trzy, trzy, trzy lata t-temu n-nawet mnie tu nie było! — wyjękuje SOLDIER. Trzyma ręce w górze, jakby chciał osłonić twarz, z jego nosa i oczu cieknie woda.

— Rozstrzelali Zacka — nie ustępuje Cloud.

— I teraz zamierzasz się mścić? — syczę. — Zack też był SOLDIERem. A to znaczy, że nie wszyscy z nich to mordercy.

— To co zamierzasz z nim zrobić? — Cloud powoli opuszcza miecz. — Widział mnie. Nie możemy go puścić.

— I nie zrobimy tego — odpowiadam, próbując szybko wymyślić jakąś alternatywę dla dekapitacji. SOLDIER mi to ułatwia. Wyczuwając, że żadne z ostrzy nie zagraża jego życiu, przynajmniej na razie, podejmuje się desperackiej próby ucieczki. Odwraca się do mnie z krzykiem, odpycha, zamierzając wybiec z zaułku. Nie mogę pozwolić, żeby człowiek Shinry wybiegł w samych gaciach na ulicę pełną ludzi i siał zamęt. Przerzucam broń, wyskakuję za nim i drzewcem Marudera zdzielam go w tył głowy. Żołnierz pada nieprzytomny na ziemię.

— Sam się prosił — podsumowuję, kucając, by sprawdzić, czy wciąż oddycha. — Masz materię wiążącą?

Cloud potakuje i wydobywa z kieszeni bojówek coś, co przypomina szklaną, zieloną, niedużą kulę, którą mi rzuca.

— Zaczekamy do zmroku — zarządzam. — Potem zataszczymy go do Seven Heaven. Zdaję się, że Avalanche miało tam kiedyś swoją kryjówkę?

Cloud znów bezgłośnie przytakuje.

— No to problem z głowy. — Uśmiecham się. — Wrzucimy go tam na czas naszego pobytu w Midgarze i po sprawie.

 

Jest już dobrze po dwudziestej drugiej, kiedy w końcu ja i Cloud stajemy naprzeciw siebie w uniformach SOLDIER. Nasz „kolega” leży w piwnicy baru ze zawiązanymi oczami i skutymi kończynami, pouczony, co się stanie, gdy będzie sprawował kłopoty.

— I jak? — pytam najemnika, poprawiając hełm. Będę musiała przyzwyczaić się do zamontowanego w nim wizjera. Od wewnątrz przypomina gogle, gumowa faktura przylega szczelnie wokół oczu i wyprofilowanym łukiem opiera się na grzbiecie nosa. Z zewnątrz przypomina to trochę śmieszną lornetkę o czerwonych szkiełkach i trzech krótkich lunetach - dwóch w miejscach oczu i jednym pośrodku czoła. Jeszcze nie wiem, po kiego grzyba to zainstalowano, ale w hemie jest tyle bajerów, że w końcu będę musiała to rozgryźć. Unoszę dłoń do przycisków przy skroni. Wyczuwam pod palcami ruchomą część i słyszę głuche "pstryk". W wizjerze robi się jaśniej. Pod palcami wyczuwam pokrętło i obraz się wyostrza. Łał, jakbym miała naprawdę sokoli wzrok! Widzę wszystkie szczegóły, które wcześniej mi umykały. Cloud pochyla się, poprawiając coś przy zapięciu naramienników, które ubrałam, blond włosy odstają mu we wszystkie strony, ale w jakiś skoordynowany sposób. Gdybym nie wiedziała, że wygląda tak samo tuż po zerwaniu się z łóżka, byłabym pewna, że codziennie rano spędza kupę czasu modelując każdy kosmyk.

— Stosujesz jakiś spray do włosów? — mimo wszystko nie mogę powstrzymać pytania.

— Co? — Cloud ściąga jasne brwi, wciąż krytycznie mi się przyglądając. Obchodzi mnie i jego ręce nagle znajdują się na mojej talii. Zaciska mocniej pas, który podtrzymuje kaburę, a ze mnie uchodzi powietrze.


If you wanna play


Nim udaje mi się nabrać tchu, Cloud obraca mnie o sto osiemdziesiąt stopni. Znów widzę jego twarz, uważne, skupione spojrzenie.

— Włosy — obwieszcza w końcu w taki sposób, jakby podawał wynik skomplikowanego działania.

— Hm? — Nie rozumiem. Czy SOLDIER mają jakiś jeden określony kolor włosów? Nie wydaje mi się.

Cloud nie zamierza niczego mi tłumaczyć. Pochyla się, jego dłoń znajduje się tuż przed moimi oczami, gdy upycha pod hełm wystające kosmyki.

Aha.

— Teraz dobrze — decyduje i w polu mojego widzenia znów pojawia się jego twarz. Nie zwracając na mnie dłużej uwagi, sam wkłada hełm i troskliwie dopieszcza także swój wizerunek. Gdy jest gotowy, wymykamy się tylnym wyjściem z knajpy. Gdybyśmy pojawili się tak ubrani wśród gości, na pewno wzbudzilibyśmy niepokój. Tutaj, w slumsach, nie było wielu sympatyków Shinry.

Udaje nam się wyjść niepostrzeżenie, ale żeby dostać się na dworzec, nie sposób uniknąć wszystkich mieszkańców sektora siódmego. Wybieramy najmniej uczęszczane drogi, by nie narażać się na zbyt wiele nieprzychylnych spojrzeń. Na stacji wielu ludzi utrzymuje kilkumetrowy dystans, jakby Shinra była jakimś wirusem, którego można złapać od ludzi w mundurach. Znajdują się też i tacy, którzy trzymają się blisko. Niektórzy nawet posyłają nam prędki uśmiech lub pozdrawiają skinieniem głowy. Zgaduję, że to, co nas z nimi łączy, to wspólny szef. Znaczy, domniemany. Czasy, w których było inaczej, minęły.

Podróż pociągiem trwa dwadzieścia minut. Nie odzywamy się do siebie z Cloudem, oboje pogrążamy się w myślach i zgodnie wysiadamy na przystanku, który nie może nazywać się inaczej niż Shinra Electric Power Company. Stąd jeszcze kawałek dzieli nas od okazałego frontu firmy. Idziemy chodnikiem oddzielonym od wiodącej stromo w dół drogi grubą metalową barierką. Ulicą raz po raz przejeżdżają pojazdy, niewiele, nie jadą szybko. Przechodzimy pod wiaduktem. Teren zaczyna się wznosić. Wkrótce z urbanistycznego pejzażu miasta wyłania się gargantuiczne serce Midgaru, wyrasta przed nami, sięgając szarego nieba.

Shinra. Jest monumentalna. To jedno słowo pęcznieje w moim umyśle za każdym razem, gdy stoję, malutki, niewiele znaczący w obliczu jej potęgi człowiek, naprzeciw siedemdziesięciu rozległych pięter. Shinra pręży dumnie swoje struktury, onieśmiela, budzi respekt. Można ją kochać i być wdzięcznym za technologie, które dostarcza, można jej nienawidzić, obwiniać za naruszanie biorównowagi świata. Można czuć obie te sprzeczne emocje względem niej na raz. Korzystać z paliwa i prądu, które zapewnia, nie będąc ślepym na krzywdę, którą wyrządza planecie, pozyskując energię Mako. Za czymkolwiek się nie opowiemy, Shinry to nie obejdzie. Jest ponad to, zbyt wyniosła, zbyt potężna, by mogła jej zagrozić opinia byle ekoterrorysty. Nawet jeśli będą wysadzać reaktory i infiltrować jej konstrukcje, nie ma takiej siły, która naruszyłaby jej fundamenty. A jednak nikt nie może jej odmówić jednego: jest cudem współczesnej architektury. Może potwornym, ale robiącym wrażenie na tyle, by zaprzeć w piersi dech.

Ogromne logo na czerwonym, kwadratowym tle, kontrastuje z lśniącą, hebanową czernią budynku i zajmuje sporo miejsca na jego fasadzie. Zadzieram głowę i osłaniam oczy ręką, by na nie spojrzeć. Światło oświetlających firmę reflektorów odbija się od elewacji.

— Tęskniłaś? — Cloud zatrzymuje się obok mnie u podnóża schodów, a ja tylko lekceważąco prycham.

— Wchodzimy od frontu? — pytam, zamiast odpowiedzieć. Cloud wzrusza ramionami.

— Czemu nie.

Mam ochotę wbiec po schodach, znaleźć kogo trzeba i jak najszybciej ustalić fakty, ale powstrzymuję się. Wiem, że to by się nie skończyło dobrze. Obecność Clouda rzeczywiście trochę pomaga. Od niego zawsze bije spokój.

Wejście do firmy znajduje się na trzecim piętrze. Drzwi rozsuwają się przed nami jak kuloodporna paszcza. Niespiesznie dajemy się połknąć. Hol wejściowy urządzony jest tak, by reprezentował wspaniałości, na które mogą natknąć się zwiedzający budynek cywile, pełen jest eleganckiego przepychu i progresywnych akcentów. Lśniące posadzki, stylowa czerń, skórzane kanapy, standy z ulotkami obok migających ekranów z informacjami o pozyskiwaniu energii, bazaltowe schody obok ruchomych, podświetlanych ledowym, pomarańczowym światłem. Tradycja obok nowoczesności. I przestrzeń, ogromna przestrzeń dookoła i wzwyż, imponujący wgląd w przekrój siedemdziesięciu pięter za sprawą szklanego szybu ośmiu wind. Pośrodku stanowisko recepcji obsługiwane przez hologramy, za nim Sala Ekspozycji, gdzie można podziwiać niektóre z wynalazków Shinry, takie jak potężne, zbrojone motory, maszyny parowe, nanoroboty, elektryczne samochody, same cuda techniki, na widok których przeciętnym obywatelom wychodziły z orbit gały. Specjaliści od wizerunku publicznego wiedzieli, jak oczarować społeczeństwo i zachęcić do przymknięcia oczu na dyskusyjne kwestie ekologii.

— Winda czy schody ewakuacyjne? — Tym razem Cloud chce, żebym to ja podjęła decyzję. Zarówno windy jak i schody prowadzą tylko do pięćdziesiątego dziewiątego piętra, ta część budynku jest ogólnodostępna, wyżej wstęp ma tylko personel, a żeby się tam dostać, niezbędna jest karta dostępu. Osobiście najbardziej zależy mi, żeby dostać się na sześćdziesiąte ósme piętro, ale chętnie też rozejrzałabym się po firmie, podsłuchała co nieco, trochę rozeznała w obecnym klimacie. Wybierając schody, z których praktycznie nikt nie korzysta, pozbawiłabym się tej możliwości. No i, serio, wspinaczka przez te wszystkie kondygnacje zajęłaby nam pół nocy.


We can play all day


— Winda — wybieram, a Cloud nie protestuje. Wsiadamy do pierwszej, która przyjeżdża. Wciskam dziesiąte piętro, ale winda zatrzymuje się na siódmym. Lekko kiwam do Clouda głową, wysiadamy, by się rozejrzeć. Nie napotykamy na nic niepokojącego. Powtarzamy te patrole na losowych piętrach, wędrując niespiesznie, choć zgodnie, z właściwą SOLDIERS czujnością. Tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń.

— Tu jesteście! — woła nagle ktoś za naszymi plecami. Oboje nieruchomiejemy na moment, by zaraz odwrócić się z obawą.

— Godzinę temu prosiłem o obstawę. Za mną!

Przed nami stoi rosły SOLDIER trzeciej klasy – nauczyłam się ich rozpoznawać po różnicach w umundurowaniu – hełm trzyma pod pachą – to kolejna ich domena, im wyższa klasa, tym bardziej lekceważący stosunek do ekwipunku – nastroszone jasne włosy, gładko przylizane po bokach, wznoszą się jak irokez, by mieniącą się odcieniami blondu kaskadą opadać na ramiona i plecy. Krótko przystrzyżona kozia bródka, wyraziste brwi, aroganckie spojrzenie. Kolejny biedny idiota, naiwnie wierzący, że jest tu bóg-wie-kim, może bóg-wie-co i znaczy dla Shinry bóg-wie-ile, jeszcze nieświadomy panującego w firmie systemu, który przeżuje go i wypluje, gdy tylko przestanie być użyteczny. Tu nikt nie jest niezastąpiony i gdy tylko zaczyna być niewygodny, korporacja szybko się go pozbywa.

— No, ruszać się! — pogania nas SOLDIER. — W tył zwrot! Wybierzemy się na przejażdżkę! — Zagania nas z powrotem do windy. Nie mamy wyboru. Musimy robić, co każe.

Przynajmniej na razie.

— Kto to, kurwa, w ogóle jest? — pytam szeptem Clouda, gdy SOLDIER staje do nas tyłem, opierając ręce na biodrach i podziwia widok zza szyby.

— Roche — odpowiada po chwili Strife. — Jest raczej niegroźny, ale… — urywa, gdy Roche odwraca się do nas.

— To co? Lubicie się ścigać?

Zerkam niepewnie na Clouda, ten przytakuje.

— Ja… Nie bardzo… — zaczynam, gdy spojrzenie SOLDIERA spoczywa na mnie.

— Nic nie szkodzi! Szybko załapiesz, o co chodzi, każdy w tej firmie wcześniej czy później musi dosiąść jednośladu, a wtedy…

Koleś najwidoczniej ma jakiegoś fioła na punkcie motorów, nawija jak nakręcony. Przestaję słuchać jego gadki, gdy coś rozprasza moją uwagę, błysk w sąsiedniej, mijającej nas windzie, błysk, który rozpoznałabym wszędzie, błysk łysej glacy Rude’a.

Rzucam się do szyby. Podczas gdy my zjeżdżamy w dół, winda obok mknie w górę. Na pewno widziałam Rude’a i chyba był tam i Rufus. Turks i prezydent razem, tuż pod moim nosem. Nie mogę przegapić takiej szansy.

Prędko i kilkukrotnie wciskam przycisk następnego piętra i wybiegam, gdy tylko rozsuwają się drzwi. Serce wali mi w piersi. Bacznie obserwuję wskaźnik windy, którą jechali, czekając, na którym piętrze się zatrzyma.

— Co jest, żołnierzu! — Roche wysiada za mną. Dłoń w okutej metalem rękawicy zaciska się na moim ramieniu. Niecierpliwie ją strącam, nie przestając wgapiać się w licznik. — Mówię do ciebie, ż…

— Dotknij mnie jeszcze raz, a pożałujesz! — syczę przez zęby, odpychając go, gdy próbuje odwrócić mnie w swoją stronę.

— Hej! Spokojnie! — Roche rozkłada uniesione dłonie i staje przede mną, pochylając się i mrużąc oczy. — Czy ty jesteś… — zaczyna, zawiesza głos.

Wykrzywiam wściekle usta. Ponad jego ramieniem widzę, że winda zatrzymuje się na sześćdziesiątym czwartym piętrze. Sale konferencyjne. Jestem tak przejęta, że nie reaguję, gdy Roche wyciąga rękę i szybkim ruchem zrywa mi z głowy hełm.

Czarne włosy rozsypują się wokół, naelektryzowane jak diabli, zagryzam wargi, szeroko otwieram niebiesko-zielone oczy. No taka sytuacja nie miała mieć miejsca.

— Ha! — woła Roche. — Dziewczyna! Wiedziałem! Roche zawsze wie, gdy w pobliżu kręci się jakaś ślicznotka! — Oczy mu błyszczą, jakby właśnie podniósł z chodnika tysiąc gilu. — Dziewczyna w SOLDIER! Nie wiedziałem nawet, że przyjmujemy kobiety, haha! Jak to się stało, że nie wpadliśmy na siebie wcześniej?! Wszystko przez te idiotyczne hełmy. Hej, teraz już musisz wybrać się z Rochem na przejażdżkę!

— Czy tobie się gęba kiedyś zamyka? — mruczę, wywracając oczami. Prędko rozglądam się na boki, ale jesteśmy na piętrze sami. Szczęście, że wysiadłam na archiwach. Zamierzam szybko z powrotem ubrać hełm, ale Roche mnie powstrzymuje.

— Możesz mi usta zamknąć w każdej chwili — oświadcza zmysłowym, głębokim tonem, nachylając się do mojej twarzy, zupełnie jakby chciał mnie pocałować. Rany! Ściągam brwi, z przerażeniem patrząc, jak przymyka powieki i niewiele dłużej myśląc, zasadzam mu kopa między nogi.


But we play

Play dirty


— Spadamy stąd. — Wkładam hełm i wpycham Clouda do windy. Maltretując przycisk sześćdziesiątego czwartego piętra, patrzę na klęczącego Roche’a.

— Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, maleńka! — jęczy piskliwie. Tyle pozostało z tego seksownego głosu. — Znajdę cię! Wiem jak pachniesz! Nigdzie się ukryjesz, ten hełm ci nie pomoże!

Na ekranie powyzej przycisków pojawia się prośba o dostęp i Cloud prędko przystawia do niego skradzioną kartę. Drzwi windy się zamykają, ruszamy w górę.

— Ja pierdolę, co to było… —Upycham włosy z powrotem pod hełm, w czym pomaga mi Cloud. — On tak na serio? Na mózg mu padło?

— Cóż… — Cloud drapie się po karku. — Nie znam go dobrze, ale… Też wydał mi się… Specyficzny.

— Specyficzny? — oburzam się. — To jakiś zbok!

— Zdaję się, że jego życiową pasją są motory i kobiety. W SOLDIER łatwiej o motor…

— Ych!

Potrząsam głową, starając się oczyścić umysł.

Winda zatrzymuje się na sześćdziesiątym czwartym piętrze.

 

 

 


Dziesięć sal konferencyjnych, trzy z lewej, trzy z prawej, trzy umieszczone  na tyłach piętra i jedna, główna sala, na środku. Każda wyposażona we wszystkie potrzebne sprzęty, rzutniki, projektory, tablice, laptopy, odpowiednie nagłośnienie. Masywne stoły, obrotowe, wygodne krzesła. W holu stoją ławy i obite skórą kanapy, w kątach stoją dystrybutory z wodą i automaty z przekąskami.  Ledy rzucają miękkie, niebieskawe światło. Twarz Crush – przynajmniej ta część, którą dostrzegam spod hełmu – wygląda w nim niezwykle blado.

— Jak wejdziemy do środka? — pyta, zagryzając wargę i patrząc na drzwi głównej sali, których strzeże elegancko ubrana sekretarka. — Nie możemy przecież od tak wparadować do środka…

— Nie, nie możemy — zgadzam się. — Jest inne rozwiązanie.


Play dirty


Już kiedyś z niego korzystałem. Prowadzę Crush do męskiej toalety. Jeśli ona ma jakieś wątpliwości, nie okazuje tego. A może mi ufa. W każdym razie, nie zadaje pytań, a ja bez wahania wybieram ostatnią kabinę. Ściągam hełm, odkładam broń, jej doradzam to samo. Wskakuję na deskę sedesową, która trzeszczy pod ciężkim obuwiem i odsuwam wiszący nade mną kaseton. Wybijam się z ugiętych nóg i podciągam, łapiąc za krawędź szybu wentylacyjnego. Gdy jestem w środku, pomagam dostać się tu Crush, a potem jeden za drugim pełzniemy ciasnym korytarzem nad salami konferencyjnymi. Prowadzę, wybierając drogę na rozwidleniach. Co pewien odstęp natykamy na kraty wentylacyjne, przez które można podejrzeć, co dzieje się pod nami, aż wreszcie zatrzymujemy się przy jednej z nich. Przytulam się do ściany szybu, robiąc miejsce Crush, by ona też mogła podpełznąć bliżej i zajrzeć do środka. Jest ciasno, ciało ociera się o ciało, robi się gorąco. Czuję się niezręcznie, ale Crush zdaje się nie zwracać uwagi na dyskomfort. Jest całkowicie pochłonięta podglądaniem tego, co dzieje się na dole. Domyślam się, kogo szuka wzrokiem, przekrzywiając głowę pod coraz dziwniejszymi kątami, by obejrzeć jak najwięcej pomieszczenia, ale nigdzie nie widać czerwonych włosów.

— Może nie ma go w pracy — szeptam, a Crush rzuca mi szybkie spojrzenie spod zmarszczonych  brwi, jakby zła, że tak łatwo ją rozczytałem.

Pod nami toczy się rozmowa na temat polityki firmy i wywiązania się przez nią z obietnic złożonych społeczeństwu.

— Jeśli znów zawiedziemy, ludzie tym razem nam nie wybaczą, nieważne, ile odszkodowań wypłacimy — mówi Rufus. Gdyby nie fakt, że nie ma przed kim robić teatrzyku, bo otoczony jest tylko najbliższymi współpracownikami, nigdy nie uwierzyłbym w to, że przejmuje się losem innych. — Czy prototypy generatorów są już gotowe?

Siedzimy bez ruchu do końca spotkania, podczas którego nie omawiany jest żaden z tematów, który jakoś by nas dotyczył. Jedyny ciekawszy moment ma miejsce, gdy Rude postanawia odebrać telefon, który wciąż wibruje w jego kieszeni.

— Halo — szepcze w słuchawkę, odwracając się tyłem od stołu i osłaniając usta dłonią.

Ona płacze! — Nawet tu słyszymy rozhisteryzowany głos. Czuję, jak mięsnie Crush się napinają. — Co mam zrobić?!

— Pociesz ją — odpowiada cicho Rude, nachylając się do słuchawki.

Jak to się robi?!

Zacznij od przytulenia.

Od czego?!

Rude wzdycha, wykonuje przepraszający gest dłonią w stronę zebranych i wychodzi z pomieszczenia.

Crush zaczyna wycofywać się tak szybko, że w obawie, czy kogoś nie zaniepokoi hałas, zwlekam z odejściem, obserwując reakcje pod nami. Wygląda na to, że nikt niczego nie zauważa, więc, zachowując wszelką ostrożność, idę w jej ślady. Kiedy zeskakuję z szybu, Crush już ma na plecach karabin i zakłada przed lustrem hełm.

— Co zamierzasz?

— Szybko — odpowiada tylko, podając mi moje rzeczy. Wkładam je w biegu, wychodzimy na korytarz, podążam za Crush, która szuka Rude’a.

Znajdujemy go przy dystrybutorze. Właśnie kończy rozmowę i popija wodę z kubka. Zdaje się zamyślony, ale dostrzega zmierzającą w jego stronę dziarskim krokiem Crush i marszczy brwi.

— Sir! — Dziewczyna zatrzymuje się metr przed nim. — Przybyliśmy tak szybko, jak się dało!

Teraz brwi Rude’a się unoszą.

— Ale…

— Jesteśmy do dyspozycji pańskiej i pana Sinclaira!

— Ale ja nie wzywałem wsparcia… A Reno ma dzisiaj wolne.

— Sir! — Crush salutuje, dostrzegam, że jej dłoń drży. — Musiało zajść nieporozumienie, sir! Proszę wybaczyć! — Odwraca się, ale Rude ją powstrzymuje.

— Zaczekaj — mówi i zsuwa z nosa ciemne okulary, których nie ściąga nigdy. W tym momencie jestem pewien, że ją rozpoznał. Po głosie albo kształcie podbródka, nie wiem, ale on na pewno wie, że to Crush. — Chyba wiem, o co chodzi. Reno… To znaczy pan Sinclair… Rzeczywiście miał być dzisiaj w pracy, ale coś mu wypadło… Jutro zaczyna na ósmą. Bądźcie o tej porze pod naszym biurem.

— Tak jest!

Rude wraca na spotkanie. Zostajemy z Crush sami. Możemy odetchnąć.

— Co teraz?

Crush wzrusza ramionami.

— Wrócimy tu jutro.

 

 


 

Oczy same mi się zamykają. Opieram głowę o zimną szybę, kładę nogi na siedzeniu naprzeciw. Monotonny rytm mknącego pociągu sprawia, że jestem jeszcze bardziej senny.

 — Panie Turk? Pan tu nie wysiada? — Jakaś twarz wisi nade mną, gdy rozklejam zaspane powieki. — Jesteśmy na przystanku Shinra Elecric Power….

Jasna cholera. Musiałem się zdrzemnąć. Przecieram twarz i wysiadam razem z kolesiem, który mnie obudził.

— Dzięki — mruczę i przyspieszam kroku, żeby się go pozbyć, ale typ truchtem biegnie u mojego boku.

— Ja to nigdy nie byłem za tym pomysłem, żeby pana zwolnili. Dobrze, że pan wrócił do pracy.

— Nikt mnie nie zwolnił, yo — syczę, rzucając mu wściekłe spojrzenie. — Sam odszedłem.

Facecik obok prycha.

— Przepraszam! — zaperza się, kładąc rękę na sercu. — Ale pan i… i odejść z Shinry? To… To niemożliwe — dyszy. — Ja zawsze… podziwiałem… pańską lojalność, panie Reno.

Oho, typek zaczyna się ze mną spoufalać. Super. Czy ja mam jakiś magnes na kłopoty?

— Bardzo się cieszę, ale nie wszystko jest takie, na jakie wygląda — odpowiadam tylko cierpko.

— No tego to ja nie wiem… Ale najważniejsze… że pan… wrócił! Bo wrócił pan na dobre… Prawda?

Ta. Wróciłem. Ale nie wiem, na jak długo. Pilot, zwłaszcza tak dobry jak ja, zawsze znajdzie pracę. W Help Center też mi było dobrze. Tylko tam juz nie mogę wrócić. 

 

Wszystko dudni i drży. Hałas maszerującej po ulicy defilady daje popalić. Brzęk trzaskających o siebie blaszanych talerzy, trąbka, wzmocniony mikrofonem głos, dyrygujący tempem marszu. Jasne światła laserów raz po raz przecinają niebo. I zaglądają w okno. Cholery idzie dostać!

Ze złością zerkam na stacjonarny telefon, przy którym siedzę. Położone po obu jego stronach dłonie zaczynają się niecierpliwić, na zmianę postukują paznokciami o blat. W końcu rozlega się dzwonek. Nim pierwszy sygnał wybrzmiewa, podrywam słuchawkę w górę.

— Dzięki Bogu! Yo, dyspozytornia lotnicza, słucham.

W słuchawce rozlega się krótki śmiech.

— Junon aż tak daje się we znaki, że siedzisz przy telefonie, Reno?

Rozpoznaję głos Roxanee, dyspozytorki centrum medycznego. Skoro wdaje się ze mną w pogaduszki, to nie jest nagłe wezwanie. Transport między szpitalny?

— Po prostu wyślij mnie gdzieś daleko zanim pęknie mi łeb.

