Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

poniedziałek, 12 października 2020

[76] I find it kinda sad ~Miachar


     Prawie wieczorne niebo starało się przybrać magiczną barwę fioletu i okryć swoim płaszczem całe pogrążone we własnym hałasie miasto, kiedy młodzieniec przebiegał przez drogę, nie rozglądając się na boki, a poły jego płaszcza ciągnęły się za nim niczym chorągwie. Zmierzał tymi samymi ulicami, które odwiedzał każdego dnia, jak człowiek podążający bez celu i snujący się po znanych zakątkach, który wie, że choć jest, to życie przelatuje mu między palcami i choćby z ambony słyszał kolejny raz, że Bóg ma dla niego jakiś wspaniały plan, wystarczy tylko jeszcze trochę poczekać, wiedział, że nie ma niczego w całym świecie, co mogłoby mieć sens na tyle wielki, by chcieć dla tego umrzeć. Jeżeli kiedyś był w stanie i nawet w to wierzył, tak kolejne dni, miesiące i lata jedynie udowadniały mu, jak czcze były niektóre nauki, które trafiły do jego chłonnych każdą nową wiedzę uszu, i że tak naprawdę to jest jedyną osobą, dla której powinien starać się coś znaczyć, bo wszyscy inni tak łatwo o nim zapomną. Szedł przed siebie, wbiegając między zbyt wolne samochody, nad którymi nie każdy z kierowców jeszcze dobrze panował, co sprawiało, że zewsząd dało się słyszeć czyjeś krzyki pełne złości czy nagany. Nie słyszał ich, chciał jedynie znaleźć się w miejscu, które winien nazywać domem, choć do tej pory nie zdołał poczuć z nim jakiejkolwiek więzi.

    Kiedy wreszcie przekroczył próg, przypomniało mu się, jak wysiadł na obskurnym dworcu przed pięcioma laty tego miasta, mając za bagaż jedynie średniej wielkości walizkę wypchaną odzieżą, bielizną, ukochaną powieścią, a w sercu tę sukę, nadzieję, że oto tutaj zacznie się jego życie. Wychodząc na skąpaną w zbyt ciepłym słońcu lipca ulicę, wykonał ten elementarny krok, który dawał znać, że człowiek żyje: nabrał głęboko powietrza i wrzasnął, ciesząc się, że wreszcie trafił do miasta ze swoich marzeń, które tak wiele mogło mu zaoferować. I zaniósł się wówczas kaszlem, bo zamiast mieć do czynienia ze świeżym luftem do jego płuc dostał się kurz i pył, którymi to miejsce było przykryte. Teraz, gdyby miał krzyczeć, to tylko o tym, jak bardzo dał się oszukać i jak bardzo ma już tego wszystkiego po dziurki w nosie. 

