Kaja regularnie przypomina mi o tej serii i to zmotywowało mnie, by do niej wrócić. No i stęskniłam się sama za tym jednookim pojebem. So. Come whatever may. Polecam nutkę do tego.
Śniła o przyjemnych rzeczach. Niezbyt konkretnych,
ale ciepłych, bezpiecznych. Nawet wtedy, gdy zamieniały się w węże i pełzły po
jej ciele, wysuwając długie, wilgotne, różowe języki. Kłębiły się, kotłowały i
rozstępowały, gdy pojawiał się ich przywódca. Czy węże mają samca alfa? Hashire
tego nie wiedziała. Zdarzało jej się oglądać programy przyrodnicze i choć nie
pamiętała, czy mówiono w nich coś o stadnym życiu węży, w jej snach
najwyraźniej ono istniało. I kiedy pojawiał się największy z nich, łypiąc na
nią jednym okiem, Hashire się nie bała. Nawet gdy jego gładkie, wężowe ciało
coraz mocniej ją obejmowało, a sploty stawały się coraz ciaśniejsze.
Close
your eyes and sleep
Ignore all the burdens that you keep
— Yakuza, pobudka!
Hałas i ostre, oślepiające światło, rozrywało gęstą
ciemność, w której nie widziałaby nawet własnej dłoni, gdyby tylko swobodnie
mogła ją przed siebie wyciągnąć.
Zdrętwiałe ciało zaprotestowało, gdy odrywała bark
od podłogi. Jęknęła, kiedy sanitariusz złapał ją za łokieć, ciągnąc w górę.
— No już, wstawaj.
Stanęła na nogach, które szybko się pod nią ugięły.
— Kurwa mać. — Mike złapał ją mocno za przedramię.
— Nie denerwuj mnie, radzę ci — warknął, popychając kobietę przed sobą. —
Wyłaź.
Jarzeniowe światło na korytarzu raziło jeszcze
mocniej. Hashire mrużyła oczy, pochylając głowę i patrząc w podłogę, ale biel
kafelek urażała równie mocno. Głowa zaczynała pulsować, żołądek się kurczył.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła. Ile czasu spędziła w izolatce? Mogła to
być noc albo kilka dób. Skoro Mike był już w całkiem dobrej formie, to chyba
trzymali ją tu więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Może raczej trzy dni.
Pamiętała zastrzyki, a potem już tylko te sny. Ale przecież nie mogli jej tyle
głodzić. Prawda?
— Stój. — Mike zatrzymał się przed drzwiami
gabinetu lekarskiego, w które zastukał, a gdy rozległo się „proszę”, otworzył
je, wepchnął Hashire do środka i zaraz za nią je zamknął.
Zmrużone oko, tak ciemne, że niemal czarne,
bezustannie wpatrywało się w klawiaturę, po której przemykały zwinne dłonie.
— Mmm, Kiryu-san… — odezwał się niepewnie siedzący
przy komputerze młody chłopak, nie odrywając wzroku od ekranu. — Możesz poprosić
kolegę, żeby nie patrzył mi ciągle ręce?
Kiryu westchnął, położył dłoń na ramieniu Goro Majimy
i zdołał odciągnąć go na bok.
— Daj mu pracować — poprosił, a Goro skrzywił się
niecierpliwie.
— Ile to jeszcze potrwa? — syknął. — Wiesz, ile
czasu szukałem jakiegoś śladu?
— No to chyba jeszcze chwila cię nie zbawi —
zauważył Kiryu, a Majima w odpowiedzi skrzywił się jeszcze bardziej. — Ten
chłopak, wiesz kim jest?
— No, hakerem, tak? O to cię prosiłem, żebyś
załatwił mi cholernego hakera, który ma we łbie trochę oleju.
— To Kugo, syn Florysty. Chyba kojarzysz, że
Florysta zhakował każdą kamerę w mieście i prowadził w podziemiach Kamurocho
cały kompleks monitoringowy?
Majima mruknął coś niezrozumiałego i wyraźnie się naburmuszył.
Założył ręce z tyłu i zaczął niespokojnie spacerować po pomieszczeniu. Gdyby
jego marynarka miała inny wzór, niż wężowy, jeszcze bardziej przypominałby
miotającego się po klatce tygrysa.
