Początkowo pisałam ten tekst w myśl tematu o światłach i cieniach. Pamiętacie, żeby nie bać się cieni, bo one świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło. Trochę mi się jednak rozpisało i to w kierunku misji, a nawet bardziej zaczął mi ten tekst pasować do tematu o umysłowych torturach. Zdecydowałam się to połączyć i mam nadzieję, że znajdziecie tu i światła, i cienie, i tortury ;)
Udaje
mi się zgubić natrętnego kolesia dopiero przy windach. On jedzie w górę, ja
zjeżdżam w dół. Piętro minus trzy – to tutaj znajduje się Wydział Dochodzeniowy
do Spraw Ogólnych, bliżej znany jako Turks czyli goście od czarnej roboty.
Prawdziwe podziemie.
Ziewam
szeroko, nie dbając o to, by zasłonić usta i żałuję, że nie umieścili nas na sześćdziesiątych
piętrach. Wtedy kazałbym wstawić do jednej z wind łóżko i mógłbym się zdrzemnąć
podczas takiej podróży. Teraz nawet nie zdążę przymknąć oka, a drzwi już się
otwierają i upierdliwy dźwięk każe wysiadać. Do diabła z tym. Chciałbym po
prostu się wyspać!
Leniwym
krokiem wychodzę na korytarz, taki sam jak dziesiątki korytarzy w firmie.
Wszystko lśni, skórzane siedziska, czerń, ledy, bazalt. Na dłuższą metę staje
się to monotonne. I przygnębiające. Ale wytworne, owszem. Jeśli się
nudzić to tylko w luksusie. To hasło pasowałoby do Shinry lepiej niż „Wszystko,
co robimy, robimy dla ciebie.” Kurwa, kto tu odpowiada za PR? Muszę uścisnąć mu
dłoń. Sprzedawać taki kit, gdy wszystko, co robi Shinra przez ostatnie lata,
to dymanie kogo się da bez zabezpieczenia.
Idąc,
patrzę pod nogi, wciskając dłonie w kieszenie i prawie schodzę na zawał, gdy
nagle rozlega się głośne:
—
Sir!
Łapię
się za klatkę piersiową, odskakując w tył.
—
Matko Jenovo! — wołam, rzucając pełne oskarżeń spojrzenie dwóm SOLDIERs, którzy
obstawiają wejście do biura. Jestem niemal pewien, że jednego rozbawiło to, że się
przestraszyłem. — A wy czego tu szukacie?! Zmiatać na swoje piętro! Rude! —
Otwieram energicznie drzwi, szukając partnera. — Rude, jakiś dwóch typów przed
wejściem próbuje mnie przyprawić o atak serca!
Nie
patrząc za siebie, popycham mocno drzwi, by się zamknęły i słyszę głuchy łomot.
Prostuję
plecy i napinam mięśnie, i chyba zapominam oddychać, gdy tylko rozlega się sygnał
przyjeżdzającej windy. Dochodzeniówka nie ma wielu pracowników, a ten, na
którego czekam, spóźnia się. Zaciskam dłonie w pięści, nerwowo skubiąc zębami
dolną wargę. Cloud stoi po drugiej stronie drzwi nieruchomo jak posąg. Milczy,
choć z jego krótkich zerknięć wyczuwam, że miałby do mnie pare uwag. Zapewne
chce mi zademonstrować, jak powinien się zachować pełnokrwisty SOLDIER – nie
jak kłębek nerwów. Ale gdy tym razem rozsuwają się drzwi windy i na tle czerni
pojawia się czerwień, nawet Cloud się spina. Ale to nic w porównaniu do salt,
które wykonuje moje serce.
Jestem
zaskoczona własną reakcją. Tak mocną i tak rozbieżną. Sądziłam, że jego
widok będzie mi bardziej obojętny. Minęło kilka lata. Bez żadnego kontaktu,
bez… A teraz… Wszystko, co w sobie zdusiłam, wymyka się spod kontroli.
Tęsknota, z której nawet nie zdawałam sobie sprawy, uderza mnie ze zdwojoną
siłą. Chcę wybiec mu na spotkanie, unieść jego podbródek, by przestał wodzić
tymi zagadkowymi oczami po podłodze i spojrzał na mnie. Tak jak kiedyś.
Z
drugiej strony mam ochotę rozszarpać mu gardło. Wszystko we mnie krzyczy, że to
on macza te swoje smukłe, zwinne palce w piekle, które przechodzę. Jakby mało
mu było, że nie potrafię pozbierać się po stracie jednego członka
rodziny. Jeśli to jego sprawka, przysięgam, zapierdolę go. A intuicja rzadko
mnie myli.
Gdyby
nie Cloud, ten plan, jak każdy, który kiedykolwiek miałam, runąłby właśnie w
tym momencie. Sinclair powoli się zbliża. Moje zaciśnięte w pięści dłonie są gotowe
do akcji. Leniwy krok, ręce w kieszeniach, nieobecne spojrzenie. W tym momencie
drażni mnie wszystko w postawie dawnego przełożonego, wszystko za czym tęsknię.
Przenoszę ciężar ciała na prawą nogę, wysuwam drugą w przód. Niech tylko się
zbliży. Od razu skręcę mu kark, a potem przeszukam jego trupa. Może w ten sposób dowiem się nawet więcej.
Cloud
trąca mnie w ramię lufą karabinu. Przecząco, ledwie dostrzegalnie kręci głową.
Zagryzam wargi. Reno jest kilka kroków od nas. Być może już nie pojawi się
lepszy moment, żeby raz na zawsze typa spacyfikować. Teraz niczego się nie
spodziewa. Ale czy tego właśnie chcę? Może w tym momencie. A co gdy emocje
opadną. Gniew się rozejdzie po kościach. I zostanie tylko to drugie, palące w
przełyku uczucie, którego nie można już będzie ugasić.
Cloud
się wycofuje. Wciąż patrząc na mnie, unosi dłoń do skroni. Zagryzam w złości
wargę do krwi i robię to samo. Salutuję.
—
Sir! — wykrzykujemy.
Reno
odskakuje jak poparzony, kładąc rękę na klatce piersiowej.
—
Matko Jenovo! — woła, wybałuszając te swoje rozmarzone oczyska. Gdybym wiedziała,
że tyle wystarczy, by prawie kojfnął na serce, postarałabym się bardziej.
Wygląda teraz całkiem zabawnie, zwłaszcza, że nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała u niego taką emocję jak strach. Ale kiedy mruży oczy,
patrząc wprost na mnie, to ja zaczynam się bać. Przez moment zapominam, że
mam na głowie hełm, przez który ciężko byłoby mnie rozpoznać. I tak się nie
dzieje.
—
A wy czego tu szukacie?! — odzywa się i paniczny lęk, że zamierza zwrócić się bezpośrednio do mnie, pryska. —
Zmiatać na swoje piętro! Rude! — Napiera na drzwi z takim impetem, jakby chciał
je wywarzyć. — Rude, jakiś dwóch typów przed wejściem próbuje mnie przyprawić o
atak serca! — Niewiele więcej myśląc, ruszam
za nim. Wciąż jeszcze mam ochotę złapać go od tyłu i zacząć dusić, ale
nie spodziewam się, że on też ma mordercze zamiary i będzie chciał trzasnąć
drzwiami. Obrywam w łeb. Za takimi urokami przebywania z nim akurat nie
tęskniłam.
Hełm
spełnia swoją rolę. Właściwie nie czuję bólu, ale tracę równowagę. Przechylam
się do tyłu i widzę tylko wściekle wirujący w powietrzu czerwony ogon i
wyciągniętą do mnie dłoń.
WOULD
YOU GET THE DEVIL THIS DANCE
Ale
ja wiem, co to oznacza w jego wykonaniu. Tym razem nie dam się nabrać.
Wyciąga
w moją stronę dłoń, porusza się dużo pewniej niż ja.
—
No chodź, pomogę ci stąd zejść — proponuje, zerkając w dół. Coś w jego postawie
sprawia, że mam dużą ochotę mu zaufać, choć wiem, że nie powinnam. — Chodź,
wszystko będzie dobrze.
—
Pierdolenie — burczę, próbując przesunąć się dalej od niego.
—
Hej, powoli, stój! — podnosi na mnie głos, gdy rusztowanie zaczyna się kołysać.
— Argh, dlaczego musisz sprawiać problemy, yo?!
—
Czego wy chcecie?!
—
Chcemy się dowiedzieć, co tu robisz i czy jesteś tym, kim myślimy, że jesteś —
odpowiada szczerze, w jego niebieskawych oczach nie dostrzegam kłamstwa. Waham
się, zerkając raz po raz to na niego, to w dół rusztowania, aż wreszcie
wyciągam rękę, żeby złapać jego wyciągniętą dłoń, ale w ostatniej chwili on
wyrzuca przed siebie lewą rękę, w której trzyma paralizator. Niewiele więcej
myśląc, sięgam po topór, żeby sparować uderzenie.
—
Dupek!
Wymieniamy
kilka ciosów, cała konstrukcja się trzęsie, podłoga tańczy pod naszymi nogami.
Przechylamy się, tracę równowagę, dzięki czemu unikam paralizatora, który ze
świstem przecina powietrze tuż nad moją głową. Wstaję na nogi, a podczas
rozpaczliwiej walki o równowagę, chwytam topór oburącz niczym drążek. Ostrze
przeważa, podrywam gwałtownie trzonek i przypadkiem trafiam mężczyznę w
podbródek.
—
No wiesz ty co?! — Koleś ociera wierzchem dłoni rozbite usta, zlizuje z warg
krew i patrzy na mnie wściekle. Zamachuje się paralizatorem, ale podłoże
przechyla się coraz bardziej i on też traci równowagę.
Rusztowanie
się wali. Spadamy.
Próbuję
się łapać czegokolwiek, licząc, że jakoś złagodzę upadek, ostatecznie ląduje w
stercie złomu wśród ogłuszającego jazgotu, pogrzebana pod stertą szmelcu.
—
Reno! Jesteś cały?!
Przygnieciona
żelastwem i dechami, próbuję się poruszyć, ale tylko grzęznę wśród tego
badziewia.
—
Gdzie ona jest? Musi tu być!
Zastygam.
Może tym razem mnie nie znajdą, ale czuję coraz bliżej czyjąś obecność.
—
No… — słyszę wreszcie tuż nad swoją głową i podnosząc oczy, widzę odwróconą do
góry nogami twarz. — Mam… cię.
Chwyta
mnie pod pachy i wyciąga z żelaznych pnączy. Przewraca się przy tym, ciągnąc
mnie za sobą. Ląduję na nim, wokół tańczą obłoczki kurzu. Reno wciąż mnie
trzyma, więc zerkam na niego ze złością.
—
Jak wyglądam? — pyta, przekrzywiając głowę i uśmiechając się z tą dziwną
lekkością. Z rozwalonej wargi sączy się krew, twarz ma brudną, a włosy
rozwichrzone.
—
Jak straszydło. Puszczaj.
—
Nie. Mam inne plany.
WOULD
YOU BE A PART OF HIS PLANS
Inne
plany polegają na wcielenie mnie w szeregi Shinry. Zgadzam się tylko dlatego,
że mam w tym własny interes, ale to nie sprawia, że atmosfera jest przyjemna.
Reno mi nie ufa, ja nie ufam jemu. Gdyby mógł, chyba bez przerwy prowadziłby
mnie wszędzie, trzymając za łokieć, jak jakiegoś psa, który może się zerwać ze
smyczy. Ale to on jest jedyną osobą, którą mam ochotę ugryźć. Raz po raz
wyrywam rękę. Jak wysiadamy z windy. Czekamy przed biurem dyrektora. Schodzimy
po schodach. Gdy wypijam kawę i chcę wyrzucić kubek. Jak zaprogramowana, jego
dłoń wciąż zaciska się na moim przedramieniu, gdy tylko wykonam nieprzewidziany
ruch.
—
Boże, odpuść! — wykrzykuję w końcu, kolejny raz się wyswabadzając. — Wyglądam,
jakbym zamierzała nawiać?! — Rozkładam ręce, prezentując garnitur, w który już
się przebrałam (Sinclair w tym czasie warował pod drzwiami kibla).
—
Dobra. — Reno podnosi dłonie w geście poddania i cofa się kilka kroków, robiąc
mi przestrzeń.
—
A teraz chcę dostać klucze do swojego mieszkania — obwieszczam, wyciągając po
nie rękę, a on głośno wyśmiewa moje słowa. — Ten cały Tseng mówił, że
zapewniacie zakwaterowanie!
—
Och, pewnie. — Reno poważnieje. — Słyszałaś, co jeszcze mówił? — Podchodzi do
mnie bliżej, skracając dystans, którym nie zdążyłam się nacieszyć. Teraz ja się
cofam, ale on nie zwalnia. Zapach wiśniowej, słodkiej konfitury i czerwonej
Lacosty wdziera się w moje zmysły. — O tym, że od teraz jestem twoim
bezpośrednim przełożonym? — Kiedy już nie mam dokąd się wycofać, nos Sinclaira
niemal styka się z moim. Mruży wściekle oczy, jakby to wszystko była moja wina.
—
Hej! — Ja też marszczę brwi. Próbuję go odepchnąć, trącając w ramię, ale on
tylko obnaża zęby. Ani drgnie. Zero przestrzeni. — Ja się tutaj nie pchałam, to
ty za mną latałeś!
Reno
prycha, zdaje się, że docenia dwuznaczność, ale to nie czyni go nastawionym do
mnie mniej wrogo.
—
Ta… — mruczy. Owiewa mnie jego ciepły oddech. — Z jakiegoś powodu już tego żałuję.
Yo. Dlatego… — Czuję na skórze zimną
końcówkę paralizatora. — Więcej mi nie pyskuj. I nie sprzeciwiaj mi się —
ostrzega, wciąż zaciekle mierzy mnie wzrokiem. Wiem, co się dzieje, co próbuje
zrobić. Ustala pozycje. Mam znać swoje miejsce. — Masz robić, co ci każę. Jutro
zaczynamy szkolenie. Jeden fałszywy ruch, a dostarczę górze twój akt zgonu. I,
wierz mi, nikt nawet nie spyta, co się stało — w to akurat nie wątpię — i
dlaczego jesteś nafaszerowana ołowiem z mojego działka.
