Tytuł to wers piosenki „I Got Ya” będącej pierwszym soundtrackiem da dramy „Sell Your Haunted House”, którą polecam fanom Jung Yong Hwy, jego klaty, duchów i egzorcyzmów.
Naczelnemu Konsultantowi,
który nie kopie mnie zbyt mocno,
gdy już cała płonę ze wstydu
Najchętniej, zamiast iść przed
siebie, wzięłaby nogi za pas i uciekła daleko stąd.
Ale wtedy otrzymałaby kilkanaście
połączeń w ciągu kilku minut, jej skrzynka mailowa zostałaby zasypana, a wokół
niej zjawiłby się tłumek innych chętnych na rozmowę.
Z doświadczenia wiedziała, że
właśnie tak to wygląda. Wystarczyło jeden jedyny raz spróbować uchylić się od
obowiązków, by przez kolejne dni, tygodnie i miesiące wybijać sobie ponowne
ekscesy z głowy.
Bo jeżeli nie on, to na jego miejsce
– nie musiała nawet szukać – od razu znajdywało się pięciu chętnych. Powinna
się cieszyć, że jej profesja ma aż takie wzięcie, ją to jednak odrobinę
przerażało.
Tylko nikomu nie mogła tego pokazać,
bo jeszcze pomachaliby jej na pożegnanie. A w taki sposób nie wyobrażała sobie
odejść.
Szła dość śmiało, choć nie bardzo
podobało jej się to, co ją czekało. Bo nigdy nie mogła być zwykła rozmowa,
tylko raczej rzucanie oskarżeniami, podejrzeniami, krzyki i poddanie się swojej
złej naturze. A mimo to znowu kierowała się na stałe miejsce spotkania niczym
masochista, który wie, że to złe, ale jaką przyjemność przy tym sprawia.
Od wielu miesięcy świadomie
stawała mu na drodze, próbowała zadać pytania, byle tylko rozłożyć na
czynniki pierwsze jego zachowanie, dociec, dlaczego podejmuje takie, a nie inne
decyzje. Z każdym kolejnym spotkaniem czuła nie tylko, że wie o nim coraz
mniej, ale że sama zaczyna potrzebować pomocy. Tym, co ją przed tym hamowało,
to wiedza, że w swoim świecie będzie skończona, a dobrze wiedziała, jak to jest
zaczynać wszystko od nowa.
Uczulano ją, by po pewnej godzinie
nie jeździła metrem, ale za nic miała te „dobre rady” kogoś, kto całe życie
podróżował drogimi samochodami i do tego mają osobistego szofera. By dotrzeć na
miejsce musiała po kilkunastominutowym spacerze wsiąść w ten akurat środek
lokomocji. Obcych się nie bała, na wszelki wypadek miała przy sobie gaz pieprzowy
i szeroko otwarte oczy, do tego nauczona obcowaniem z wieloma różnymi
osobowościami – wychowanie w przedsionku slumsów zrobiło swoje – wiedziała,
jaki przybrać wyraz twarzy, by nikogo nie zachęcić ani nie sprowokować.
To dlatego, choć zmrok zaczął osiadać
nad miastem, pozwoliła przewieźć się pod ziemią, by wynurzyć w mocnym półmroku
na drugim końcu miasta, gdzie największe światło dawał za duży, obramowany na
czerwono krzyż pobliskiego kościoła protestanckiego. Jako agnostyk całkowicie
ignorowała podobne ozdoby, jednak jej dzisiejszy kompan pewnie znowu miał
zamiar jej na to narzekać. Pewnych tematów się nie uniknie, a ten nie należał
jeszcze do tych gorszących czy wołających o to, by ktoś ją zastrzelił, nim wda
się w niepotrzebną polemikę i przegra.
Dostrzegła go praktycznie od razu,
gdy tylko ruszyła w stronę placu przed kościołem. Siedział na murku okalającym
niewielki skwer i wpatrywał się w niebo, jakby wyczekiwał pierwszej gwiazdki,
myląc chłód marca z grudniową zawieruchą.
– Dobry wieczór! – wykrzyknęła i
uniosła rękę, by mu pomachać.
Mężczyzna spojrzał w jej stronę, a
na jego twarzy malowało się zniechęcenie, mimo to nie kazał jej od razu spadać
na drzewo, co było pewnego rodzaju odmianą – poprzednim razem nie zdołała się
nawet przywitać, a już rzucał mięsem, kazał się odwalić i uciec. Pierwszy mały
sukces zaliczony.
Podeszła bliżej z łagodnym uśmiechem
na ustach, przysiadła się obok.
– Ładną mamy pogodę, czyż nie?
Wiośnie jeszcze nie przychodziło na
myśl, by zaprezentować się bardziej niż pierwszymi pąkami na wciąż prawie
martwych drzewach, ale przynajmniej nie zacinało śniegiem ani nie bębniło
deszczem, co wziąć można było za dobry omen.
– Nie bardzo mnie to interesuje –
odburknął.
– A co pana ciekawi? Pojawiło się
coś interesującego w pana otoczeniu w ostatnim czasie, o czym chciałby mi pan
powiedzieć?
Spojrzał na nią.
– Niby co by się miało zmienić?
Wciąż taki sam beton, jak był, taka sama szarość i nadal nie mam co brać w
ręce, więc jest kijowo. Panienka tak zawsze będzie pytać, kiedy dobrze wie, że
nic się nie zmieni?
