Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 25 kwietnia 2021

[97] Cyrk Gniewu: No voy a olvidar la luz en tus ojos ~Miachar

  W imieniu Ikariego i całego Cyrku Gniewu DZIĘKUJĘ!


Było, jak to sobie powiedzieliśmy – spotkaliśmy się dopiero po śmierci.

Jego śmierci. Tej, której Samuke zdawał się w ogóle nie spodziewać. Jakby zapomniał, że Cyrk Gniewu to mięsożerny stwór, który nie odejdzie, póki nie zagłuszy swojego głodu, wyciągając wnętrzności, pozbawiając krwi i życia, które nigdy w pełni nie należy do żadnej istoty. Jak mi powiedziano, nawet nie zdołał chwycić za żadną broń czy też stworzyć bariery albo użyć zaklęcia – moi ludzie dopadli go w sekundę po tym, jak otworzył im drzwi do swojego mieszkania, które planował szybko opuścić, by choć na chwilę zniknąć mi z radaru, i zabili, nie cackając się zbytnio. Zginął z dziurą w sercu niczym romantyczny bohater, ale tylko to nadawało się do upamiętnienia jakimś wierszem, to bowiem, co nastąpiło później, mogłoby pojawić się jedynie w filmie akcji, o ile nie w dobrym horrorze.

Spotkaliśmy się, gdy przyniesiono mi jego głowę na tacy niczym głowę Jana Chrzciciela. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który wypłynął mi na usta, kiedy zauważyłem, że kuzyn zastygł z miną całkowitego zdziwienia, a jego oczy wciąż pozostały szeroko otwarte z przerażenia. Nie byłem aż tak wielkim diabłem, jak mi to sugerował przy poprzednim spotkaniu, nadal wiedziałem, jak się zachować, by okazać szacunek, dlatego dotknąłem jego powiek i pozwoliłem zasnuć im jego martwe spojrzenie.

To była ostatnia rzecz, jaką pragnąłem zrobić – pokonać kuzyna raz na zawsze, by już nikt na całym świecie w żaden sposób mi nie zagrażał. 

A potem mogłem ich porzucić.

Kiedy moja trupa ścigała Samuke, by przynieść mu swoją wariację sprawiedliwości, ja wraz z przedstawicielami rady Starszych uczestniczyliśmy w ostatniej drodze Rosario Azul Mediodia de Sanchez. To był najgorszy dzień mojego życia, który starałem się zapomnieć od razu po tym, jak się wydarzył. Nie chciałem mieć bowiem w pamięci tych szarych, pozbawionych wyrazu twarzy Stróży, którzy mną gardzili, a Rosario ani trochę nie współczuli. Pewnie uważali, że dostała, na co zasłużyła, kiedy mnie serce już się nie krajało, bo go nie miałem – odeszło razem z moją ukochaną. Jedynie Webb zachował się, jak na empatycznego człowieka przystało, i stał przy mnie przez całą ceremonię.

Nie zdziwiło mnie, że tego dnia niebo zapragnęło płakać. Kolejne krople deszczu spadały na betonową ścieżkę, kiedy kondukt kierował się do rodzinnego grobowca de Sanchez, gdzie spoczęła obok swojej matki. Z członków rodziny kobiety udało mi się zawiadomić jej ojca oraz brata – nie pamiętali mnie, nie uważali za winnego jej śmierci. Uznali, że to był przypadek, że została zaatakowana podczas spaceru przez psychopatę, który kilka dni po tym popełnił samobójstwo. Nie śmiałem wyjaśnić im, że było zupełnie inaczej, bo zdawali się w ogóle nie wiedzieć o tym, jakie życie prowadziła Rosario, czym się zajmowała i w jaką kabałę dała się wciągnąć. Smutek i ból na ich twarzach sprawiał, że czułem się jeszcze większym dupkiem, który także powinien zginąć. 

Kiedy wróciłem z pogrzebu, nie dając się zaprosić na stypę, a jedynie wystawiając czek na zapłatę za uroczystość, spotkałem swoich ludzi, którzy oczekiwali mnie, by wręczyć tacę z głową oraz już wypełniony formaliną słoik. Nastąpił drugi „pogrzeb”, który już na zawsze miał mieć miejsce w życiu Cyrku. Ten sam słoik stał bowiem nadal na moim biurku w moim wagonie i miał tam pozostać, nawet kiedy ja miałem opuścić to miejsce zamieszkania na zawsze.

Cyrkowcy zdawali się nie być zachwyceni ani pogodzeni z moim pomysłem na resztę życia.

  Panie Ikari. - Mój kochany asystent, Kurt, który wciąż bał się swojego cienia, patrzył na mnie z cierpiętniczą miną. - Jest pan tego pewien?

Tego byłem bardziej pewien niż czegokolwiek innego na tym pieskim świecie. Spróbowałem się uśmiechnąć, poklepałem niższego ode mnie o głowę mężczyznę po ramieniu.

Jestem, Kurt. Przeniosłem wzrok na resztę cyrkowców, przyjrzałem się im uważnie, byle ich zapamiętać nawet z twarzami pełnymi smutku i wyrazu niezrozumienia. – Nie łamcie się, moje dzieciaczki. Nie znikam przecież tak całkowicie na zawsze, no i będę was odwiedzał, jeśli tylko dacie mi znać, że potrzebujecie pomocy, komórki przecież nie wyrzucam.

Widziałem po akrobatkach, że gotowe są rozpłakać się z żałości, jakbym był Jezusem podczas drogi krzyżowej, a nie czarnoksiężnikiem, któremu niewiele brakuje, by zrzucić z tronu Szatana. 

Jeśli będzie źle, dajcie mi znać, a przybędę i wam pomogę. Zrozumiano? – powtórzyłem i roześmiałem się. – Nie rozrabiajcie za bardzo i nie pozwólcie, by jakiś glina wpadł na nasz trop, bo możemy nie zdołać uciec.

Nadal czułem się ich częścią, dlatego używałem liczby mnogiej. Chciałem bowiem wciąż wierzyć, że gdzieś przynależę.

– A nie może pa zostać z nami i spróbować nowych sztuczek? – zapytał ktoś z tej zgrai morderców i wyrzutków.

Pokręciłem przecząco głową.

Są rzeczy, których już nie chcę próbować, moi drodzy – powiedziałem i ponownie potoczyłem wzrokiem po każdym z cyrkowców. Doskonale wiedziałem, że będę tęsknił za ich widokiem. – Ale wiedzcie też, że nigdy was nie zostawię ani o was nie zapomnę. No to kto chce się przytulić na pożegnanie?

Jak mogłem się tego spodziewać, poza Kurtem, który zawsze był odrobinę zbyt delikatny na taką robotę, nikt nie łasił się, by wyrazić swoje uczucia w sposób innych niż skinięcie głową czy uniesienie ręki i pomachanie.

Już chciałem chwycić za rączkę walizki, w której upchnąłem – za pomocą magii oczywiście – cały dobytek swojego życia, kiedy odwróciłem się w stronę Cedrica, olbrzyma, którego oficjalnie mianowałem zastępcą tej bandy, i wydałem ostatni rozkaz:

– Pamiętaj, by pilnować głowy Samuke i nie wystawiać jej za bardzo na słońce.

– Przyjąłem, szefie.

Ostatni raz powiodłem wzrokiem po grupie ludzi, których nikt nie rozumiał, dopóki nie trafiłem na ich ścieżki i nie zaoferowałem domu, gdzie nikt nie będzie próbował ich zmieniać czy hamować przed spełnianiem potrzeb.

– Do zobaczenia, moje dzieciaczki! – zakrzyknąłem ze śmiechem, obróciłem się i odszedłem w stronę lasu, który po raz kolejny skryć miał mnie przed światem i odpowiedzialnością.

Nie spotkałem po drodze na cmentarz Webba. Już wcześniej zdałem mu raport z wydarzeń na polanie, poinformowałem, co zrobić z resztkami zombie z armii kuzyna i oznajmiłem, że składam broń i nie mam już więcej zamiaru działać na szkodę ludzkości. 

Nie był tym ani trochę zdziwiony. Właściwie to spodziewał się takiego działania z mojej strony. Nie próbował mnie zatrzymać, nie udzielał żadnych rad względem tego, co powinienem zrobić.
– Bycie pana Stróżem, choć krótko, nie było wcale takie złe, jak mi mówiono, że może być – powiedział mi, gdy spotkaliśmy się jeszcze ostatni raz po pogrzebie Rosario, i wyciągnął ku mnie rękę, którą uścisnąłem. – Powodzenia.

Las, który przemierzałem, nie próbował zaskoczyć mnie żadnym wystającym korzeniem. Ptaki nad moją głową umilkły. Jakby wiedziały, że jestem pogrążony w żałobie i mają dać mi święty spokój.

Doskonale wiedziałem, gdzie idę – nie był to jeszcze mój cel, bo wpierw musiałem pożegnać się z ostatnią osobą.

Znałem drogę na cmentarz na pamięć. Nie miałem żadnego problemu, by dotrzeć na grób ukochanej kobiety, która przyjęła na siebie cios, który skierowany był w moją stronę. I choć nie był to pierwszy raz, okazał się śmiertelny.

Przyniosłem jej prezent. Wiedziałem, że nie może go zobaczyć, otworzyć i użyć, ale chciałem coś jej pozostawić na czas, kiedy nie będę w pobliżu.

Zatrudniłem odpowiednią osobę, by dbała o grobowiec rodziny de Sanchez – żyjący członkowie nie mieli na to ani chęci, ani czasu, gdy ja nie mogłem pozwolić, by popadł w ruinę – właśnie teraz wymiatała te liście, które nie zważając na porę roku, już chciały opaść. Jakby i im brakowało chęci i składników odżywczych do dalszego życia. Skinąłem jej głową, gdy mnie dojrzała. Zrozumiała, dlaczego przybyłem, szybko oddaliła się, by dać mi przestrzeń i prywatność.

Grobowiec rzucał cień na betonową ścieżkę, który przywitałem z radością. Niewielka pozostałość trawnika okazała się idealna, bym mógł na niej przyklęknąć i poddać się słabości.

Wpatrzony w miejsce wiecznego spoczynku ukochanej kobiety uroniłem łzę. Spłynęła po moim policzku, przez chwilę balansowała na krawędzi szczęki, po czym spadła i osiadła na źdźble niczym puder na delikatnej skórze. Jedna jedyna, bo całą resztę wylałem podczas pogrzebu. Więcej ich już we mnie nie było. 

Nikt nie mógł mi tu w niczym przeszkodzić, dlatego oddałem się wspominaniu tych chwil, które udało nam się razem spędzić. Powróciłem do tamtego dnia, kiedy zauważyłem ją na skraju lasu. Przywołałem każde słowo, jakie wypowiedziała, każdy uśmiech, wyraz oburzenia, ciężar jej dotyku, a gniew zapalił się w moich żyłach, by nie zamienić się w ogień.

Wiedziałem, że już nigdy nie będę tak samo wściekły, jak w chwili, w której ją straciłem, a mój gniew nie zechce ponownie zniszczyć świata, na zawsze już pozostanę jednak z uczuciem olbrzymiej pustki i straty, której nigdy nic nie zdoła zapełnić.

– Cześć, Rosario – przywitałem się z nią. – To dla ciebie.

Małe pudełeczko kryło w sobie miniaturkę huśtawki – idealna kopia tej, na której Rosario siedziała, kiedy po raz pierwszy dałem jej do zrozumienia, że się w niej zakochałem i pocałowałem ją. Oboje byliśmy wtedy nastolatkami, a nasze życie jeszcze nie jawiło się jako tak bardzo poprane.

Nigdy nie zapomnę światła w twoich oczach – wyszeptałem i spróbowałem uśmiechnąć się na wspomnienie błękitnego spojrzenia ukochanej kobiety. Nie zapomnę też twoich słów, żartów i prób besztania mnie – dodałem. Nigdy.

Pochyliłem się i ucałowałem marmur, za którym spoczywało martwe ciało Stróż, która odnalazła mnie po piętnastu latach, by dać odrobinę miłości, której nigdy jako dziecko nie zaznałem ze strony rodziny, a której tak bardzo potrzebowałem. Nie było już możliwości, bym jej za to podziękował, dlatego tak bardzo chciałem o niej pamiętać.

Odchodziłem z ciężkim sercem, ale i przeświadczeniem, że właśnie to muszę zrobić, taka jest teraz moja ścieżka.

Gniew do końca świata musi pozostać sam.

I tego miałem się trzymać.



1 komentarz:

  1. Ojej. I to juz. O rany. Smutno mi. Ale pozostaje zaufac slowom Ikariego , ze będzie nas mial na oku ;) sama poczulam sie czescia cyrku gniewu. Duzy sentyment zarówno dla głównego bohatera jak i calej ideii (bo az tak to postrzegam) gniewu. I jego imie i osobowosc jest mi... byla mi... w pewien sposób bliska. A tu cykl cyrku dotarl do końca. I to jakiego.
    Troche mnie zastanawia ta śmierć Samuke. Miałam wrazenie podczas bitwy, ze Ikari ostatecznie nie chce go zabiic. Ze w sumie pozwala mu uciec. Może to byla gra z jego strony, może zemsta na zimno smakuje lepiej albo jego ludzi nie mozna bylo powstrzymac przed dokonaniem sprawiedliwości. Tak czy inaczej ciesze sie ze tak skonczyl. Świadomość ze on gdzies tam dalej cos knuje nie dawalaby mi spokoju.
    No nic, no smutno. Pogrzeb, samotnosc, gniew. Musze to przetrawic. W każdym razie, koniec trudny. Godny takiej opowiesci.

    OdpowiedzUsuń