— Mmm… coś mam — oznajmił niedługo potem Kugo, na
co obaj yakuzi stanęli za jego plecami, intensywnie wypatrując w szeregi
migających cyferek i migoczących na wirtualnej mapie punktów, które wyświetlały
się na ekranie laptopa. — Numer zarejestrowano w Ameryce.
Majima czekał na dalsze informacje ze złaknionym
wyrazem twarzy, a kiedy cisza się przedłużała, wybuchnął:
— Zajebiście! Akurat tego, że ten zjeb Kyoushi
wywiózł ją za granicę to się, kurwa, domyślałem! Może jakiś kon…
— Stan Luizjana. Nowy Orlean. Gdzieś na
przedmieściach. — Głos Kugo brzmiał marudnie, zupełnie jakby chłopak nudził
się, wykonując zadanie. Takim samym tonem można było dyktować listę zakupów. Ale
bez względu na to jak bardzo nieciekawie przekazywałby informację, nie
straciłby zainteresowania Majimy, który teraz ściskał mocno oparcie jego
krzesła. — Prawdopodobnie uda mi się ustalić dokładny adres.
Palce Majimy pobielały, gdy zacisnął dłonie na
oparciu jeszcze mocniej, jednak w żaden inny sposób nie dał po sobie znać, że
umiejętności chłopaka zrobiły na nim wrażenie. To było tylko wykończenie
dzieła, które sam rozpoczął, pozorując własną śmierć, a następnie przekupując
lub szantażując redaktorów największych mediów, by zrobiło się o tym głośno.
Potem wystarczyło czekać na efekt. Gdziekolwiek była Hashire, jeśli tylko żyła,
musiała się o tym dowiedzieć. I nie mogła tego zignorować. A nawet jeśli ta
wiadomość by do niej nie dotarła, nie było mowy, żeby nie usłyszał o tym Jiro
Kyoushi. Wówczas nie miałby dłużej powodu, by ukrywać gdzieś córkę – a tak
właśnie według domniemań Goro było.
— Może jeszcze zajrzymy komuś przez okno? — rzucił
kpiąco.
Na twarzy Kugo pojawił się tajemniczy półuśmiech.
Po chwili wrócił do środowiska windowsa, odpalił przeglądarkę i wpisał
współrzędne, a na ekranie pojawiła się mapa. Chłopak scrollował miejsce
oznaczone czerwoną pinezką, aż obiekt się powiększył i mrużący oko Majima mógł
sam zobaczyć, czego się doszukali.
— Co za skurwiel… — mruknął z nienawiścią,
prostując plecy.
— Przecież udało mi się namierzyć numer — mruknął
nadąsany Kugo.
— Nie ty! — Majima machnął ręką. — Mój teść.
Kugo wymienił niepewne spojrzenie z Kazumą. Kazuma nieznacznie
pokręcił głową. Nie pytaj, mówiły jego oczy. Nie chcesz wiedzieć.
Jiro Kyoushi nigdy nie uznałby kogoś takiego jak Goro
za członka rodziny. Nie chodziło tylko o różnicę wieku, która wystawiałaby Jiro
na pastwę nieprzychylnych komentarzy, z których „czy ty i facet twojej córki nie
jesteście w podobnym wieku?” byłby jednym z łagodniejszych. Oprócz tego
aparycja Majimy również pozostawała wiele do życzenia. Ekscentryczny ubiór,
fryzura, brak oka i zasłaniająca go opaska… Kyoushi porównałby go do
śmietnikowego kundla, któremu życie dało nieźle w kość. Nie takiej partii
chciałby dla pierworodnej. Gdyby aspektów fizjonomicznych było mało, pozostawały
jeszcze kwestie społeczne. Fakt, że potencjalny kandydat na zięcia należał do
yakuzy, był zasadniczym czynnikiem dyskwalifikującym. Dlatego uchronił swoją
córkę przed dalszym przebywaniem w towarzystwie ludzi tego sortu. Tym samym wypowiedział Majimie
wojnę.
Come
whatever may
They could never harm you anyway
Wojna była raczej zimna, jako że gdy Majima tylko
pozbierał się do kupy po postrzale, nie mógł znaleźć nikogo, na kim mógłby się zemścić.