    Ale nie powinien krzyczeć, kierując się do głównego pokoju, jaki stanowiła tu kuchnia, w której zazwyczaj pachniało świeżym chlebem i mydlinami, jakby życie tutaj to było jedynie jedzenie i sprzątanie. Cóż, nie było to dalekie od prawdy, bowiem jego ciotka, młodsza siostra mamy, zajmowała się praniem cudzych ubrań, pościeli i dywanów. Nie było to może najukochańsze zajęcie pod słońcem, dawało jednak dość grosza, by można było wieść jako taką egzystencję. Kiedy się zjawił, kobieta właśnie przemierzała pomieszczenie z kilkoma talerzami w rękach – znak, że niezwłocznie nadchodzi godzina posiłku.
    – O, Almos, już wróciłeś? – zapytała, dostrzegając jego obecność.
    – Tak, ciociu, skończyłem dzisiaj wcześniej. Pomóc ci w czymś?
    Starał się nie uciekać od możliwych obowiązków, poza tym nie widział problemu w tym, by rozłożyć talerze i nakryć do stołu przed kolacją. Dobrze wiedział, że poza nim o tej porze ciocia nie znajdzie wsparcia, bowiem wuj i ich syn, Peter, zjawią się na sekundę przed tym, jak zgaśnie ogień pod garnkiem z potrawką, do której wspólnie usiądą, by spożyć ją w całkowitym milczeniu i przy świetle tej jednej żarówki, która dawała sobie w mieszkaniu radę.
    – Nie trzeba, możesz iść umyć ręce. – W jej spojrzenia było coś, co nakazało mu jednak spowolnić kroku zamiast wbiec po schodach na piętro, gdzie znajdowała się niewielka łazienka. – Pan Keskeny nie żyje – oznajmiła ciotka, taksując go wzrokiem kogoś, kto nigdy nie miał nadziei, i odłożyła talerze na stół, a chłopak przystanął ze stopą zawieszoną w powietrzu nad kolejnym stopniem schodów. Takiej rewelacji się nie spodziewał i w ogóle nie chciał słyszeć. – Serce mu w końcu nie wytrzymało, zmarł na zawał. Lekarz mówi, że nie było ratunku. – Wypowiedziała te słowa, patrząc na niego uważnie, jakby chciała poznać, co o tym myśli, jak zareaguje. – Pogrzeb jest w piątek o czwartej po południu, jego żona prosiła, byś wygłosił małe kazanie pochwalne o zmarłym.
    Jakby to jeszcze nieboszczykowi było potrzebne, przemknęło mu przez myśl, ale w odpowiedzi jedynie skinął głową. 

