Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

[MISJA 10] Here and Now: Poczwarka ~ Kaja Wika

  Znacie to uczucie, kiedy stojąc w tłumie ludzi, czujecie się tak cholernie samotni, że aż niewidzialni? Cienie postaci mknące z prawej i z lewej, potrącają was co chwilę łokciami, wywracają na ziemię, a jedyne, na czym jesteście w stanie się skupić to ból upadku i twardość oraz chłód powierzchni, na której leżycie. Depczą po was jak po przetartym dywanie. Nie możecie tak trwać ani zniknąć. Musicie się podnieść i przeć naprzód, choćby po to, aby wyjść z tłumu. Po cóż on wam?

Tak właśnie zrobię. Podniosę się na obolałych nogach, trzęsąc się w swych posadach jak ryba wyciągnięta z wody. Ja także walczę o każdy oddech. Chodnik, na którym stoję, zdaje się piekielną autostradą pełną błądzących dusz, zaślepionych celem swojej podróży, niebaczących na to, co lub kto stanie im na drodze. Z klapkami na oczach, w ciemności gnają przed siebie, próbując zgasić moje światło.

Muszę się stąd wydostać. To miasto jest jak perfekcyjnie zgrane mrowisko, a ja wiem, gdzie jest wyjście. Staję koło drogi i wyciągam rękę do góry. Nie mam siły, aby uczynić jakikolwiek inny gest. Liczę, że ktoś dostrzeże moje desperackie wołanie o pomoc. Zatrzymuje się taksówka, a przynajmniej mam taką nadzieję, chociaż chyba już za późno na rozważanie co jeszcze może mi bardziej zaszkodzić. Z pojazdu wychodzi mężczyzna bez twarzy. Jego facjata jest całkowicie rozmyta. Nawet mnie to nie przeraża, a jedynie zaskakuje, że nie jest jednym z cieni z mrokiem w swoim obliczu. 

Otwiera drzwi, a ja robiąc krok do przodu, nie natrafiam na asfalt jezdni, a na przepaść bez dna. Próbuje złapać za ramię kierowcy, lecz wydaje się tak odległe, że moje starania spalają się na panewce. Tracę grunt pod nogami. Zaczynam spadać w otchłań, wymachując rękami nad głową, jakby ktoś miał mnie za chwile za nie złapać i uratować, ale tak się nie staje. Spadam. W całkowitej ciemności i ciszy. Jedyne co rozświetla ten mrok to iskra w mojej duszy. Sama będąc sobie światełkiem, pozwałam sobie na swobodny lot. Zamykam oczy, rozkładam ręce. Już nie czekam na najgorsze. Lecę sobie, lecę. Zawsze tak chciałam. Stanąć nad przepaścią, odchylić się do tyłu i rzucić w otchłań. Nie miałam na to odwagi, wiec otchłań przyszła po mnie. Pochłonęła mnie i otuliła, aż zaufałam jej i pozwoliłam sobie na brak kontroli.

Kiedy oswoiłam się z uczuciem nieważkości, które niejako towarzyszy spadaniu, moje ciało uderzyło w coś, co znajdowało się na dnie. To nie zabolało. Otworzyłam oczy i ujrzałam wnętrze taksówki. Spadłam na jej kanapę. Kierowca zwrócony był w moją stronę. Teraz posiadał już twarz. 

Gdzie? – pyta szorstko.

– Do domu – mówię, wzruszając ramionami.

– Nie możliwe. Przecież wiesz, że nie ma tutaj twojego miejsca – parska, po czym odwraca się i włącza silnik. – Zabiorę cię tam, gdzie cię oczekują.

– A jeśli ja nie chce się tam wybierać?

– Nie ma znaczenia, czego chcesz i tak stanie się, co ma się stać.

Taksówka rusza gwałtownie, jakby na drodze nie było innych aut. Szarpie mnie i wciska w siedzenie. Jestem zła, że odebrano mi wybór, kierunek mojej podróży. Czymże jest życie, jeśli nie możemy go przeżyć zgodnie z własną wolą. Jedno mnie jednak pociesza, a mianowicie cała ciemność, którą pozostawiam za sobą. W taksówce nie ma ani cienia, ani światła. Ona po prostu jest. A może wręcz przeciwnie, może ona nawet nie istnieje, lecz z pewnością dowiezie mnie do miejsca, w którym powinnam się znaleźć, a przynajmniej według mojego niesympatycznego szofera.

Podróż jest nieprzyjemna, prędkość i zakręty sprawiają, że rzuca moim ciałem po tyle samochodu.

– Gdzie są pasy!? – krzyczę.

– Nie potrzebne – mówi facet za kierownicą.

– Jak mam dojechać w jednym kawałku?

– Nie dojedziesz. Życie nie jest aż takie proste. Powinnaś to już wiedzieć.

Łapię rękami za zagłówki siedzeń z przodu. Trzymam je z całych sił, aby choć na chwile poczuć się bezpieczniej.

– Odpuść – przemówił ponownie.

– Jak puszczę to dojadę na miejsce cała połamana.

– Dokładnie tak.

– Co w tym dobrego?

– To, że złożysz się na nowo.

– Ale ja się boję!

Mężczyzna szarpie kierownica na prawą i lewą. Ja nie daje rady już opierać się sile odśrodkowej. Puszczam zagłówki, a ten wciska hamulec. Lecę na przednią szybę. Ta pęka, a ja wylatuje z impetem przez nią, zbierając ciałem odłamki. Upadając na ziemię przed samochodem, sama rozpadam się na tysiące drobnych kawałków. Rozsypują się, po powierzchni, jakiej jeszcze nie widziałam. Światło, kolory i ciepło. Odczuwam to każdym swoim elementem. Scalają mnie na nowo, a może to ja sama składam się do kupy w odpowiednim środowisku. Nie wiem, co dzieje się z moim ciałem, co dzieje się ze mną. Ostatnim pierwiastkiem jest iskra. Trzymam ją w dłoni, lecz nie wiem, co zrobić z tym faktem. Połykam ją, a ona natrafiając na łatwopalny materiał, stawia wszytko w płomieniach. 

Jak feniks odradzam się z popiołów. Mam w sobie ogień. Jestem ogniem. 

To ten czas. Proces przeobrażenia się zakończył. 


1 komentarz:

  1. Hej :)
    Jak ja się utożsamiam z bohaterem! Ostatnio uczucie osamotnienia sięga po mnie coraz mocniej, choć przecież pogoda robi się na tyle ładna, że nawet sąsiedzi za płotem powinni świadczyć, że jestem częścią społeczeństwa.
    Mężczyzna bez twarzy - właśnie oglądam koreański serial, w którym są takie postaci, w miejscu oczu i ust są lekkie wgłębienia. Ten pan pasuje mi do nich.
    Nasunął mi się Nietzsche na myśl przy tym tekście: "kiedy zaglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie".
    O rany. Tekst nie jest długi, ale totalnie wbija w siedzenie. Boże, czułam te emocje, jakbym sama właśnie sięgnęła niewyobrażalnego dna i w swej beznadziei rozbiła na tyle kawałeczków, że zebranie ich i sklejenie może stworzyć zupełnie nową osobę.
    Jak feniks.
    Pięknie i trafnie. Chylę czoła.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń