Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 5 października 2020

[75] Final Crisis: I knew you were a trouble ~ Wilczy

Tekst z uniwersum Final Fantasy, może należeć zarówno do serii Orginal Fantasy jak i Final Crisis. Taka wariacja na zadany temat, która mogłaby mieć miejsce grubo przed wydarzeniami z obu serii i nadać im szczyptę mistycyzmu. Yo, miłego poczytunku!







Nad zakurzonymi ulicami miasta wiecznie unosił się pył, wzbijany w powietrze przez przejeżdżające pojazdy. Dzielnica Brudnej Mgły, tak nazywały przedmieścia w sektorze czwartym dzieciaki. Dzień był wyjątkowo jasny, pogodny. Wiatr łaskawie rozdmuchiwał unoszący się nad reaktorami dym, było przejrzyściej, słoneczniej niż zwykle. Niebo  jakby chciało odróżnić się od dominującej wokół szarości i stali, było bezchmurne i intensywnie niebieskie, odbijało się w oczach wpatrzonego w nie piętnastoletniego szatyna, który leżał na dachu ośrodka z rękoma pod głową, żuł w kącie ust wykałaczkę i leniwie kołysał opartą na kolanie stopą. Ciepły wietrzyk przyjemnie owiewał jego twarz, powieki opadały coraz częściej i coraz dłużej się nie podnosiły. Popołudnie sprzyjało drzemce.

Sen nie był głęboki. Rzeczywistość nie od razu się odrealniła. Zapadała się stopniowo. Najpierw zwolnił czas. Szum miasta wciąż do niego docierał, tak jak ciepło padających na twarz promieni, ale wykałaczka wysunęła się z ust.  Chłopak zachrapał, a opadający na twarz kosmyk zsunął się z nosa na policzek. W świetle słońca jego brązowe włosy wpadały w czerwony odcień. Ten sam kolor zdominował sen. A może to tylko jasność dnia rozpraszała ciemność pod powiekami.

Kolory formowały inny wymiar. Budowały świat, fabułę, postacie. Kolory drżały. Kolory poszturchiwano. Trzęsły się i burzyły, odpadały od tekstur, dekonstruowały opowieść. Huczały. Budziły.

— Yo! C-Co chcesz?! — Chłopak ocknął się, potrząsany za ramię. Wykrzywił się wściekle, osłonił oczy dłonią i ujrzał nad sobą poważną twarz w ciemnych, przeciwsłonecznych okularach. — Ach, to ty —  jęknął, przeciągając się. Usiadł, postukując palcami po ustach. — Coś mi się śniło. Dziewczyna — wyszeptał, ściągając ciemne brwi. Jasne, turkusowe oczy patrzyły z uwagą w dal, ale przesłaniała je senna mgła. Zupełnie jakby próbowały dostrzec coś poza ramami tego świata. — Będę miał przez nią kłopoty… — dodał jeszcze ciszej.

— Dziewczyna — powtórzył pochylający się nad nim siedemnastolatek. Przesunął dłonią po krótko ostrzyżonej głowie i wyprostował się. Minę miał taką, jak gdyby poruszono temat fizyki kwantowej. — Ładna?

— Nieee. — Szatyn pokręcił głową. — To znaczy, nie wiem, nie w tym rzecz. Ona… — Skupił się, próbując przypomnieć sobie szczegóły. — Mogła mieć jakieś osiem, dziewięć lat. I była… — zawiesił głos.

— No? — zapytał chłopak w okularach, gdy cisza się przedłużała.

— Martwa.

Chłopcy przez chwilę patrzyli na siebie, skonsternowani, aż młodszy machnął ręką.

— Dobra, posuń się. Zasłaniasz mi słońce, yo. — Położył się z powrotem, a jego kolega mruknął z dezaprobatą, jednak odsunął się na bok, obserwując, jak ten wygrzewa się na dachu. Chrząknął, zerkając na zegarek.

— Jest za piętnaście trzecia — poinformował, na co szatyn tylko ziewnął.

— No to mamy jeszcze piętnaście minut! — zawołał wesoło i wcale nie wyglądało na to, że zamierza się pospieszyć.

— Ostatnio zaspałeś — przypomniał mu przyjaciel. — To dlatego muszę cię przypilnować.

— Yo tam, trochę mi się przysnęło.

— Znowu — mruknął starszy z chłopców. — Wywalą cię.

— Nie zrobią tego. — Szatyn odsłonił zęby w pewnym siebie uśmiechu. — Jestem zbyt zdolny, żeby ze mnie zrezygnowali.

Okularnik nic nie odpowiedział. Może i było to dość zarozumiałe stwierdzenie, ale i nie całkiem bezpodstawne. Sam widział, co potrafi. Do tego szybko się uczył, był sprytny i umiał zachować zimną krew. A miał dopiero piętnaście lat. Nie wykopią kogoś z takim potencjałem, tylko dlatego, że jest leniwy i ucina sobie drzemki gdzie popadnie. Nad tym można pracować. Można go wyszkolić. Zrobić z niego profesjonalistę. O to w tym przecież chodziło.

