Poprzednia część to Betrayed by your own intuition (cz. 3) - MISJA 8.
*upiti - fikcyjne zwierzę hodowlane podobne do okapi :) tylko bez pasków.
Powłóczyłam stopami po piaskowym podłożu. Zwiesiłam głowę nakrytą ciemnym kapturem, gdy zbliżałam się do jednego ze strażników stojących koło bramy wejściowej do miasta Wolfenstrain. Mężczyźni wypytywali tłoczących się w kolejce ludzi. Wyrywkowo przeszukiwali ich torby, czasami kazali zdejmować wierzchnie okrycia takie jak płaszcze, kamizelki czy grube kurtki. Para stojąca przede mną została przepuszczona. Nastała moja kolej.
– Skąd przybywasz? – zapytał jeden z członków eskorty. Nie widziałam jego twarzy, gdyż wzrok wbity miałam w ziemię, ale głos wydawał się młody. W tonie nie słychać było pogardy.
Nie odpowiedziałam.
– Po co tutaj przylazłaś? – zapytał inny, o bardziej chropowatym głosie. Chwycił brudną dłonią moją brodę i uniósł do góry.
Ujrzałam około pięćdziesięcioletniego mężczyznę. Miał wiele blizn na twarzy i szklane oko, na którym namalowany był jakiś znaczek. Skrzywił się na widok mojej twarzy, wysuszonych ust i zmęczonych oczu. A przynajmniej tak mi się wydawało. Może wzgardził czymś innym, a nie moim wyglądem.
– Uciekłam z Paddry. Nic tam nie ma poza PSICOM-em i przeklętymi fal’Cie – powiedziałam to, co uważałam, że chcą usłyszeć.
– Kolejny wysiedlony z rodzinnych terenów – odezwał się młodzieniec. Spojrzałam na niego i przytaknęłam głową. Wydawał się młodszy ode mnie.
– Ponoć roi się tam od bestii – wymamrotał starszy oficer. Ponownie kiwnęłam głową. Wolałam nie wdawać się w rozmowy. – Wiele osób stamtąd ucieka. Pewnie za tobą podążali też inni, co?
Wzruszyłam ramionami. Oficer złapał mnie za kurtkę i popchnął do przodu.
– Następny! – wrzasnął.
Nie odwracałam się. Nie pytałam, czy mogę wejść do miasta lub, czy to koniec przesłuchania. Ruszyłam naprzód. Miasto, które mnie przywitało było zniszczone, ale nadal ludność mogła funkcjonować w jego zabudowaniach i z tego, co zauważyłam, radzili sobie całkiem nieźle. Stragany pełne produktów, na pierwszy rzut oka śmieci, wprawnemu mechanikowi lub inżynierowi jawiły się niczym stoisko z cukierkami dla dzieci. Inni sprzedawcy wyprzedawali jedzenie, produkty używane w gospodarstwach domowych czy tkaniny na ubrania. Może nikt nie nosił się jak arystokracja widywana w Paddrze, za czasów jej świetności, ale głodny też nikt nie chodził. Nie dostrzegłam żebrzących dzieci na ulicy, niepełnosprawnych proszących o jedzenie.
Ludzie radzili sobie, jak mogli. Zamiast brakujących ścian w budynkach, powiewały na wietrze kolorowe płachty materiału. Nadawało to nieco cieplejszej atmosfery. Spostrzegłam lokale serwujące jedzenie i napoje. Byłam strasznie spragniona, ale nie pogardziłabym także ciepłym posiłkiem. Takiego nie jadłam od wielu dni. Tylko krakersy i owoce znalezione jeszcze w oazie. Niestety nawet w takim miejscu wszystko kosztuje. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie kurtki za monetami. Udało mi się znaleźć kilka srebrników i jedna złotą monetę. Zastanawiałam się, jak znalazła się w moim posiadaniu. Nie pamiętałam, abym od kogoś ją dostała, ani abym zabrała ją kupcowi spotkanemu poza granicami Paddry. Nie mniej jednak ucieszył mnie widok monety.
Stanęłam na progu karczmy, która zapewniała również noclegi na najwyższym piętrze. Gdy podeszłam do kobiety stojącej za ladą, zostałam przywitana uśmiechem pełnym współczucia.
– Co podać?
– Najlepiej największy gorący posiłek, karafkę mocnego trunku i pokój na parę nocy. – odpowiedziałam. Gdy chciałam naciągnąć usta w uśmiechu, przerwałam wysuszony naskórek. Syknęłam z bólu i odruchowo złapałam brudną ręką za wargę.
– A masz słonko srebrniki?
– Tak. – Rzuciłam trzy monety na blat. Tyle wystarczy na tydzień?
– Dwa srebrniki wystarczą. Za to będziesz miała wliczone posiłki przez 7 dni. Za alkohol płacisz osobno. Za karafkę wódki będzie pięć brązników, za karafkę samopedki trzy, a za wino tylko jeden.
– Miałam ciężki tydzień. Niech będzie wódka – skusiłam się na sarkazm.
– Masz tu klucz do pokoju na samej górze, po lewej. Idźże, się najpierw umyj. Nie będziesz chyba jadła taka utytłana? – Karczmarka miała rację.
Wyciągnęłam klucz z dłoni kobiety. Uniosłam palec, wskazując, gdzie idę. Kiedy wychodziłam z jadłodajni, właścicielka zawołała za mną.
– Jak wrócisz, będzie gotowe!
Pochyliłam głowę w podzięce, nie próbowałam się znowu uśmiechać, szczególnie że nie było mi do śmiechu. Fizycznie i emocjonalnie przechodziłam katusze, ale postanowiłam zacisnąć zęby i brnąć do przodu. Cóż innego mi pozostało.
W pokoju rozpaliłam suche drewno w kominku. Zajęło się błyskawicznie. Powiesiłam nad nim kaganek pełen wody. Mimo że było gorąco, nie chciałam myć poranionej skóry zimą wodą. Odrobinę zagrzana powinna lepiej oczyścić ciało. W momencie, gdy skończyłam toaletę, woda w misce była czarna. Uszkodzenia ciała były stosunkowo głębokie. Przydałyby się zioła na płukankę. Pomyślałam, że znajdę jakieś u karczmarki.
Zeszłam na dół. Właścicielka wskazała ręką na stół, na którym stał talerz pełen zupy, obok kilka grubych kromek chleba. Usiadłam na ławce. Chwilę potem podeszła karczmarka.
– Jak się zwiesz? – Zdziwiło mnie pytanie. Chyba nie każdego przybysza o to pytają.
– Lila – odparłam. – A ty?
– Margo. – Uśmiechnęła się, po czym wyjęła małą karafkę z kieszeni w fartuchu i metalowy kieliszek.
Podałam jej srebrnik, gdyż nie miałam żadnych brązników przy sobie. Margo wsunęła rękę do kieszeni i wygrzebała z niej resztę. Jeden srebrnik miał wartość stu brązników, a jedna złota moneta dała się rozmienić aż na trzysta srebrników. Byłam pewna, że pieniędzy mi nie zabraknie, ale nie zamierzałam się z tym obnosić.
– Dziękuję. Czy możesz podać mi dzban wody? Mam trociny w ustach.
– Jak skończysz z zupą, dostaniesz potrawkę z upiti* z kaszą. Mam nadzieję, że jesteś głodna. – Margo zadowolona ze swojego serwisu, wróciła za ladę, obsługiwać innych klientów.
Łapczywie zabrałam się za jedzenie zupy. Chleb pożerałam wielkimi kęsami. Byłam naprawdę głodna. Gdy Margo przyniosła wodę i szklankę, zaczęłam pić bez umiaru. Woda ściekała mi po brodzie. Wtedy zauważyłam wzrok innych klientów. Patrzyli na mnie jak na dzikusa. Przyznam, że dawno nie byłam w tak dużym zbiorowisku ludzkim. Przez ostatnie miesiące podróżowałam tylko z Rosko. Odstawiłam wodę. Złapałam delikatnie za łyżkę i ponowiłam spożywanie zupy. Teraz o wiele wolniej.
Skończywszy z posiłkiem, rozmyślałam o tym, jak ciężko było mi samej. Rosko stanowił towarzystwo, ale nie koniecznie zachowywałam się przy nim z ogładą. Nie byłam damą. Nie byłam też wesoła i błyskotliwa, raczej złośliwa i nieprzyjazna. Odkąd się spotkaliśmy, traktowałam go z pogardą i wyniosłością. Czy to był powód jego odejścia? Chwyciłam za karafkę i nalałam sobie alkoholu. Napiłam się, przełykając szybko trunek. Był obrzydliwy. Palił w gardle, wywoływał odruch wykrztuśny. Zdałam sobie sprawę, że szukam w sobie winy. Tęskniłam za nim, mimo że to on mnie zdradził. Żyjąc iluzorycznym obrazem naszej przyjaźni, zaczęłam się zmieniać, ale także otworzyłam się zbytnio. Ponownie napełniłam kieliszek i wypiłam. Skrzywiłam się. Alkohol zaczynał działać na mnie zbyt szybko, zbyt mocno. Zapewne ze zmęczenia miałam znów zwidy, gdyż zobaczyłam go siedzącego przy stole naprzeciw. Uniósł ręce w pytającym geście.
– Wódka była łatwiejsza do przełknięcia niż fakt, że już nigdy nie wrócisz – wyszeptałam, patrząc mu prosto w oczy.
Kilku miejscowy zasłoniło mi widok, gdy odeszli, jego już tam nie było. Gadam do siebie. Kolejny kieliszek. Kaszel. Chwilę później karczmarka przyniosła potrawkę z kaszą. Zdecydowanie miałam miejsce na nią w żołądku. “Nie zdrowo pić na pusty żołądek” – powtarzał Dean. Miał rację, gdyż zupa nie za bardzo go zapełniła. Złapałam się na tym, że po raz kolejny wspominam Deana i jego znakomite powiedzonka. W ciągu ostatnich miesięcy zdarzyło mi się to tylko raz… Oby nie stało się to moim nawykiem. Rozpamiętywanie mężczyzn mojego życia. Znowu chwyciłam za karafkę. Łyk. Tym razem obyło się bez kaszlu czy grymasu na twarzy. Postanowiłam zjeść posiłek do końca. Wracając do pokoju, zabrałam ze sobą trunek. Wolałam upijać się w samotności niż na oczach miejscowych. Tym bardziej że chciałam zostać w tym mieście przez kilka dni.
Stanęłam na rozdrożu. Nie wiedziałam, co robić dalej, gdzie zmierzać. Jaki był cel mojej podróży? W pewnym momencie zniknęło mi to sprzed oczu. Miałam na karku polującego na mnie fal’Cie, który nie zamierzał odpuścić. Nie miałam ochoty zastanawiać się teraz, dlaczego moja współpraca jest dla nich taka ważna. Byłam samotnym wilkiem, który nie wchodził w układy. Po raz drugi nie popełnię tego samego błędu.
Słońce powoli chowało się za horyzontem. Ja skończywszy całą butelkę, układałam się do snu. Miałam już dość rzeczywistości, w której przyszło mi żyć. Może sny będą dla mnie łaskawsze?
Hej :)
OdpowiedzUsuńChoć opis miasta z poprzedniej części kojarzył mi się niczym z biedną osadą z Gwiezdnych Wojen (chyba najbardziej przypomniał mi Tatooine), tak widać, że jest trochę inaczej w pozytywnym znaczeniu - da się żyć, zjeść i gdzie przespać, co w obecnej sytuacji Lili naprawdę jest jej potrzebne. Smuci mnie to, że została sama ze wspomnieniami. Świetnie wypadł tutaj temat tygodnia, tak naturalnie go wplotłaś, że rozpoznałam go dopiero po tym, jak przeczytałam akapit ponownie (za pierwszym razem wydawało mi się, że brzmi znajomo, dopiero potem mój mózg ogarnął, skąd się to przeświadczenie wzięło) xD
Tekst przystopowany, taki na złapanie oddechu. Podoba mi się.
Pozdrawiam.
Eeey. Ten tekst mi się wyjatkowo podobal. Pare szlifow, jakis przecinek zabraklo, ale poza tym jestem pod wrażeniem, przede wszystkim opisow, tego miejsca, miasta, ta rozmowa przy bramie miasta, mistrzostwo, uwielbiam, gdy postacie, ktore pijaeiaja sie tylko na chwile sa tak wyraznie zarysowanejak tych dwóch straznikow. Nobi samo miasto.
OdpowiedzUsuń"Stragany pełne produktów, na pierwszy rzut oka śmieci, wprawnemu mechanikowi lub inżynierowi jawiły się niczym stoisko z cukierkami dla dzieci." Piekne, trafne opisy, zobaczylam wszystko. Poczulam sie triche jak w Księciu Persji! Chcialabym zwiedzic to miasto.
Dobra robota!
Cześć Kaja! Świetny opis miasta, wow! Naprawdę człowiek czuje, jakby tam był. Wciągnęłam tekst błyskawicznie. Niby nic się w nim za bardzo fabularnie nie dzieje, a jednak dużo mówi o bohaterce, o jej sposobie radzenia sobie z rzeczywistością. Bardzo łatwo wczuć się w bohaterkę, poczuć jej strach, radość, monety w kieszeni pod palcami. Liczę bardzo, że dowiemy się niedługo skąd one wzięły się w kieszeni bohaterki, bo szczerze mówiąc miałam takie "ooooo" jak je znalazła. Myślę, że to coś znaczy :)
OdpowiedzUsuń