Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 23 maja 2021

[100] I have no words to say ~Miachar

  to. Ivy


Nie powinnam sięgać po telefon podczas tego spotkania, ale uczucie niepokoju zawładnęło mną do tego stopnia, że nie potrafię ani skupić się na wysłuchaniu prezentacji swojego zespołu, ani na negowaniu tego, co słyszę, bo ponownie fatalnie przyłożono się do ujęcia statystyk, że jednak to robię. Przez cały dzień noszę w sobie złe odczucia, jakbym wiedziała, że wydarzy się coś, co zatrząśnie światem i zechce go podpalić lub chociażby zetrzeć w pył.



Marco: "Suzanne ma sekret. Danny ma klucz. Sam wykrwawia się na stole. A Grega nie ma, odkąd cztery godziny temu wyszedł po jedzenie. Co się dzieje”?


Wpatruję się w ekran telefonu i czytam wiadomość, drugi raz, trzeci i jeszcze jeden, w ogóle nie dbając o cyfry i liczby, jakie padają z drugiego końca sali.

– To, co zebraliśmy, pokazuje, że…

– Wcale tego nie zebraliście – odzywam się, odkładając przedmiot z powrotem na blat stołu w pokoju konferencyjnych. Gromię spojrzeniem swojego podwładnego, który poza ładnym krawatem w zielone gwiazdki ne ma sobą do zaprezentowania nic miłego, od aparycji zaczynając.

Moje słowa kierują na mnie spojrzenia całego zespołu i gości, którzy zostali zaproszeni specjalnie, by kolejny raz widzieć moją kierowniczą porażkę.

– Słucham?

– Nie zebraliście tych danych – powtarzam i wstaję nie tyle dla rozprostowania nóg, ile dla podejścia pod główną ścianę, na której stworzono ekran, a obraz z rzutnika miga na moim ciele. – Dostaliście je ode mnie jako przykład bazy, który należy wziąć pod uwagę, przygotowując prezentację. – Mam nadzieję, że mój wzrok właśnie w tej chwili rzuca piorunami, bo naprawdę jestem wściekła na to, jak potraktowano moją radę. – A wy poszliście po najmniejszej linii oporu i włączyliście to jako bazę do całej prezentacji, choć od kilku miesięcy można je o kant czterech liter rozbić.

Mam nadzieję, że przynajmniej jeden członek zespołu poczuł się nieswojo, słysząc moje słowa. Oczywiście nie mogę puścić im tego płazem, bo nie zrobili tego, czego się po nich spodziewano.

Zwracam się twarzą ku gościom, których zaprosiłam. To dwoje kierowników z największego w mieście wydawnictwa, gdzie sama przed laty stawiałam pierwsze kroki, gdzie nauczono mnie wiele, a gdy zabrakło wiedzy, którą można by przelać na młodego ucznia, pozwolono mi odejść, bym mogła założyć własne.

Czujne spojrzenie mojego dawnego mistrza także sieje spustoszenie po pracownikach, którzy kulą ramiona i uciekają wzrokiem. Pojmują, że źle uczynili i powinno im być z tego powodu co najmniej głupio.

– Podejrzewam, że wasza kierowniczka chciała okazać wam serce, dlatego wskazała materiały źródłowe, jednak wy wzięliście to za pewnik. – Na jego ustach igra uśmiech szczerego rozbawienia. – Właśnie dostaliście nauczkę. Jeżeli ktoś coś wam daje, to jest to tylko podstawa, nie pełnia tego, co trzeba wykonać. Reasumując, kija może dostać za taką prezentację podczas targów, a nie poklask i zwiększoną sprzedaż. Czy któreś z was w ogóle zajrzało do statystyk z ubiegłych lat i tych, które opublikowano raptem trzy tygodnie temu?

Kiedy on mówi, ja wracam na swoje miejsce i szybko odpisuję na wiadomość.


Ja: „Ani się waż umieszczać coś takiego, bo nic tym nie zyskasz”.


Nikt nie odpowiada na pytanie gościa, a to sprawia, że czuję wstyd, iż nie wyszkoliłam swojego zespołu tak, by przyciągał większą ilość czytelników.
– W takim razie wiecie, nad czym musicie popracować – kontynuuje mój mistrz, a siedząca obok niego redaktor naczelna mojego pierwszego domu dodaje od siebie: 

– Pamiętajcie, by zawsze przedstawiać to, nad czym sami pracowaliście, a materiały innych traktujcie jako dodatek. Jeżeli zapamiętacie te podstawy, dacie radę.

– Macie jeszcze trzy miesiące – oznajmiam – nim dopniemy program naszego wydawnictwa na ostatni guzik. Za dwa tygodnie ponownie przedstawicie szkic naszego działu przed tym samym składem, więc proszę, byście się lepiej przygotowali, zrozumiano?

Pracownicy kiwają głowami, a ja wzdycham w duchu. Gdybym wiedziała, jaki będzie efekt, chyba nie zapraszałabym gości, teraz muszę się przed nimi wytłumaczyć.

– Nic się nie stało – oznajmia uprzejmie redaktor, kiedy zaprosiłam gości do swojego gabinetu. – Sama przecież zaczynałaś od czegoś podobnego, choć poszło ci lepiej.

– Proszę o wybaczenie.

Mój mistrz macha ręką na te słowa.

– Przestań. I tak musimy ci pogratulować, bo radzisz sobie naprawdę dobrze. Twoja intuicja pozwoliła na wejście w niszę, czego my nie zdołaliśmy w porę zobaczyć. Chyba mogę już powiedzieć, że nas prześcignęłaś?

Na moich policzkach pojawiają się rumieńce.

– Dziękuję bardzo.

Powiadomienie wiadomości daje znać, że Marco najwidoczniej mi odpisał. A to oznacza dalsze użeranie się z kimś, czyje pomysły są daleko oderwane od ziemi.

Chcę przeprosić swoich gości na chwilę, ale oni już są gotowi do wyjścia – jeszcze bardziej zabiegani ode mnie mają tak napięty grafik, że nie wypiją ze mną kawy. Dlatego odprowadzam ich do wyjścia, życzę powodzenia z kolejnymi powieściami, jakie mają w planach wydać, i obiecuję pozostać w kontakcie i odezwać się jeszcze przed kolejną próbą prezentacji. 

Kiedy oni odchodzą do samochodu, by jechać dalej pełnić swoje obowiązki, ja kieruję swoje kroki do najbliższej kawiarni. W wydawnictwie mamy ekspres do kawy, ale tylko na kapsułki, co oznacza kawę rozpuszczalną z dodatkami, kiedy ja potrzebuję porządnego espresso. A najlepiej podwójnego w dużym americano, by ochłonąć i choć trochę uprzyjemnić sobie ten dzień.

Czekając w kolejce, wreszcie odczytuję wiadomość.


Marco: „Skąd taka pewność, skarbie”?


Mam ochotę głośno westchnąć, ale pozostali klienci lokalu nie muszą wiedzieć, że najwidoczniej coś mi nie wychodzi. Zamiast tego składam zamówienie, płacę za nie i, dając czas na przygotowanie kawy, odpisuję.


Ja: „Bo jesteś jedynym autorem, jakiego znam i prowadzę, o którym wiem, że nigdy nie zdoła wyplątać się ze świata, który stworzył. A ja nie mam zamiaru wyciągać cię z bagna twojej wyobraźni”.


Marco to typ pisarza, który – przekonany o swojej wielkości – ma własny plan na wszystko i nie dba o słowa kogoś, kto lepiej zna brutalny świat wydawnictw, gdzie same chęci nawet nie są w stanie drogi do piekła wybrukować.


Marco: „Nawet nie wiesz, o co chodzi”.


Ja: „Ale wiem, że mi się nie spodoba”.


Z kubkiem w ręce wychodzę na zewnątrz, by oddychając świeżym powietrzem, oczyścić głowę i nie pozwolić złości na mężczyznę zapłonąć w moich żyłach.


Marco: „Możesz się zdziwić, skarbie”.


Od samego początku działa mi na nerwy nazywanie mnie „skarbem”, jednak jeszcze bardziej denerwuje ta zbyt wielka pewność siebie kogoś, kto przy pierwszym sukcesie zachłystuje się sławą i myśli, że może wszystko.

Ale nie jestem w stanie wybić podobnych pomysłów za pomocą krótkich wiadomości. Rozmowa z nim powinna zdziałać więcej niż jedynie wymiana SMSów, mimo to potrzebuję chwili, by wybrać jego numer. Niepokój wciąż się mnie trzyma, ale muszę wyjaśniać mu, dlaczego nie pozwolę na krok, który zalęgł się w jego głowie.

Dlatego do niego dzwonię.

– O, wreszcie przykułem twoją uwagę.

– Jaki to fatalny pomysł znowu wpadł ci do głowy? – pytam, nie siląc się na bycie kulturalną i pomijając powitanie. – Tylko mi nie mów, że chcesz te zdania niczym z synopsisu wyryć na moim nagrobku?

Śmieje się z mojego drętwego żartu, a ja wypijam łyk kawy. To pomaga mi jeszcze nie wybuchnąć.

– Chcę stworzyć powieść fantastyczną, gdzie z jakiegoś powodu grupa przyjaciół robi coś, czego do tej pory nie robiła, a za wszystkim stoi ktoś o mocy kontrolowania innych. Wiesz, taki manipulant telepata. A te słowa to byłaby jego wiadomość dla głównego bohatera, który sam ma moc, o której jeszcze nie wie, i...

– Dobrze wiesz, że jeszcze ci to nie wychodzi – przerywam mu.

– Ale co takiego?

– Tworzenie czegoś innego niż kryminału. Masz talent do pisania oraz spore umiejętności, o czym doskonale wiem, ale nie jesteś jeszcze gotowy na przejście do innego gatunku. Wydałeś dopiero dwie powieści, do tego jednotomowe. Fakt, stały się bestsellerami, ale to za wcześnie. Musisz wpierw wyrobić sobie nazwisko.

Nie przekonuje go to, co mu mówię.

– Ale może teraz się uda? Wiesz, włożę w to technologię, która tak bardzo włada ludzkim życiem, że ci nie odróżniają już powoli VR od rzeczywistości, ćpią Facebooka na potęgę, a w sieci dzielą się nawet życiem swojego rudego kota. Tylko brakuje by krew przez ich ciało szła z zewnętrznego wspomagania, a ostatnim, co mogą zrobić, to strzelić sobie w łeb.

Marszczę czoło. Ten jego opis, jakże ujmujący destrukcyjny wpływ uzależnienia od social mediów, gier i życia w sieci, coś mi przypomina.

Wystarczą dwie sekundy, bym wiedziała, skąd to wrażenie.

– Znowu poszedłeś do galerii „Britium”, prawda? – pytam, a w moim głosie słychać niezadowolenie. Cóż nie mam zamiaru tego ukrywać. – Co ci o tym mówiłam?

– Ale…

– Nie możesz opierać się w takim stopniu na czyjeś sztuce i obrazach, bo to nie jest inspiracja – tłumaczę mu jak dziecku – a szybciej zyska miano plagiatu.

– Mimo to chcę spróbować.

Wzdycham głośno.

– Marco...

– Wygląda na to, że w obcowaniu z tobą, skarbie, nie mam słów do powiedzenia. – Śmieje się gorzko, a ja czuję się jak jakiś łajdak, który właśnie bezlitośnie uderza w twarz kogoś, dzięki komu w ogóle może żyć. – Skoro ty nie chcesz dać mi szansy, może powinienem zwrócić się do swojej wspólniczki? W końcu to ona odpowiada u was za wydawanie fantastyki.

Na mojej twarzy pojawia się cień złośliwego uśmiechu. Doskonale wiem, że jeżeli mężczyzna się do niej zgłosi i opowie o swoim pomyśle, Andra zmyje mu głowę i wykaże tyle argumentów przeciw, że Marco sam będzie chciał się ubiczować za podobne idee.
– Powodzenia – rzucam do telefonu – choć wiedz, że będzie ciężko.

– To się okaże. Na razie.

Nie dziwię się, że rozłącza się z gniewem w głosie, cieszę się, że to on zakończył połączenie, i mogę odetchnąć, na chwilę oddalając od siebie problem.
Dopijam kawę i wyrzucam kubek do kosza obok, po czym unoszę wzrok i wpatruję się w szyld nad głównym wejściem.
„Herbaciane sny” miały być moim rajem. Coś jednak chyba idzie nie tak.
Wzdycham.
– Może i herbaty ci u nas w bród – mruczę do siebie – ale to coraz bardziej przypomina koszmar.

A mimo to kieruję kroki z powrotem do wydawnictwa, by borykać się ze swoim leniwym zespołem, innymi autorami o zbyt wielkich ambicjach i literaturą, która okazuje się być największą, jak i najgorszą miłością po kres mych dni.


2 komentarze:

  1. No poszli po najnizszej drodze oporu... Nie ma to jak motywujaca wscieklosc kierowniczki zeby ruszyc dupy do pracy.
    Taka to jest w wielkich firmach, zlodzieje pomyslow, ktorzy podaja, ze sami ciezko pracowali nad czyms, co zrobil ktos inny. Najnizszy rodzaj gnid.
    Jak dla mnie kierowniczka za bardzo przejmuje sie opinia innych. Jej zycie byloby o wiele prostrze gdyby w tym wzgledzie wrzucila na luz.
    Marco ma racje, badzmy wszystcy jak Marco :) miejmy wywalone i zachlysnijmy sie pozytywami zycia. No.
    Pomysl na ksiazke jako nawiazanie do grafiki. Sprytnie. Dwa w jednym.
    Kazda pasja ma swoje plusy i minusy. Ona poki co dostrzega bardziej minusy. Chyab zapomniala jak to jest sie cieszyc robieniem czegos co sie lubi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, ze dopiero teraz.
    Nie wpadłabym na to w zyciu, ze te konkretna grafike i ten konkretny temat mozna połączyć w jednym tekście!
    Dajcie Marco napisac te książkę!!! Ja mam niedosyt, zeby poznać historie tych przyjaciol, z ktorych jeden sie wykrwawia :D
    Akcja bardzo stateczna, duzo dialogu, obrazek z zycia redakcji. Fajnie to wyszlo.

    OdpowiedzUsuń