Tym
razem to ja prycham. Nie wiem, czy ta dwuznaczność jest zamierzona, ale… Zagryzając
wargę i jeszcze mocniej ściągając brwi, zerkam na paralizator, który
zagnieździł się w dołku między moimi piersiami, a potem przekrzywiając głowę,
podnoszę wzrok na Sinclaira.
—
Co? — Patrzy na mnie niezrozumiale, ale skoro nie mogę pyskować, milczę. — Och.
— Reno w końcu zauważa, gdzie wtyka swój sprzęt. Natychmiast go zabiera. —
Tylko nie nazywaj tego od razu molestowaniem w miejscu pracy! — naskakuje na
mnie. — Jestem profesjonalistą, yo. Nie zdarzają mi się takie rzeczy.
—
Właśnie widzę. — Patrzę na niego nieustępliwie, Reno próbuje wytrzymać pełne
oskarżeń spojrzenie. Widzę jak porusza się jego grdyka, jak z niezadowoleniem
wygina usta, odwracając wzrok.
—
Nadinterpretacja — mruczy pod nosem. — Po prostu, to nowa sytuacja dla mnie,
tak? — mówi tak cicho, że nie wiem, czy mam to słyszeć. — Pierwszy raz mam pod
sobą kobietę i… To znaczy… — Prycha przez zaciśnięte zęby, rzucając mi pełne
wyrzutów spojrzenie. — Zresztą, nie muszę ci się z niczego tłumaczyć!
—
Jasne, szefie
— odpowiadam z przekąsem, co tylko jeszcze bardziej go wkurza. — Nie żebym
nie miała ochoty jeszcze tak sobie pośmieszkować, ale wszystko, czego teraz
pragnę, to iść do łóżka. Sama — uzupełniam, z satysfakcją obserwując pulsującą
na skroni mężczyzny żyłkę. — Żeby się wyspać — dodaję, zapinając guzik koszuli.
—
Oczywiście! — wybucha Sinclair. — W porządku! — Odwraca się napięcie i zmierza
w stronę wyjścia szybkim krokiem, więc zmierzam za nim, przekonana, że zamierza
zaprowadzić mnie w jakieś przytulne miejsce, gdzie będę mogła wykąpać się i
odpocząć. Zanim jednak docieram do drzwi, one trzaskają. Przez mgnienie sekundy
między nimi a ścianą widzę złośliwy uśmiech, a potem słyszę przekręcany zamek.
—
Nie! — Rzucam się do klamki, nadaremno nią szarpiąc. — Przysięgam, pożałujesz
tego!
—
Dobranoc! — To wszystko, co słyszę w odpowiedzi.
Gdybym
bardzo chciała, może udałoby mi się wydostać. Ale zależy mi, żeby Shinra nie
chciała zbyt szybko się mnie pozbyć, więc odpuszczam. Wzdycham, rozglądając się
po biurze. Nawet okna tu nie ma. Jak to w piwnicy. Na szczęście w ubikacji
widziałam kabinę prysznicową. Chociaż tyle.
Przeszukuję
szafę, znajduję stos ręczników i jakieś zapasowe ubrania. Wybieram całkiem
stylowe dresowe gacie z lampasem i biały, luźny t-shirt z logiem Shibry i rzucam się w tym spać
na kanapę zaraz po krótkiej kąpieli.
Zrywam
się o siódmej, gdy tylko otwierają się drzwi. Przecieram zaspane oczy, a w tym
czasie do pomieszczenia jeden za drugim wchodzą ubrane w garnitury osoby i
stają w szeregu pod ścianą. Ostatni pojawia się Reno, postukując paralizatorem
po swoim ramieniu. Minę ma taką jakby całkiem dobrze się wyspał i miał miłe,
sadystyczne sny.
—
Kolejno odlicz! — zleca, a rekruci liczą od jednego do siedmiu. Nastaje cisza.
Reno powoli odwraca się w moją stronę.
—
Na co, do diabła, czekasz?
Zwlekam
się z kanapy, na boso staję jako ostatnia w rzędzie.
—
Osiem — mówię bez entuzjazmu.
—
Świetnie. Turk numer osiem, wystąp. — Posłusznie wykonuję krok w przód. —
Możecie się przyjrzeć, jak to nie powinno wyglądać. Chcecie skończyć szkolenie?
Zrobi to co najwyżej dwójka z was. Jeśli zależy wam tak jak ósemce, możecie od
razu zrezygnować — używa sobie na mnie, ale ja nie daję się sprowokować. Jestem
jeszcze zbyt zaspana, by nawet zgrzytać zębami. Szeroko ziewam na jego słowa, a
Reno się krzywi. Nim dzieli się ze mną jakimś komentarzem, rozdzwania się jego
telefon. Odbiera bez słowa, nie przestając mi się przyglądać z niesmakiem.
—
Teraz? — pyta tylko rozmówcę, przecierając twarz dłonią. — Dobra. Zaraz tam
będę. — Rozłącza się i ogarnia nas wszystkich wzrokiem. — Yo, muszę gdzieś
lecieć. Szkolenie zaczniemy jak wrócę. A na razie, macie pierwsze zadanie. —
Znów skupia na mnie wzrok, kącik ust podnosi się w brzydkim grymasie, gdy wskazuje
na mnie brodą. — Nie pozwólcie jej nawiać.
Zostawia
mnie z siedmioma nieżyczliwymi, wpatrzonymi we mnie parami oczu.
—
Co? — pytam opryskliwie, patrząc z byka na dwie kobiety i pięciu mężczyzn.
Pewno zastanawiają się, za kogo się, do cholery, mam, nocując w biurze
przełożonego, co ze mnie za lafirynda. — No dobra. — Wzdycham, zdejmując przez
głowę górę z dresu. Rzucam ją na ziemię, poprawiając krótkie rękawy t-shirtu. Przyjmuję postawę, unoszę do twarzy zaciśnięte pięści. — Kto
pierwszy?
Kiedy
kwadrans później w przybrudzonej koszulce i z pękniętą wargą ładuję się do helikoptera, którego śmigło już się rozkręca, Reno i ten łysy facet, który siedzi
obok niego, wybałuszają oczy. Znaczy, tak mi się wydaje, że łysy się gapi, bo
widzę tylko swoje własne odbicie w jego ciemnych szkłach, gdy wraz z
czerwonowłosym wykręcają głowy, by sprawdzić, co im wskoczyło do środka.
—
Co ty tu, u diabła, robisz?! — Dłonie Reno zaciskają się na siedzeniu, gdy
wychyla się przez fotel, by lepiej mnie widzieć.
—
Zdobywam twoje jebane zaufanie — odpowiadam i sprawdzam językiem stan swoich
zębów. Wydaje mi się, że co najmniej jeden się rusza. — Gdybym chciała uciec,
już by mnie tu nie było, prawda? — Reno zaciska usta, więc zwracam się do
łysego. — Prawda? — Łysy potakuje. — No. Dlatego weźmiecie mnie i Marudera ze
sobą, a ty, szefie
— niemal wypluwam to słowo — przestaniesz kwestionować moją lojalność i
zamykać mnie na klucz w swoim biurze.
—
Zamknąłeś ją w piwnicy? — Łysy zwraca się do Sinclaira, który rzuca mu krótkie
zniecierpliwione spojrzenie.
—
A co miałem zrobić. Uganiałem się za nią tyle czasu, nie chciałem, żeby
dała nogę już pierwszej nocy.
—
Razem się za nią uganialiśmy — przypomina łysy. Sadząc po ruchu głowy, następne
słowa kieruje do mnie: — Mam na imię Rude. — Wyciąga do mnie rękę. — Ja też cię
ścigałem.
—
Super — prycham, ale ściskam jego dłoń. — Jestem ci naprawdę wdzięczna. Crush.
—
Mam pewność, że się nie rozbijemy. Reno jest naprawdę dobrym pilotem.
Przewracam
oczami. Nawet nie chce mi się tłumaczyć. Za to robi to Reno.
—
Nie — mówi, prostując się w fotelu, by znów siedzieć przodem do szyby. — To jej
imię.
—
Proszę?
—
No tak ma na imię! — Reno pociąga za ster, maszyną szarpię. — Crush!
—
O Boże.
—
Dzięki — fuczę, niepewnie patrząc za okno, gdzie ziemia powoli zaczyna się
oddalać — ale nie musisz być taki nieuprzejmy.
—
Mhm. — Usta Rude’a wyginają się w lekkim uśmieszku i on też się odwraca, a
ja zaciskam mocno powieki, skupiając się na oddychaniu. Nienawidzę latania.
Nienawidzę wszystkiego, co nie jest mocno przytwierdzone do ziemi.
Wyciągam
rękę, chcąc uchronić przed upadkiem SOLDIERa, którego rąbnąłem drzwiami, ale on
nie przyjmuje pomocy. Już prawie zaciskam palce na jego nadgarstku, a on cofa
dłoń. Gdyby nie jego kompan, który łapie go pod ramiona, stłukłby sobie ten
soldierowski tyłek na bazaltowej posadzce.
Przez
kilka sekund stoję i zastanawiam się, jaki jest jego problem. Coś do mnie ma? Czy
instynkt samozachowawczy mu nawala. Wzruszam ramionami. Jebać go. Co ja
problemów innych nie mam, tylko przejmować się, co się smaży pod hełmami
SOLDIERów.
—
Na przyszłość uważaj — mówię tylko i przysiągłbym, że słyszę pełne złości
prychniecie, ale kiedy zerkam przez ramię, SOLDIER stoi już na baczność.
—
Tak jest, sir.
Kręcę
głową. Patrząc na Rude’a, wskazuję kciukiem za siebie.
—
Po kiego czorta tych dwóch tu przylazło? — pytam go. Rude dziwnie się
zachowuje. Poluźnia zapięty pod szyję kołnierzyk, drapie po karku i w końcu
mówi:
—
No przecież zgłaszałeś, że potrzebujesz wsparcia.
Co?
—
Co?
—
No… To wszystko jest w raporcie od ciebie. Możemy to sprawdzić.
—
W jakim, do diabła…
—
Reno. — Rude wymawia moje imię z naciskiem, nie dając mi dokończyć. — Po
prostu to sprawdźmy.
Nie
widać tego zza ciemnych szkieł, ale tyle lat pracuję z Rudem i jego okularami,
że potrafiłbym zgadnąć, na co patrzy, nawet gdyby założył na głowę parciany
worek. Wiem, że teraz zerka na SOLDIERów i domyślam się, że nie chce mówić przy
nich, ale w tym momencie ważniejsze są dla mnie inne rzeczy: nieobecność
dyrektora i szeroka, samotna, zbyt pusta kanapa.
—
Tsenga jeszczez nie ma? — pytam od niechcenia.
—
Jest na spotkaniu z prezydentem. — Ton głosu Rude’a jest szorski, chyba już
wie, co planuję. — Ale niedługo wróci.
—
No i super. — Lekceważę jego ostrzeżenie – obstawiam, że to blef – i rzucam się
na sofę. — Tym raportem zajmę się później.
—
Jak zwykle — rezygnuje Rude, wzdychając.
I
on, i ja dobrze wiemy, że od lat nie wypełniam żadnych raportów. Kiedyś
zwalałem to na Crush…
Jej
nagłe wspomnienie wytracą mnie z równowagi.Obraz blondynki
###BRUNETKI###
ożywa
w mojej głowie tak wyraźnie, że niemal czuję unoszący się w powietrzu zapach
jej perfum i słyszę jej krzyk, który rozlegał się
###GDY
OTWORZYLI OGIEŃ SKURWYSYNY MIELI TEGO NIE ROBIĆ POWIEDZIAŁEM ŻE SIĘ TYM ZAJMĘ SAM
TOCZYLIŚMY WALKĘ ALE DAŁEM CIAŁA PRZEGRYWAŁEM I TE PIEPRZONE TCHÓRZE OTWORZYŁY
OGIEŃ DO JEDNEJ NAPOMPOWANEJ ENERGIĄ MAKO DZIEWCZYNY ŻEBY POZBYĆ SIĘ JEJ TAK
JAK POZBYLI SIĘ JEJ BRATA JEBAŃCY TO DLATEGO ODSZEDŁEM MYŚLAŁEM ŻE ONA NAPRAWDĘ
NIE ŻYJE ###
za
każdym razem, gdy wznosiliśmy się w górę. Kiedy niebo znajdowało się trochę
bliżej, ona panikowała. Nie wiem, czego bała się bardziej, wysokości, katastrofy,
czy niczym nieograniczonej przepastnej przestrzeni, ale to były jedyne momenty,
gdy widziałem w jej oczach strach.
Patrzę
na Rude’a, Rude patrzy na mnie, zerkam za siebie, powoli odwracając się przez
ramię.
—
O Boże, o Boże, o Boże, o Bożeee, o ja pierdoleee!
Przenoszę
pełne zdegustowania spojrzenie z powrotem na Rude’a. Uśmiecham się kącikiem ust
i biorę zwrot ostrzej niż to konieczne, a dziewczyna za nami piszczy jeszcze
głośniej.
—
Sadysta — komentuje Rude, odwracając wzrok.
—
Ja? — prycham. — Po co się pchała na pokład. — Wzruszam ramionami. Podróż na
szczęście dla niej nie jest długa. Nadlatujemy nad sektor szósty, pod nami Wall
Market wciąż uśpiony po całonocnych imprezach sennie mruga neonami, o których
zapomnieli właściciele. Przed nami maluje się ogromna posiadłość Dona Corneo.
Na rozległym placu przed nią osadzam śmigłowiec.
—
Hej, wysiadamy! — komunikuję, będąc już na zewnątrz i waląc dłonią w bok
maszyny. Biorę głęboki wdech, opieram dłonie na biodrach. Z helikoptera nikt
nie wysiada. — Hej! — wołam, obracając się do otwartych drzwi. Widzę tylko
trzęsące się kontury. Wzdycham i wskakuję na stopień, zaglądając do środka.
—
Yo. Możesz już otworzyć oczy. — Odciągam jedną z dłoni, którą dziewczyna przyciska
do twarzy i odkrywam załzawiony policzek. — Matko, aż tak?
Crush
odtrąca moją dłoń, opuszcza głowę, pociąga nosem, ociera zawzięcie oczy.
—
Nie, po prostu… — Wydycha głośno powietrze. — Nie — zaprzecza z większym przekonaniem
i wstaje na nogi. Znaczy, tak jej się wydaje, bo nogi ma jak z waty i uwiesza
się na moim ramieniu, żeby się nie przewrócić. Przewracam oczami, ona bąka coś
pod nosem, że sorry, czy coś i zabiera rękę, i chwieje się na nogach, próbując
ustać. Łapię ją pod ramię, żeby nie upadła.
—
M-Muszę po prostu stąd wysiąść…
—
OK.
Pomagam
jej zejść na ziemię, Crush kuca, by po chwili sprężyście wyskoczyć w górę.
—
Grawitacja! — woła, podskakując. Włosy jej falują w rytm tych podskoków, gdy
zerka na mnie, szczerząc kły, widzę w jej oku błysk, który na chwilę zgasł i
choć wciąż ma mokry policzek, po strachu nie został inny ślad. — Dobra, to co
tu robimy?
Ten
wigor jest podejrzany. To nie jest najlepszy moment, żeby zgrywać twardzielkę i
coś udowodniać, zwłaszcza jeśli przed chwilą ledwo się stało na nogach.
—
Dostaliśmy zgłoszenie od dona, że jest jakiś problem — odzywa się Rude. —
Shinra zapewnia mu ochronę, więc…
—
Załatwione! — Nie czekając na dalsze instrukcje, Crush zwija z podłogi
śmigłowca swój topór (podchodząc do maszyny ostrożnie jak do śpiącego trójgłowego psa) i biegnie w stronę rezydencji.
—
Chwila! — wołam za nią, ale albo nie słyszy, albo mam mnie w dupie, więc zrywam
się za nią. — Powoli, do diabła! Zrobisz sobie krzywdę! — Mam na myśli jej
kłopoty z utrzymaniem równowagi, nie ranę postrzałową, której nabawia się dwie
minuty później.
Popycham
wysokie, zdobione złotymi okuciami wrota i znajduję się w przedsionku
rezydencji. Przede mną kolejne drzwi, nieco mniej okazałe. Nie przyglądam im
się, opieram dłonie na obu skrzydłach i wchodzę do środka. Kolejne
pomieszczenie, nie wiem, jaką spełnia rolę, może czegoś w roli poczekalni, bo
dużo tu miękkich foteli, sof, poduszek, wszystko mieni się czerwienią i złotem,
a masywne schody z wenge prowadzą po łuku na górę, gdzie z szeregu drzwi tylko
jedne są otwarte. Wtedy rozlega się strzał i mogę się założyć o wszystkie
pieniądze, że gdyby Crush się zatrzymała, nikt by nie strzelał.
—
Kurwa, wiedziałem, że będą z nią kłopoty…!
Biegnę
po schodach, dołącza do mnie Rude, kiedy wpadamy do pomieszczenia na górze,
widzę Leslie’ego, który mierzy z beretty do dona Corneo, Corneo celuje swoim
rewolwerem w Crush, a Crush, zgięta w pół, trzyma się za brzuch, ale nie jest w
stanie ukryć czerwonej plamy rozchodzącej się po białym materiale.
—
Jasna cholera! — wykrzykuję przez zęby. — Ona jest z nami! — Rzucam donowi
wściekłe spojrzenie. Jestem pewien, że to on strzelił, pajac pierdolony.
—
Co? Jak to? Kobieta? Ma mnie ochraniać, kobieta?! — Corneo wymachuje bronią we
wszystkie strony, dramatycznie gestykulując rękoma. Opasłe brzuszysko przelewa
mu się nad ciasno zaciągniętym pasem spodni. — Kobiety w tym domu zwykle
pojawiają się w innych celach…
—
I zawsze do nich strzelasz?! — Dyskretnie daję znak Rude’owi, a on równie
nieznacznie odpowiada skinięciem głowy, po czym błyskawicznie obezwładnia
zdezorientowanego Leslie’ego.
—
Les, no i po co ci to? — pytam, schylając się po pistolet, który wypadł z jego
dłoni, gdy Rude wykręcił mu rękę. — Zmiataj stąd, chłopaku, nie rób kłopotu…
—
Corneo musi zapłacić — cedzi Leslie; srebrzyste włosy, po tym, jak spadła mu
czapka z daszkiem, w nieładzie opadają mu na szare oczy — za to, co zrobił tym
wszystkim dziewczynom. Mojej dziewczynie…
—
Dobra, kiedy indziej — zbywam go, a Rude wyprowadza go z rezydnecji.
—
Co?! Tak go puścicie?! — bulwersuje się Corneo. — To łajdak, powinniście się go
pozbyć tu, na miejscu!
—
To twój były pracownik — przypominam mu, mając płonną nadzieję, że zrozumie, że
powinien wypić piwo, którego naważył. — Jeśli Shinra miałaby się tu zjawiać za
każdym razem, gdy masz z nimi problem, to by nas nie starczyło, zwłaszcza,
jeśli zamierzasz do nas strzelać!
—
Reno… — Lekko zachrypły głos przywołuje mnie do rzeczywistości. — Bo chyba… —
Crush unosi zaczerwienione dłonie. Koszulka przesiąkła krwią.
NOW YOU
GOT SOME BLOOD ON YOUR HANDS
—
Boże! Nie przestawaj uciskać rany! — drę się, podbiegając do niej. Nie mam
pojęcia, co robić, więc przez chwilę bez celu macham rękoma, aż w końcu – wciąż
nie wiem, co robię – pomagam jej się położyć. Widzę, jak drżą jej dłonie, jak
drży jej dolna warga i przejmuje mnie strach. — Tylko, kurwa, nie próbuj
niczego głupiego, dobra? Bo mi pojadą po premii. — Przykładam dłonie do jej
dłoni, zwiększając ucisk. Teraz i ja mam jej krew na rękach. Przesącza się
między naszymi palcami. — Kurwa… — szeptam, rozglądając się za czymkolwiek, co
mogłoby pomóc, ale widzę tylko dona, który gapi się na nas tępo z opuszczanym
rewolwerem. — Jeśli ona się tu wykrwawi, to będziesz musiał zatrudnić kogoś,
kto cię ochroni przede mną! — wściekam się, a Corneo, unosi ręce w geście
obrony.
—
Dlaczego Shinra nie informuje mnie o zmianach personelu?! — piekli się, znów
wymachując bronią. — Wpadła tutaj, wymachując dwuręcznym toporem, co miałem
zrobić?! — Unosi ramiona. — Myślałem, że jest z nim! — Wskazuje lufą na drzwi,
prawie uderzając nią w szczękę powracającego Rude’a. Ten tylko nieznacznie
krzywi usta, odchylając głowę, wyrywa donowi rewolwer, by odrzucić go po ziemi
gdzieś w bok, a mnie rzuca przyniesioną ze śmigłowca apteczkę.
Odzyskuję
trochę jasności umysłu. Wysypuję wszystko z apteczki, drę zębami opakowanie z
gaz i przyciskam je do rany, z pomocą Rude’a obwiązuję dziewczynę bandażem. To
jedyne co mi przychodzi do głowy i musi wystarczyć. Powoli ją podnosimy, Rude
pod pachy, ja za nogi i jakoś udaje nam się ją przetransportować do śmigłowca.
—
Pilotuj — zlecam Rude’owi, a sam zostaję z tyłu z dziewczyną. Widząc, że
odlatuje, poklepuję ją po policzku, ale niewiele to daje, przetrząsam więc
ponownie apteczkę, w poszukiwaniu czegoś pomocnego.
—
Heparyna? — odczytuję z ampułki, a Rude odwraca się nieco i informuje mnie, że
działa przeciwzakrzepowo. Nie wiem, czy Crush grozi zakrzep, ale stwierdzam, że
jej to nie zaszkodzi.
—
Jak się to podaję?! — podnoszę głos, ryk silnika jest coraz głośniejszy.
—
Podskórnie! — odkrzykuje Rude. — W brzuch!
Super.
Brzuch ma zabandażowany, więc próbuję dostać się tam jakoś od dołu, zsuwam
nieco jej spodnie i…
WELL
THIS CAN ONLY END ONE WAY
—
Wiedziałam, że jedno ci w głowie. — Crush odzyskuje przytomność. —
Profesjonalista, że pożal się Boże. Takim jak ty to dać trochę władzy i… No
precz z łapami! — złości się w końcu, gdy nie cofam rąk.
—
Głupia, próbuję zrobić ci zastrzyk, skończ wierzgać!
—
CO? — Mimo osłabienia, udaje jej się podnieść na łokciach, a kiedy dostrzega
strzykawkę, robi się jeszcze bledsza. — PRZECZ Z ŁAPAMI!
—
Nie drzyj się, bo się wykrwawisz! — Próbuję ją powstrzymać przed szarpaniem
się. Chwytam ją za ręce, są czerwone od krwi,
###RENO###
jak
moje. Krew przebija przez bandaże,
###RENO###
sączy
się i kapie na podłogę, i wiem, że nie dowieziemy jej
###RENO
OBUDŹ SIĘ###
żywej. Że jej krew zostanie na moich rękach.
Otwieram
oczy. Nade mną unosi się twarz. Zwykle była pogodna, spokojna, zwykle jego oczy
się śmiały. Teraz zamiast nich zieje pustka.
###CZEMU
JESZCZE JEJ NIE POWIEDZIAŁEŚ. TO TY WYKOPAŁEŚ MI GRÓB. O WSZYSTKIM WIEDZIAŁEŚ
CAŁY TEN CZAS. MOGŁEŚ TEMU ZAPOBIEC. MASZ NA RĘKAW KREW MOJĄ I MOJEJ SIOSTRY###
—
Nie, ja… Ja tylko chciałem…
###CZERWONE
I LEPKIE DŁONIE KREW SPŁYWA DO ŁOKCI PRZECHODZĄ MNIE DRESZCZE TO SPRAWIA MI
SATYSFAKCJE KREW ZA PAZNOKCIAMI PRZYGLADAM SIĘ IM W SKUPUENIU ROZMYŚLAJĄC JAK CIĘŻKO JE POTEM DOCZYŚCIĆ OBLIZUJĘ PALCE LUBIĘ TEN METALICZNY
ZAPACH I POSMAK ŻELAZA###
—
Nie. Nigdy …
—
Reno. Reno, obudź się.
Otwieram
oczy. Nade mną unosi się twarz Rude'a. Jego ciemne okulary przez moment wyglądają
jak dwie czarne dziury. Wzdrygam się i siadam, nerwowo rozglądając po
pokoju. SOLDIERs wciąż stoją przy drzwiach jak jakaś straż przyboczna.
—
Mamrotałeś przez sen. — Rude podąża za moim wzrokiem, po czym wymieniamy
spojrzenia. — Musimy pogadać — dodaje ciszej, a ja tym razem bez protestów się
zgadzam.
—
Ty. — Reno wychodzi ze swojego gabinetu, gdzie chwilę temu zniknął z Rude’em i
wskazuje na mnie palcem. — Pójdziesz ze mną — rozkazuje i szybko odwraca wzrok,
kierując się stanowczym krokiem do wyjścia. Wymieniam z Cloudem szybkie
spojrzenie i wychodzę za Sinclairem. Nie wiem, dokąd mnie prowadzi, a nie
wypada pytać. Nie zamierzam odzywać się przy nim częściej niż to konieczne.
Podążam
za nim, wpatrując się w czerwony ogon jego włosów, który kołysze się leniwie na
czarnym tle garnituru w hipnotyzujący sposób. Trzymam się na odległość kilku
kroków, ale prawie wpadam na niego, gdy zatrzymuje się przy windach. Czuję na
sobie jego skonsternowane spojrzenie, gdy odsuwam się z nerwowym chrząknięciem.
W windzie panuje niezręczna cisza. Staram się nie myśleć, co się działo, gdy
ostatnim razem znaleźliśmy się w niej sami, choć bliskość Sinclaira tego nie
ułatwia. Nerwowo przełykam ślinę, gdy on wciąż na mnie zerka spod ściągniętych
brwi, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymuje. Winda się
zatrzymuje i dopiero wtedy orientuję się, że zmierzamy na dach.
—
O nie… — wyrywa się z mojego gardła. Reno przystaje.
—
Coś nie tak? — pyta, a ja pospiesznie kręcę głową. — Masz jakiś… problem z
lataniem? — Znów zaprzeczam. Nie wyłożę się przecież tylko dlatego, że trochę
mnie mdli, gdy odrywam stopy od stabilnego, bezpiecznego gruntu. Z ociąganiem,
ale ładuję się do tej przeklętej maszyny. Kiedy warkot silnika narasta, wbijam
palce we wnętrza dłoni i zamykam oczy.
YOU
SHOULD PROBABLY COVER YOUR EYES
Modlę
się w duchu, żeby ta podróż szybko się skończyła. Ale jest to tylko pobożne
życzenie.
—
Mamy dezertera — informuje Reno, wyrównując lot. Przemierzamy przestrzeń w
linii prostej. — Rozglądaj się za czarnowłosym gościem z mieczem na plecach.
Być może wciąż ma na sobie mundur SOLDIERs.
—
Y… Yhym. — Jestem tak przejęta, że opis, który mi podał, nie wydaje mi się znajomy.
Skupiam się na tworzeniu pozorów i wyglądam za okno, by przeszukać wzrokiem
wysuszoną słońcem ziemię. Szybko dostaję zawrotów głowy.
—
J-Jak mamy kogoś znaleźć na tym pustkowiu?! — Nie wytrzymuję dłużej, czując
potrzebę sprzeciwienia się.
— No właśnie… — odmrukuje Reno, ale nie daje za wygraną. Kołujemy na stepami tak długo, aż zaczyna migać kontrolka paliwa.
—
Szlag — komentuje Reno, ale nie wydaje się być zaskoczony. Mnie też nie dziwi
dalszy ciąg wypowiedzi: — Musimy awaryjnie lądować.
No
tak.
Znów
zaciskam powieki i dłonie. Z jakiegoś powodu to start i lądowanie budzą we mnie
największy lęk.
Gdy
tylko płozy śmigłowca sięgają ziemi, wyskakuję na zewnątrz. Oddalam się nieco,
by Reno nie widział, jak roztrzęsiona jestem. Lecz zamiast się uspokoić, mój
lęk przybiera na sile. Rozpoznaję to miejsce. Ze wszystkich wzgórz Midgaru my
wylądowaliśmy na tym, gdzie pochowany jest Zack.
—
Hej… Wszystko w porządku? — Reno zauważa, że nie czuję się najlepiej, ale ja
uparcie kontynuuję swoją intrygę.