Firma farmaceutyczna, której dyrektorem był Jiro, miała swoją siedzibę w
Ameryce. Ciężko przewieźć armię yakuzy na inny kontynent, ale Majimie się to
udało. Jednak pod każdym z adresów, które udało im się znaleźć, zastawali tylko
opuszczone biura. Jak takiemu koncernowi udało się w tak krótkim czasie zwinąć
żagle? Do tego Majima nie mógł dojść. Choć brał pod uwagę, że to od zawsze
mogły być fikcyjne. Im więcej dowiadywał się o „Mayako” tym bardziej firma wydawała
się być nie koncernem, a kartelem.
— Dobra robota, chłopaku. — Goro poklepał hakera po
ramieniu i zaraz potem zaczął szaleńczo chichotać. — Jedziemy na wycieczkę do
psychiatryka! — zawołał jeszcze zanim wyszedł. Nie przestawał się śmiać.
— Zawsze wiedziałem, że w końcu tam skończy —
westchnął Kiryu, wychodząc za nim.
— Skąd miałaś clonazepam? — Lekarz zsunął okulary
na czubek nosa, otwierając skoroszyt. Czubkiem długopisu wodził po sporządzonych
wcześniej zapisach.
— Z dupy.
— Yhym… — Lekarz nie oderwał wzroku od notatek. —
Ukradłaś go pielęgniarzowi?
Tym razem Hashire nie odpowiedziała. Poprzestała na
posyłaniu lekarzowi morderczego spojrzenia, ale on nawet nie podniósł na nią wzroku.
Cisza się przedłużała, rozpraszana cykaniem wiszącego na ścianie staromodnego
zegara i mlaskaniem, które rozlegało się, gdy Hashire oblizywała spierzchnięte
usta.
— Napijesz się czegoś? — zaproponował lekarz, rzucając
na pacjentkę krótkie spojrzenie.
— Whisky z lodem, dziękuję.
— Widzę, że humor ci dopisuje. — Tym razem psychiatra
poświęcił jej więcej uwagi. Odłożył długopis, splótł palce na wysokości
przepony i obserwował dziewczynę, która parsknęła na jego słowa.
— No, kiedy nie siedzi się w całkowitej ciemności,
bez jedzenia i dostępu do świeżego powietrza, to od razu robi się człowiekowi jakoś
lżej na duszy.
Rzeczywiście przejaśniło jej się w głowie.
Początkowe skołowanie, które czuła po wyjściu z izolatki, nawet osłabienie, ustępowało
pod napływem starego, znajomego gniewu, który zawsze dodawał jej sił.
— Rozumiesz, że to było konieczne. — Pytanie nie
zabrzmiało jak pytanie, dlatego nie otrzymał odpowiedzi. — Stworzyłaś
zagrożenie. Zaatakowałaś sanitariusza.
Między brwiami Hashire pojawiła się zmarszczka.
Niezbyt głęboka, ale lekarz ją zauważył.
— Nie pamiętasz tego epizodu? — Znów przyjrzał się
notatkom. — To nie byłby pierwszy raz, kiedy czegoś nie pamiętasz, prawda?
— Czego nie pamiętam, pamiętam. Wszystko pamiętam —
obruszyła się Hashire, ale nie trzeba było kończyć psychologii, żeby
zorientować się, że kłamie.
— Tak? — Doktor zamknął skoroszyt i splótł palce,
trzymając na nim dłonie. — To może opowiesz mi, co się wydarzyło, zanim tu
trafiłaś?
Hashire zagryzła wargę. Chwilę myślała.
— Byłam w pracy. — Wzruszyła ramionami. — Robiłam
to, co zwykle.
To czego chciał ojciec.
— Czy wydarzyło się tego dnia coś szczególnego?
— Nic. — Odpowiedź padła zbyt szybko.
— Dobrze. Czy mógłbym teraz zapytać o to samo
Erish?
— Kogo, kurwa?
Lekarz tylko się uśmiechnął i wstał. Podszedł do
staromodnego gramofonu i nastawił płytę, po czym wrócił na miejsce i uważnie
przyglądał się pacjentce.
Kiedy rozległy się pierwsze nuty, Hashire
zesztywniała. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. W głowie coś zatrzeszczało.
Zupełnie jakby gramofonowa igła drapała po jej czaszce. Jakby coś chciało
zrobić sobie miejsce.
To coś dobijało się do niej. Musiała to wpuścić.