— Dobra, ale już chodź — zgodził się wreszcie, trochę dla świętego spokoju, trochę naprawdę przyznając mu rację.

— Yo. Jeszcze pięć minut.

Siedemnastolatek poprawił okulary, żeby się upewnić, czy dobrze leżą na grzbiecie nosa, a potem złapał leniwego kolegę za nogę i zaczął go wlec w stronę drabiny.

 




 

 

Nocną ciszę rozdarł cienki krzyk. Trwał, dopóki ciemności nie rozjaśniła nocna lampka, a ciepłe ramiona brata nie objęły wyrwanej z koszmarnego snu dziewczynki.

— Tatooo! Tam się paliii, silnik się paliii! — łkała, a łzy wielkie jak grochy spływały po jej policzkach.

— Ciii, Crushy, to ja, Zack.

— Nieee, oni cię zabiliii! Widziałaaam, tamten chłopiec… — Pociągnęła nosem, patrząc ponad ramieniem brata w jakiś punkt na ścianie. — On… Leciał. Samolotem. Tym ze śmigłem. Szukali cię, a potem… Zaaacky! Zabili Zacka! Mamooo! Ch-chcę do maaamyyy…!

— Rodziców nie ma w domu, pojechali do Junon, pamiętasz? Ale ja jestem, zobacz! — Chłopak odsunął od siebie siostrę na wyciągnięcie ramion, tak żeby mogła dobrze mu się przyjrzeć. Ciemna grzywka wpadała mu do oczu. — Nic mi nie jest, widzisz? — Potrząsnął głową, żeby odrzucić włosy. — A mali chłopcy nie latają śmigłowcami. — Uśmiechnął się. — Crush, to był tylko zły sen.

Dziewczynka wciąż pociągała nosem. Nie wydawała się przekonana.

— Ale to nie był taki mały ch-chłopiec — oznajmiła już dużo spokojniej, choć jej oczy wciąż lśnilły od łez. — B-był straszy niż ty. I miał kłopoty… To przeze mnie.

— Crushy, uspokój się. Helikopter pilotować może tylko dorosły. Czy on był dorosły?

— N-Nie. Jeszcze nie…

— Więc nie masz czego się bać. To tylko głupi sen. — Zack przekrzywił głowę, zaglądając dziewczynce w oczy i uśmiechając się pokrzepiająco. — Ok?

— Ok, ale…

— No?

— Zostaniesz ze mną?

— Pewnie.

Dziesięcioletni Zack Fair otulił młodszą siostrę kołdrą i położył się obok, wsuwając ręce pod głowę.

— Czemu rodziców tak często nie ma w domu? — zapytała Crush smutnym tonem.

— No wiesz, taką mają pracę. Tu w Gongadze ciężko prowadzić handel, muszą wyjeżdżać do większych miast. Ale nic się nie martw! Zamknąłem drzwi na łańcuch, tata powiadomił naszych sąsiadów, że jesteśmy sami, a mama zostawiła w lodówce tyle jedzenia, że starczyłoby nawet na tydzień!

Mina Crush trochę się rozpogodziła.

— Postaraj się zasnąć, dobra? — zasugerował Zack. — Jest środek nocy. — Sam szeroko ziewnął. Jego siostra skinęła głową, naciągnęła kołdrę pod sam nos i zamknęła oczy. Po chwili je otworzyła.

— Zacky? — wyszeptała.

— Tak? — odpowiedział sennie Zack.

— Ten chłopak… Ten co mi się śnił…

— Co z nim?

— On… Był z tego miejsca, o którym ciągle mówisz.

— Był SOLDIERem?

Crush zmarszczyła brwi, zastanawiając się.

— Nie, ale… — Wyśliznęła się z łóżka i pobiegła do szafki przy oknem. Wygrzebała z niej ulotkę, z którą wróciła do bratu i pokazała mu widniejące na niej logo.

— To było na śmigłowcu, w którym się rozbił. I numer dziewięć.

Zack również zmarszczył brwi i przez chwilę rodzeństwo wyglądało niemal jak dwie krople wody.

— Dobra. Jak już Shinra mnie zatrudni, będę miał na niego oko. — Poczochrał włosy Crush, co wywołało u niej niegłośny wybuch śmiechu. — A teraz wracaj pod kołdrę. Opowiem ci coś na dobranoc.

— Okay! — Crush ochoczo posłuchała brata. — O czym?

— To będzie opowieść o prawdziwym bohaterze.



 



 



[09] – ten numer, kanciastą czcionką, białą farbą namalowany był na ciemnym szaro-zielonym tle maszyny, która tego dnia miała po raz pierwszy wbić się w powietrze. Z tyłu, na siedzeniu pasażerów drzemał nastolatek. Nie śnił o niczym przyjemnym.