    – Oczywiście, że to zrobię, zasłużył sobie na to, by go wspominać. Będzie mi go brakować.
    Choć zazwyczaj podchodził do innych ludzi ze zdrowym dystansem i odpowiednią dawką sarkazmu, do tego człowieka zdołał się mocno przywiązać. To właśnie ten mężczyzna jako pierwszy w tym obcym miejscu próbował zaszczepić w nim zainteresowanie fachem innym niż pisanie nędznych felietonów o życiu, którego nie znał. Może nie bardzo mu to wyszło – sprawiło jeno, że pasja do pisania za psie grosze jedynie się pogłębiła – ale nauczył tego, czego chłopak nie mógł wynieść z domu, bo w nim nie miał dość przykładu męskiej ręki. Przypatrując się jego pracy, jakiej oddawał się pełen pasji, choć był tylko szewcem, Almos także chciał wykonywać swoje obowiązki tak sumiennie, by być chwalonym nie tylko przez klientów, ale i budzić zadowolenie u pracodawcy. Teraz, kiedy jego mentora zabrakło, kto będzie go pilnował, by zawsze dawał z siebie wszystko?
    – Idź umyć ręce – powtórzyła ciotka – zaraz będziemy jedli.
    Dotarł do łazienki, w której zaryglował się i nie był zdolny do czegoś więcej. Nie chciał myć rąk, najlepiej umyłby się cały, byle tylko zmyć z siebie to uczucie straty, które właśnie obejmowało go w pół i nakazało skulić się, przygryzając wargi do krwi, byle tylko nie zacząć płakać. Na to czuł, że jest jeszcze za wcześnie, musi bowiem stawić czoła pozostałym członkom rodziny, a im nie śmiał pokazać swoich łez. Obmył więc dłonie, ochlapał lodowatą wodą twarz i wrócił na dół w tej samej chwili, kiedy dało się posłyszeć otwierane drzwi, a powietrze wypełniło się chłodem wieczoru, które wykorzystało okazję, by zająć miejsce i w tym mieszkaniu.
    Jak zwykle posiłek przebiegł w tej samej ciszy, o której tak bardzo marzył wuj. Mimo iż także usłyszał wieści, żadnym słowem ich nie skomentował. Peter także tego nie zrobił, ale to nie stanowiło żadnego problemu – nikt nie każe powiedzieć niemowie, co sądzi, bo i tak to nigdy niczego nie da.
    Kiedy pomagał zmywać, Almos spojrzał na ciotkę, która wciąż z tym smutnym wyrazem oczu starała się, by nie strzaskać żadnego z naczyń, bo nie uśmiechało jej się kupować nowego, pieniądze były bowiem potrzebne na zupełnie inne rzeczy.
    – Ciociu?
    – Tak?
    – Mogę pójść go zobaczyć?
    Kobieta zdawała się być zdziwiona takim pytaniem chłopaka. Wiedziała, że on i zmarły sąsiad byli ze sobą zaprzyjaźnieni, ale pierwszy raz spotykała się z tym, by ktoś tak młody chciał spotkać się ze zmarłym. Nie mogła mu jednak tego zabronić, właściwie miał już pełnię praw, by samemu o sobie decydować, a skoro chciał wziąć udział w czuwaniu, jakie odbywało się zawsze wieczorami, kiedy ktoś opuszczał ten ziemski padół, nie zamierzała stawać mu na drodze.
    – Oczywiście, tylko nie wracaj za późno. Kto może przewidzieć, kogo napotkasz?
    Z pewnością nikogo tak strasznego jak kostucha, przemknęło przez myśl Almosa, który pomógł przy zmywaniu, po czym przebrał się w czystszą koszulę, zarzucił na siebie płaszcz i wyszedł, by schodząc ulicą w dół, trafić przed kamienicę, której dolne piętra rozświetlone były tak, jakby oczekiwano kogoś ważnego. Z ulicy mógł dostrzec przez okna, jak wielu ludzi przybyło, by pożegnać starego szewca, który nie tylko reperował buty, ale zdawał się niekiedy leczyć ludzkie dusze i serca.
    Nie odważył się wejść od razu, rozpamiętując w głowie ich ostatnie spotkanie. Mógł cieszyć się, że odbyło się ono w przyjaznej atmosferze i nie było niczego, co mogłoby doprowadzić do kłótni czy jakieś waści, wiedział jednak dobrze, że dzielił ich wówczas pewien dystans, jakby to, że chłopak przestał zwierzać się ze wszystkiego, jak do tej pory czynił, sprawiło, że szewc czuł się odsunięty, mniej potrzebny. A tak nie było. W całym tym wielkim mieście Almos miał tylko jednego prawdziwego przyjaciela. I właśnie ten postanowił opuścić go na zawsze, z ostatnim „do widzenia” posłanym razem ze smutnym uśmiechem.
    Chłopak przełknął napływające do oczu łzy, nie chciał płakać i tutaj, przed tymi ludźmi, dla których pan Keskeny też był mentorem i przyjacielem. Powinien uśmiechnąć się, jak szewc przykazywał, bo to w czyimś uśmiechu ktoś mógł się zanurzyć i zakochać, nie zaś w czyichś łzach, jak zwykł mawiać, gdy ktoś zwierzał mu się z problemów natury sercowej, lecz nie zdrowotnej.
    – Almos, to ty? – Z rozmyśleń wyrwał go kobiecy głos.
    Uniósł głowę, gotowy się rozejrzeć, gdy tuż koło siebie zobaczył twarz niewiele młodszej od siebie dziewczyny, w której rozpoznał wnuczkę zmarłego, tę samą, która naśmiewała się z chłopaka i jego akcentu, gdy ten zjawił się w mieście, a później stała się tym najbardziej niedosięgalnym celem.
    Skinął jej głową, przełykając ślinę. Nie bardzo wiedział, co takiego powinien jej powiedzieć, widząc, że do jej czarnych jak węgle oczu także napływają łzy.