— Jak sobie życzysz.  Musimy przetransportować do nas pacjentkę z Mideel.

— No i super. Już się zbieram.

— Tylko… — Roxanee zawiesza głos. — Jest mały problem. Nie mogę wysłać z tobą żadnego ratownik medycznego, mamy tu dzisiaj urwanie głowy…  Pacjentka, którą masz przetransportować, jest w stabilnym stanie, nie powinieneś mieć żadnych problemów po drodze.

— Spoko, dam radę. Przeszedłem kurs.

— OK. Możesz wyruszać zaraz.

Odkładam słuchawkę i zbieram się do lotu.

 

Mideel jest niewielką miejscowością na południe stąd i leży na wyspie. Słynie ze swoich zdrowotnych źródeł, a powstały tam niedawno szpital cieszy się dobrą renomą. Czekam na jego dachu, gdy pielęgniarki przenoszą do śmigłowca pacjentkę, którą okazuje się mała dziewczynka.

— Yo. Jej matka nie leci z nami? — pytam.

— Jeszcze nie wie, że jej córka jest transportowana — odpowiada jedna z pielęgniarek.

— Aha. No dobra. — Wskakuję z powrotem za stery.

— Dziewczynka powinna jak najszybciej znaleźć się w Junon.

— Za dwie godziny będziemy na miejscu — zapewniam i zamykam drzwi. Kobiety się odsuwają, śmigło maszyny rusza. Opatulona w koce, umieszczona na noszach dziewczynka z ciekawością rozgląda się dookoła.

— Nic się nie bój, mała! — pocieszam ją, odzywając się przez interkom w słuchawkach. Dziewczynka ma założony podobny, na wypadek, gdyby coś się działo.

Całą podróż coś mi nie daje spokoju. Wciąż zerkam na dziecko i nie mogę pozbyć się wrażenia, że kogoś mi przypomina. Blada, zapewne na skutek choroby, twarzyczka, migdałowe oczy, bystre spojrzenie, które mimo zmęczenia śledzi uważnie a to widok za oknem, a to moje ruchy. Ciemne włoski, zebrane w kitkę, są potargane. Jeden z kosmyków odstaje nad czołem w znajomy sposób.

— Kim ty jesteś, mała, co?

Dziewczynka zerka na mnie, ale nie odpowiada. Może się wstydzi, może nie ufa obcym. Przelatujemy właśnie nad oceanem. Przełączam maszynkę na tryb autopilota i przechodzę do tyłu, żeby klapnąć na fotelu naprzeciw dzieciaka. Rozglądam się za jakąś dokumentacją i znajduję teczkę, zabezpieczoną w przytwierdzonej do noszy torebce. Powoli ją otwieram, nie spuszczając oczu z dziewczynki. Kształt jej brwi… Bezwiednie pocieram swoje. Z tej odległości mogę też ocenić kolor jej oczu.

Są turkusowe.

Nie muszę długo przekładać papierów, żeby znaleźć jej dane. Fala  kortyzolu zalewa moje ciało.

— Zac… Zaccaria — czytam na głos, głos mi się trzęsie — Fair. — Podnoszę wzrok i przez chwilę mierzymy się na spojrzenia. — Yo. Miło mi cię poznać — dodaję wreszcie, przełykając ślinę. Pierwszy odwracam wzrok, wracając do przeglądania jej kartoteki. — Co ci dolega, mała?

Dziewczynka wzrusza ramionami. Nie odpowiada, ale podnosi rączkę, żeby podrapać się po karku i kiedy rękaw jej koszuli się obsuwa, widzę pokrywające skórę ciemne, szare plamy, trochę przypominające siniaki, ale rozleglejsze i… drążące ciało, próbując nadać mu galaretowatą konsystencję. Tak, wiem, co to jest. Rozpoznaję od razu. Napatrzyłem się dość na objawy geostigmy, gdy chorował prezydent.

W Junon nikt jej nie pomoże. Jedyne lekarstwo, jakie istniało, przepadło.

Albo ma je Shinra.

Klnę w duchu, ale decyzję podejmuję błyskawicznie. Wracam za stery. Nadlatujemy nad ląd. Podnoszę nadajnik i łączę się z dyspozytornią.

— Yo, tu medicopter E-21. Zgłaszam awarię silnika. Musimy awaryjnie lądować. — Przerywam, trąc mikrofon, by wywołać trzaski.

— E-21, raportuj stan silnika. Czy dasz radę bezpiecznie osadzić maszynę?