Stirrings
in the wind
Resonates a whisper from within
Klasyczna wersja piosenki wybrzmiała do końca. Płyta
wciąż się obracała, trzeszcząc miękko pod igłą.
— Czy… — Lekarz zastanowił się jak skonstruować
pytanie. — Czy zjawiasz się tylko wtedy, gdy słyszysz tę piosenkę?
— Hm? — Hashire wydęła zabawnie usta. — Jaka
piosenka?
Lekarz westchnął.
— A znasz jakąś?
— Piosenkę?
— Piosenkę.
— Hmm… — Dziewczyna przekrzywiła głowę. — Kiedyś
znałam jedną… — Zamyśliła się na dłuższą chwilę, próbując nucić. — To chyba
była kołysanka — stwierdziła w końcu. — Na pewno było tam coś o słodkich snach…
Uśmiech na twarzy psychiatry nieco się pogłębił.
— Tak… — Pokiwał głową, kołysząc się nieco w
krześle. Postukiwał w blat końcówką długopisu, zastanawiając się, jak ją
podejść. Miał już wcześniej do czynienia z podobnymi przypadkami, ale jak dotąd
żaden pacjent nie budził w nim niepokoju. Ale te oczy były zbyt jasne, zbyt długo
wpatrywały się w niego bez mrugnięcia, źrenice zwężały się za bardzo jak na
panujące warunki. W tym odmiennym stanie, dziewczyna niemal bezustannie
utrzymywała kontakt wzrokowy, w ten dziwny sposób, że wydawało się, jakby jednocześnie
patrzyła mu prosto w oczy i gdzieś przez niego. Jakby widziała na wylot i przyglądała
się czemuś, co dostrzegą tylko ona. To sprawiało, że czuł się nieswojo. Jej
oczy.
Warnings
from afar
Telling you to heed the morning star
— Przychodzę zawsze w gniewie — odezwała się niepytana,
wpatrując się w doktora. — Przychodzę, gdy docieramy do granic.
Lekarz zmarszczył brwi. Dopiero po chwili
zorientował się, że to odpowiedź na wcześniej zadane pytanie.
— Granic?
— Granic.
— Jakich granic? — próbował pociągnąć temat
psychiatra.
— Tych, których ona boi się przekraczać. — Jej oczy,
jak dwie latarnie, zdawały się emitować dziwnie zamglone światło.
— Ty się nie boisz?
— Ja ich nie widzę. — Uśmiech na twarzy Hasire i
zwężone do rozmiaru maleńkich kropek źrenice.
— To dlatego utopiłaś swojego współpracownika w
ługu sodowym?
— To nie był nasz współpracownik.
— Nie?
— Nie.
— A kto to był?
— Współpracownik naszego ojca. — Dziewczyna nie
zmieniła pozycji, jedynie delikatnie poruszyła rękami, których nadgarstki
krępowały skórzane bransolety, przytrzymując je nieruchomo. — Żałuję — dodała
po chwili.
— Że go zabiłaś?
Hashire uśmiechała się smutno.
— Że to nie był ojciec.
Woda w zbiorniku przypominała stary olej
silnikowy, do którego ktoś wrzucił resztki z obiadu. Na powierzchnię wypływały
tłuste oka rdzy, a tworzące się pojedyncze bąble pękały z nieprzyjemnym
mlaskiem. Jiro Kyoushi, po tym jak jeden z roztrzęsionych pracowników
laboratorium zadzwonił bezpośrednio do niego, prosząc, by jak najszybciej
przyszedł na dział produkcji, stał i z niedowierzaniem patrzył na to, co
pozostało z laboranta. W jego głowie wciąż brzmiały konwulsyjne krzyki, wciąż
widział ślizgające się po ścianach zbiornika palce, żywcem obierane ze skóry, z
mięśni, aż mogli usłyszeć stukot zderzających się z metalem kości. Człowiek
rozpuszczał się na jego oczach. Nie mogli mu już pomóc. Nawet nim wstrząsnął
ten widok, a jego córka, ta sama, która doprowadziła do tej tragedii,
przyglądała się śmierci z nieprzytomnym uśmiechem na twarzy.
The end
is what you fear
The
scent of embers lingers in the air
— Dlaczego to zrobiłaś — zapytał przez
zaciśnięte zęby.
— Powiedział, że nie podobają mu się moje
tatuaże. — Hashire wzruszyła ramionami.
