Pisanie
tego opowiadania zajęło nam ponad dwa tygodnie, ale w końcu się udało z
sukcesem je zakończyć! Nie jest to może mega ciekawa historia w każdym
aspekcie, ale ma swoje zabawne momenty. Także… bez zbędnego przedłużania:
zapraszamy na kolejną przygodę dwóch czarodziejek z uniwersum „W cieniu nocy”!
***
Egzamin. To jedno słowo potrafiło
obudzić w człowieku najgorsze instynkty, uczynić z niego walczące o przetrwanie
zwierzę, dążące sukcesywnie do wygranej w tym wielkim wyścigu o pozytywną
ocenę. Normalne egzaminy odbywały się jednak zazwyczaj za dnia, a nie w nocy,
jak w przypadku młodych la bonne fee.
Kto
w ogóle wymyślił, żeby o trzeciej nad ranem iść do lasu i robić głupie
eliksiry? – pomyślała zaspana Madlene, która właśnie
przytulała do piersi puchatą poduszkę. Z tego pośpiechu ledwie zdążyła zarzucić
na siebie jakąś pierwszą lepszą sukienkę (byłoby zabawnie, gdyby zjawiła się
przed nauczycielami w uroczej piżamie z kocim jednorożcem na piersiach). Nie
uczesała włosów ani nie nałożyła na twarz zwyczajowego makijażu. Nie ubrała
również uśmiechu. Teraz wyglądała raczej jak bohaterka Nocy żywych trupów, a to z pewnością nie pochwała, tylko obelga, w
końcu to film z lat sześćdziesiątych, gdzie charakteryzacja była równa umiejętnościom
czterolatka rysującego na laurce twarz swojej matki.
Tak naprawdę nie spała
całą noc. Za bardzo stresowała się nadchodzącym testem. Może i była wzorową
uczennicą w dziennej szkole dla normalnych nastolatków, ale nigdy nie była
mózgiem, jeżeli chodziło o magię. Eliksiry to akurat jej najsłabszy punkt – nie
lubiła trzymać się określonej gramatury i nie była zbyt cierpliwa podczas
warzenia. Poza tym ta umiejętność wymagała wysokiej precyzji godnej chirurga, a
tego z pewnością jej brakowało. Potrafiła nawet stłuc kubek, idąc przez pokój
pozbawiony dywanu czy jakichkolwiek innych przeszkód (chyba że w tym przypadku
za przeszkodę można uznać jej własne nogi). Na szczęście miała przyjaciółki,
które gotowe były pomóc, ryzykując własnymi ocenami… Jedna z nich to Alex. Co
prawda w zamian za takie wsparcie musiała przez kolejne trzy miesiące odrabiać
za nią zadania domowe w szkole dziennej, ale to cena warta akcji, jaką
planowały!
Kątem oka zerknęła na
Alex. Zazwyczaj głośno wyrażająca swoje niezadowolenie czarodziejka, niezbaczająca
na możliwe przykre konsekwencje, wyjątkowo milczała. Szła ze spuszczoną głową,
głośno szurając glanami, których sznurówki plątały się między nogami.
Rozczochrane czerwone włosy wirowały wokół okrągłej twarzy dziewczyny,
przysłaniając widok na skwaszoną minę godną kogoś, kto był wściekły na cały
świat za nieplanowaną pobudkę. Pochłonięta irytacją nawet nie dostrzegła, że
założyła ubłocone z rana jeansy oraz dziurawą bluzkę z napisem Księżniczka sarkazmu, nadającą się
jedynie do kosza. A choćby nawet to odkryła, miałaby to głęboko w nosie.
Jeżeli
komuś nie pasuje mój ubiór, to jego problem – wiecznie
powtarzała, ignorując szepty bogatych panienek z dziennej szkoły, wytykających
ją palcami. – Ja bynajmniej nie wyglądam
jak ktoś, kto stara się o rolę prostytutki w niskobudżetowym paradokumencie.
Młode dziewczęta nierówno
maszerowały między kołyszącymi się na wietrze drzewami, niejednokrotnie
zbaczając z oznaczonej magicznymi światełkami drogi. Leśna ścieżka posiadała
wiele odnóg, a zaspane, ledwo co kontaktujące ze światem uczennice, jakby
odruchowo podążały ku nęcącym ciemnościom, oferującym możliwość przymknięcia
powiek i zapadnięcia w sen. Otrzeźwiały je nocne dźwięki roznoszące się echem,
brzmiące niczym przestroga. Z sercem na ramieniu wkraczały, jedna za drugą, na
rozległą polanę, rozglądając się po niej z zaciekawieniem, ale też
przestrachem. Niewyróżniająca się niczym, goszcząca dziesiątki młodych
czarodziejek oraz liczne grono pedagogiczne, nadawała się do zrobienia rodzinnego
festynu, a nie do egzaminu, jaki miano tutaj przeprowadzić.
Przed szereg wyszła madame Rose Sickinger, mistrzyni
eliksirów, potężna kobieta o kwadratowej szczęce i czarnych jak noc oczach.
Wyprostowana uniosła wysoko głowę, lustrując przeszywającym spojrzeniem
zgromadzenie. Alex miała wrażenie, że stoi przed nią ludzka wersja
niedźwiedzia, próbującego wyłapać w morzu zbitych ciał smakowitą rybkę.
– Cóż, spodziewałam
się, że wędrówka po nierównym podłożu w środku lasu, gdzie pałętają się węże i
wilki, stanowi wyzwanie, ale żeby zajmowała ponad godzinę, skoro normalnie
zajmuje połowę tego czasu? Słabo, kandydatki na la bonne fee, słabo!
I
mówi to ta, która przetransportowała swój tyłek za pomocą eliksiru
przemieszczania się… A raczej dwóch, bo jeden nie dałby rady przenieść jej ego.
Alex w myślach
przewróciła oczami.
– Ale dobrze, skoro już
tutaj jesteście, możemy w końcu zacząć egzamin – kontynuowała znudzonym głosem
kobieta. – Z tym, jak ma wyglądać wasz test, zapoznałyście się już na
zajęciach. Powtórzę jednak dla nieuważnych i roztrzepanych kadetek. – Tu
spojrzała znacząco na Madlene, która niemal usnęła na środku polany. Dziewczyna
widząc jej wzrok, uśmiechnęła się niewinnie. – Test ma sprawdzić wasze
umiejętności polegające na logicznym odczytywaniu receptur, odszukiwaniu
podanych składników i ostatecznie na wykonaniu eliksiru. Oczywiście podzielimy
was w pary. Na zebranie wszystkich składników macie dwie godziny i ani minuty
dłużej. – W tym miejscu nauczycielka pogroziła dziewczętom palcem. – Później,
pod naszym czujnym, pedagogicznym okiem, sporządzicie miksturę, którą ocenimy.
Zrozumiano?
Ze wszystkich dziewcząt
to Madlene najenergiczniej pokiwała głową, ponieważ nie chciała podpaść
nauczycielce od eliksirów, która i tak szczerze jej nienawidziła za to, że była
sprawczynią wielu wybuchów na zajęciach. Alex zaś tylko ziewnęła, pokazując
swój brak zainteresowania.
– Teraz przystąpimy do
losowania – powiedziała inna nauczycielka, uśmiechając się krzepiąco do
uczennic. Na co dzień nauczała wróżenia. – Zobaczymy, kto jest wam przeznaczony
– mówiąc to, puściła oczko do podopiecznych.
Losowanie miało polegać
na wyciągnięciu karteczki z imieniem swojego partnera. Miała to zrobić połowa
czarodziejek stojąca z przodu. Alex i Mad ustawiły się tak, że tylko pierwsza z
nich mogła grzebać w kapeluszu. Oczywiście w tym czasie śpiewająca czarodziejka
miała cicho odśpiewać zaklęcie, które sprawi, że Alexandra znajdzie karteczkę z
jej imieniem. Nic zaskakującego i skomplikowanego. Oby tylko nikt nie patrzył
na nią jak na wariatkę, kiedy będzie sama do siebie nucić… I to na dodatek z
buzią wciśniętą w poduszkę.
Alexandra niespiesznie
podeszła do szklanej kuli. Roiło się w niej od małych kartek, jednak czuła, że
jedna z nich wyjątkowo ją do siebie przyciąga. Mała, niepozorna, skryta prawie
na samym dnie. Bez wahania wyciągnęła ku niej dłoń i czym prędzej ją rozwinęła.
– Kogo my tutaj mamy? –
Madame Rose Sickinger podeszła do
niej i odczytała imię dziewczyny, z którą przyszło jej pracować. – Madlene. Cóż
za zbieg okoliczności!