— Tu E-21! Spadamy! — Trzaski zagłuszają dyspozytora. — Lecimy znad oceanu i… Silnik… Płomienie… — Dramatyczne pauzy wypełniane są szumem. — Rozbijemy się!

Rozłączam się i wyrywam nadajnik z deski rozdzielczej, by cisnąć nim za okno. Zawieszam śmigłowiec w powietrzu, przygotowując się do zejścia.

— A ty kim jesteś? — Mała odzywa się po raz pierwszy. — Śmiercią?

Uśmiecham się.

— Heh. Czasami — odpowiadam z przekąsem, odwracając się, żeby puścić do niej oczko — ale nie dziś.

Zanim jeszcze płozy śmigłowca sięgają ziemi, wykonuję szybki telefon. Jest jedna osoba, która nie zawiedzie mnie w takim momencie.

— Hej, Rude — witam się, prostując w fotelu plecy. — Szmat czasu, co? Słuchaj… Potrzebuję podwózki. Weź coś szybkiego i przyleć po nas. Zaraz wyślę ci współrzędne. I, Rude… Zabierz jeden ze swoich wynalazków, dobra? Mam tutaj śmigłowiec, który trzeba… Zutylizować. Yo.

 




4 komentarze:

  1. ...ja przyprowadzę jakiegoś rekruta, za którym nikt nie będzie tęsknił.... - brzmi co najmniej niepokojąco :D

    Lubie Crush i teksty, w który się pokazuje.

    Taki przełożony to jeden z przykładów, za którym nikt by nie tęsknił :)

    mako-oczy - ciekawy zwrot, bardzo plastyczny i momentalnie wywołujący skojarzenia odnośnie wyglądu, nie spotkałam się lesze z takim.

    Lubie zamienną narrację, daje większe ople do popisu i dwie różne perspetywy tej samej sytuacji.

    Hahah, trochę techniki i człowiek się gubi :P

    "Na stacji wielu ludzi utrzymuje kilkumetrowy dystans, jakby Shinra była jakimś wirusem, którego można złapać od ludzi w mundurach." - e tam , w Polsce na policję też tak reagują :D

    Zgrany z nichg zespół - z Clouda i Crush.

    Bardzo ładne opisy, pozwalają z łatwością wyobrazić sobie miejsce akcji, dialogi to dodatek, który naświetla emocje i napięcie w scenach.

    O 1000 gil :) byłoby na Phoenix Down :D albo pare potionek ( sorry zboczenie gracza :P ) też by mi się opczy świeciły, ale temu zbokowi :) świeciły się na kogoś innego hahaha - specyficzny - dobre.

    Ach ten Rno to cwaniaczek :) wiecej szczęścia ma koleś niż rozumu, ale i tak go lubię :)

    O kurcze ta akcja w śmigłowcu i ten temat ze śmiercią mega :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cwaniaczek, ahahaha!! W punkt <3 musze to wykorzystac xd

      Usuń
  2. Hej :)
    Coraz bardziej podoba mi się ten świat. Jest tu dynamicznie, opisy są bardzo rozległe, ale i plastyczne, przez co czuję się wciągnięta w sam środek akcji.
    A dialogi to perełki, przy których nie da się nie uśmiechnąć ;)
    Niezłe to przedzieranie się do celu, a to, że nie wszystko idzie, jak powinno, to nie jest wielki problem :D
    No i Reno! Uwielbiam go za każdym razem, kiedy się pojawia.
    Nieźle połączyłaś tu dwa tematy z dwóch tygodni, wpasowały się w całość.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, już też kiedyś to pisałem przy tekście Kai, nigdy nie grałem w Final Fantasy, ale po takich tekstach mam naprawdę ochotę spróbować! Tekst jest świetnie poprowadzony. Osoba, która pierwszy raz wchodzi w to uniwersum, od razu łapie co i jak. (Swoją drogą, nie wiem jak to się stało, że nie miałem okazji wcześniej nic przeczytać od Ciebie z tego uniwersum :O) No dobra, do samego tekstu - cudowne dialogi. Zabawne, serwujące idealną porcję informacji i do tego tak prowadzone, że od razu wiadomo kto mówi. Opisy również są świetne - bardzo plastyczne i nadające temu światu głębi. Bohaterowie są wyraziści, każdy o swoim charakterze i bardzo łatwo ich polubić (ale Rude wydał mi się, hmmm... Dupkiem? Może się mylę, będę musiał przeczytać więcej tekstów, lub zagrać, żeby się przekonać :D) I swoją drogą, świetne połączenie dwóch tematów, tak idealnie wplecione, że wydają się naturalnym zamysłem autora ^^

    OdpowiedzUsuń