Dawno nic nie pisałem, chyba trochę wyszedłem z wprawy. Miłego czytania :)
1258 rok Po Uwolnieniu
Obudziło go największe pragnienie, jakiego zaznał w życiu. Usta miał suche i spękane, gardło całe odrapane, a język sztywny niczym kołek. Czuł się bardzo źle, jakby był cały wyschnięty od wewnątrz.
Wbrew pozorom, jego pierwszą myślą wcale nie było "Dzięki niech będą Przodkom, że żyję!", albo "Wody! Królestwo za kropelkę wody!". Nie. Jego pierwszą myślą było "A więc tak musi czuć się rodzynek". Spróbował się nawet z tego zaśmiać, jednak suchość w gardle spowodowała, że jedynie zacharczał.
W tym samym momencie odczuł przeszywający ból w niemalże całym ciele, szczególnie w prawym barku, lewym ramieniu i lewej nodze, a jego świadomość zalały obrazy, przypominające o poniesionej klęsce.
Wszystko zaczęło iść nie po jego myśli, od momentu gdy Lena opuściła dwór. Nowym Mistrzem Szpiegów i Skrytobójstwa został Ketis Jarotin, człowiek rekomendowany przez Najwyższego Kapłana Trzech Chórów oraz Thytusa, dawnego nauczyciela króla. Jak się później okazało, jego niekompetencja dorównywała jego tuszy. Warren dość szybko zaczął to dostrzegać, bowiem już następnego dnia po nominacji Ketis postanowił ogłosić ją oficjalnie na bankiecie. Później wytłumaczył, że to taka strategia, ponieważ najciemniej jest zawsze pod latarnią i należy ukrywać się na widoku. Warren dał mu wtedy ogromny kredyt zaufania, który w ciągu roku został mocno nadwyrężony. Ketis lekceważył całkowicie obowiązki służbowe, przedkładając nad nie bale i przyjęcia. Wolał słuchać plotek dotyczących możnych i brylować w ich towarzystwie, niż interesować się sprawami państwa i jego bezpieczeństwem. Informacje jakie otrzymywał od istniejącej już siatki szpiegów zbywał machnięciem ręki. Mało tego, niszczył tę całą pajęczynę kontaktów od wewnątrz, wprowadzając do niej swoich ludzi, którzy nie mieli żadnego pojęcia na czym polega szpiegowanie lub słyszeli o tym jedynie z ballad. Wielokrotnie zdarzyło się, że przez niedbałość Ketisa, istotne informacje docierały do Warrena z dużym opóźnieniem, często dowiadywał się o sprawie od zupełnie przypadkowych osób. Tak było chociażby z delegacją Starszyzny Krasnoludów, o której usłyszał dzień przed przybyciem od krasnoludzkiego ambasadora. O nowo odkrytym złożu żelaza na południu państwa i sporze dwóch możnych, co do prawa jego własności, dowiedział się od stajennego podczas siodłania konia. A wieści o niepokojących ruchach orków za północno-wschodnią granicą otrzymał listownie od rady miejskiej Kruczodrzewa wraz z prośbą o pomoc.
Z ostatnią informacją Warren udał się natychmiast do Mistrza Szpiegów i Skrytobójstwa. Zastał go oczywiście pijanego. Na pytanie, czy wie coś o ruchach orków na północno-wschodniej granicy, odpowiedział że owszem, wie, ale uznał iż tysiąc orkijskich wojów w tamtych rejonach to norma i nie ma powodu, aby niepokoić króla. To przelało czarę goryczy. Warren zdymisjonował od razu Ketisa ze stanowiska i kazał go aresztować, a następnie rozpoczął przygotowania, aby odeprzeć atak.
Udało mu się zorganizować trzystu z rycerstwa i dwa razy tyle żołnierzy. Zadowalający wynik, biorąc pod uwagę, że dokonał tego zaledwie w przeciągu jednej fazy księżyca. Nie wystarczyło to jednak, aby odeprzeć atak orków, choć możliwe iż udałoby się, gdyby nie zdrada rycerzy z północy.