—
T-Tak — odpowiadam, choć wszystko krzyczy we mnie, że nie. Przecież nic nie
jest, kurwa, w porządku.
YOU
SHOULD START REHEARSING YOUR LIES
—
Na pewno? — Nie odpuszcza Sinclair. Stoi tuż za mną, czuję jego zapach. — To
tylko pusty bak, niedługo ktoś nam dostarczy paliwa. Nie było najmniejszych
szans, żebyśmy się rozbili.
Sposób,
w jaki wymawia to słowo… Odwracam się gwałtownie, widzę wpatrzone w siebie
zmrużone oczy. Niebieskie jak tafla oceanu odbijająca niebo. Groźna i nieprzewidywalna.
Oblewa
mnie zimny pot. Zupełnie nie podoba mi się to spojrzenie. Nagle czuję się
osaczona. A jeśli to nie przypadek, że wylądowaliśmy w tym miejscu? Ale czy na
pewno jesteśmy tu, gdzie myślę? Może mam paranoje, może po prostu widzę Zacka już
wszędzie. To wzgórze niczym się nie różni od setek innych porozrzucanych wokół
Midgaru. Ale te kwiaty… Na jego grobie rosły takie same. Tylko że… To po prostu
tutejsza flora. Kiedyś w miejscu, gdzie leżał, wbity był miecz, ale odkąd Cloud
go zabrał… Nie tak łatwo byłoby mi je rozpoznać. Dawno nie byłam na jego
grobie, a krajobraz ze wzgórz był zawsze ten sam. Panorama Midgaru.
—
Na pewno… — odpowiadam, pochłonięta myślą, że naprawdę muszę się upewnić się, gdzie jestem.
Powolnym krokiem zmierzam na skraj wzgórza, gdzie tworzy się klif. Przełykam
nerwowo, osłaniam oczy przed słońcem, serce galopuje. To tutaj. Jestem pewna,
że
###TO
TUTAJ TEŻ BYM LEŻAŁA###
'CAUSE
THIS CAN ONLY END ONE WAY
to
tu. Kwiaty Wschodu sterczą dumnie wyprostowane ku niebu, a ono ciemnieje, ono
gęstnieje i skrapla się, chmurzy, zupełnie jak wtedy, gdy
###PADŁY OSTATNIE STARZŁY. UPEWNILI SIĘ ŻE Z TEGO NIE WYJDZIESZ I ZOSTAWILI. ZAPADŁA CISZA SZUMIAŁ TYLKO DESZCZ. ZACIĄGNIĘTE NIEBO NIE BYŁO JUŻ TAK NIESKOŃCZONE TAK PRZERAŻAJĄCE. PRZERAŻENIE ŻYŁO NA ZIEMI. ALE NIE W TWOICH OCZACH TYLKO W MOICH. MYŚLI OD LAT PODSUWAŁY MI SCENY TWOJEJ ŚMIERCI. TERAZ WIEM ŻE WTEDY PADAŁO ŻE KROPLE ZDERZAŁY SIĘ Z TAFLAMI KAŁUŻ W KTÓRYCH WODA MIESZAŁA SIĘ Z TWOJĄ KRWIĄ. I ŻE ZAPANOWAŁ NIEZROZUMIAŁY SPOKÓJ. JAK W WIGILIJNĄ NOC. UMIERAŁEŚ W CISZY WŚRÓD SZUMU I POMRUKU POGROMCY. PADAŁY OSTATNIE SŁOWA OPADAŁY POWIEKI. BEZWŁAD WYSWABODZIŁ RĘKOJEŚĆ MIECZA Z TWOJEGO UŚCISKU. DESZCZ SZUMIAŁ. OBMYWAŁ Z KRWI I BRUDU TWOJE STYGNĄCE CIAŁO. DLATEGO TERAZ NIE ZNOSZĘ DESZCZU. ZAWSZE GDY PADA UMIERASZ W MOJEJ GŁOWIE###
stałam
nad twoim grobem po raz pierwszy. Wtedy też towarzyszył mi Reno. To on mnie tu
przyprowadził. Czy dzisiaj też to zrobił?
—
Masz już dosyć? — pyta, a mnie ogarnia lęk. Mam niejasne poczucie, że pytanie
dotyczy czegoś mniej oczywistego, niż kołowania nad pierdolonym Midgarem, które
trwa od trzech dni. Od trzech dni trwa jakaś dziwna gra, podczas której nie przestaję go obserwować. Podkrążone oczy, pognieciony garnitur. To nie w jego stylu, przychodzić do pracy w takim stanie, mimo że nigdy nie grzeszył zbytnią schludnością. Nawet za sterem zdaje się bywać rozkojarzony, co tylko wznacnia mój stres. W głowie niemal nie przestaje mi się kręcić, po firmie
chodzę jak najebana, odbijając się od ściany do ściany i nawet kiedy zasypiam,
śni mi się, że latam. Zmysł równowagi zaczyna mi zanikać.
—
Nie, skądże — odpowiadam przez zęby, skubiąc merwowo brzeg fotela.
—
Serio? — dziwi się Reno, szarpiąc sterem trochę zbyt gwałtownie, jak na mój
gust. — Nawet ja mam już dosyć latania! — Zerka na mnie i uśmiecha się
złośliwie, ale nie daję się sprowokować, wiec znów skupia wzrok na rozciągających
się za szybą przestworzach. — A nie wiadomo ile nam to jeszcze zajmie…
IF YOU
WANNA PLAY
WE CAN
PLAY ALL DAY
Z
ledwością powstrzymuję jęk. Uparł się mnie torturować. Nie dam nawet złamanego
gila za to, że to polecenie z góry. Z drugiej strony, czy Tseng pozwoliłby mu
na bezsensowne krążenie w powietrzu trwające całe dnie?
—
Chwila. — Zatrzymuje nas Tseng, kiedy po powrocie do Shinry mijamy się w
korytarzu wiodącym do Departamentu Spraw Ogólnych. — Czy ty nie masz czasem
urlopu? — pyta Sinclaira, a ja czekam na odpowiedź z takim samym zainteresowaniem jak Tseng.
— Od jutra — ucina krótko Reno, nawet się nie zatrzymując, czym mnie także zmusza do marszu. — Potrzebuję czegoś z laboratorium — dorzuca, odwracając się do przełożonego i przez chwilę idąc tyłem. — Wszystko zaraportuje — zbywa go, popychając mnie, gdy zwalniam kroku. — Chodź, przydasz mi się — rozkazuje i choć nabieram jeszcze mocniejszych podejrzeń, gubię się we kłamstwach, nie potrafiąc ocenić, czy jestem jedyną osobą, która się nimi posługuje.
Laboratorium jest ostatnim miejscem, jakie mam ochotę zwiedzać. Z wahaniem, z ociąganiem, wykonuję polecenie. I znów jedziemy windą w górę, i
znów napięcie między nami można kroić nożem. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek
było inaczej.
Zatrzymujemy
się na sześćdziesiątym siódmym piętrze. Już w wąskim, krętym korytarzu, wiodącym
do laboratorium, mam dreszcze. Unosi się tu specyficzny zapach formaliny i
środków do dezynfekcji, ale wyczuwam w powietrzu dużo więcej nut zapachowych,
które te ostatnie starają się maskować. Pot, strach i ból. Bóg jedyny wie,
co tak naprawdę się tu wyprawia.