Kule świstają. Przelatując obok, zwalniają tempo. Ja też zwalniam. Zerkam za jednym z naboi, widzę go kątem oka, złota łuska, blik światła, obracam się za nim, długi czerwony ogon włosów porusza się za mną jak kometa.

Za mną? Czy to ja?

To nierealne, ale dostrzegam w łusce swoje odbicie. Wiem, że to sen i że patrzę na  samego siebie. Jestem starszy. Inny. Symetryczne czerwone rozcięcia na policzkach, pod oczami. Nie mogę się dłużej przyjrzeć. Kula nabiera prędkości, znów pospiesznie mknie do celu, wraz z innymi kulami. Większość z nich chybia, u diabła, to cała salwa! Kilkanaście sięga celu. Znów w zwolnionym tempie patrzę, jak wnikają w ciało dziewczyny.

Chłopaka.

Dziewczyny.

Mężczyzny?

Kobiety.

Rodzeństwa.

Jedna po drugiej, powoli zagłębiają się w pierś. Czarny, gruby półgolf wchłania nieśmiało pojawiającą się krew, która wkrótce mocniej nasącza materiał. Kule są bezlitosne. Rozrywają tkanki. Buszują wewnątrz ciała, nieodwracalnie uszkadzając narządy. Niektóre przelatują na wylot. Inne trafiają w ramię, udo, muskają skroń, szyję. Tryskają drobinki krwi.

Dziewczyna, która raz jest swoim bratem, raz sobą, upada. Czarne, niedługie włosy szarpie wiatr niezgody. Może wtedy, gdy to się stanie, będę miał uczucie deja vu. Nadejdzie jak zwykle za późno, gdy wydarzenia, którym można by spróbować zapobiec, już będą się działy. Nie będzie czasu. Nie przypomnę sobie, gdy zobaczę ją po raz pierwszy. Nie rozpoznam w niej dziewczynki ze snu. Będzie mieć inny kolor włosów, inny wyraz twarzy. I martwego brata.

— Panie Sinclair, nie przeszkadzamy panu? — Głos, który go wyrwał ze snu nie był donośny, ani drażniący, jednak miał w sobie coś takiego, że docierał wyraźnie, nawet przez warstwę snu. Nastolatek drzemiący w śmigłowcu natychmiast się ocknął. Mrużył wciąż zaspane oczy, trzepocząc powiekami, aż rozpoznał w stojącym wraz z SOLDIERami syna prezesa Shinry. Momentalnie oprzytomniał i wyskoczył z maszyny.

— Yo! — Zasalutował, prostując plecy. — To znaczy… Sir!

— To ciebie szkolą na pilota? — zapytał blondyn.

— Tak jest, sir. Będę najlepszym pilotem Shinry!

— Czyżby. — Młody Rufus Shinra patrzył na niego z góry, niezbyt dobrze ukrywając kpiący półuśmiech. — Cóż. Na razie niczym się nie wyróżniasz. Poza brakiem profesjonalizmu.

Szatyn poczerwieniał. Zacisnął usta i w milczeniu patrzył, jak dziedzic Shinry wraz ze swoim osobistym pilotem wsiada do helikoptera, więcej nie zaszczycając go spojrzeniem. 

Do końca dnia nie mógł pozbyć się złości i poczucia zażenowania. Niczym się nie wyróżnia? On niczym się nie wyróżnia?!

Pierwsze co zrobił tego dnia, gdy tylko szkolenie się zakończyło, to udał się do sklepu. Wciąż wściekły, zatrzymał się na dziale z kosmetykami, omiatając półki spojrzeniem. Nie namyślał się długo. Zamierzał się wyróżnić i to jak cholera. Złapał pudełko czerwonej farby do włosów i przyglądał mu się, marszcząc mocno brwi. W końcu się uśmiechnął. Może być, yo. Będzie mu pasować. Tak samo jak tytuł cholernego profesjonalisty. Bo zamierza nim być. Zawsze. Bez względu na wszystko. Nieważne, jakie kłopoty nadciągną.





                         

 

 

 



2 komentarze:

  1. Lubie twój styl pisania, tak się płynie od zdania do zdania, od akapitu do akapitu i jest miło i przyjemnie, a potem jak coś jebnie i jest akcja :D

    O kurcze to ten sen z małą Crush był. Intrygujące. Chyba nie zdarzyło ci się wracać wcześniej do czasów jej dzieciństwa.

    Ależ emocje i te opisy. Wow.
    I to przebudzenie przez Rufusa, pojechał mu trochę, ale najwyraźniej tego potrzebował. Czerwona farba? haha wiec tak to się zaczęło :)

    chce więcej , jak zawsze.

    Yo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    O rany. Bardzo plastyczne, mocne opisy tych snów, nawet mi się przerażenie Crush udzieliło! No takiego podziałania na emocje czytelnika to ja nie liczyłam, świetna robota!
    Podoba mi się to płynne przechodzenie między fragmentami, nie mam poczucia, że coś zostało pominięte. Ładnie wyszło.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń