Zaatakował.
Ale ja byłem na to solidnie przygotowany. Nie po to bowiem trenowałem w lesie, gdy inni spali, by dać się zaskoczyć jakiemukolwiek gościowi z dziwną laską w dłoni czy inną bronią. Uniknąłem ciosu, sam zaś zdołałem podciąć nogi kuzyna, który nie przewrócił się tylko dlatego, że w porę użył jednego zaklęcia. Mazgaj, który bał się ubrudzić.
Nie miałem czasu, by sprawdzić działania innych, ale uważałem, że jest dobrze. Wydawało mi się, że moc jest po stronie mojego Cyrku. Zombie pozbawianie głów czy kończyn nie potrafiły wrócić do swojego poprzedniego stanu, a kuzyn zdawał się odrobinę z tego powodu wściekać. Cóż, też czułbym się podobnie, wiedząc, ile czasu zajęło mi wyciągnięcie spod ziemi odpowiedniej liczby zwłok, by w ogóle iść na jakąkolwiek wojnę, i widząc marne efekty swoich starań.
Ale nie dbałem o to w tej chwili, ważniejsze było sparowane ataku i niedopuszczenie, by ten łachmyta dostał się do mojego gardła, o sercu nie wspominając. Gdy wokół nas panował pojedynek siłowy, my dwa zajęliśmy się przerzucaniem się nawzajem zaklęciami, które miały zranić tego drugiego. Pewnie z boku wyglądało to jak fantastyczna walka wprost z jakiegoś filmu, dla mnie była jednak męczącą próbą udowodnienia, że choć nie przywołuję do siebie zmarłych – im już jedynie ziemia lekką być powinna, nie zaś otwarty świat, z którego już zeszli – to wciąż pozostaję najpotężniejszych z całej nacji i nikt, nawet zazdrosny o wszystko Samuke, nie powinien stawać ze mną kiedykolwiek w szranki, bo wynik takiego starcia był już z góry przesądzony.
Dlatego też pozwoliłem sobie na sekundę zerknąć w stronę swoich towarzyszy boju za dnia i w chwilach zagrożenia. Znając cyrkowców, wiedziałem, że żaden z nich, nawet tchórzliwy zwykle Kurt, nie ucieknie, a stanie do walki, by nie tylko bronić mojego imienia i mnie samego, ile też wyładować całą swoją frustrację – jakiekolwiek nie miałaby przyczyny – jak i ujarzmić głód zabijania. Widziałem, jak muszą szarpać się z każdym kolejnym przeciwnikiem, jednak obrali sobie już pewne metody działania, do tego ich praca grupowa oraz wykorzystanie umiejętności, które zaprowadziły ich w moje progi, zdawały się przechylać szalę zwycięstwa na naszą stronę.
Bo właśnie tak powinno to wyglądać. To Cyrk Gniewu powinien wygrać, bo gniew kieruje ludźmi bardziej niż chłód i zimno.
Przechyliłem się lekko i uniknąłem kolejnego strumienia mocy, która niepowstrzymana sięgnęła świerku, zapalając go, by w sekundę stał się prochem i wspomnieniem. Przeniosłem spojrzenie na kuzyna i uśmiechnąłem się.
– Czyżby twoja wada wzroku się pogorszyła? – zapytałem, na co Samuke jedynie zacisnął wargi. Od dawna wiedziałem, że nie znosi jakichkolwiek rozmów podczas starć, bo łatwo było go rozproszyć.
A teraz ta wiedza naprawdę stawała się bronią, która miała ochronić mnie i moich ludzi przed dziwnymi zachciankami kuzyna.
Tuż obok nas padł któryś z zombie, rozerwany na strzępy raczej nie miał już szans na nowo pozbierać się do kupy. I co mogło przyjść z takich wojowników?
Zaśmiałem się na to i na sekundę opuściłem gardę, co czarnoksiężnik wykorzystał, uderzając dokładnie w kolano, by rozłożyć mnie na runie. Zabolało, ale szybko skompresowałem odpowiednią ilość mocy, by opatrzeć sobie to miejsce.
Samuke zbliżył się wówczas, by stanąć nade mną i spojrzeć na mnie z góry chociaż ten jeden raz. Ale wciąż nie mogłem dać mu do zrozumienia, że może chociażby pomyśleć o jakiejkolwiek szansie, by mnie pokonać.
– Kiedy zdołałeś tak wyrosnąć? – zapytałem, udając szczere zdziwienie. – I dlaczego przełożyło się to jedynie na twój wzrost, a nie na czarnoksięskie zdolności?
Wiedziałem, że mu dopiekłem, ale nie sądziłem, że za to oberwę nogą.
NOGĄ. Stojący przede mną mężczyzna parający się od lat i rodzinnie magią, właśnie uderzył mnie kończyną.
To musiały być jakieś żarty. Och, jakże się zirytowałem.
– Musiałeś mnie walnąć nogą tego trupa? – wrzasnąłem. Podobne zachowanie na polu bitwy było niedopuszczalne! I strasznie śmierdziało. – Potrzebne ci to było?
Uśmiechnął się szeroko i całkowicie złośliwie.
– Potrzebne, nie. Zabawne – jak najbardziej.
Nie czekałem, aż rzuci we mnie czymś jeszcze, po prostu wymierzyłem w niego strumień, który miał go powalić, a jeśli to by nie wyszło, posłać na najbliższe drzewo i na chwilę zamroczyć, bym mógł przejść do innych kroków.
Samuke wyglądał na coraz bardziej wkurzonego, do tego skupiał się na mnie do tego stopnia, że nie zdołał dojrzeć, iż za jego plecami czai się Cedric i jeden z naszych siłaczy, którzy gotowali byli rzucić się na czarnoksiężnika, by mnie chronić.
Ale to ja winien im byłem azyl i obronę przed wszystkim, co próbowało ich zniszczyć.
Dźwignąłem się na nogi i lekko skinąłem głową, co ponad ramieniem mojej kuzyna mężczyźni zdołali odpowiednio odczytać. Rzuciliśmy się na Samuke we trzech, jednak nie zdołaliśmy zrobić mu większej krzywdy, bo się mazgaj teleportował pięć metrów dalej i patrzył na nas zaskoczony. Cóż, zdarzają się ludzie, którzy nie mają problemu z atakiem na czarnoksiężnika, moi cyrkowcy byli jednymi z przedstawicieli tego ryzykującego gatunku.
– Panie Samuke! – Podniósł się głos kogoś, kto do tej pory chował się pod jakimś iglakiem. – Obronię pana!
Patrzyłem, jak biegnie w naszą stronę z zaciętym wyrazem twarzy i nożem w ręce. Wydawać się mogło, że zaraz nastąpi scena niczym z filmu, tak też się stało. Moi ludzie odskoczyli ode mnie, bo wbrew pozorom ucieczka pozostała wpisana w ich DNA, pozostałem sam na drodze biegu Henry’ego – nie miałem problemu w rozpoznaniu w tym mężczyźnie Stróża, który skuszony władzą, sławą i pieniądzem stał się asystentem Samuke – szykowałem się na jego atak.
Nie sądziłem jednak, że mężczyzna okaże się tak słabo ogarnięty w tej kwestii. Wystarczył jeden korzeń, by się potknął, a broń wyrzucona z dłoni powędrowała ku mnie.
Nie zareagowałem, bo tuż przede mną – nie wiedziałem nawet, że potrafi być taka szybka – pojawił się ktoś, kto stał się moją tarczą.
– NIE!
Nie wyczułem jej obecności wcześniej. Gdybym to zrobił, pewnie zatrzymałbym wypadki, odrobinę zmienił kurs losu, ochronił ją przed atakiem, który miał jeden cel – zabić.
Rzucony przez przypadek w moją stronę nóż Henry’ego nie zdołał mnie dosięgnąć, bo wcześniej na jego drodze znalazła się Rosario. Ostrze zanurzyło się w jej ciele, a ona upadła, łapiąc jeszcze moje spojrzenie.
Stałem i patrzyłem na to niczym zamieniony w kamień, a świat wokół mnie zdawał się na chwilę zwolnić.
Rosario. Tutaj.
Ale przecież umieściłem ją w swoim rodzinnym domu, by tam cierpliwie czekała, aż uporam się z kuzynem i po nią przyjdę, by być obok, kiedy rozpocznie się jej proces. Dlaczego tu była?!
Tyle pytań nasuwało mi się na myśl, jednak ważniejsze było ją uratować. Bo w tamtej chwili mój świat skurczył się do wielkości jej ciała. Przyklęknąłem przy niej, jeszcze się łudząc, że nóż nie wszedł głęboko, że to tylko draśnięcie, że…
Rzeczywistość z przyjemnością uderzyła mnie w twarz.
Krew płynąca z jej rany wyglądała niczym wino, jej królewski odcień burgunda mógł cieszyć oczy obserwatora, nim na dobre wsiąknęła w zbyt ciemną glebę.
To się nie mogło dziać.
Dopadłem do kobiety, szybkim ruchem ręki wytworzyłem pole nad naszymi ciałami, by żaden niepożądany jegomość czy zombiak nie zdołał się do nas przedrzeć. Czułem, że kuzyn, który pewnie za chwilę zorientuje się, co ma miejsce, będzie chciał zniszczyć tę magiczną barykadę i zaatakuje mnie strumieniem swoich zaklęć, jednak najpierw musiałem zająć się Rosario, zatamować krwawienie i przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego się tutaj znalazła. Przecież była bezpieczna w moim starym domu, dlaczego stamtąd uciekła, dlaczego – mimo moich próśb i wrzasków, do których się posunąłem, gdy widzieliśmy się ostatni raz – nie mogła dać się chronić, tylko chciała robić za jakąś męczennicę?
Patrzyła na mnie swoimi błękitnymi oczami, które uwodziły mnie wciąż i wciąż na nowo, które to przywołały mnie do siebie, kiedy została moim Stróżem, a w których teraz powoli życie zdawała się gasnąć.
– Rosario – wyszeptałem, biorąc ją w objęcia. Przyłożyłem dłoń do rany na jej brzuchu i wymamrotałem formułkę zaklęcia, które miało pomóc. – Rosario.
Nie rozumiałem, skąd wziął się uśmiech na jej ustach, dlaczego uniosła rękę, by dotknąć mojego policzka palcami tak zimnymi, jakby już teraz bliżej jej było do żołnierzy I niż do moich cyrkowców.
Potrzebowałem odpowiedzi i to już, bo nie byłem w stanie przewidzieć, ile czasu nam jeszcze zostało.
– Dlaczego? – zapytałem, starając się nie dać dusić łzom, które napływały mi do oczu.
Kobieta spojrzała na mnie swoimi jasnymi oczami, spróbowała się uśmiechnąć.
– Czas się pożegnać, kochanie – wyszeptała, po czym podniosła się z trudem i odnalazła drogę do moich ust, by pozostawić na nim ostatni ze swoich pocałunków.
– Nie – wyszeptałem, czując, jak uchodzi z niej życie. – Błagam, Rosario, nie rób mi tego!
Ale jedynym zaklęciem, jakiego ja nie poznałem – w przeciwieństwie do Samuke – było powstrzymanie śmierci przed odebraniem mi tego, co ukochałem najbardziej na tym podłym padole. Nie zdołałem przedłużyć jej oddechu, nie zatamowałem krwi, bo…
Bo mi na to nie pozwoliła.
Próbowałem, ale każde zaklęcie, jakie próbowałem nałożyć na ciało kobiety, wracało do mnie nie tyle odbite od czegoś i uderzające rykoszetem, a jakby cofane tam, skąd nadeszło.
To była jej ostatnia wola – umrzeć, bym ja miał się stać silniejszy. Ale jak mogłem?
I wtedy to się stało.
Moc, którą miała w sobie moja Stróż, moc, która przed wiekami związała jej ród z czarnoksiężnikami tego świata, zawisła nad jej martwym ciałem tylko po to, by po chwili uczynić ze mnie swoje owe naczynie.
Bolało jak jasna cholera, ale to i tak było nic w porównaniu ze złamanym sercem. Czułem napływ nowej siły, oddychało mi się inaczej. Jakby moje płuca mogły przyjąć znacznie więcej tlenu niż do tej pory. Nie musiałem spoglądać na swoje przedramiona, by wiedzieć, że linia żył stała się bardziej widoczna. Już przez to przechodziłem, kiedy okradałem z magii swoich krewnych. Ale tym razem coś było inaczej – nie chciałem mocy Rosario, chciałem jej samej, by była przy mnie już zawsze.
Spojrzałem w zastygłą twarz ukochanej kobiety, a po policzku spłynęła mi łza. Pochyliłem się i ostatni raz ucałowałem jej wargi, po czym wokół jej ciała stworzyłem niewidzialną trumnę, by nikt, ani kuzyn, ani żaden z jego ziomków się do niej nie dobrał.
A jeśli chodziło o tego, który ją zabił…
Nie musiałem się za bardzo rozglądać, by odnaleźć Henry’ego. Ten, przerażony jak nigdy w życiu, starał się schować za którymś z licznych drzew. Uciekał tą drogą, którą tu przybyli, jakby myślał, że jest w stanie przede mną uciec. Niedoczekanie. Jakby zapomniał, z kim ma do czynienia. Do tego nie mógł za bardzo liczyć na swojego szefa – Samuke właśnie próbował uniknąć ciosów Cedrika, który w swoim wielkim ciele zgromadził przez życie dość złości, by chcieć mierzyć się z każdą kanalią, jakiej śniło się stąpać po tej samej planecie.
Nie czekałem, aż morderca oddali się za bardzo, ruszyłem za nim, a w chwili, gdy się odwracał – pewnie, by po raz ostatni zobaczyć Samuke i tym spojrzeniem się z nim pożegnać – ja byłem tuż przed jego nosem i właśnie przecinałem jego gardłem tym jedynym nożem, z jakim w swojej karierze się zaprzyjaźniłem.
Były Stróż, który w ogóle nie zasłużył na to, by nim być, otworzył szeroko oczy. Widziałem po nim, że chce coś powiedzieć, ale nie zdążył – umarł szybciej niż moja ukochana. Choć właściwie zasłużył na to, by torturować go, póki nie uzna śmierci za jedyną przyjaciółkę, którą chce mieć u swojego boku.
Patrzyłem, jak jego truchło upada na leśne podłoże, splunąłem na ciało i sam obróciłem się w stronę, gdzie wciąż trwała walka i gdzie kuzyn nadal czekał, aż się ze sobą policzymy.
Coś we mnie się zagotowało, poczucie straty i wszechobecna wściekłość poprosiły o sprawowanie kontroli nad moimi neuronami, pozwoliłem na to, a uśmiech, który zagościł na mojej twarzy, winien upodobnić mnie do drapieżnika.
– To teraz się policzymy – wycharczałem, po czym puściłem się pędem przez siebie.
Tego popołudnia las miał tylko jedno zadanie – spłynąć krwią mojego największego wroga.
Od razu akcja, to lubię! Bez zbędnych opisów, idziemy się napierdalać, a co ! <3
OdpowiedzUsuńPomimo tego, że jest napierdalanka, to w niektórych momentach miałam niezłą rozkminę, co się dzieje. Zdania wielokrotnie złożone lekko wybijały mnie z rytmu czytania i mieszały mi się postacie na tyle, że parę razy musiałam przeczytać jeden akapit, by odnaleźć się w czasoprzestrzeni. Niemniej, temat wpasował się idealnie, bardzo płynnie przechodzą też podane klucze. Fajnie, że wklejasz i jedno i drugie :)
Yaay, wszędzie śmierć! XD ostatnio coś często napotykam ten motyw. Tutaj podoba mi się to, że pomimo tego, iż bohater chciałby uratować za wszelką cenę ukochaną, to jednak mu się nie udaje. Bohaterowie, którzy ciągle jakimś cudem potrafią ratować ukochanych już są przereklamowani. Śmierci nie można oszukać i trzeba sobie radzić ze stratą, to w końcu część naszego życia.
Mam nadzieję, że napierdalanka potrwa jeszcze długo, bo zemta to bardzo dobry motyw :P
!!!!!
OdpowiedzUsuńO rany!
Z jednej strony --- noż kurwa, czekałam na ten finał!
Z drugiej... CO?!???!
Jak to! Rosario?! Czy ona naprawde zginęła?!?!?!?
Klasyczna scena, jak z filmu, jak zauważył Ikari i klasyczne emocje, nic ich nie umniejszyło. Ale byłam w szoku, czytając, nie wierzyłam, że jej nie uratuje dopoki ta moc nie opuscila jej ciala... Czemu mu nie pozwolilas, Rosario?!
Bo w tamtej chwili mój świat skurczył się do wielkości jej ciała. </3
Ale nadało to jeszcze wiekszej glebi calosci. Dynamika walki, humor pomieszany z tragedia plus ta dramtyczna koncowka, zaslugujaca na jakiegos oscara dla koncowek. To teraz sie policzymy. I ostatnie zdanie. Wgniotlas mnie w fotel. Nie wiem czy dzisiaj wstane.
Dawno nie było cyrku gniewu ale pamiętam co wydarzyło się ostatnio.
OdpowiedzUsuńOd samego początku wyczuwalne jest takie opanowanie. Niby zagrożenie jest realne i i jego stóp ale on nie daje się sprowokować. Myśli jasno.
Nisko wykorzystałas temat. Nie siedziałam się mimo że w historii pojawiają się zombie 😏
Rodzinne potyczki. Kolejny tekst udowadniający że z rodziną najlepiej na zdjęciu hahaha
Co? Co do cholery robi tam Rosario?
Nie może tak być!
Bo w tamtej chwili mój świat skurczył się do wielkości jej ciała. - ojej jak to ładnie brzmi.
Jezu jakie to jest dramatyczne.
Nie mogę uwierzyć że Rosario nie żyje. To nie tak miało być .
Jaka końcówka 😱