Z powodu braku czasu, Warren wezwał Azariela Nortic, pana na ziemiach wokół Zimnowody, aby on oraz jego wasale, wsparli swojego króla w nadchodzącej bitwie. Było to niezwykle ryzykowne, ponieważ rok wcześniej Warren nakazał córce Azariela, Hiacynthcie, opuścić dwór z powodu intryg, które knuła. Mimo niesnasek, pan Zimnowody przybył z niemal setką rycerzy i dwustoma zbrojnymi. Spotkali się na wzgórzu, pół dnia drogi od Kruczodrzewa, skąd mieli doskonały widok na okolicę. Wiedzieli, że orkowie nie przepuszczą takiej okazji do bitwy, więc rozbili w tamtym miejscu obóz, wykopali wilcze doły i przygotowali plan bitwy, wypatrując jakichkolwiek znaków wrażej obecności. Nie musieli długo czekać, trzeciego dnia od założenia obozu usłyszeli dźwięk orkijskich bębnów i rogów.
Wszyscy ludzie błyskawicznie poderwali się i ustawili się w pięciu liniach na wzgórzu. Dwie pierwsze składały się z żołnierzy dzierżących włócznie, następna ze zbrojnych z orężem do bliskiego starcia, jak topory, buławy i miecze, w kolejnej stali łucznicy, a ostatniej rycerze. Konnica Azariela odjechała potajemnie, aby w kluczowym momencie zaatakować orków z tyłu.
To był wspaniały i jednocześnie przerażający widok - kilkanaście orkijskich plemion, zjednoczonych pod sztandarem watażki, staje naprzeciw zbrojnym z Królestwa Ludzi. Barbarzyńscy, nieokrzesani indywidualiści, walczący bez strategii i taktyki, jedynie dla bogactwa i chwały kontra cywilizowani, zorganizowani obrońcy swoich ziem, działający niczym jeden organizm.
Orkowie, nie czekając na nic, ruszyli z marszu na przeciwnika, rycząc i wrzeszcząc przeraźliwie. Odpowiedzieli im łucznicy, wysyłając w ich kierunku salwę strzał. Choć kilku wojownik od razu padło trupem, pozostali w bitewnym szale nawet nie zauważyli odniesionych ran i pędzili dalej w stronę umocnień ludzi.
Łucznicy zdążyli wystrzelić jeszcze po dwie strzały, nim orkowie wbiegli między wilcze doły. Wielu z nich wpadło do środka, jednak przeważająca część biegła dalej, nawet po trupach swoich towarzyszy broni. W tym momencie do boju ruszyła konnica. Przejeżdżając między żołnierzami, pędzili na wprost swoich przeciwników. Chwilę później, osiem klinów, najeżonych grotami kopii, wbiło się w zielonkawą masę wojowników. Orkowie jednak całkiem sprawnie uporali się z rycerzami, którzy szybko stracili swój impet. Nie była to czysta i honorowa walka - zielonoskórzy barbarzyńcy ranili, a nawet zabijali konie czy też gołymi rękoma zrzucali zbrojnych z siodeł, jakby nic nie ważyli. Gdy tylko Warren spostrzegł co się dzieje, nakazał natychmiastowy odwrót konnicy.
Wkrótce orkowie dotarli do pierwszej linii włóczników. Dzięki długości swojej broni, żołnierze mogli utrzymywać na dość bezpieczną odległość swoich przeciwników. Jednak raz po raz, ktoś się pomylił, potknął lub po prostu osłabł, co kończyło się śmiercią z rąk nacierającej hordy. Zgodnie z planem, pierwszą linia zaczęła się cofać, aby połączyć się z drugą. I w momencie, gdy włócznicy już zgrupowali się, tworząc półksiężyc, miała pojawić się konnica Azariela i zaatakować orków od tyłu. Jednak nigdzie nie było ich widać.
Warren, mocno zaniepokojony, wysłał gońca w kierunku, w którym oddalili się rycerze z północy. Tymczasem sytuacja włóczników z chwili na chwilę się pogarszała - coraz więcej z nich padało pod ciosami orków.
- Wasza Wysokość! - Wojewoda Darco spróbował przekrzyczeć zgiełk bitewny. - Jesteśmy pokonani! Musimy się wycofać! Inaczej rozniosą nas na strzępy!
Warren podjechał do niego na swoim koniu i złapał za kirys tuż pod szyją, przyciągając go mocno do siebie.
- Nigdy nie mów pokonani, póki możesz unieść miecz! - Niemal wywrzeszczał mu to w twarz, licząc wciąż, że szarża Azariela nastąpi lada moment. I wtedy znów usłyszał ten dziwny głos. Słyszał go już wielokrotnie od czasu koronacji, szeptał do niego gdzieś zza głowy. Był niski, nieprzyjemny i przebijał się ponad wszystkie inne dźwięki.
- Oto chwila określająca jakim jesteś królem. Czy stchórzysz i uciekniesz z podkulonym ogonem, sprawiając iż śmierć tych żołnierzy pójdzie na marne? Czy może narazisz życie reszty swoich ludzi i będziesz czekał jak kretyn, aż zdrajca przybędzie z odsieczą? Bardzom ciekaw co postanowisz...
Wtem dostrzegł gońca pędzącego co koń wyskoczy. Krzyczał już od połowy drogi, jednak nie można było rozeznać słów z powodu toczącej się bitwy. Gdy w końcu udało się usłyszeć co powtarza, wszystkich możnych przy królu przejął lęk. Krzyczał bowiem "zdrada".
Warren zareagował błyskawicznie.
- Odwrót! Odwrót do Kruczodrzewa! - krzyczał, a wojewodowie powtarzali rozkaz swoim podwładnym. Wkrótce cała armia wiedziała, że musi się wycofać.
I wtedy zauważono trzynastu orków, oddalających się z pola bitwy. Przystanęli tuż za linią wilczych dołów, gdzie dwunastu z nich usiadło ze skrzyżowanymi nogami w okręgu. Złapali się za ręce i kołysząc się na boki, zaczęli intonować pieśń. Kołysanie i melodia przyspieszały z każdą chwilą. I urwały się niespodziewanie. Dokładnie w tym samym momencie ziemia pod nogami ludzi zatrzęsła się i popękała. Szczelina zaczęła rozszerzać się gwałtownie, pochłaniając nieuważnych żołnierzy. Na polu bitwy zapanował totalny chaos. Orkowie wykańczali ludzi, którzy zamiast się wycofać w stronę Kruczodrzewa, uciekali na boki i do przodu.
Orkijscy szamani, bo co do tego Warren już nie miał wątpliwości, ponownie zaintonowali pieśń, kołysząc się na boki. I gdy ponownie urwali, cały sztab dowodzący zaatakowała niespodziewanie chmara kruków. Na każdego z dowódców rzucały się setki ptaszysk, dziobiąc, drapiąc i uderzając skrzydłami. Próbowali odgonić je, machając rękoma, nic to jednak nie dało. W końcu i konie w panice ruszyły z kopyta, większość pędząc w kierunku Kruczodrzewa.
I wtedy trzynasty orkijski szaman naciągnął swój łuk, wypowiedział trzy razy inkantacje, i posłał strzałę w powietrze. Ta, lekko korygując swój lot w trakcie, trafiła prosto między kirys i prawy naramienniki Warrena.
Prawa noga wyślizgnęła mu się ze strzemiona. Jego koń, pędzący galopem, stanął nagle dęba i zrzucił go. Warren upadł z łoskotem, wypuszczając ciężko powietrze. Mocno się poobijał, aż wszystko wokół niego pociemniało z bólu. Ostatnie co usłyszał, to czyjeś słowa: "Ratujcie króla. Zawiedźcie go z dala od…" a później zemdlał.
Teraz ostrożnie rozglądał się po komnacie w której się obudził. Leżał w łożu, na przeciwko ogień wesoło pełgał w kominku. Na lewej ścianie znajdował się piękny arras, przedstawiający bitwę, Warren jednak nie potrafił rozpoznać co to za bitwa. W prawej ścianie znajdowało się niewielkie okno, a tuż obok niego ogromna, drewniana szafa, która optycznie jeszcze bardziej pomniejszała okienko. Obok kominka, w lewym rogu, stał stolik i dwa krzesła, a na jednym z nich siedziała dziewczyna. Łokieć oparła na kolanie, na dłoni wsparła głowę i tak wpatrywała się w ogień.
Była niewiele młodsza od Warrena. Miała białą suknię z błękitnymi kokardami. Szczupła, wręcz chuda. Włosy o kolorze mysiego blondu związane miała w długi warkocz. Biła od niej, od jej postawy jakaś siła.
Warren spróbował zwrócić na siebie uwagę, machając ręką, ona jednak nie reagowała w żaden sposób. Wycharczał więc "wody" i wtedy odwróciła w jego stronę głowę.
- Och! Już nie śpisz, panie! - wstała, wzięła dzbanek i puchar ze stolika i ostrożnie podeszła do Warrena. Następnie napełniła delikatnie naczynie i wręczyła je królowi. - Proszę, pij, na pewno jesteś spragniony. Tylko nie tak łapczywie, bo się zakrztusisz.
- Je… szcze - poprosił, gdy tylko wychylił cały puchar. Dziewczyna zabrała naczynie, napełniła ponownie i podała. Przez cały ten czas, nie spojrzała na niego ani razu. Jakby patrzyła gdzieś w dal.
- Dzię… kuję.
- Nie ma za co. Pójdę powiadomić ojca, że masz się lepiej panie. - Już ruszała do drzwi, gdy Warren złapał ją za rękę. Nieco się wystraszyła, ale nie cofnęła dłoni.
- Cze… kaj. Kruczo… drzew?
- Ojciec powiedział, że udało się wam go obronić, podobno ktoś dotarł w ostatniej chwili i przepędził orków.
- Dzię… kuję. - puścił jej dłoń, a ona ostrożnie ruszyła w stronę drzwi, jakby ważąc każdy krok. Gdy już była przy wyjściu, Warren zdołał zapytać: - Jak ci na imię?
- Eleonora. Córka Lontara Krótkiego. - Odwróciła się do niego, wykonała prosty ukłon i uśmiechnęła. - A tobie, panie?
I wtedy dopiero Warren to sobie uświadomił. Nie miał na głowie korony, ubrany był w zwykłe szaty i dziewczyna zwracała się do niego "panie", zamiast "wasza wysokość". Nie wiedziała kim on jest! Nagle poczuł się niezwykle szczęśliwy. Choć przez krótką chwilę może zapomnieć o byciu królem i o wszystkich obowiązkach z tym związanych. Może odpocząć od etykiety i od tego sztucznego lizusostwa. Może pobyć choć krótki moment sobą. Przedstawił się więcej jej starym imieniem, sprzed koronacji.
- Jestem Warren Sagarion.
- Niezwykle miło mi, panie Warrenie! A teraz już udam się po mojego ojca. Proszę wypoczywać.
Wyszła, mocując się z klamką. Warren jednak nie zwrócił na to uwagę, zbyt szczęśliwy, że może trochę odpocząć.
Hej :)
OdpowiedzUsuńPowiedzieć, że się stęskniłam za Twoim pisaniem, to jak nic nie powiedzieć - ja czułam pustkę w skamieniałym w połowie serduchu, że Cię tu nie widać! Dlatego tak strasznie się cieszę, że znowu czymś się dzielisz i to od razu Leną i Warrenem <3
"A więc tak musi czuć się rodzynek" - zaśmiałam się. Naprawdę. Dzięki xD
Ojej, Warren to nie miał łatwo z Ketisem. Chyba kazałabym ściąć tego drugiego już przy drugiej wieści, która nie przyszła od niego, a od osób trzecich.
Jeszcze raz muszę podziękować - powyższym tekstem, jego opisałeś przywiodłeś mnie do kochanych powieści Tolkiena, nadając to samo tempo i klimat jak z Bitwy Pięciu Armii. Czułam napięcie i niepokój, obrazy przed moim oczami były bardzo plastyczne.
Cieszę się, że Warren przeżył to starcie i teraz może liczyć na chwilę odpoczynku.
Pozdrawiam.
Oz ty, a co to za zakończenie!!co z ta klamka! Czyżby Warren był przetrzymywany w zamknięciu?? Co za cliffhanger!!
OdpowiedzUsuńProszę, wracasz z tekstem i to od razu z taka akcja! Jest zdrada, jest bitwa, wazne decyzje,z których żadna nie będzie dobra, sa orkowie a nawet orczy szamani! Panie, czego tu nie uswiadczysz! Moj glod na fantasy zostal zaspokojony!
Czekam na ciag dalszy!!