Zmierzamy
wgłąb laboratoriutm, nie spotykając nikogo. Napotykamy za to coraz dziwniejsze
i wymyślniejsze sprzęty, przy których lepiej nie myśleć, do czego mogą służyć. W końcu znajdujemy się w pomieszczeniu, do
którego bałam się wchodzić najbardziej. Rzędy kapsuł wysokości człowieka,
wypełnione w połowie lub w całości zielonkawą cieczą. Czy ja narzekałam na
przestworza niebieskiego nieba? Bo dopiero tutaj robi mi się naprawdę
niedobrze.
###CIECZ
JEST ZIMNA I DZIWNIE OBLEPIA MOJE CIAŁO JAKBY SZUKAŁA SPOSOBU BY W NIE WNIKNĄĆ
JAKBY GWAŁCIŁA PORY SKÓRY. TWARZ GENESISA UŚMIECHA SIĘ DO MNIE ZZA SZYBY ALE TO
NIE JEST UŚMIECH KTÓRY MÓGŁBY MI SIĘ SPODOBAĆ. CHCĘ STĄD WYJŚĆ CHCĘ SIĘ
WYDOSTAĆ. UDERZAM PIĘŚCIAMI W SZKŁO A ON SIĘ UŚMIECHA. NIE MOGĘ ZROBIĆ NIC
WIĘCEJ TYLKO CZEKAĆ AŻ PRZESTANIE###
Łapię
oddech, mrugając zawzięcie powiekami, żeby nie dać się opanować panice.
Ultrafioletowe światło w tym pomieszczeniu wszystko odnaturalnia,
###TWOJA TWARZ CHYBA JĄ WIDZĘ W JEDNEJ Z KAPSUŁ TO TU ZROBILI Z CIEBIE SOLDIERA PIERWSZEJ KLASY POZWOLIŁEŚ IM NA TO CZY JUŻ WTEDY WIEDZIAŁEŚ NA JAKIE KONSEKWENCJE SIĘ ZGADZASZ CZY NIE WIDZIAŁEŚ SIWIZNY WE WŁOSACH ANGELA SZALEŃSTWA W OCZCACH SEPHIROTA SKRZYDEŁ WYRASTAJĄCYCH Z ICH PLECÓW CZY NIE WIEDZIAŁEŚ CZYM MÓGŁBYŚ SIĘ STAĆ GDYBYŚ DOŻYŁ SKUTKÓW BRACIE PO CO TO WSZYSTKO NA CHOLERĘ CI BYŁA SHINRA###
wydobywa fluoroscencyjne kolory z otaczającej
mnie rzeczywistości. Świecące punkty są jak magnez na moje oczy. Etykiety, strzykawki,
porozrzucane kartki, pomięte szmaty, ślad po małej rączce, znaczący ciemny
garnitur Sinclaira w okolicy jego barku, guziki porzuconych mundurów, rozlana
na podłodze substanacja…
Ślad
małej, dziecięcej rączki.
BUT WE PLAY
PLAY DIRTY
Robię
krok w przód, wciąż go widząc przede mną, wyciągam rękę. To mąka? Kreda? Czy to…
Oślepia mnie światło odbijające się w zielonej wodzie, która otacza mnie z
każdej strony.
###TOPIĘ
SIĘ PŁYN ZALEWA MI PŁUCA JUŻ NIE MAM SIŁY###
Ślad
małej, dziecięcej rączki.
###UTOPIĘ
SIĘ ALBO OCKNĘ PO KILKU LATACH GDY JUŻ WYSSĄ ZE MNIE CAŁE CZŁOWIECZEŃSTWO ŚLAD MAŁEJ
DZIECĘCEJ RĄCZKI NIE CHCĘ ŻEBY TO TAK SIĘ SKOŃCZYŁO MAŁA DZIECIĘCA DŁOŃ ZANURZA
SIĘ ŻEBY POMÓC MI SIĘ WYDOSTAĆ MAŁA DZIEWCZYNKA ZA SZKŁEM DODAJE MI SIŁ MAM O
CO WALCZYĆ MAM PO CO ŻYĆ JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE SPRÓBUJĘ ZGINĄĆ JUŻ WIEM…###
—
Skurwysynu! — wydobywa się ze mnie pełen szaleństwa i złości pisk, czuję, że
zaraz pęknie mi głowa. Reno tego nie słyszy, już go tu nie ma. Idę za nim,
zbierając się w sobie i kilka niebezpiecznych przedmiotów, na które się natykam.
Wetknę je w niego wszystkie, jeśli nie powie, gdzie jest moja córka. Jestem już pewna, że on to wie.
Świetne teksty na temat Shinry. Faktycznie mógłby pracować w reklamie organizacji.
OdpowiedzUsuńTęsknota i chęć zabicia kogoś jednocześnie haha jakie to typowe. Ale zdziwiłam się że jej nie rozpoznał.
Twoje teksty mają zawsze tyle akcji,że aż ciężko się oderwać jak się człowiek raz za tekst złapie.
Reno i jego urok osobisty 😘
Coś mi się zdaje że się nie dogada ze swoim przełożonym . Zabawna jest ta ich interakcja, dodaje pikanterii ale też rozbawiła mnie o to porządnie 😀 molestowanie w pracy hahahha.
Wiedziałam że Reno będzie pokazywał wyższość nad nią i to publiczne. Znalazł sobie kozła ofiarnego na którym może pokazywać władze.
Jakoś nie widzę tego żeby ona uznawała zwierzchnictwo Reno. I wydaje mi się że jeszcze mu udowodni nie raz, i to przed wszystkimi, że nie może jej rozkazywać. Heh taki charakter.
Trochę zawirowała mną ta zmiana scenerii i powrót do momentu gdy dwóch soldierow stoi przed Reno a on nie poznaję Crush, ale już się przyzwyczaiłam do tych zabiegów w twoich tekstach.
Psychol z tego Reno. A ten do którego przylecieli to szowinistyczna świnia , ot co.
Jezu, co to się stało? Ratujcie Crush!!!! 😱
Nie jest z nią tak źle , skoro pyskuje 😀
Znowu ja wziął do helikoptera? Czy on nie ma sumienia, chwilę temu mu umierała a teraz wyjebane, lecimy szukać dezertera.
Czarnowłosy? Nic mi to nie mówi... jescZe 😀
Czyj jest ten grób? Nie kojarzę kogo straciła Crush wcześniej. Ale z pewnością był to ktoś jej bardzo bliski. Psychol Reno bawi się w jakieś gierki , skoro nawet Crush to zauważyła to nie będą one tak skuteczne.
Co to za laboratorium i ta dziecięca rączka.... 😲 Dlaczego musisz robić takie końcówki. Serce do gardła mi Skoczylo a ja słabe serce mam.
Świetny tekst
Hej :)
OdpowiedzUsuńWow, jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, jak łatwo przyszło Ci połączenie nie tylko różnych narracji/punktów widzenia, ale i retrospekcji oraz myśli. Wow. Dało to niesamowity efekt, nawet się nie pogubiłam, co czasami mi się zdarza przy tej serii.
Wow. Barwne opisy, dosadne dialogi, dynamizm i akcja - czułam się, jakbym podążała razem z nimi i była częścią tej opowieści.
Dziękuję za to.
Pozdrawiam.