Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 9 maja 2021

[98] YAKUZA: Come whatever may ~ Wilczy

 Kaja regularnie przypomina mi o tej serii i to zmotywowało mnie, by do niej wrócić. No i stęskniłam się sama za tym jednookim pojebem. So. Come whatever may. Polecam nutkę do tego.





 

Śniła o przyjemnych rzeczach. Niezbyt konkretnych, ale ciepłych, bezpiecznych. Nawet wtedy, gdy zamieniały się w węże i pełzły po jej ciele, wysuwając długie, wilgotne, różowe języki. Kłębiły się, kotłowały i rozstępowały, gdy pojawiał się ich przywódca. Czy węże mają samca alfa? Hashire tego nie wiedziała. Zdarzało jej się oglądać programy przyrodnicze i choć nie pamiętała, czy mówiono w nich coś o stadnym życiu węży, w jej snach najwyraźniej ono istniało. I kiedy pojawiał się największy z nich, łypiąc na nią jednym okiem, Hashire się nie bała. Nawet gdy jego gładkie, wężowe ciało coraz mocniej ją obejmowało, a sploty stawały się coraz ciaśniejsze.

Close your eyes and sleep
Ignore all the burdens that you keep

— Yakuza, pobudka!

Hałas i ostre, oślepiające światło, rozrywało gęstą ciemność, w której nie widziałaby nawet własnej dłoni, gdyby tylko swobodnie mogła ją przed siebie wyciągnąć.

Zdrętwiałe ciało zaprotestowało, gdy odrywała bark od podłogi. Jęknęła, kiedy sanitariusz złapał ją za łokieć, ciągnąc w górę.

— No już, wstawaj.

Stanęła na nogach, które szybko się pod nią ugięły.

— Kurwa mać. — Mike złapał ją mocno za przedramię. — Nie denerwuj mnie, radzę ci — warknął, popychając kobietę przed sobą. — Wyłaź.

Jarzeniowe światło na korytarzu raziło jeszcze mocniej. Hashire mrużyła oczy, pochylając głowę i patrząc w podłogę, ale biel kafelek urażała równie mocno. Głowa zaczynała pulsować, żołądek się kurczył. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła. Ile czasu spędziła w izolatce? Mogła to być noc albo kilka dób. Skoro Mike był już w całkiem dobrej formie, to chyba trzymali ją tu więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Może raczej trzy dni. Pamiętała zastrzyki, a potem już tylko te sny. Ale przecież nie mogli jej tyle głodzić. Prawda?

— Stój. — Mike zatrzymał się przed drzwiami gabinetu lekarskiego, w które zastukał, a gdy rozległo się „proszę”, otworzył je, wepchnął Hashire do środka i zaraz za nią je zamknął.

 

 

Zmrużone oko, tak ciemne, że niemal czarne, bezustannie wpatrywało się w klawiaturę, po której przemykały zwinne dłonie.

— Mmm, Kiryu-san… — odezwał się niepewnie siedzący przy komputerze młody chłopak, nie odrywając wzroku od ekranu. — Możesz poprosić kolegę, żeby nie patrzył mi ciągle ręce?

Kiryu westchnął, położył dłoń na ramieniu Goro Majimy i zdołał odciągnąć go na bok.

— Daj mu pracować — poprosił, a Goro skrzywił się niecierpliwie.

— Ile to jeszcze potrwa? — syknął. — Wiesz, ile czasu szukałem jakiegoś śladu?

— No to chyba jeszcze chwila cię nie zbawi — zauważył Kiryu, a Majima w odpowiedzi skrzywił się jeszcze bardziej. — Ten chłopak, wiesz kim jest?

— No, hakerem, tak? O to cię prosiłem, żebyś załatwił mi cholernego hakera, który ma we łbie trochę oleju.

— To Kugo, syn Florysty. Chyba kojarzysz, że Florysta zhakował każdą kamerę w mieście i prowadził w podziemiach Kamurocho cały kompleks monitoringowy?

Majima mruknął coś niezrozumiałego i wyraźnie się naburmuszył. Założył ręce z tyłu i zaczął niespokojnie spacerować po pomieszczeniu. Gdyby jego marynarka miała inny wzór, niż wężowy, jeszcze bardziej przypominałby miotającego się po klatce tygrysa.

— Mmm… coś mam — oznajmił niedługo potem Kugo, na co obaj yakuzi stanęli za jego plecami, intensywnie wypatrując w szeregi migających cyferek i migoczących na wirtualnej mapie punktów, które wyświetlały się na ekranie laptopa. — Numer zarejestrowano w Ameryce.

Majima czekał na dalsze informacje ze złaknionym wyrazem twarzy, a kiedy cisza się przedłużała, wybuchnął:

— Zajebiście! Akurat tego, że ten zjeb Kyoushi wywiózł ją za granicę to się, kurwa, domyślałem! Może jakiś kon…

— Stan Luizjana. Nowy Orlean. Gdzieś na przedmieściach. — Głos Kugo brzmiał marudnie, zupełnie jakby chłopak nudził się, wykonując zadanie. Takim samym tonem można było dyktować listę zakupów. Ale bez względu na to jak bardzo nieciekawie przekazywałby informację, nie straciłby zainteresowania Majimy, który teraz ściskał mocno oparcie jego krzesła. — Prawdopodobnie uda mi się ustalić dokładny adres.

Palce Majimy pobielały, gdy zacisnął dłonie na oparciu jeszcze mocniej, jednak w żaden inny sposób nie dał po sobie znać, że umiejętności chłopaka zrobiły na nim wrażenie. To było tylko wykończenie dzieła, które sam rozpoczął, pozorując własną śmierć, a następnie przekupując lub szantażując redaktorów największych mediów, by zrobiło się o tym głośno. Potem wystarczyło czekać na efekt. Gdziekolwiek była Hashire, jeśli tylko żyła, musiała się o tym dowiedzieć. I nie mogła tego zignorować. A nawet jeśli ta wiadomość by do niej nie dotarła, nie było mowy, żeby nie usłyszał o tym Jiro Kyoushi. Wówczas nie miałby dłużej powodu, by ukrywać gdzieś córkę – a tak właśnie według domniemań Goro było.

— Może jeszcze zajrzymy komuś przez okno? — rzucił kpiąco.

Na twarzy Kugo pojawił się tajemniczy półuśmiech. Po chwili wrócił do środowiska windowsa, odpalił przeglądarkę i wpisał współrzędne, a na ekranie pojawiła się mapa. Chłopak scrollował miejsce oznaczone czerwoną pinezką, aż obiekt się powiększył i mrużący oko Majima mógł sam zobaczyć, czego się doszukali.

— Co za skurwiel… — mruknął z nienawiścią, prostując plecy.

— Przecież udało mi się namierzyć numer — mruknął nadąsany Kugo.

— Nie ty! — Majima machnął ręką. — Mój teść.

Kugo wymienił niepewne spojrzenie z Kazumą. Kazuma nieznacznie pokręcił głową. Nie pytaj, mówiły jego oczy. Nie chcesz wiedzieć.

Jiro Kyoushi nigdy nie uznałby kogoś takiego jak Goro za członka rodziny. Nie chodziło tylko o różnicę wieku, która wystawiałaby Jiro na pastwę nieprzychylnych komentarzy, z których „czy ty i facet twojej córki nie jesteście w podobnym wieku?” byłby jednym z łagodniejszych. Oprócz tego aparycja Majimy również pozostawała wiele do życzenia. Ekscentryczny ubiór, fryzura, brak oka i zasłaniająca go opaska… Kyoushi porównałby go do śmietnikowego kundla, któremu życie dało nieźle w kość. Nie takiej partii chciałby dla pierworodnej. Gdyby aspektów fizjonomicznych było mało, pozostawały jeszcze kwestie społeczne. Fakt, że potencjalny kandydat na zięcia należał do yakuzy, był zasadniczym czynnikiem dyskwalifikującym. Dlatego uchronił swoją córkę przed dalszym przebywaniem w towarzystwie ludzi tego sortu. Tym samym wypowiedział Majimie wojnę.

Come whatever may
They could never harm you anyway

Wojna była raczej zimna, jako że gdy Majima tylko pozbierał się do kupy po postrzale, nie mógł znaleźć nikogo, na kim mógłby się zemścić. Firma farmaceutyczna, której dyrektorem był Jiro, miała swoją siedzibę w Ameryce. Ciężko przewieźć armię yakuzy na inny kontynent, ale Majimie się to udało. Jednak pod każdym z adresów, które udało im się znaleźć, zastawali tylko opuszczone biura. Jak takiemu koncernowi udało się w tak krótkim czasie zwinąć żagle? Do tego Majima nie mógł dojść. Choć brał pod uwagę, że to od zawsze mogły być fikcyjne. Im więcej dowiadywał się o „Mayako” tym bardziej firma wydawała się być nie koncernem, a kartelem.

— Dobra robota, chłopaku. — Goro poklepał hakera po ramieniu i zaraz potem zaczął szaleńczo chichotać. — Jedziemy na wycieczkę do psychiatryka! — zawołał jeszcze zanim wyszedł. Nie przestawał się śmiać.

— Zawsze wiedziałem, że w końcu tam skończy — westchnął Kiryu, wychodząc za nim.

 

 

— Skąd miałaś clonazepam? — Lekarz zsunął okulary na czubek nosa, otwierając skoroszyt. Czubkiem długopisu wodził po sporządzonych wcześniej zapisach.

— Z dupy.

— Yhym… — Lekarz nie oderwał wzroku od notatek. — Ukradłaś go pielęgniarzowi?

Tym razem Hashire nie odpowiedziała. Poprzestała na posyłaniu lekarzowi morderczego spojrzenia, ale on nawet nie podniósł na nią wzroku. Cisza się przedłużała, rozpraszana cykaniem wiszącego na ścianie staromodnego zegara i mlaskaniem, które rozlegało się, gdy Hashire oblizywała spierzchnięte usta.

— Napijesz się czegoś? — zaproponował lekarz, rzucając na pacjentkę krótkie spojrzenie.

— Whisky z lodem, dziękuję.

— Widzę, że humor ci dopisuje. — Tym razem psychiatra poświęcił jej więcej uwagi. Odłożył długopis, splótł palce na wysokości przepony i obserwował dziewczynę, która parsknęła na jego słowa.

— No, kiedy nie siedzi się w całkowitej ciemności, bez jedzenia i dostępu do świeżego powietrza, to od razu robi się człowiekowi jakoś lżej na duszy.

Rzeczywiście przejaśniło jej się w głowie. Początkowe skołowanie, które czuła po wyjściu z izolatki, nawet osłabienie, ustępowało pod napływem starego, znajomego gniewu, który zawsze dodawał jej sił.

— Rozumiesz, że to było konieczne. — Pytanie nie zabrzmiało jak pytanie, dlatego nie otrzymał odpowiedzi. — Stworzyłaś zagrożenie. Zaatakowałaś sanitariusza.

Między brwiami Hashire pojawiła się zmarszczka. Niezbyt głęboka, ale lekarz ją zauważył.

— Nie pamiętasz tego epizodu? — Znów przyjrzał się notatkom. — To nie byłby pierwszy raz, kiedy czegoś nie pamiętasz, prawda?

— Czego nie pamiętam, pamiętam. Wszystko pamiętam — obruszyła się Hashire, ale nie trzeba było kończyć psychologii, żeby zorientować się, że kłamie.

— Tak? — Doktor zamknął skoroszyt i splótł palce, trzymając na nim dłonie. — To może opowiesz mi, co się wydarzyło, zanim tu trafiłaś?

Hashire zagryzła wargę. Chwilę myślała.

— Byłam w pracy. — Wzruszyła ramionami. — Robiłam to, co zwykle.

To czego chciał ojciec.

— Czy wydarzyło się tego dnia coś szczególnego?

— Nic. — Odpowiedź padła zbyt szybko.

— Dobrze. Czy mógłbym teraz zapytać o to samo Erish?

— Kogo, kurwa?

Lekarz tylko się uśmiechnął i wstał. Podszedł do staromodnego gramofonu i nastawił płytę, po czym wrócił na miejsce i uważnie przyglądał się pacjentce.

Kiedy rozległy się pierwsze nuty, Hashire zesztywniała. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. W głowie coś zatrzeszczało. Zupełnie jakby gramofonowa igła drapała po jej czaszce. Jakby coś chciało zrobić sobie miejsce.

To coś dobijało się do niej. Musiała to wpuścić.

Stirrings in the wind
Resonates a whisper from within

Klasyczna wersja piosenki wybrzmiała do końca. Płyta wciąż się obracała, trzeszcząc miękko pod igłą.

— Czy… — Lekarz zastanowił się jak skonstruować pytanie. — Czy zjawiasz się tylko wtedy, gdy słyszysz tę piosenkę?

— Hm? — Hashire wydęła zabawnie usta. — Jaka piosenka?

Lekarz westchnął.

— A znasz jakąś?

— Piosenkę?

— Piosenkę.

— Hmm… — Dziewczyna przekrzywiła głowę. — Kiedyś znałam jedną… — Zamyśliła się na dłuższą chwilę, próbując nucić. — To chyba była kołysanka — stwierdziła w końcu. — Na pewno było tam coś o słodkich snach…

Uśmiech na twarzy psychiatry nieco się pogłębił.

— Tak… — Pokiwał głową, kołysząc się nieco w krześle. Postukiwał w blat końcówką długopisu, zastanawiając się, jak ją podejść. Miał już wcześniej do czynienia z podobnymi przypadkami, ale jak dotąd żaden pacjent nie budził w nim niepokoju. Ale te oczy były zbyt jasne, zbyt długo wpatrywały się w niego bez mrugnięcia, źrenice zwężały się za bardzo jak na panujące warunki. W tym odmiennym stanie, dziewczyna niemal bezustannie utrzymywała kontakt wzrokowy, w ten dziwny sposób, że wydawało się, jakby jednocześnie patrzyła mu prosto w oczy i gdzieś przez niego. Jakby widziała na wylot i przyglądała się czemuś, co dostrzegą tylko ona. To sprawiało, że czuł się nieswojo. Jej oczy.

Warnings from afar
Telling you to heed the morning star

— Przychodzę zawsze w gniewie — odezwała się niepytana, wpatrując się w doktora. — Przychodzę, gdy docieramy do granic.

Lekarz zmarszczył brwi. Dopiero po chwili zorientował się, że to odpowiedź na wcześniej zadane pytanie.

— Granic?

— Granic.

— Jakich granic? — próbował pociągnąć temat psychiatra.

— Tych, których ona boi się przekraczać. — Jej oczy, jak dwie latarnie, zdawały się emitować dziwnie zamglone światło.

— Ty się nie boisz?

— Ja ich nie widzę. — Uśmiech na twarzy Hasire i zwężone do rozmiaru maleńkich kropek źrenice.

— To dlatego utopiłaś swojego współpracownika w ługu sodowym?

— To nie był nasz współpracownik.

— Nie?

— Nie.

— A kto to był?

— Współpracownik naszego ojca. — Dziewczyna nie zmieniła pozycji, jedynie delikatnie poruszyła rękami, których nadgarstki krępowały skórzane bransolety, przytrzymując je nieruchomo. — Żałuję — dodała po chwili.

— Że go zabiłaś?

Hashire uśmiechała się smutno.

— Że to nie był ojciec.

 

Woda w zbiorniku przypominała stary olej silnikowy, do którego ktoś wrzucił resztki z obiadu. Na powierzchnię wypływały tłuste oka rdzy, a tworzące się pojedyncze bąble pękały z nieprzyjemnym mlaskiem. Jiro Kyoushi, po tym jak jeden z roztrzęsionych pracowników laboratorium zadzwonił bezpośrednio do niego, prosząc, by jak najszybciej przyszedł na dział produkcji, stał i z niedowierzaniem patrzył na to, co pozostało z laboranta. W jego głowie wciąż brzmiały konwulsyjne krzyki, wciąż widział ślizgające się po ścianach zbiornika palce, żywcem obierane ze skóry, z mięśni, aż mogli usłyszeć stukot zderzających się z metalem kości. Człowiek rozpuszczał się na jego oczach. Nie mogli mu już pomóc. Nawet nim wstrząsnął ten widok, a jego córka, ta sama, która doprowadziła do tej tragedii, przyglądała się śmierci z nieprzytomnym uśmiechem na twarzy.

The end is what you fear

The scent of embers lingers in the air

— Dlaczego to zrobiłaś — zapytał przez zaciśnięte zęby.

— Powiedział, że nie podobają mu się moje tatuaże. — Hashire wzruszyła ramionami.

— To jest powód, żeby kogoś zabić?!

— Tato — Hashire zwróciła na niego szeroko otwarte oczy; uśmiech nie znikał z jej ust — zabijałeś z dużo bardziej błahych powodów.

— Nie w taki sposób!

— Może to jest twój problem? — zastanowiła się, przechylając głowę. — Może brakuje ci wyobraźni.

Jiro spoliczkował córkę. Twarz Hashire nakryła się włosami.

— Nie sądzę — wysyczał z nienawiścią. — Stworzyłem ciebie. — Jego nozdrza falowały.  — Potwora.

 

 

Waking from the dream
Witnessing the smoke that’s rolling in

Obudziła się z pulsującym bólem głowy, co ostatnio zdarzało się coraz częściej. Odkąd wypuścili ją z izolatki, podwoili porcje leków i dbali o to, żeby je zażywała. Zwłaszcza Mike przykładał się do swoich obowiązków względem niej nadzwyczaj sumiennie. była pewna, że gdyby odmówiła przyjęcia lekarstw, on gotów był wsadzić je do jej gardła osobiście.

Poruszyła dłońmi, ale ruch był ograniczony. Skórzane paski obejmowały ciasno jej nadgarstki. To tez zdarzało się coraz częściej, choć Hashire nie pamiętała, by jeszcze kiedyś zachowała się agresywnie.

Pokój wypełniał mrok i lekka, niebieska poświata wpadającej przez okratowane okna nocy. Choć bardzo się starała, nie mogła już zasnąć. Przeleżała do rana, wodząc oczami po bezbarwnym suficie. Czuła się więźniem we własnym ciele. Ale przynajmniej mogła poruszać palcami, za czym wkrótce miała zatęsknić.

Gdy na korytarzu rozległy się pierwsze odgłosy rozpoczynającego się dnia, spojrzała z ciekawością na drzwi. Pozostawały zamknięte, ale i tak wpatrywanie się w nie i wyobrażanie sobie, co się dzieje za nimi, było ciekawsze niż otaczające ją puste ściany. W brzuchu jej burczało i miała nadzieję, że wkrótce ktoś do niej zajrzy, ale wolała się o to nie dopominać. Nie wiedziała, kto ma dzisiaj dyżur, a jeśli był to Mike, na pewno mu się nie spodoba, że krzyczy. Będzie miał powód, by zostawić ją przypiętą do łóżka na resztę dnia i być może okaże na tyle łaski, by kazać nakarmić ją jakąś bezsmakową papką.

Czekała, ale nikt nie przychodził. Może o niej zapomnieli? Zaczynała się niecierpliwić. Dochodzące zza drzwi odgłosy wskazywały, że życie w psychychiatryku toczy się już na pełnych obrotach i nic nie wskazywało na to, by coś nie przebiegało tak jak zwykle. Podnosiła głowę raz po raz, gdy ktoś przechodził obok pokoju, przeciwko czemu protestowały nadwyrężone mięśnie karku. Kiedy wydawało jej się, że minęło popołudnie, postanowiła jednak się przypomnieć.

You see the wall how it’s getting higher

You want to fight but you’re all divided

— Halo?! Czy ktoś może tu podejść? Halo! — zawołała, napinając w złości ciało, ale i tak nie mogła się podnieść. Szybkie kroki na korytarzu i cień pod drzwiami świadczyły o tym, że ktoś do nich podbiegł.

— Hal…

— Cicho! — rozległo się w szparze między drzwiami a podłogą. — On tylko na to czeka!

— Kyle? — Poznała jego głos. — Co się dzieje?

— Jest bardzo mało personelu i…

— Mike jest w pracy?

— Jest. — Krótka, ciężka cisza. — Zdaje się, że coś kombinuje. Lepiej żebyś…

Hej! Ty tam! Odsuń się od tych drzwi! — rozległo się wołanie z dala. — Co tam kombinujecie? — głos rozbrzmiał bliżej, towarzyszył mu brzęk obijających się o siebie kluczy.

— Nic nie robię — bronił się Kyle. — Tylko przechodziłem.

— Tak? — Cienie pod drzwiami tańczyły. — Odsuń się.

— Ale…

— Zejdź mi z drogi, do cholery.

Klucz w zamku zagrzechotał, drzwi się otworzyły i wszedł przez nie Mike. Hashire przez sekundę widziała też zaniepokojoną twarz Kyle’a, który próbował zajrzeć do środka, zanim drzwi trzasnęły przed jego nosem.

— Cześć, yakuza — przywitał się, przekręcając zamek. To i wyraz jego twarzy mocno Hashire zaniepokoiło. — Czekałem, aż zawołasz.

— Nie wołałam cię — zaprzeczyła Hashire, zaciskając bezwiednie pięści.

 — Nie? — Mike zrobił zawiedzioną minę. — No ale jak już się tu pofatygowałem, to zostanę na chwilę, co ty na to? — Przysunął sobie krzesło do jej łóżka i usiadł na nim okrakiem.

— Czego chcesz? — Pod wpływem ciszy i spojrzenia sanitariusza Hashire coraz bardziej się denerwowała. — Mam cię przeprosić? O to chodzi?

Mike zaśmiał się krótko.

— Przeprosić — powtórzył, zdając się to rozważać. — Nie. Nie potrzebuję twoich zasranych przeprosin. — Zbliżył się, jego twarz zawisła tuż przy twarzy dziewczyny. — Chcę tylko, żeby taka sytuacja już więcej się nie powtórzyła.

— OK — zgodziła się Hashire. Zdobyłaby się nawet na przeprosiny, gdyby to miało zagwarantować, że Mike da jej spokój, choć nie sądziła, żeby tak było. A jednak Mike sięgnął do jej ręki i odpiął krępujący ją pasek.

— OK? — zapytał cicho, oswobadzając ją z pozostałych bransolet. — Mam ci po prostu uwierzyć na słowo?

Dlaczego ją uwalniał, jeśli nie wierzył w to, co mówi? Coś było mocno nie w porządku. Hashire zrozumiała co, gdy spróbowała poruszyć kończynami.

— Już zaczyna działać? — Mike dostrzegł, że Hashire wytrzeszcza oczy, wodząc rozbieganym spojrzeniem po swoim ciele, jakby w ten sposób mogła zmusić je do ruchu. — Chciałem, żebyś poczuła, jak to jest, gdy ktoś z Nienacka wciśnie w ciebie środek zwiotczający. — Dopiero teraz dostrzegła w jego ręce strzykawkę. Nie miała pojęcia, kiedy jej coś podał. Może gdy szarpnął paskiem? Może nie zakuła ją sprzączka.

— Jak już wspomniałem, słowa wariata nie są dla mnie wiele warte — zdradził Mike, wyciągając kolejną strzykawkę. — Dlatego zamierzam się upewnić, że już więcej nikogo nie zaatakujesz…

Z końcówki igły trysnęło kilka kropel substancji, gdy pielęgniarz nacisnął tłok, a Hashre mogła się tylko przyglądać jak się zbliża. Jej umysł pozostał świadomy, lecz ciało było sparaliżowane.

It’s like a web there is no escape from

It’s got you trapped and you long for freedom

— Czemu jest tak cicho?! — Nagłe uderzenie w drzwi wystraszyło Mike’a, który wyprostował się gwałtownie, ze złością na nie zerkając. — Hashire! Co tam się dzieje?! — Kyle dobijał się do pokoju, jakby wyczuwał, że dzieje się coś złego.

— Spadaj stąd albo załatwisz sobie tydzień izolatki!

— Nie ma mowy! Nie odejdę, dopóki nie usłyszę Hashire! — Kyle nie ustępował. Mike krzyczał. Drzwi łomotały. Ściany się trzęsły. Przynajmniej tak jej się wydawało.

Nagły huk na chwilę zagłuszył wrzaski. Mike odsunął się od łóżka i podszedł do drzwi.

— Co żeś, kurwa, zrobił?! — zawołał, szukając kluczy. Odłożył je na szafkę obok łóżka, Hashire widziała je kątem oka, ale nawet gdyby chciała, nie mogła mu tego podpowiedzieć.

— To nie ja! — zakrzyknął Kyle. — Hashire, żyjesz? — nie ustępował. — Hashire! Ktoś się właśnie… O kurde.

— Co tam się wyprawia?!