Wiedziała, jak powinna się zachować
– nie dać po sobie poznać, że traktuje go inaczej niż każdego zwykłego
człowieka.
– Wiem, że nic nie zmienia się pod
względem infrastruktury, że ta dzielnica się nie rozrasta, pytałam raczej o to,
czy może odkrył pan miejsce, którego wcześniej nie dostrzegał, a gdzie teraz
lubi chodzić?
– Żaden klub mnie nie wpuści, w
sklepach też nie mam co szukać, choć mógłbym wejść po wszystko.
– Nie to miałam…
– A co miałaś na myśli? – warknął na
nią, porzucając całkowicie silenie się na uprzejmości. – Doskonale wiesz, że
nic się nie zmieni! Od miesięcy przychodzisz i pytasz, a to, kurwa, nic nie
daje, bo nic się nie zmienia!
Jego krzyki świdrowały jej uszy i
wywoływały ból głowy.
Dla reszty okolicy tego wieczoru
panowała całkowita cisza.
– Wie pan, że…
– Nie! – Wyrwał się z miejsca na
murku i stanął przed kobietą, patrząc na nią z góry. Ona nie poruszyła się ani
o milimetr. Nie zareagowała także, gdy jego dłonie opadły na jej ramiona i chwyciły
niczym w imadle. – Nigdy nie mów o tym, dlaczego nagle się tu znalazłaś.
I dlaczego tylko ty jesteś w stanie mnie dostrzec. – Chciała się wyrwać, bo
zadziałał instynkt, ale jego uścisk był
zbyt mocny, a procedury jasno mówiły, jak ma się zachować. – Nigdy mi tego
nie mów. – Próbował złapać jej spojrzenie, jakby spoglądając w oczy, mógł
przekonać się, czy skutecznie ją przestraszył. – Zrozumiałaś?
Mogłaby patrzeć w jego oczy
godzinami i wciąż nie pojąć złości, jaka się w nich ukazała. Nie mogła tego
zrozumieć, bo nie była tym, kim on, porzucony, zawieszony, nigdzie nienależący.
– Daj
mi już dzisiaj spokój, dobra? – zapytał, spuszczając i z tonu, i jej ręce. –
Nie mam ochoty na żadną cholerną pogawędkę, zapisz to w tym swoim kajeciku.
Skinęła mu głową i odprowadziła
wzrokiem, kiedy bez żadnego pożegnania odchodził, by przenikając przez idących
w jej stronę ludzi, próbować przez chwilę stać się częścią czegoś więcej.
Zgodnie z jego życzeniem naniosła
odpowiednią adnotację do notesu, choć wiedziała, że będzie musiała kolejny raz
wziąć odpowiedzialność za to, że sesja skończyła się zdecydowanie za szybko.
Ale tak to już było w przypadku tego mężczyzny. Cały
ten proces nigdy nie będzie całkowicie efektywny, tym samym nigdy się
nie skończy, a jedynie ona zostanie zastąpiona przez kogoś o wiele mocniejszej
psychice, kto w żaden emocjonalny sposób nie spojrzy na swojego przymusowego
pacjenta.
Nie powinno być jej smutno, że tak
ją potraktował, a mimo to raniło ją, że znowu przyjechała właściwie po nic. Mimo
to dopisała sobie kolejną datę na spotkanie. Wiedziała, że go tu wszystko
znajdzie, bo nie będzie miał gdzie się udać.
Chłód wieczora zaczął przenikać i
murek, co było sygnałem, by już sobie iść.
Westchnęła, spoglądając przez
sekundę czy dwie w niebo, i ruszyła w drogę powrotną, obiecując sobie, że do
kolejnego spotkania solidnie się przygotuje, by nie dać się zaskoczyć jak dziś.
Jedno musiała przyznać – bycie
psychologiem duchów to naprawdę ciężki kawałek chleba.
Odrobilam lekcje, znalazłam piosenke (calkiem wpada w ucho, choc nigdy nie zrozumiem Azjatów i tego łączenia japońskiego czy w tym przypadku koreańskiego z angielskim w piosenkach xd) i wygooglowalam tego pana, jest na czym oko zawiesic no xd
OdpowiedzUsuńNo i ostatnie zdanie utwierdzilo mnie w tym, ze facet chyba jest duchem! No! Nie pamiętam kiedy czytalam cos o duchach. Od razu przypomina mi sie Bleach.
Fajny klimat tekstu, podoba mi sie ta budowa, ze nie wiadomo o ci chodzi od razu. Kupuje to. Pdycholog duchow. No orginalne zajecie, trzeba przyznać! Ciekawe, czy dowiemy sie o duchach czegos wiecej ;)
Jestem zaskoczony! Najpierw przeczytałem tekst, potem dopiero znalazłem piosenkę i spodziewałem się po niej czegoś bardziej dołującego, bo tekst o duchach i tak nieprzyjemnie się skończył, a tu proszę, zupełnie co innego :D Świetnie napisany tekst, niemalże do końca czytelnik zastanawia się o co może chodzić, aż tu przychodzi ostatnie zdanie i wyjaśnia, że chodzi o psychologa duchów, bardzo fajnie zastosowany zabieg! Tekst jak zwykle, bezbłędny, jak zwykle bardzo przyjemnie się go czyta i jak zwykle kreacja świata z najwyższej półki!
OdpowiedzUsuńMiłego tygodnia
Kamil :)