    – Tak mi przykro – wyszeptał i już chciał rozłożyć ręce, by mogła się w niego wtulić, ale nie był bohaterem romantycznym, podobne gesty nie zdawały u niego testu. Dziewczyna pokręciła przecząco głową, a on zwiesił ramiona, jakby wraz z jej odmową padł na niego jeszcze większy ciężar.
    – Wejdźmy do środka, stąd go nie widać.
    Chłopak nie był pewien, czy chce zobaczyć przyjaciela, kiedy ten leży martwy, a na jego zastygłe oblicze pada zbyt jasne światło płomieni, nie mógł jednak nakazać swojemu ciału, by zawróciło, nie mógł też nie okazać swojego szacunku przed wdową, która oczekiwała, że Almos powie kilka ciepłych słów podczas uroczystości, być może tutaj uda mu się poskładać pierwsze zdania swojej mowy.
    Po przeciśnięciu się do głównego pokoju mógł dostrzec nie tylko panią Keskeny, równie bladą co mąż, choć jeszcze oddychającą, ale i całą piątkę dzieci i te wnuki, które były na tyle duże, by wiedzieć, że dziadek zmarł. Do tego wierni klienci, przyjaciele z klubu akademickiego, w którym zmarły co jakiś czas się udzielał, bowiem udało mu się zaliczyć dwa lata na uniwersytecie, nim miłość zaprowadziła go przed ołtarz i do dziecięcej kołyski. Sąsiedzi, znajomi z bazaru, nawet proboszcz pobliskiej parafii, z którym Keskeny tak bardzo lubił prowadzić dysputy nad idealnym planem Boskim, który wymykał się z rąk ludzkiego pojmowania – wszyscy ci ludzie przybyli już dzisiaj, by zacząć czas pożegnania.
    Nie potrafił być tam długo. Choć myślał, że nie wyjdzie przed świtem, im więcej twarzy dostrzegał, im więcej słów kondolencji słyszał, tym bardziej się dusił, czując zapach śmierci, która złożyła pocałunek na starczym czole jego przyjaciela. Prawie zemdlony od tego odoru i łez, które obejmowały całe jego ciało, zdołał jedynie pokłonić się jeszcze raz wdowie, uścisnąć dłoń trupa i już pędził ulicą w stronę mieszkania, byle jak najdalej stąd, byle jak najdalej od niej.
    Wpadł do domu, zbyt mocno trzaskając drzwiami, co zostało skomentowane przez gburowaty okrzyk obudzonego wuja, ale Almos nie zwrócił na to uwagi, pędząc schodami na drugie piętro, by w swoim niewielkim pokoju na poddaszu dopaść do okna i w nim dopiero pozwolić sobie na płacz rozpaczy i złamanego serca.
    – Nie chcę – oznajmił, wpatrując się w całkowicie ciemne już niebo. – Nie chcę! – Podniósł głos, jakby chciał wystraszyć za jego pomocą te wychudłe gołębie, które ośmieliły się zająć miejsce na gzymsie obok jego okna i teraz przypatrywały mu się, kręcąc swoimi główkami. – NIE CHCĘ! – zaryczał niczym wygłodniały, zamknięty w klatce lew, a sąsiedzi, którzy nigdy nie pozostawali głusi na każdą możliwą sensację, nie wychylili się ze swoim przytułków, bo dobrze wiedzieli, jak obchodzić się z wariatami, a że tych chodziło po świecie coraz więcej, solidarnie zignorowali jego wybuch.
    Twarz młodzieńca zrobiła się mokra od łez, kiedy wśród podmuchów wiatru i towarzystwa gołębi pozwolił sobie wreszcie na okazanie słabości. Nie płakał od bardzo dawna, teraz nie otrzymywał w nim pocieszenia, dusza bolała go coraz bardziej.
    – Nie chcę – powtórzył wśród nocy. – Nie chcę, byś znowu była tak blisko, to zbyt smutne, bym mógł to znieść.
    Nie po raz pierwszy stykał się ze śmiercią, bowiem ta znalazła się tuż obok niego, gdy znalazł swoją matkę z szeroko otwartymi oczami wbitymi w sufit i zastygłą strużką krwi wypływającą z ust. Zmarła na gruźlicę, pozostawiając go jedynie pod opieką ojca, który – oszalały z rozpaczy po stracie ukochanej żony – dość szybko do niej dołączył, przeszyty sztyletem zbyt młodego i narwanego złodzieja zbóż. Almos pozostał sierotą, nie dałby rady sam zadbać o gospodarstwo, to dlatego zapakował się do jedynej walizki, jaka się w domu ostała, nim sprzedał go sąsiadowi, i przyjechał tutaj, do jedynej rodziny, o jakiej wiedział, że ma. 
    Oparł się o wewnętrzny parapet i wyjrzał w dół. Spad dachu nie pozwalał mu dojrzeć chodnika tuż przy kamienicy, miał jednak niezły widok na drugą stronę ulicy, gdzie właśnie – zapewne słysząc jego okrzyki obłąkanego samotnika – przystanęła postać spowita dymem papierosa i kurzem miasta. Nie umiał stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna – płaszcz był raczej męski, ale sylwetka zdawała się wiotka – jednak mimo odległości czuł wbite w siebie spojrzenie. I choć poczuł strach, odwzajemnił je, nie mogąc przewidzieć, co takiego się wydarzy.
    W świetle latarni błysnął jasny uśmiech, a z dołu popłynęły słowa.
    – Chłopcze, powiesz mi, dlaczego płaczesz? Czemuś taki smutny, gdy noc taka piękna i gwiaździsta?
    Faktycznie na ornamencie obok siebie migały gwiazdy, jakby tej nocy niebo zapomniało nakryć się jak zwykle chmurami i wszelkiego rodzaju pyłami, schować pod tą kołdrą miejskich zanieczyszczeń. Przez głowę Almosa przemknęła myśl, że może chce ono w ten sposób uhonorować jego zmarłego druha. Albo to po prostu nijak śmieszny zbieg okoliczności.