— To jest powód, żeby kogoś zabić?!
— Tato — Hashire zwróciła na niego szeroko
otwarte oczy; uśmiech nie znikał z jej ust — zabijałeś z dużo bardziej błahych
powodów.
— Nie w taki sposób!
— Może to jest twój problem? — zastanowiła się,
przechylając głowę. — Może brakuje ci wyobraźni.
Jiro spoliczkował córkę. Twarz Hashire nakryła
się włosami.
— Nie sądzę — wysyczał z nienawiścią. — Stworzyłem
ciebie. — Jego nozdrza falowały. — Potwora.
Waking
from the dream
Witnessing the smoke that’s rolling in
Obudziła się z pulsującym bólem głowy, co ostatnio
zdarzało się coraz częściej. Odkąd wypuścili ją z izolatki, podwoili porcje
leków i dbali o to, żeby je zażywała. Zwłaszcza Mike przykładał się do swoich obowiązków
względem niej nadzwyczaj sumiennie. była pewna, że gdyby odmówiła przyjęcia
lekarstw, on gotów był wsadzić je do jej gardła osobiście.
Poruszyła dłońmi, ale ruch był ograniczony.
Skórzane paski obejmowały ciasno jej nadgarstki. To tez zdarzało się coraz
częściej, choć Hashire nie pamiętała, by jeszcze kiedyś zachowała się
agresywnie.
Pokój wypełniał mrok i lekka, niebieska poświata wpadającej
przez okratowane okna nocy. Choć bardzo się starała, nie mogła już zasnąć.
Przeleżała do rana, wodząc oczami po bezbarwnym suficie. Czuła się więźniem we
własnym ciele. Ale przynajmniej mogła poruszać palcami, za czym wkrótce miała
zatęsknić.
Gdy na korytarzu rozległy się pierwsze odgłosy rozpoczynającego
się dnia, spojrzała z ciekawością na drzwi. Pozostawały zamknięte, ale i tak
wpatrywanie się w nie i wyobrażanie sobie, co się dzieje za nimi, było
ciekawsze niż otaczające ją puste ściany. W brzuchu jej burczało i miała
nadzieję, że wkrótce ktoś do niej zajrzy, ale wolała się o to nie dopominać. Nie
wiedziała, kto ma dzisiaj dyżur, a jeśli był to Mike, na pewno mu się nie
spodoba, że krzyczy. Będzie miał powód, by zostawić ją przypiętą do łóżka na
resztę dnia i być może okaże na tyle łaski, by kazać nakarmić ją jakąś
bezsmakową papką.
Czekała, ale nikt nie przychodził. Może o niej
zapomnieli? Zaczynała się niecierpliwić. Dochodzące zza drzwi odgłosy
wskazywały, że życie w psychychiatryku toczy się już na pełnych obrotach i nic
nie wskazywało na to, by coś nie przebiegało tak jak zwykle. Podnosiła głowę
raz po raz, gdy ktoś przechodził obok pokoju, przeciwko czemu protestowały
nadwyrężone mięśnie karku. Kiedy wydawało jej się, że minęło popołudnie,
postanowiła jednak się przypomnieć.
You see
the wall how it’s getting higher
You want
to fight but you’re all divided
— Halo?! Czy ktoś może tu podejść? Halo! —
zawołała, napinając w złości ciało, ale i tak nie mogła się podnieść. Szybkie
kroki na korytarzu i cień pod drzwiami świadczyły o tym, że ktoś do nich
podbiegł.
— Hal…
— Cicho! — rozległo się w szparze między drzwiami a
podłogą. — On tylko na to czeka!
— Kyle? — Poznała jego głos. — Co się dzieje?
— Jest bardzo mało personelu i…
— Mike jest w pracy?
— Jest. — Krótka, ciężka cisza. — Zdaje się, że coś
kombinuje. Lepiej żebyś…
— Hej! Ty tam! Odsuń się od tych drzwi! —
rozległo się wołanie z dala. — Co tam kombinujecie? — głos rozbrzmiał bliżej, towarzyszył
mu brzęk obijających się o siebie kluczy.
— Nic nie robię — bronił się Kyle. — Tylko
przechodziłem.
— Tak? — Cienie pod drzwiami tańczyły. — Odsuń się.
— Ale…
— Zejdź mi z drogi, do cholery.