Teraz zrobiło się cicho także za drzwiami. Mike wpadł w szał. Ściągnął biały kitel i cisnął nim o podłogę. Dopiero wtedy rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok padł na szafkę. Prędko wcisnął odpowiedni klucz w zamek i otworzył drzwi, trzymając w pogotowiu strzykawkę, lecz zanim się nią zamachnął, silna dłoń w skórzanej rękawiczce zacisnęła się na jego gardle.

— Co zamierzałeś z tym zrobić, hm? — zapytał znajomy głos i zaraz potem Hashire zobaczyła coś więcej niż tylko ramię we wzorzystej, wężowej marynarce. Do pokoju spokjnym, pewnym krokiem wszedł mężczyzna o jednym oku i czarnych jak smoła, ekstrawagancko ściętych włosach. — Chciałeś zrobić krzywdę mojej dziewczynie? — Niebezpieczne nuty w jego głosie wkomponowały się w kaszel, który wydobywał się z gardła duszącego się sanitariusza. — Dziewczynie yakuzy? — Czarne oko otwarło się szerzej, zęby mężczyzny zagryzały od wewnątrz wargę, nozdrza falowały. Opuszczona dotąd pięść nabrała pędu i zderzyła się z twarzą Mike’a. Raz. Potem drugi. I jeszcze kilka razy. Aż pokryła ją krew spływająca po jego twarzy. — Trzeba być ostatnim debilem. — Na koniec Majima zabrał mu strzykawkę i uwolnił jej zawartość, wbijając igłę w jego szyję. — A debile zawsze źle kończą.

Zostawił go wreszcie i wyprostował się, następnie jego wzrok padł na łóżko i leżącą bez ruchu Hashire. Podszedł niepewnie, jakby obawiał się, czy dziewczyna jest żywa, lecz mokre strużki łez, które wypływały z jej oczu i gnały po skroniach, gubiąc się we włosach, rozwiały jego wątpliwości.

— Shire-chan. — Prędko przysiadł na łóżku i podniósł Hashire, zamykając ją w ramionach. — Znalazłem cię. — Wstał, nie zwalniając uścisku i wziął na ręce jej bezwładne ciało. — Zabieram cię do domu.

It’s not a world anyone could thrive in

Is this the world we were meant to grow in?

Somebody tell me where are we going?

 

2 komentarze:

  1. Hej :)
    Ja się może nie dopominam, ale wystarczyło mi przeczytać pierwszy akapit, by poczuć, jak bardzo stęskniłam się za tym światem i tymi bohaterami.
    Jak zwykle odpowiedni język, dosadne opisy i sama zechciałam ruszyć na poszukiwania Hashire. Co z tego, że w psychiatryku? Ponoć ciągnie swój do swego...
    W każdym razie retrospekcja wywołała u mnie ciarki i demoniczny uśmiech, Mike'owi skopałabym dupę, a z Majimą chętnie rozbiła ściany, mury i wszelkiego rodzaju naprute gęby.
    Widzisz? Aż mi się w komentarzu trochę duch yakuzy udzielił, jej.
    Jestem zachwycona, że wróciłaś do nich i dałaś kolejne sceny. Dziękuję!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja się stęskniłam za tą parą.
    Dziękuję za powrót do serii.
    Haha a kiedy Majima nie jest naburmuszony.
    To Goro jest taki stary? No co ty . Ja myślałam że on mniej więcej w wieku Hasire jest ale wiadomo Azjaci, inaczej się starzeją.
    No właśnie nikt nie będzie kradł Majimie ukochanej. Skandal kurwa. Dla teścia i jego rodziny źle się to skończy już na początku tekstu o tym wiem. Mhm. Strzeż się Jiro.
    Ale że ja rodzinka w psychiatryku umieściła to lekka przesada. Hasire jest równie niebezpieczna jak Majima. Pamiętam co potrafiła odpierdalac.
    No właśnie.... Tatuś ma przejebane z córeczką hahhah niech tylko go dorwie.

    Majima i Hasire są jak Joker i Haley Queen 😅😅😅
    Co za skurczysyn z tego Mike. Psychol największy z nich wszystkich.
    Majima z odsieczą 💓💓💓 wiedziałam że ja uratuje.

    Jezu aż się wzruszyłam na końcu.

    OdpowiedzUsuń