Część pierwsza jednego dnia, widziana oczami Theo
Czasami człowiek zupełnie nie jest w stanie przewidzieć, że tego dnia wydarzy się coś, co nim wstrząśnie, zaskoczy go — w pozytywnym lub negatywnym znaczeniu — a niekiedy od momentu, kiedy się przebudził, podskórnie czuje, że coś się wydarzy.
Tego dnia byłem tym drugim przypadkiem. Choć we własnych czterech ścianach poranek mijał mi jak zwykle, już podczas drogi do pracy — wyjątkowo samochodem, gdyż miałem mieć spotkanie w innej części miasta podczas godzin pracy — pewne przeczucie nie dawało mi spokoju. I nie chodziło tylko o to, co ostatnio działo się między mną a Mar — byłem pewien, że jestem na dobrej drodze, by niedługo moje uwielbienie stało się odwzajemnione — ale o to, że dzień nie jest całkowicie pod moją kontrolą i decyzje kogoś innego mogą sprawić, że stracę humor.
Dość szybko miałem się przekonać, że tak w istocie będzie. Wystarczyło przekroczyć próg do redakcji moment po tym, jak zaszedłem do działu kadr wyjaśnić jedną nieścisłość z poprzedniego dnia, by poczuć nerwowość. Nawet człowiek, który w tym momencie nie był uważny, dostrzegłby, że ten popłoch z czegoś się bierze.
Ale ja w pierwszej kolejności zwróciłem uwagę na Mar, która już była, kręciła się między swoim a moim biurkiem i zdawała się na mnie czekać.
To chyba normalne, że w takiej sytuacji serce mi zadrżało, prawda?
Podszedłem do niej, a ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.
— O, hej — przywitała się, czym wzbudziła motyle w moim brzuchu. — W drodze do pracy kupiłam trochę churros, są na twoim biurku razem z tabliczką czekolady. Jak będziesz chciał ją roztopić, to mam w szafce w pokoju olej kokosowy, daj znać, to ci pożyczę.
Potrzebowałem chwili, by przetworzyć te informacje, co nie było aż tak łatwe, bo Mar wyglądała wprost przepięknie. Nie wiedziałem, czy ktoś jej to podpowiedział, ale wybranie rozkloszowanej spódnicy w duże kwiaty i połączenie jej z kremową bluzką z długim rękawem to był moim zdaniem strzał w dziesiątkę. Całość podkreślała sylwetkę kobiety, a rozpuszczone włosy i ten uśmiech sprawiały, że ani myślałem odwracać od niej wzrok.
Dotarło jednak do mnie, że koleżanka kupiła jedną z moich ukochanych przekąsek. W moim sercu rozlało się przyjemne ciepło.
Zbliżyłem się do niej i dotknąłem jej przedramienia.
— Hej, dziękuję ci bardzo. Będziesz chciała zjeść je ze mną?
— Chętnie, ale nie mogę, będę teraz zajęta, bo…
— Theo! — Zza pleców kobiety wyszedł właśnie naczelny i aż przyklasnął w dłonie na mój widok. — Cieszę się, że cię widzę! Sprawa w biurze załatwiona? — Chciałem przytaknąć, że tak, że w kadrach wszystko już gra, ale nie dał mi szansy. — Super! Dalej planujesz jechać dzisiaj do drukarni, prawda?
Nie rozumiałem, skąd to pytanie, spojrzałem na Mar, a ona spuściła głowę. Taka reakcja już teraz mówiła mi, że powinienem szykować się na kolejny pomysł szefa.
— Tak, jadę, a co? W czymś mam dzisiaj pomóc?
— Właściwie to tak — odparł szef i podrapał się po karku. — Bo wiesz, Alistair się pochorował i nie zdoła pojechać na wywiad z tym pisarzem. Mar zgłosiła się na zastępstwo, jednak wolałbym nie puszczać jej komunikacją, w końcu samochód to bardziej sprawdzony sposób transportu.
O sposobie przemieszczania się moglibyśmy porozmawiać, gdyby bardziej nie wkurzyło mnie to, co powiedział — Mar zgłosiła się na ochotnika na zastępstwo? Wystarczyło mi jedynie zerknąć na przyjaciółkę, by wiedzieć, że nie jest to cała prawda. Byłem niemalże przekonany, że kobieta chciała się nad tym zastanowić, a pomysł — jak najczęściej ostatnio — wyszedł właśnie od naczelnego. A przecież miał osobny zespół, który zajmował się kulturą, dlaczego nikt z jego przedstawicieli nie mógł jechać?
Nie zdołałem zadać tego pytania, gdyż moje milczenie wzięte zostało za zgodę.
— Pojedziesz, nie? No i super. — Szef cały się rozpromienił. — Wywiad jest równo w południe, teraz Mar zapozna się z materiałami i pojedziecie. — Uśmiechnął się jeszcze do nas i już był gotowy wrócić do swojego gabinetu.
Spojrzałem na Mar, która unikała mojego wzroku. Wiedziała, jak nie w smak mi to, że ponownie na nią zrzucono dodatkowe obowiązki.
— Chwila, bo chyba czegoś nie rozumiem. — Patrzyłem uważnie na redaktora naczelnego. — Alistair nie przyszedł, bo jest chory, a miał przeprowadzić wywiad związany z premierą książki, na który w jego miejsce pojedzie Mar, a ja mam podrzucić ją do kawiarni, bo akurat będę koło niej przejeżdżał, jadąc do drukarni?
Nawet powiedzenie tego na głos nie pomogło, nadal nie widziałem związku między nią a robotą kolegów z działu kultury — to po prostu nie była obecnie jej broszka.
— Tak, dokładnie tak to wygląda. — Szef uśmiechnął się do mnie i poklepał po ramieniu. — Daj mi znać, kiedy będziecie wyjeżdżać, bym wiedział, że nie ma żadnego opóźnienia, zgoda?
Chciałem powiedzieć coś jeszcze, wnieść słowny sprzeciw, ale nie zdołałem, bo za mężczyzną zamknęły się drzwi jego gabinetu. Odwróciłem się w stronę Mar, ale przyjaciółka już odchodziła do swojego biurka, by móc się przygotować.
Poszedłem za nią, tłumiąc narastającą złość. Dlaczego się zgodziła? Nie była od tego, by ratować tyłek każdemu, kto nawalał w redakcji, nie była niczym mityczny Atlas, by na swoich zgrabnych ramionach podtrzymywać cały ten grajdołek. Przecież dałem jej już do zrozumienia, że przede mną nie musi udawać silnej, bo lubię każdą jej stronę.
— Wszystko gra? — zapytałem, przystając przy jej miejscu pracy. — Wiesz, że nie musisz tego robić, prawda?
Spojrzała na mnie, w głowie przemknęło mi wspomnienie, że dokładnie w ten sam sposób patrzyła na mnie przez kilka pierwszych tygodni swoich praktyk. Wzrokiem mówiła, że da sobie radę, tylko trzeba popchnąć ją w odpowiednim kierunku.
— Wiem, ale chcę to zrobić. W końcu pan Llwyd był pierwszym autorem, z którym rozmawiałam.
Zagryzłem wargi. Nie chciałem, by dostrzegła, jak bardzo ten pomysł mi nie leży, przy tym nie chciałem się z nią kłócić.
— O której będziesz chciała wyjechać?
— Dostosuję się do ciebie.
No tak, zdołała wyczuć mój nastrój i ani myślała wchodzić do paszczy lwa. Mądre posunięcie z jej strony.
— Bądź gotowa o jedenastej trzydzieści.
— Dobrze.
Nawet gdybym chciał coś dodać, Mar dała swoją postawą do zrozumienia, że zabiera się do pracy i nie należy jej przerywać, chyba że to coś naprawdę niecierpiącego zwłoki.
Wiedząc, że na ten moment nic nie ugram, podszedłem do kącika i naszykowałem kawę, by choć na chwilę wesprzeć przyjaciółkę w jej decyzji. Może i Mar nie zwróciła uwagi, kiedy postawiłem kubek na jej biurku, ale nie potrzebowałem za to od niej żadnych podziękowań. Raczej to ja powinienem powiedzieć jej “dziękuję” za churros, które okazały się smaczniejsze, niż się tego spodziewałem.
Chwilę przed umówioną porą zmierzałem z łazienki do gabinetu redaktora naczelnego, by dać znać, że razem z Mar wyjeżdżamy. Szef jedynie skinął głową na tę informację.
— Dobrze, tylko jedź ostrożnie.
Czyżby sądził, że będę szarżował na drodze, kiedy przyjaciółka zajmie miejsce obok? Przez myśl mi nie przeszło, by narazić ją na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Bardziej zależało mi na tym, by nic jej nie groziło z żadnej strony. A jeżeli jakieś nadejdzie, chciałem i tak stanąć w jej obronie. Niczym rycerz, choć czy Mar była księżniczką, która by jakiegoś potrzebowała?
Zawróciłem do głównej sali i dostrzegłem Mar, która właśnie pakowała notes do swojej torebki. Dosłownie nie mogłem oderwać od niej wzroku — i to nie tylko z powodu jej ubioru oraz obciętych niedawno, sięgających obecnie do ramion włosów. Był w niej trudny do określenia urok, wręcz charyzma. Samo patrzenie na nią dawało człowiekowi pewność, że ta kobieta jest profesjonalistką w tym, co robi, i łatwo nie daje wejść sobie na głowę.
— Gotowa? — zapytałem, przystając przy jej biurku.
— Tak, możemy iść.
W milczeniu zjechaliśmy na parking pod biurowcem, zajęliśmy miejsca w samochodzie i ruszyliśmy w drogę.
Zupełnie nie wiedziałem, o czym rozmawiać z przyjaciółką, dlatego też jedynie zerkałem na nią. Widziałem po niej, że stara się znaleźć temat do rozmowy, jednak ani myślałem jej w tym pomóc — może nie było to zbyt chwalebne z mojej strony, ale naprawdę tłumiłem w sobie złość, istniało ryzyko, że jeżeli się odezwę, to po to, by wyładować się na kobiecie. A takim zachowaniem z pewnością straciłbym w jej oczach, czego bardzo nie chciałem.
Dlatego milczałem, Mar patrzyła przez okno na mijane przez nas lokale i ludzi, którzy zmierzali w sobie znanym kierunku, z radia płynęła jakaś smutna piosenka o rozstaniu. Wprost idealna atmosfera, by zdobywać czyjeś serce.
Ale nie powinienem być tak sarkastyczny, kiedy sam na nią wpływałem, przez co czułem się jeszcze gorzej. Jakby nie wystarczyło mi to, że ten dzień nie układa mi się po myśli. Gdybym wiedział wcześniej, że są umówione na dzisiaj jakieś wywiady, wpłynąłbym na naczelnego, by pod żadnym pozorem — nawet przy zgłoszeniu się na ochotnika — nie angażował w nie Mar. Szkoda, że nie byłem jasnowidzem, może wówczas bym się tak nie wściekał.
Jako że cisza mnie drażniła, spróbowałem powiedzieć cokolwiek, a że moje samopoczucie wzięło się przez sprawę w redakcji, akurat musiałem wspomnieć o pracy.
— Masz ze sobą wszystkie potrzebne materiały?
— Tak, przejrzałam je i jestem gotowa, nie musisz się martwić.
— A jednak to robię — powiedziałem, nim zdołałem ugryźć się w język. Jeżeli ktoś szukał kiepskich kwestii niczym z komedii romantycznych klasy B, u mnie było ich pod dostatkiem.
Choć wpatrywałem się w drogę, poczułem na sobie spojrzenie kobiety, przez co odrobinę zaróżowiły mi się uszy. Niczym u uczniaka przyłapanym na gorącym uczynku, kiedy kradł kredę.
— Kto będzie robił zdjęcia? — zapytałem, byle tylko zakończyć tę chwilę zażenowania.
— Pierre. — Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. — Dawno go nie widziałam, miło będzie się znowu zobaczyć.
Współpraca z fotografami freelancerami bywała czasami dość ryzykowna, ale w przypadku Pierre’a Gagnon można było odetchnąć, gdyż fotograf nie tylko dotrzymywał wszelkim terminów, ale też działał cuda za pomocą aparatu i ze wszystkiego był w stanie wyciągnąć wcześniej niezauważane piękno.
Nie zdziwiłbym się, gdyby jego uwaga skupiła się dzisiaj na Mar. Kobieta wyglądała elegancko, a przy tym powabnie. Pierre zachowałby się jak głupiec, gdyby nie wykorzystał okazji na zrobienie jej kilku dodatkowych zdjęć.
— To w takim razie zaproś go po wszystkim na kawę, jeżeli będzie miał czas i ochotę — zasugerowałem. — Za wasze napoje i to, co kupisz panu Llwydowi przed wywiadem, zapłać firmową kartą, w końcu to nadal będzie część spraw biznesowych.
Chciałem, by Mar ugrała dla siebie coś dobrego tego dnia, a nie tylko się przepracowywała. Liczyłem na to, że wykorzysta okazję i wypije dobrą kawę czy też zje jakieś wypasione ciasto z kremem. Zasługiwała na coś słodkiego jak nikt inny — przynajmniej w moim mniemaniu.
— Bo dostałaś ją od szefa, prawda? — zapytałem, kiedy przyjaciółka przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedziała. — Mar?
— Szczerze mówiąc, to nie. Jedynie podziękował mi, że biorę wywiad na siebie.
Nie powstrzymałem się przed głośnym westchnieniem. Właśnie dojeżdżaliśmy na miejsce, zaparkowałem i wyłączyłem silnik, ale jeszcze nie wysiadłem.
— W takim razie weź moją — powiedziałem i sięgnąłem po portfel, na co Mar zaczęła protestować.
— Przecież nie trzeba, sama zapłacę i…
— Mar. — Specjalnie zabrzmiałem twardo, bo wiedziałem, że tylko wtedy kobieta pozwoli mi powiedzieć, co chcę. Zamilkła, a ja kontynuowałem: — Ten wywiad jest sprawą gazety, nie twoją prywatną, więc to firma powinna wziąć na siebie wszystkie koszta. Już i tak bardzo ją ratujesz, biorąc na siebie przeprowadzenie tego spotkania, więc pozwól mi dać ci to — wyciągnąłem kartę w jej stronę — i zrobić swoje, okej? Dobre wrażenie mamy gwarantowane, a z twoimi umiejętnościami pewnie i rozmowa pójdzie jak z płatka.
Widziałem po minie Mar, że wciąż miała w sobie pokłady do sprzeciwienia się, ale nie pozwoliła im się uwolnić, zamiast tego skinęła głową i nawet lekko się uśmiechnęła.
— Dziękuję bardzo, sunbae.
— Nie ma sprawy.
Spojrzałem na zegarek, a że do południa pozostało jeszcze trochę czasu, postanowiłem wykorzystać te kilka minut na rozmowę z przyjaciółką. Dzień był do tej pory dość napięty pod względem wypełniania obowiązków, dalsza jego część też mogła taka być, bo trudno było przewidzieć, co naczelny nam nakaże po powrocie, to mogły być jedyne chwile, bym mógł spędzić czas z Mar z dala od wścibskich oczu i uszu.
— Gdyby coś nie szło po twojej myśli… — zacząłem. — Gdybyś miała z czymkolwiek problem podczas tego spotkania, to daj mi znać, okej?
W tej chwili nie obchodziło mnie, że przyjaciółka ma przeprowadzić wywiad, który później przeczytać będzie mógł cały kraj, o wiele istotniejsze w tym momencie było, aby kobieta czuła się dobrze podczas wypełniania nawet tych obowiązków, które w gruncie rzeczy do niej nie należały.
— Oczywiście. — Mar spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie. — A jeżeli nic złego się nie wydarzy, to dać ci tylko znać, byś po mnie przyjechał, tak?
Odwzajemniłem uśmiech.
— Tak. A jak będziesz czekać, to też kup mi kawę. Czarną bez żadnych dodatków.
— Nawet bez syropu karmelowego i całej góry bitej śmietany? Zacząłeś pościć?
Roześmiałem się, bo w jej ustach takie niedowierzanie naprawdę brzmiało zabawnie. Przy tym jej oczy błyszczały iskierkami złośliwości. W sekundę pojąłem, jak bardzo chcę ją ponownie pocałować, ale nie zdołałem nawet pochylić się w jej stronę, bo Mar kogoś dostrzegła i odezwała się:
— Pierre już tu zmierza.
To był dla nas sygnał, by wysiąść z samochodu i przywitać się z fotografem. Ten zmierzał ku nam, a z każdym krokiem lepiej mogłem przyjrzeć się garniturowi, który na siebie włożył dla podkreślenia sylwetki. Kolorowa chustka, którą zawiązał pod szyją, dawała wyraz temu, że ma się do czynienia z kreatywnym artystą.
— Cześć wam. — Mężczyzna uśmiechnął się na nasz widok. — Jakżeśmy dawno mieli nie po drodze. — Nachylił się nad Mar i złożył pocałunek na jej policzku, a ja zacisnąłem dłoń w pięść. — Ślicznie wyglądasz, moja droga.
— Dziękuję, Pierre. Ciebie też bardzo dobrze widzieć. Co słychać?
— Cześć — powiedziałem tylko, byle nie było, że nawet nie stać mnie na powitanie.
— Theo jak zwykle profesjonalny. — Fotograf się zaśmiał i wymieniliśmy uścisk dłoni. — U mnie wszystko dobrze, a jak u was? — Jego wzrok spoczął na mnie. — Nie słyszałem o tym jeszcze, więc nadal nie zostałeś naczelnym?
— Ale zajmuje pierwsze miejsce na liście kandydatów — wtrąciła Mar z uśmiechem, a Pierre go odwzajemnił.
— I bardzo dobrze, bo zasługujesz jak nikt inny.
Na podobne komplementy to nie byłem przygotowany, jedynie skinąłem głową.
— Dzięki.
— Mar, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to ciebie wysłali na zastępstwo! — Mężczyzna szybko przerzucił się na kolejny temat. — Myślałem sobie, że poślą kogoś, kto nie do końca ogarnia, jak wyglądają takie wywiady, a ty przybyłaś tu jak przeznaczenie! — zakrzyknął, a mnie nie spodobało się, że odbiera to w ten sposób. No dobra, poczułem pierwsze igiełki zazdrości, taka prawda.
Przyjaciółka parsknęła śmiechem.
— Podejrzewam, że poradziłbyś sobie niezależnie od tego, z jakim dziennikarzem byś pracował, bo masz talent. — Zerknęła w stronę kawiarni. — Powinniśmy już iść, pan Llwyd niedługo się zjawi.
— Rozumiem.
Nie chciałem rozstawać się, nie będąc pewnym, że Mar jest w dobrych rękach, dlatego postąpiłem o krok w stronę Pierre’a.
— Zaopiekujesz się nią, prawda? — zapytałem fotografa, a ten zaskoczony skinął mi głową.
Mar za to pochyliła się w moją stronę.
— Wydaje mi się, że dam sobie radę — wyszeptała, a ja poczułem ciarki, kiedy jej oddech owiał mi policzek. Przez szpilki, które miała tego dnia na stopach, była jedynie odrobinę ode mnie niższa.
— Wolałbym jednak, byś mogła liczyć na czyjeś wsparcie.
— Kiedy go potrzebuję, to zawsze jesteś obok — odparła — a poza tym to nie będzie moje pierwsze spotkanie z panem Llwydem, więc się nie martw, dobrze?
Co mogłem jej na to odpowiedzieć? Jedynie pochyliłem się i ucałowałem ją w policzek.
— W takim razie daj znać, kiedy skończycie, przyjadę po ciebie — powiedziałem, po czym zwróciłem się do kolegi: — Miło było się spotkać.
— Tak, racja, mam nadzieję, że niedługo to powtórzymy.
Oboje pożegnali się i ruszyli w stronę lokalu, a ja odprowadziłem ich wzrokiem, póki nie przekroczyli jego progu. Dopiero wtedy byłem gotowy pojechać do drukarni i omówić sprawę papierowego wydania gazety z okazji jej piętnastolecia, która to rocznica przypadała na marzec kolejnego roku.
Z parkingu wyjeżdżałem, czując niepokój, bo trudno było przewidzieć, co wydarzy się podczas wywiadu, jak i z pewnym mocnym postanowieniem. Niektóre decyzje powinny zapadać po większej liczbie konsultacji i moja w tym głowa, by w przyszłości o to zadbać.
Tak, takie przeczucia są dziwne, ale zwykle sie nie mylą.
OdpowiedzUsuńŁadne opisy w tekście, bardzo plastyczne.
O prosze, wspólny projekt, coś z tego może wyjść. Na pewno wspólnie spędzony czas, a może coś więcej.
Może i Mar nie jest księżniczką, która potrzebuje księcia, ale myślę, że w każdych problemach sama by sobie poradziła :)
Nerwowy ten nasz bohater dzisiejszy, chyba za bardzo się wszystkim przejmuje, niż jest to konieczne.
Kurcze jeszcze Mar ma płacić z własnej kieszeni?
Ale chyba nie jest taka, zeby sie kogos prosila o drobne czy postawienie kawy.
No i spotkanie sie nawet udało.
Przyjemny tekst, ale liczylam , ze se cos wiecej wydarzy miedzy parą przyjaciół :)
A powiem Ci, że calkiem fajnie dla odmiany zobaczyć takiego wkurzonego Theo :D łiii , ale się dzieje. Nie chciałabym być w skórze naczelnego , gdy Theo juz go przydybie.
OdpowiedzUsuńZgarbnie opisane napięcie i emocje podczas spotkania z fotografem. Choc jestem ciekawa jak to będzie wygladalo z perspektywy Mar, czy nie poczyta tego jako "no nie wiem czy masz prawo prosić innych, by się mną opiekowali". Jest wg mnie dosc niezależna osóbka. No i tylko Theo moze się nią opiekować ;D
A naczelny to trąba, o.