Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 6 grudnia 2020

[82] Sirheo ~Miachar

     Imię bohatera to nie przypadek, a czysta premedytacja, bo tak mierzę się ze swoimi uczuciami po Do Do Sol Sol La La Sol. Szczególnie po finałowym odcinku.

    Z pozdrowieniami dla Marcina, Naczelnego Konsultanta ds. Fabularnych. Dziękuję, większy zaszczyt po mojej stronie! <3


    Niektórzy ludzie mają w sobie coś takiego, że przyciągają wzrok innych jakby za pomocą samego magnesu. Gdziekolwiek się pojawią, mogą liczyć na spojrzenia innych. Te oceniające z góry na dół, te pełne zachwytu, podziwu, jak i wyrazu zazdrości, a nawet nienawiści. Przykuwają uwagę, nawet jeśli w ich wyglądzie nie ma nic nadzwyczaj pięknego czy w jakikolwiek sposób wyróżniającego. Po prostu wewnętrzna charyzma jest na tyle duża, że musi wydostawać się wszelkimi porami, bowiem ciało, w którym żyje, jest dla niej zdecydowanie za małe. Tacy ludzie lśnią w pewien sposób, choć ich kolory niekoniecznie należą do jasnych.
    Ty byłaś taką osobą, ale nie tylko dlatego zwróciłem na ciebie uwagę. Chodziło raczej o spojrzenie, jakie mi posłałaś, kiedy natknęliśmy się na siebie po raz pierwszy. 

    Było trochę jak w tych komediach romantycznych, za którymi przepadają moje młodsze siostry. Połowa grudnia, my oboje w centrum handlowym, robiący zakupy, które były bardziej męczące niż zwykle, i sięgający jednocześnie po tę samą parę nauszników, jakby w sklepie nie było już żadnych innych. Spojrzałaś na mnie swoimi zielonymi oczami, zamrugałaś i uśmiechnęłaś się, a mnie przemknęło przez myśl, że jeśli zanurzę się w tym spojrzeniu, utonę. I nie będzie mi z tego powodu smutno.
    Nim się obejrzałem, oddałem ci nie tylko swój wolny czas, przestrzeń w głowie i serce, ale gotowy byłem nawet rwać swoją duszę na kawałki i wejść w szemrane interesy z samym diabłem, byle jak najczęściej mieć cię przy sobie.
    I wtedy ty odeszłaś. Tak po prostu.
    Z perspektywy czasu mogłem powiedzieć, że mistrzowsko to sobie rozplanowałaś. Wciąż się uśmiechałaś podczas naszych spotkań, nie miałaś nic przeciwko temu, bym nie tylko przypadkowo dotykał twojej dłoni, ale wziął ją w swoją i zamknął w uścisku, nawet pozwoliłaś mi się pocałować. Myślałem wtedy, że właśnie dotarłem do nieba, takie to było dla mnie ważne. Dla ciebie było tylko kolejną rzeczą do odhaczenia, którą powinnaś zrobić, nim znikniesz.
    „Żegnaj”.
    Nie znoszę tego słowa, a to twoja wina. Jak mogłaś mi to powiedzieć? Dlaczego ze wszystkich słów, jakie przychodzą człowiekowi do głowy każdego dnia, musiałaś uraczyć mnie właśnie tym? Najcięższe z możliwych pożegnań, bo brzmi tak, jakby już nie było odwrotu.
    I właśnie tak się czułem. Jakbym już nigdy nie miał dotknąć nieba, bo nigdy już nie znaleźć ciebie obok mnie.
    Jak myślisz, łatwo było mi się po tym wszystkim pozbierać? Oj nie, moja dawna, kiedyś droga przyjaciółko. Przez ciebie osiągnąłem mentalne dno, zamieniłem się we wrak człowieka i to tylko dlatego, że powietrze, którym oddychałem, postanowiło ot tak odejść, zniknąć. Trzymała mnie jedynie praca, której oddałem większą część serca niż tobie, oraz przyjaciele, którzy nie pozwolili, by w mojej szalupie zebrało się za dużo wody. Pilnowali, bym wciąż oddychał, dawał znaki życia, jadł i nie wyglądał niczym podrobiona wersja Toma Cruise’a z „Wywiadu z wampirem”.
    Jednym z owych przyjaciół był Jerome, który pracę w barze wielbił równie mocno, co domowego grilla. Za każdym razem, kiedy zawijałem do jego portu, nie tyle częstował mnie alkoholem, ile mi go dawkował niczym lekarz, bym poczuł się odrobinę lepiej, a przy tym nie dał porwać chorobie, na którą pewnie bym zapadł, gdybym został całkowicie sam i nie wiedział, na co wydawać pieniądze.
    Choć w moim przypadku alkoholizm chyba nie wchodził w grę.
    – O, hej, Jun! – wykrzyknął kumpel na mój widok, kiedy tego wieczora zjawiłem się w barze. Było na tyle wcześnie, by nie było tu wielu klientów, mogłem więc spokojnie wybrać sobie miejsce, a to tuż przed Jerome’em wydało mi się najlepsze. – Dawno cię nie widziałem, stary! – dodał i zaśmiał się.
    Ostatnio widział mnie zaledwie tydzień temu.
    – Hej – odpowiedziałem, siadając na hokerze. – Ciebie też miło widzieć.
    – Co ci dzisiaj podać?
    Zawsze o to pytał, nigdy nie sugerował się moją odpowiedzią, bo czasami musiałby wcisnąć mi w dłoń broń, a na to nigdy by się nie zdobył.
    – Wybierz za mnie.
    Jako część pilnowania mnie, bym zupełnie się przez ciebie nie stoczył, przyjaciele monitorowali, co i w jakiej ilości piłem. Doskonale wiedzieli, że nie robię tego w mieszkaniu – nie potrafiłem pić w samotności, dlatego nawet nie miałem w nim alkoholu – więc nie było to aż takie trudne, kiedy Jerome stale był na posterunku.
    Nim pomyślałem o tym, co mógłby mi podać z całego asortymentu, tuż przede mną pojawił się kieliszek z wódką i lodem. Coś, co najbardziej podnosiło mnie, kiedy humor nagle mi się psuł. Pijąc ten błogi dla mnie trunek, czułem, jak z jego ciepłem spływającym w przełyku część problemu staje się mniejsza. Tego akurat dzisiaj potrzebowałem.
    – Dzięki.
    – Hej, uśmiechnij się. – Pochylił się nad ladą i uderzył mnie lekko ścierką, którą zazwyczaj czyścił szkło. – W końcu spadł śnieg, co nie?
    Niektórzy mimo dorastania wciąż pozostają dziećmi, które ujawniają się wtedy, gdy mogą ulepić bałwana czy porzucać śnieżkami.
    Spojrzałem na niego spode łba.
    – Ta, jeden pieron.
    – Co ty taki drażliwy dzisiaj? – zapytał i zaśmiał się.
    – Nie jestem drażliwy, to tylko grudzień – burknąłem w odpowiedzi, na co skinął głową. Rozumiał, co miałem na myśli. To w grudniu cię poznałem i to w grudniu mnie opuściłaś. – Poza tym mam tylko złe przeczucia co do dzisiejszego wieczoru – dodałem i upiłem dwa łyki trunku. 

    Ledwie spłynął po gardle, kiedy posłyszałem, jak ktoś wchodzi do baru, a wszyscy zgromadzeni obrócili się, by otaksować nowo przybyłego wzrokiem. Na sekundę wszystko zamarło, a każdy facet zdawał się być zapatrzony w coś niczym w któryś cud świata.

    Mimowolnie podążyłem ich śladem i tak cię napotkałem. Moje spojrzenie padło na ciebie, by objąć kawałek po kawałku, bo całość nie zmieściłaby się jako jeden cios w moje serce. Stopniowo sprawdzałem, jak bardzo się zmieniłaś, jak twój obecny duch przypomina wspomnienie w mojej głowie.
    Ale wciąż wyglądał tak, jak ty w chwili, kiedy cię pokochałem. Mahoniowe włosy zebrane i związane w warkocz, jasna bluzka pod rozpiętą kurtką podkreślająca sylwetkę i czarne spodnie, które jedynie pokazywały, jak szczupłe miałaś nogi.
    Przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem, co sprawiło, że nagle dopadła mnie taka halucynacja, ale nie chciałem jej. Nie mogłem chcieć. Przez dwa lata ja, jak i moi przyjaciele, robiliśmy wszystko, bym się z ciebie wyleczył. Dlaczego twój duch musiał zaatakować mnie akurat teraz?
    Nie chciałem, by dopadł mnie jakiś atak paniki czy coś, dlatego zamknąłem też oczy, byle odciąć się od tego zjawiska, które nie mogło istnieć. Bo się ze mną pożegnałaś, jakbym nigdy więcej miał cię nie ujrzeć.
    A ja w to uwierzyłem.
    Dlaczego więc zechciałaś to zburzyć i położyłaś rękę na moim ramieniu, strasząc mnie tym tak, że szklanka została wywrócona, a ja spojrzałem na ciebie z niedowierzaniem.
    Uśmiechnęłaś się tak, że kiedyś od razu zmiękłyby mi nogi.
    – Cześć, Jun. Dawno się nie widzieliśmy.
    Jak mogłaś mi to powiedzieć, co? Jak mogłaś usiąść obok mnie i zamówić drinka dla siebie? Jak Jerome mógł cię obsłużyć, kiedy ja wciąż wątpiłem w to, że jesteś tuż obok?
    – Co ty tu robisz, Nina? – zapytałem, wkładając w każde słowo tyle jadu, ile tylko mogłem. – Jakim cudem tu jesteś?
    Odwzajemniłaś moje spojrzenie, badałaś czujnie moją twarz, jakbyś sama chciała sprawdzić, czy i mnie dopadł czas, czy coś we mnie zmienił.
    – Jun, ja… Przepraszam cię.
    „Żegnaj”.
    Jednym słowem rozerwałaś mi serce na strzępy, myślałaś, że przeprosiny cokolwiek naprawią? Och, byłaś bardziej naiwna niż ja.
    – Jun. – Spróbowałaś jeszcze raz i dotknęłaś mojej ręki. – Tak bardzo cię przepraszam, ale… Musiałam. Tak było dla ciebie lepiej.

    – Nie chcę! – powiedziałem, wyrywając dłoń z twojego uścisku. – Nie chcę słuchać tych przeprosin! Nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień! Nie chcę tego, by ktoś myślał, że musi się nade mną litować z powodu złamanego serca, a zwłaszcza nie chcę, byś to była ty!

    Nie podniosłem wzroku, który utkwiłem w szklance. Czułem na sobie twoje spojrzenie, ale ani myślałem się z nim mierzyć. Tak jak nie chciałem mierzyć się z przeszłością, która dopadła mnie tu teraz razem z tobą i chciała przygnieść swoim ciężarem.

    – Wciąż się tu upijasz? – zapytałaś, zmieniając temat, w jakiś sposób słuchając tego, co ci powiedziałem. – Czy ten nawyk jeszcze ci nie obrzydł?
    Widziałaś mnie tu pijanego tylko raz i to w moje urodziny, gdy to ty urządziłaś mi imprezę. Nie powinnaś mi tego wypominać, skoro się do tego przyczyniłaś.
    Kiedyś ty byłaś moim nawykiem, moim narkotykiem, moim rajem. Gdzie to wszystko zniknęło?
    – Tak – odpowiedziałem, poruszając ręką  i wprawiając w ruch płyn w kieliszku.
    – Ale dlaczego akurat wódka?
    Kiedyś mogłabyś zapytać mnie o whisky, bo to je lubiłem najbardziej, ale gdy się pożegnałaś...

    Wódka była łatwiejsza do przełknięcia niż fakt, że już nigdy nie wrócisz – powiedziałem, w końcu na ciebie patrząc.
    I dostrzegłem łzy w twoich oczach. Łzy, które nie powinny pojawić się u kogoś, kto tak łatwo złamał czyjeś serce.

    – Jak bardzo musiałaś mnie nienawidzić, by zrobić mi coś takiego? – zadałem pytanie, które najczęściej tłukło mi się po głowie od tamtej chwili, kiedy rzuciłaś mi w twarz jedno słowo. – Jak wielkim wrogiem dla ciebie byłem?
    – Jun…
    – Nie. – Uniosłem rękę, byś szybko zrozumiała, co chcę ci przekazać. – Nie. Tego też nie chcę słuchać. – Rzuciłem okiem w stronę Jerome’a, który taktownie oddalił się na drugi koniec lady i stamtąd nas obserwował. Skinął mi głową, co znaczyło, że rachunek bierze na siebie. Przy kolejnej wizycie mu oddam, tak sobie przyrzekłem. – Na razie.

    Wiedziałem, że nie zdołasz za mną wyjść. Skąd ta pewność? Bo nie sądziłaś, że tak zareaguję, tak na ciebie naskoczę. Uważałaś, że związki zawsze są jak z bajki, po kłótniach para się godzi, wszystko, co złe, obraca się w coś dobrego. Jednak ja byłem realistą.
    Właśnie to się wydarzyło. Nie wyszłaś za mną, za bardzo będąc w szoku po tym, co zrobiłem. Bo wiesz, co sobie obiecałem, kiedy się pożegnałaś? Że gdyby wydarzył się cud, a ty byś do mnie wróciła… Nieważne, jak wiele by się wydarzyło. Poza jednym „żegnaj” nic nie wyjaśniłaś, bym zrozumiał. Zupełnie nic. Skoro tak mnie wtedy potraktowałaś, mogłabyś zrobić to ponownie.
    Raz pozwoliłem ci złamać sobie serce. Ale raz to wystarczająco dużo. Więcej ci na to nie pozwolę.
    Nigdy. 

2 komentarze:

  1. Tak czasami ludzie mają to mistyczne coś :) iskra, która rozświetla cały świat.
    No tak żadne spotkanie nie jest przypadkowe i ich z pewnością też takie nie było.
    Wyjątkowo przemawia do mnie ten tekst. Również nieznoszę słowa żegnaj, do zobaczenia jest o wiele lepsze, nawet jeśli żegnamy sie z kimś na pare lat. Żegnaj jest takie na zawsze i nie do odwołania.
    Tacy przyjaciele są nie do przecenienia.
    Takie spotkanie kogoś kto nas porzucił nigdy nie jest przyjemne.
    Nie spodziewałam się takiej reakcji, widać że nadal cierpiał po jej odejściu. I te jej tłumaczenia... Przykra sytuacja, ale dobrze, że się nie ugiął.

    OdpowiedzUsuń
  2. Woooww! Jakie niesamowite emocje! Pod koniec byłam taka dumna z bohatera, że olał ta manipulancką dziwkę! Tylko wyjątkowe złamasy kończą tak relacje, bez słowa wyjaśnienia. Moja zdolniaszko! Bardzo psychologizujesz w tym tekście, poruszasz jakąś napiętą strunę w czytelniku i... co jest według mnie świetne w pisaniu i czytaniu, dodajesz otuchy! Dziękuję Ci za ten tekst!

    OdpowiedzUsuń