Klucz w zamku zagrzechotał, drzwi się otworzyły i
wszedł przez nie Mike. Hashire przez sekundę widziała też zaniepokojoną twarz Kyle’a,
który próbował zajrzeć do środka, zanim drzwi trzasnęły przed jego nosem.
— Cześć, yakuza — przywitał się, przekręcając zamek.
To i wyraz jego twarzy mocno Hashire zaniepokoiło. — Czekałem, aż zawołasz.
— Nie wołałam cię — zaprzeczyła Hashire, zaciskając
bezwiednie pięści.
— Nie? — Mike
zrobił zawiedzioną minę. — No ale jak już się tu pofatygowałem, to zostanę na
chwilę, co ty na to? — Przysunął sobie krzesło do jej łóżka i usiadł na nim
okrakiem.
— Czego chcesz? — Pod wpływem ciszy i spojrzenia
sanitariusza Hashire coraz bardziej się denerwowała. — Mam cię przeprosić? O to
chodzi?
Mike zaśmiał się krótko.
— Przeprosić — powtórzył, zdając się to rozważać. —
Nie. Nie potrzebuję twoich zasranych przeprosin. — Zbliżył się, jego twarz
zawisła tuż przy twarzy dziewczyny. — Chcę tylko, żeby taka sytuacja już więcej
się nie powtórzyła.
— OK — zgodziła się Hashire. Zdobyłaby się nawet na
przeprosiny, gdyby to miało zagwarantować, że Mike da jej spokój, choć nie
sądziła, żeby tak było. A jednak Mike sięgnął do jej ręki i odpiął krępujący ją
pasek.
— OK? — zapytał cicho, oswobadzając ją z pozostałych
bransolet. — Mam ci po prostu uwierzyć na słowo?
Dlaczego ją uwalniał, jeśli nie wierzył w to, co mówi?
Coś było mocno nie w porządku. Hashire zrozumiała co, gdy spróbowała poruszyć
kończynami.
— Już zaczyna działać? — Mike dostrzegł, że Hashire
wytrzeszcza oczy, wodząc rozbieganym spojrzeniem po swoim ciele, jakby w ten
sposób mogła zmusić je do ruchu. — Chciałem, żebyś poczuła, jak to jest, gdy
ktoś z Nienacka wciśnie w ciebie środek zwiotczający. — Dopiero teraz
dostrzegła w jego ręce strzykawkę. Nie miała pojęcia, kiedy jej coś podał. Może
gdy szarpnął paskiem? Może nie zakuła ją sprzączka.
— Jak już wspomniałem, słowa wariata nie są dla
mnie wiele warte — zdradził Mike, wyciągając kolejną strzykawkę. — Dlatego
zamierzam się upewnić, że już więcej nikogo nie zaatakujesz…
Z końcówki igły trysnęło kilka kropel substancji,
gdy pielęgniarz nacisnął tłok, a Hashre mogła się tylko przyglądać jak się
zbliża. Jej umysł pozostał świadomy, lecz ciało było sparaliżowane.
It’s
like a web there is no escape from
It’s got
you trapped and you long for freedom
— Czemu jest tak cicho?! — Nagłe uderzenie w drzwi
wystraszyło Mike’a, który wyprostował się gwałtownie, ze złością na nie
zerkając. — Hashire! Co tam się dzieje?! — Kyle dobijał się do pokoju, jakby
wyczuwał, że dzieje się coś złego.
— Spadaj stąd albo załatwisz sobie tydzień
izolatki!
— Nie ma mowy! Nie odejdę, dopóki nie usłyszę
Hashire! — Kyle nie ustępował. Mike krzyczał. Drzwi łomotały. Ściany się
trzęsły. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Nagły huk na chwilę zagłuszył wrzaski. Mike odsunął
się od łóżka i podszedł do drzwi.
— Co żeś, kurwa, zrobił?! — zawołał, szukając
kluczy. Odłożył je na szafkę obok łóżka, Hashire widziała je kątem oka, ale nawet
gdyby chciała, nie mogła mu tego podpowiedzieć.
— To nie ja! — zakrzyknął Kyle. — Hashire, żyjesz?
— nie ustępował. — Hashire! Ktoś się właśnie… O kurde.
— Co tam się wyprawia?!
Teraz zrobiło się cicho także za drzwiami. Mike
wpadł w szał. Ściągnął biały kitel i cisnął nim o podłogę. Dopiero wtedy rozejrzał
się po pomieszczeniu, a jego wzrok padł na szafkę. Prędko wcisnął odpowiedni
klucz w zamek i otworzył drzwi, trzymając w pogotowiu strzykawkę, lecz zanim
się nią zamachnął, silna dłoń w skórzanej rękawiczce zacisnęła się na jego
gardle.
— Co zamierzałeś z tym zrobić, hm? — zapytał znajomy
głos i zaraz potem Hashire zobaczyła coś więcej niż tylko ramię we wzorzystej,
wężowej marynarce. Do pokoju spokjnym, pewnym krokiem wszedł mężczyzna o jednym
oku i czarnych jak smoła, ekstrawagancko ściętych włosach. — Chciałeś zrobić
krzywdę mojej dziewczynie? — Niebezpieczne nuty w jego głosie wkomponowały się
w kaszel, który wydobywał się z gardła duszącego się sanitariusza. —
Dziewczynie yakuzy? — Czarne oko otwarło się szerzej, zęby mężczyzny zagryzały
od wewnątrz wargę, nozdrza falowały. Opuszczona dotąd pięść nabrała pędu i
zderzyła się z twarzą Mike’a. Raz. Potem drugi. I jeszcze kilka razy. Aż
pokryła ją krew spływająca po jego twarzy. — Trzeba być ostatnim debilem. — Na
koniec Majima zabrał mu strzykawkę i uwolnił jej zawartość, wbijając igłę w jego
szyję. — A debile zawsze źle kończą.
Zostawił go wreszcie i wyprostował się, następnie
jego wzrok padł na łóżko i leżącą bez ruchu Hashire. Podszedł niepewnie, jakby
obawiał się, czy dziewczyna jest żywa, lecz mokre strużki łez, które wypływały
z jej oczu i gnały po skroniach, gubiąc się we włosach, rozwiały jego
wątpliwości.
— Shire-chan. — Prędko przysiadł na łóżku i
podniósł Hashire, zamykając ją w ramionach. — Znalazłem cię. — Wstał, nie
zwalniając uścisku i wziął na ręce jej bezwładne ciało. — Zabieram cię do domu.
It’s not
a world anyone could thrive in
Is this
the world we were meant to grow in?
Somebody
tell me where are we going?
Hej :)
OdpowiedzUsuńJa się może nie dopominam, ale wystarczyło mi przeczytać pierwszy akapit, by poczuć, jak bardzo stęskniłam się za tym światem i tymi bohaterami.
Jak zwykle odpowiedni język, dosadne opisy i sama zechciałam ruszyć na poszukiwania Hashire. Co z tego, że w psychiatryku? Ponoć ciągnie swój do swego...
W każdym razie retrospekcja wywołała u mnie ciarki i demoniczny uśmiech, Mike'owi skopałabym dupę, a z Majimą chętnie rozbiła ściany, mury i wszelkiego rodzaju naprute gęby.
Widzisz? Aż mi się w komentarzu trochę duch yakuzy udzielił, jej.
Jestem zachwycona, że wróciłaś do nich i dałaś kolejne sceny. Dziękuję!
Pozdrawiam.
Jak ja się stęskniłam za tą parą.
OdpowiedzUsuńDziękuję za powrót do serii.
Haha a kiedy Majima nie jest naburmuszony.
To Goro jest taki stary? No co ty . Ja myślałam że on mniej więcej w wieku Hasire jest ale wiadomo Azjaci, inaczej się starzeją.
No właśnie nikt nie będzie kradł Majimie ukochanej. Skandal kurwa. Dla teścia i jego rodziny źle się to skończy już na początku tekstu o tym wiem. Mhm. Strzeż się Jiro.
Ale że ja rodzinka w psychiatryku umieściła to lekka przesada. Hasire jest równie niebezpieczna jak Majima. Pamiętam co potrafiła odpierdalac.
No właśnie.... Tatuś ma przejebane z córeczką hahhah niech tylko go dorwie.
Majima i Hasire są jak Joker i Haley Queen 😅😅😅
Co za skurczysyn z tego Mike. Psychol największy z nich wszystkich.
Majima z odsieczą 💓💓💓 wiedziałam że ja uratuje.
Jezu aż się wzruszyłam na końcu.