    – Nie – powiedział. Nie mógłby postąpić inaczej. Jak można komuś obcemu zdradzać najważniejsze sekrety w naiwnej wierze, że nikomu ich nie powtórzy? Może dopiero niedawno stał się dorosły, ale zdołał poznać się już na ludziach na tyle, by wiedzieć, że jeżeli chodzi o bycie złymi, to ludzie ze wszystkich zwierząt nie mają w sobie równych. Dlatego nie podzieli się powodem swojego płaczu, zamknięte to w swoim sercu, a klucz do niego wyrzuci do najgłębszego w kraju jeziora, by nigdy go nie odnaleziono.
    Z dołu dało się posłyszeć śmiech pełen szyderstwa i złośliwości.
    – Jak sobie chcesz – zakrzyknął nieznajomy – ale nie myśl, że nigdy się tego nie dowiem. Uważam, że to trochę smutne, że nie dzielisz się swoim żalem i złością, jakbyś nie wiedział, że podzielenie się tym cię wyzwoli, ale to nic. Do zobaczenia wkrótce, Almosie!
    Uniósł rękę z papierosem jakby na znak pożegnania, odwrócił się i odszedł, a chłopak zdał sobie sprawę, że choć nigdy – jak mu się zdawało – nie miał do czynienia z tą postacią, za to ona znała jego imię i jeszcze wiedziała, że znowu się spotkają.
    Po policzku spłynęła ostatnia łza, a przez ciało przetoczyły się dreszcze wywołane nie tylko chłodem i nocy, ile tym śmiechem, który zabrzmiał ponownie, trochę dalej, ale tak samo złowieszczo.
    „Do zobaczenia wkrótce”. Najgorsza obietnica świata. 

1 komentarz:

  1. Da się wyczuć, że w tekście górują negatywne emocje.

    ...a w sercu tę sukę, nadzieję, że oto tutaj zacznie się jego życie - bardzo fajny zabieg tuta zrobiłaś.

    Gdy śmierć przychodzi do naszego życia w jakiejkolwiek formie, jest to zawsze przykre. Emocje, które ukazałaś w tekście idealnie to pokazują, szczególnie w przypadku młodego człowieka, który już zdążył stracić ważną dla siebie osobę, teraz staje znowu twarz a w twarz z odejściem swojego mentora.

    Przykre, tak samo jak to, że nie potrafi dzielić się swoimi uczuciami i problemami, ale to chyba rzecz, do której trzeba dorosnąć, a może to tylko kwestia osobowości...juz sama nie wiem.

    targasz emocjami czytelnika, ale lepiej wywołać negatywne emocje tekstem niz nie wywołać ich wcale.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń