Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 25 kwietnia 2021

[97] Bore da: Otra vez, por favor ~Miachar

  Bohaterowie poprzednio w wyzwaniach 85 i 87.

W ostatnią środę minął rok od emisji ostatniego odcinka mojej ukochanej dramy. Serialu, po którym myślałam, by założyć blog podobny do tego, jaki prowadził Lim Eun Seop. Nawet miałam nazwę i adres, ale zrezygnowałam. Ostatnio pomyślałam, by pod jego nazwą mieć konto na IG, ale czułabym nad sobą presję. Więc ten pomysł przekuwam w tę serię. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć dość przemyśleń do każdego z tekstów.



Jakże przyjemnie było zasiąść za biurkiem, kiedy przez okna do dużego pomieszczenia wpadały liczne promienie słońca, a w powietrzu krążyło ciepło. Nie było jeszcze upalnie, ale przyjemnie, dlatego chciałam się tym nacieszyć, nim w biurze zjawi się ktoś z wielkim okrzykiem, jaka tu panuje Sahara, i załączy klimatyzację. Chciałam czuć, że weszłam w wiosnę taką, jaka zechciała przyjść, bez technologicznych wspomagaczy.

Pracowniczy komputer zaczynał swoją pracę, gdy umieściłam na biurku butelkę z wodą, ukochany notes i dwa długopisy, by mieć e pod ręką w razie nagłej weny. By dokończyć wpis i opublikować go na blogu, potrzebowałam małego wsparcia, dlatego ruszyłam do kącika, gdzie mogłam przygotować sobie kawę. Wciąż nienawidziłam jej smaku, ale cóż – wygrywało moje wewnętrzne skąpstwo, bo sześć dolarów za najmniejszą kawę przez pięć dni w tygodniu to był wydatek, który mogłam zrealizować zupełnie inaczej. Na przykład za taką kwotę jednej kawy mieć trzy opakowania poczwórnych wafelków, które zamierzałam użyć jako mieszadełka, by w ten sposób osłodzić sobie znienawidzony smak.

Czekając, aż woda się zagotuje, zalogowałam się i przeszłam na stronę bloga, by szybko ocenić, czy dzisiejszy wpis jest taki, jakiego bym chciała. Odrobina melancholii wkradła się między zdania, ale właśnie tak się obecnie czułam, a publikowanie miało być sposobem na wyrażenie emocji.

Z parującym kubkiem wróciłam przed ekran, by sięgnąć do plecaka po jedno opakowanie wafelka. Otworzyłam je i złamałam jeden patyczek, żeby tylko zanurzyć go w napoju i nadać jemu, jak i całemu dniu, odrobinę słodyczy.


21.04.20XX r.

Autor: Marut’a

BRAK KOMENTARZY


Dzień dobry! Bore da!


Miesiąc temu zaczęła się kalendarzowa wiosna. Czujecie ją? Bo ja jedynie wtedy, kiedy powiew wiatru bawi się moimi włosami i zmusza mnie, by je związać. Najchętniej znowu bym je ścięła, ale nim dostanę się do fryzjera, miną wieki. Dlatego na razie jedynie sobie ponarzekam.

Kiedyś wiosna była moją ulubioną porą roku. Wielbiłam ją za słońce, którego promienie osadzają się na pucołowatych policzkach. Karmiłam oczy widokiem budzących się do życia roślin, przyklękałam przy każdym krokusie, jaki spotkałam, i byłam pewna, że w kwiatowej sukience, jaką uszyła dla mnie babcia, wyglądam jak młodsza siostra Panny Wiosny. 

Wciąż lubię patrzeć, jak świat się zieleni i dostaje więcej barw niż tylko ponure odcienie szarości. Nie ma we mnie już tamtej radości z powodu jej przyjścia, ale zrzucam to na karb dorosłości i tego, jak zabieganym człowiekiem bywam, jednak zimą wciąż potrafię wysłać krótką modlitwę: „jeszcze raz, proszę” i liczyć na to, że się spełni i doczekam kolejnego odrodzenia świata.

Żyjmy tak, jak przychodzi wiosna – pełną piersią!


Bore da!


Przeczytałam post jeszcze raz i kolejny dla wszelkiej pewności, po czym pozwoliłam mu dostać się do każdego, kto tylko zechce go przeczytać.

Zapomniany na chwil kilka wafelek całkowicie zniknął w odmętach kawy, nadając jej tym samym nowej tekstury, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wystarczyło wziąć łyk, bym stwierdziła, że jest znacznie lepsza, w końcu ma jakiś smak. 

Kiedy post zawisł, do biura zaczęli przychodzić inni pracownicy. Obserwowałam, jak wchodzą, odpowiadałam skinięciem głowy, jeśli ktoś chciał mnie przywitać, i cieszyłam się, że nikt nie miał możliwości widzieć, jak nie pracuję od rana, a zajmuję się swoim hobby.

Usłyszałam ich kroki i głosy wcześniej, niż zobaczyłam. Skupiłam wzrok na otwartym wejściu do głównej sali biura i patrzyłam, jak przez nie przechodzą, skupieni na prowadzonej rozmowie. Wydawali się – jak zwykle zresztą – do reszty oddani wymianie zdań. Dawno nie widziałam dwóch mężczyzn, którzy aż tak dawaliby publicznie wyraz swojej przyjaźni. 

Nie zwracali uwagi na innych, co świadczyło, że chyba rozmawiają o czymś ważnym. Wytężyłam słuch, byle tylko wyłapać jakieś słowa, co w rosnącym powoli gwarze nie było zbyt łatwym zadaniem.

Nie chcesz żyć w takim świecie, ale nie chcesz zrobić nic, aby to zmienić! – rzucił odrobinę z wyrzutem sunbae-nim i pokręcił głową, na co informatyk odparł krótko:

Czekam, aż ktoś mnie wyręczy.

Przez pewien czas zastanawiała się, jak Theo, as pisarskiego świata i dobry duch redakcji, zdołał złapać wspólny język z Gavinem, wewnętrznym mistrzem od IT, ale obaj wyjaśnili mi podczas któregoś z pierwszych firmowych wyjść, że znają się od dziecka, właściwie byli na siebie skazani i tak zostało. Trochę im tego zazdrościłam.

Ale nie zazdrościłam tego, że czasami pojawiały się między nimi rozmowy takie jak ta. Mogłabym się założyć, że Theo właśnie cicho westchnął.

– I wydaje ci się, że ktoś będzie chciał to zrobić? – spróbował dociec dziennikarz.

Gavin jedynie wzruszył ramionami.

– Nie wiem, ale jeśli spróbuje, to będę wdzięczny. Bo na razie to jedynie ja ratuję tyłki innym, to by się mogło zmienić.

Przy ostatniej awarii systemu był ostatnią deską ratunku, podejrzewałam, że przy kolejnej podobnej sytuacji również się nim okaże.

Theo chyba wyczuł, że się im przyglądam, bo przystanął nagle i spojrzał w moją stronę. Uniosłam dłoń, w której trzymałam drugi patyczek wafelka – jeden okazał się szybko tracić smakowo, na co nie mogłam pozwolić – i pomachałam, na co się uśmiechnął. 

– Znowu się torturujesz? – zapytał, zbliżając się do mojego biurka, a Gavin szedł za nim. Wiedziałam, na co powinnam się szykować.
– Dzień dobry, ja po prostu przyjmuję swoją codzienną dawkę kwasu.

– I nie brzydzisz się tym razem?

– Znalazłam sposób, by było znośniej.

Na oczach obu kolegów zanurzyłam wafelek w kawie i zamieszałam, na co obaj się zaśmiali.

– To działa? – zapytał Theo, patrząc na mnie uważnie. Był jedyną znaną mi osobą, której spojrzenie, kryjące w sobie trudne do nazwania uczucie, czasami potrafiło wywołać ciarki. 

– Chcecie spróbować?

Naprawdę niech żyją promocje w całodobowych sklepach, dzięki którym o każdej porze dnia można uczynić swoją egzystencję znośniejszą, nie tylko kupując alkohol. Nie wiedziałam, jaki wynik miał ten test u Gavina – jak tylko dostał opakowanie słodyczy, pognał do swojego działu pracować i pilnować, by wszystko działało, grając przy tym jednocześnie w jakieś RPG – za to po minie Theo mogłam podejrzewać, że również kawa w takim wykonaniu przypadła mu do gustu.

A w swoim spostrzeżeniu upewniłam się, kiedy po pierwszej po południu szłam po kolejną kawę, by robiła za część lunchu – wówczas starszy kolega wychylił się zza swojego biurka, uśmiechnął i uniósł kubek, by dać znać, czego pragnie.
Jeszcze raz, proszę! – zakrzyknął w komunikacie, który tylko my zrozumieliśmy, na co się roześmiałam.

Jak wiosna przynosiła światu jeszcze raz wizję rodzenia się, tak ja chciałam jeszcze raz łapać te małe chwile, które czyniły mnie choć odrobinę szczęśliwszą. 



1 komentarz:

  1. O proszę jaka ładna lekka seria rodzi sie z tej historii. Miło czytac. Rozwijająca sie relacja, kawa i pelne refleksji wpisy blogowe. Poczułam ten klimat i ta wiosne! W koncu! Śledzę z ciekawościa jak to sie potoczy!

    OdpowiedzUsuń