Alexandra wzruszyła
ramionami. Udawała znudzoną, choć w środku cała drżała ze strachu. Wiedziała,
że Mad jest dobra w rzucaniu śpiewających czarów, lecz jej niebywały pech
uaktywniał się w najmniej spodziewanych momentach. Kiedy tak stała ramię w
ramię z nauczycielką, próbowała oddychać normalnie.
– Niebywały – odparła,
wrzucając kartkę w ogień, który przyniósł za sobą szafirową barwę. –
Najwyraźniej los sobie nieźle śmieszkuje, łącząc mnie z kimś, kto umie pomylić
czystą wodę ze spirytusem, ale nie ma źle. Zawsze mogło być gorzej.
Nauczycielka wolała to
przemilczeć. Z grobową miną podała dziewczynie zwój przyozdobiony wstążką w
odcieniu dymu. Alexandra zacisnęła na nim palce, czując, jak pulsuje od niego
moc. Szczypało, ale dzielnie go dzierżyła.
Wszystkie młode adeptki
zostały przydzielone do konkretnych par. Teraz stały w równych odstępach i
przypatrywały się nauczycielce od eliksirów, która być może miała jeszcze
powiedzieć słowo czy dwa…
– Na co się tak
gapicie? – spytała nieprzyjemnie kobieta, marszcząc czoło. Z kieszeni szerokiej
spódnicy wyjęła pilniczek, którym zaczęła piłować swoje nienaturalnie długie
paznokcie pomalowane na fiolet. – Macie dwie godziny, streszczać się!
Dziewczęta pod wpływem
potężnego głosu rozbiegły się po lesie. Tylko Alex oraz Mad zostały na polanie.
Na szczęście nie były narażone na niechciane spojrzenia grona pedagogicznego,
bo te rozpłynęło się w oparach dymu.
Madlene objęła mocniej
poduszkę i podeszła niepewnie do Alex. Kiedy jej przyjaciółka rozwinęła
pergamin, spojrzała przez ramię, niemal od razu łapiąc się za głowę. Lista
składników była zaszyfrowana. Jeszcze ich zadanie na dobre się nie rozpoczęło,
a już zaczęła panikować, niemal się zapowietrzając.
– O Boże, mieszają mi
się w głowie szyfry – powiedziała do siebie, nerwowo się śmiejąc.
– Szyfr Cezara, szyfr
głębinowej wiedźmy… Widzisz tutaj coś jeszcze? – zapytała Alex, nie chcąc
odrywać oczu od zwoju. Uważnie analizowała każdy skrawek, doszukując się,
jakich kombinacji użyto, aby móc to diabelstwo odczytać.
Jeżeli oczekiwała
odpowiedzi, to się przeliczyła. Mogłaby tak stać i czekać, lecz Mad było niespieszno.
A czas nieubłaganie mijał, nie chcąc z nimi za nic współpracować. Zirytowana,
postanowiła ocenić, co jest ważniejszego od pierwszego etapu egzaminu.
– Mad, czy mogłabyś, z
łaski swojej, przestać udawać Marthę, gdy się krztusi tą swoją różaną herbatką,
i łaskawie mi pomóc?
Reakcja Mad pozostawała
bez zmian. Mamrotała pod nosem niezrozumiałe dla Alex słowa, nerwowo wymachując
rękoma, i dreptała w miejscu, jakby przygotowywała się do ucieczki.
Czerwonowłosa
westchnęła. Zacisnęła palce na odsłoniętym nadgarstku przyjaciółki, częstując
ją lekkimi wyładowaniami.
Madlene zaczerpnęła
głęboko powietrze. Obrzuciła towarzyszkę wściekłym spojrzeniem, rozcierając
gęsią skórkę.
Alex posłała jej
niewinny uśmiech.
– Skoro już wyszłaś z
trybu zombie i poniekąd kontaktujesz, zabierzmy się za to. Jak już zdołamy
rozszyfrować pierwszy składnik, to kolejne polecą nam niczym dolary podczas
striptizu.
– No dobra – mruknęła
niezadowolona Madlene, biorąc cichy, choć rwany oddech. Policzyła w duchu do
pięciu, zamykając oczy, a potem spojrzała trzeźwiej na pergamin. – To pierwsze
wygląda jak… cukinia? – spytała niepewnie.
Alexandra postukała
palcem w brodę.
– Też to rozważałam.
Myślałam jeszcze nad czekoladą i cementem, ale ani tego, ani tego nie zdołamy
znaleźć w lesie. Chociaż, czekaj… – Otworzyła szerzej oczy. – Przecież cukinia
też nie rośnie w lesie!
– Zaraz. – Madlene
jeszcze raz pochyliła się nad pergaminem i zmarszczyła czoło. – Jakby spojrzeć
na to szyfrem głębinowej wiedźmy, to mamy tutaj nawet kwiaty cukinii. Jeszcze
lepiej. – Zaśmiała się niemrawo. – Może powinnyśmy poszukać jakiegoś pola?
Wiesz, często przy lasach jakieś są… W sumie madame Stara i Wredna Wiedźma nie powiedziała nam, że nie możemy
używać Internetu, nie? Możemy obczaić na Guglu, czy nie ma tu jakiegoś poletka…
Madlene, która zdążyła
już nieco wytrzeźwieć, wyjęła z kieszeni telefon i zaczęła wpisywać odpowiednie
dane. Już po chwili okazało się, że nieopodal, jakieś dziesięć minut drogi
stąd, znajduje się pole uprawne.
– Ha! – krzyknęła,
wystawiając telefon przed twarz Alex. – Jeżeli magia nosiłaby imię technologii,
byłabym w niej mistrzem.
Płomienna czarodziejka
próbowała dojrzeć, gdzie dokładnie znajduje się posiadłość tego kogoś, kto
osiedlił się koło takiej dziczy, lecz nim zdołała sięgnąć po telefon, Mad
zdążyła się z nim oddalić. Lekko zirytowana zrównała z nią, nawet nie
wspominając, iż robienie przez nią za przewodnika nie może okazać się dobrym
pomysłem. Wolała to przemilczeć. Madlene ostatnio mało kiedy się uśmiechała,
dlatego pozwoliła jej na tę chwilę radości.
Odsunęła gałęzie
krzaka, który bezczelnie torował jej drogę
– To gdzie dokładnie
nas prowadzisz?
– No, przed siebie –
odpowiedziała śpiewająca czarodziejka. – Chyba się nie zgubimy, bo droga jest
prosta. Chociaż… – Zatrzymała się na skraju lasu i spojrzała na rzekę. –
Chociaż jak widać pojawiła się nieplanowana przeszkoda w postaci nikczemnej rzeki.
Mętna, płynąca leniwie
woda niespecjalnie zachęcała do nocnej kąpieli. Nie dość, że nie miały pojęcia,
jakiej jest głębokości, to na dodatek nie marzyło im się czymś zarazić. No i w
powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach drażniący nozdrza.
Alexandra skrzywiła
się, skrywając nos we włosach.
– Zazwyczaj chodzenie
wzdłuż rzeki powoduje, że można się zgubić, jednak… może w którymś miejscu się
zwęzi?
– Jest też inne
rozwiązanie. – Madlene znacząco chrząknęła. – Możesz walnąć w to drzewo za nami
piorunem i spuścić nam do rzeki drewniany most. Nikt się nie zorientuje
przecież. – Dziewczyna zamrugała uroczo oczami.
– Chyba cię pogrzało –
warknęła Alex i założyła ręce na piersi. – Może nie jestem zbzikowaną ekolożką,
ale chyba wystarczy, że już dużo drzew jest połamanych. I wybacz, ale to
spojrzenie na mnie nie działa.
Odeszła kawałek,
lustrując otoczenie.
W jej słowach było
wiele prawdy. Nawet przy słabym świetle dało się dostrzec, jak wiele drzew
ucierpiało podczas zeszłorocznych burz. Połamane, przypominające powykręcane od
tortur ciała, mogłyby odgrywać rolę straszydła w koszmarach.
– Mogę walnąć piorunem
w to. – Wskazała palcem na przekrzywione, pozbawione w paru miejscach kory
drzewo, które nawet nie wypusciło pierwszych liści. – Tylko trzeba będzie z nim
trochę powalczyć, aby wylądowało tam, gdzie powinno, nie naruszając przy tym innych
drzew.
– Wierzę, że dasz radę
– powiedziała z powagą Madlene, klepiąc swoją przyjaciółkę po plecach. Już po
chwili, kiedy została obdarzona morderczym spojrzeniem, odsunęła się na bok i
niewinnie uśmiechnęła.
Alexandra przymknęła
powieki. Wzięła głęboki wdech. Musiała odnaleźć w sobie tyle siły, aby strzelić
piorunem skutecznie, nie uszkadzając przy tym nic więcej, a było to nie lada wyzwanie.
Miesiąc wcześniej miała jedynie naładować telefon, gdzie skończyło się to jego
wybuchem oraz zniszczeniem tego, co znajdowało się wokół niego. Moc była darem,
ale źle użyta również przekleństwem.
Skup
się
– pomyślała, ignorując niecierpliwe tupanie przyjaciółki. – Nie jesteś pieprzoną amatorką, Alex!
Huk uderzenia zagłuszył
leśne dźwięki, a echo poniosło go głębiej, płosząc zwierzynę.
Alexandra uchyliła
jedną powiekę. Drzewo, które wybrała, powoli opadało. Nawet wylądowało zgrabnie
nad rzeką, co zapewne było skutkiem manipulacji powietrzem przez samą Madlene.
Tak,
udało nam się!
Jej niebieskooka
współpracowniczka podskoczyła wesoło niczym dziewczynka, której podarowano na
własność worek cukierków.
– Teraz możemy iść
dalej! – zakrzyknęła wesoło, wyrzucając w górę pięść.
Chwilę później
przeniosła stopę na powalone drzewo. Okazało się, że jego kora jest dosyć
zgrubiała, ale przy okazji śliska, więc łatwo było się potknąć. Madlene pomodliła
się w duchu, tracąc nagle całą pewność siebie. Gorszej łamagi od siebie w życiu
nie spotkała. Jeżeli przejdzie po tym moście bezkolizyjnie, to będzie cud.
Chociaż wiele
zapowiadało, że równowaga i grawitacja odmówią współpracy, bez problemu udało
jej się przejść na drugą stronę. Tuż za nią pojawiła się Alexandra, która
przeszła po drzewie bez wahania.
Bez zwłoki obrały
właściwy kierunek, coraz głębiej nurkując między gęsto wyrastające z ziemi
drzewa. Madlene szła przodem, z wyciągniętą przed siebie ręką, wpatrzona w
ekran telefonu, przez co często zahaczała o wystające korzenie.
Dotarcie do celu zajęło
im więcej czasu niż zapowiadany przez Mad kwadrans, ale widok starej, stojącej
na słowo honoru stodoły sprawił, że obie wydały z siebie dźwięk ulgi.
Alexandra dyskretnie
rozejrzała się za potencjalnym zagrożeniem. Majaczący się w oddali dom sprawiał
wrażenie opuszczonego, ale dochodzące z przodu rozproszone dźwięki maszyn
sugerowały, że jednak ktoś tutaj mieszka.
Czerwonowłosa kucnęła,
zachęcając do tego samego Madlene.
– Dobra. Jedna osoba
właśnie znajduje się na posesji, ale skoro coś robi, zdołamy zwędzić to, czego
potrzebujemy. Widzisz ten płot? To jedyna część ogrodzenia, przez którą zdołamy
przeskoczyć bez wbijania sobie drutów w zadki. Idziemy – odparła, nie czekając
na gotowość towarzyszki.
Spanikowana Madlene
ruszyła za nią, przytulając do siebie drżące dłonie. Jedynym problemem mogła
się w tym przypadku okazać lokalizacja cukinii, ponieważ mapy Google nie
oferowały dokładnego rozeznania, jeżeli chodziło o rozkład poszczególnych
upraw. Musiały więc działać po omacku. To dlatego władowały się prosto w pole
kukurydzy.
– Ej, jest taki horror
z lat osiemdziesiątych – powiedziała szeptem Madlene, przybliżając się do
przyjaciółki. Przez swoją nieuwagę dostała kolbą kukurydzy w czoło. – Dzieci kukurydzy. Tylko mam nadzieję, że
my nie będziemy musiały mordować żadnych dorosłych. – Zaśmiała się nerwowo. –
Prędzej oni by nas wymordowali, jakby się dowiedzieli, że weszliśmy na ich
posesję… A wystarczyłoby zapukać do domu i spytać, czy możemy jedną cukinię.
Chociaż… nie, jest po trzeciej w nocy, prędzej by nas wyzywali za zakłócanie
ciszy nocnej i… i w sumie scenariusz mógłby być ten sam, co przewidywany.
– Mogłabyś się, z łaski
swojej, zatkać? – wysyczała przez zęby Alex, próbując odnaleźć wyjście z tego
przeklętego pola. Umożliwiało im ono pozostać przez jakiś czas niezauważone,
jednakże one same traciły kontakt z otoczeniem. – Ten ktoś, kto tutaj mieszka,
obecnie coś robi na zewnątrz, więc akurat nie śpi, jednak nie mam ochoty wdawać
się z nim w żadne dyskusje.
Madlene wyprostowała
plecy, patrząc niepewnie na swoją przyjaciółkę.
– Przepraszam, już nie
będę – mruknęła na boku.
Tym razem, już w
milczeniu, przemierzały powolnie pola kukurydzy. W końcu udało im się wyjrzeć
poza zielone zarośla, dzięki czemu uważniej mogły zbadać teren.
– O! Widzę cukinie! –
powiedziała rozemocjonowana Madlene, niemal skacząc z podniecenia.
Wskazała palcem na
niewielkie poletko gdzieś kilka metrów przed nimi. Na ich nieszczęście niedaleko
kręcił się jednak farmer, który najwyraźniej nie mógł spać. Chodził z motyką i
mruczał coś wściekle do siebie, co mogło być dowodem na jego nie do końca
trzeźwy stan umysłu.
– Myślisz, że zaciuka
nas motyką? – szepnęła konspiracyjnie Mad.
– Zaciuka i z naszych
ciał zrobi strachy na wróble – odpowiedziała Alex, niemal dotykając ustami ucha
przyjaciółki. Dyskretnie dała jej znak, by się wycofała. – Poczekaj, mam
pomysł…
W kuckach przemierzyła drogę
aż do budy, zza której uważnie obserwowała farmera wyrzucającego z siebie stek
przekleństw, raz za razem kopiąc pakujące mu się pod kalosze kamienie.
Najciszej jak mogła pstryknęła palcami, posyłając piorun gdzieś przed
mężczyznę. Ten, zaskoczony, aż podskoczył.
– Co to, kurwa, było? –
krzyknął, przyglądając się przypalonej trawie. – Nerwica Zeusa?
– Dobre – szepnęła
Madlene, która była pod wrażeniem zagrania przyjaciółki. – W takim razie
wychodzi na to, że ty będziesz go odganiać od pola cukinii, a ja będę musiała
ją dopaść.
Dziewczyna zachichotała
i zatarła łapki, wręcz paląc się do akcji.
Alexandra zmrużyła
oczy. Każdy kolejny skrawek ziemi był dla niej sporym wyzwaniem, lecz nie
zamierzała odpuścić. Serwowała drobne wiązki, podpalając źdźbła trawy, czym
doprowadzała farmera do szewskiej pasji. Motyka w jego dłoni wirowała w
powietrzu niczym niewierny mąż szwendający się od żony do kochanki.
Jeszcze
kawałeczek… Odejdźże, durny chłopie, trochę dalej i nie utrudniaj nam i tak
zakichanego zadania. O tak, sprawdź, czy cię nie ma bliżej ulicy. Dokładnie
tak!
Madlene i Alexandra
wymieniły szybkie, ale znaczące spojrzenia. Nie potrzebowały słów, aby się
porozumieć. Śpiewająca czarodziejka wiedziała, że to właśnie ten moment,
dlatego już po chwili wyskoczyła zza kukurydzy i podbiegła do rządku obsianego
cukinią. Wszystko wydawało się iść w jak najlepszym kierunku, przynajmniej
dopóki nie okazało się, że cukinie jeszcze nie zakwitły. Spanikowana dziewczyna
postanowiła szybko wyrwać jedną z nich z ziemi, ponieważ pomyślała, że mogłaby
użyć zaklęcia na rozwinięcie kwiatów, tylko jakoś wyjątkowo mocno trzymały się one
podłoża. W końcu wściekle wyrwała warzywo, wydając przy tym niekontrolowany
dźwięk zaskoczenia, kiedy wraz z nią wylądowała na przeciwległej grządce, gdzie
zasiano buraki. W tym samym momencie farmer na nią spojrzał.
Madlene zastygła w
bezruchu.
Czyżby jej koszmar
związany ze śmiercią od motyki miał się sprawdzić?!
Mężczyzna ruszył w jej
kierunku. Każdy jego krok, gdyby to było możliwe, byłby w stanie wywołać
trzęsienia ziemi na różnych kontynentach.
– Na ruchane stonki
ziemniaczane, co ty przeklęta smarkulo wyprawiasz? Kto ci pozwolił wkroczyć na
teren Ronalda Morona? I jakim prawem kradniesz moją przeklętą własność?! Moher!
– wrzasnął, ile sił w płucach. – Moher, mam dla ciebie śniadanko!
Alexandra drgnęła.
– Madlene, zabieraj
tego pieprzonego chwasta i zwijajmy się stąd!
Przerażona czarodziejka
podniosła się z ziemi, depcząc nieświadomie po dorodnych burakach, co wywołało
u farmera niemal atak furii. Pies o imieniu Moher zdążył zerwać się do biegu,
kłapiąc agresywnie zębami.
– Ja nie chcę jeszcze
umierać! – krzyknęła piskliwie dziewczyna, zrywając się do biegu.
Straciła zupełnie
orientację, przez co kompletnie zapomniała, w którą stronę ma biec. Z uporem
taranowała grządki wszelakiej maści. Cukinię wciąż jednak trzymała w garści,
jakby była jedyną bronią, która mogła ją ocalić od śmierci.
– Nigdy więcej nie będę
jadła cukinii! I kukurydzy! I w ogóle warzyw! Aleeeeeex, ratunkuuuu!
Madlene nie miała okazji
zobaczyć, że zbulwersowany farmer pobiegł do stodoły, z której wyciągnął broń.
Jako właściciel posesji miał prawo jej bronić, nawet jeżeli ze szkodą na
zdrowiu włamywacza.
– Już my cię nauczymy
szacunku do pracy cudzych rąk, bezczelna gówniaro! Moher, dajesz, stary
sierściuchu! Gdzie leziesz po moich truskawkach?!
Wystrzelił w powietrze,
dając znak, że dzierżona przez niego broń ani trochę nie jest zabawkowa.
– Wyłaź stamtąd, bo
inaczej trafię w ciebie!
Alex wybiegła z
kryjówki, zderzając się z mężczyzną. Nagromadzony na skórze prąd przepłynął
przez skórę farmera, unieruchamiając go. To dało czas, aby mogły ewakuować się
w kierunku lasu, pozostawiając to przeklęte miejsce daleko za sobą.
– Cholera, Mad –
sapała, chwytając przyjaciółkę za ramię. – Nie biegnij tam, bo wpadniesz do
szamba! Tędy!
Poprowadziła je w pole
kukurydzy, tym razem nie bawiąc się w skradanie. Biegły, ile sił w nogach, a
ich płuca prawie że eksplodowały od zadyszki. Pot spływał po czołach, a
trzepoczące z nerwów serca z ledwością utrzymywały się w piersiach.
– O kurwa! Ta gówniara
nie jest sama! Na zagrzybiałe stopy mojej starej, nie daruję tego!
Świst kuli nad głowami
dziewcząt sprawił, że momentalnie się zatrzymały. Spojrzały po sobie, nie
kryjąc przerażenia.
Madlene wydała z siebie
okrzyk, przykładając dłonie do policzków.
– A miałam mu krzyknąć,
że jego stara klaszcze u Rubika! – zapiszczała, odgarniając na oślep dziką
kukurydzę tłukącą ją po twarzy. – Spierniczamy stąd! Jeszcze nie chcę być serem
z gustownymi dziurami w brzuchu!
Kukurydza tuż za nimi
zaczęła niebezpiecznie się poruszać. Wiatr niósł dźwięk ocierających się o
siebie liści oraz powarkiwania wydawane przez przestarzałego wilczura
próbującego je wywęszyć. W oddali dało się słyszeć okrzyki wydawane przez
mężczyznę, który zapewne rozmyślał, czy czasem nie upolował je obie, skoro
nastąpiła taka cisza.
Alexandra ponownie
ruszyła do biegu, a tuż za nią Madlene. Czuła jej urywany oddech na karku oraz
silny uścisk na nadgarstku, kiedy dziewczyna złapała ją, by się przez przypadek
nie zgubić. Instynkt nakazywał Alex zaatakować, ale w porę się powstrzymała.
Nokautowanie sojusznika jest jak romansowanie z facetem na oczach jego
zazdrosnej dziewczyny.
Kolejny wystrzał padł
tuż obok nich. Donośne przekleństwo, świadczące o wkurzeniu, że nie udało się
trafić w intruza, jeszcze bardziej zachęciło do biegu, dlatego szybko znalazły
się przy płocie. Alex przeskoczyła przez niego bez problemu, natomiast Madlene
odbiła się zdecydowanie zbyt daleko, przez co tył jej sukienki zahaczył się o drewniany
palik i ostentacyjnie głośno się rozdarł.
Śpiewająca czarodziejka
wylądowała twarzą w trawie po drugiej stronie płotu. Szybko się jednak
podniosła, rozcierając obity nos. W końcu to jeszcze nie był koniec ucieczki.
– Podarłam sobie gacie
– jęknęła załamana, po czym uniosła cukinię. – Ale przynajmniej mam cukinię.
– Tak, doskonała
robota, a teraz trzymaj ją mocno i biegnijmy dalej. Ten dziad tak łatwo nie
odpuści. Poduszkę też trzymaj, nie zostawiaj kolejnych śladów zbrodni!
I miała rację. Farmer dalej
poszukiwał zbiegłych złodziejek, dobitnie uświadamiając, że amunicja w jego
broni nigdy się nie skończy. Faszerował pociskami pobliskie drzewa, niewinną
ziemię, a nawet trafił w ptaka, który miał nieprzyjemność frunąć nad jego
posesją. To dodało im sił, by zatonąć w zielonym gąszczu, obrywając liśćmi i
gałęziami po twarzy.
– Chędożone złodziejki!
Spsute pomioty Szatana i jego lędźwi! Dorwę was, a wtedy…
Niedoczekanie,
idioto…
Nie zważając na skutki,
Alex przywołała do siebie resztki nagromadzonej energii. W głowie
zwizualizowała sobie stodołę i, ignorując wyrzuty sumienia, posłała tam
elektryczną niespodziankę. Piorun uderzył dokładnie tam, gdzie planowała. Stara
stodoła została pozbawiona połowy prowizorycznego dachu, gdzie część połamanych
desek rozsypała się z donośnym hukiem. Alex nie przewidziała jednak, że trafi w
kopkę siana, która czym prędzej zajmie się ogniem.
– Zeusie, czyś ty
pijany?! Żeby mnie atakować bez przyczyny?!
Madlene spojrzała
ostatni raz w tył i niemrawo się zaśmiała.
– Ten gość ma naprawdę
coś nie tak z głową – powiedziała cicho, po czym podbiegła do drewnianego,
prowizorycznego mostu i zgrabnie po nim przeszła, o dziwo po raz kolejny bez
większych uszczerbków na zdrowiu.
– Nie da się tego ukryć
– odparła Alex, dysząc ze zmęczenia. Przekroczyła most tuż za nią.
Skryły się w cieniu
potężnej sosny, łapczywie chwytając powietrze – przesiąknięte wilgocią i
leśnymi zapachami, zupełnie inne od miejskiego, pomogło im ukoić nerwy.
Zdarzenia sprzed paru minut dalej wirowały im przed oczyma, lecz wiedziały, że
najgorsze mają już za sobą. Może nieco narozrabiały, bo wyrządziły drobne
szkody, a Mad skończyła z rozprutą sukienką (przez co zakrywała się poduszką),
jednak czuły dumę. Zdobyły to, czego potrzebowały!
– Dobra, koniec
triumfowania. Następna rzecz do zdobycia to… – Alex rozwinęła zwój, poszukując
palcem odpowiedniej frazy. Zmarszczyła brwi. – Nie, oni sobie żartują! Wiesz,
co tym razem mamy zdobyć? Mech! Ale nie taki zwykły. Co to, to nie. To ma być
mech ze stuletniego drzewa! Jak mamy to odebrać? Aaa!
Kopnęła w wystający z
ziemi kamień i zdusiła przekleństwo cisnące się na usta.
Madlene przyłożyła
dłonie do policzków, naciągając skórę tak, że jej oczy zaczęły wyglądać jak z
horroru, gdzie twarz człowieka rozpływa się pod wpływem jakiegoś kwasu.
– Czyli co, jak
znajdziemy drzewo, które ma sto jeden lat, to już go nie możemy użyć?
Alex kiwnęła głową.
– Zaklęcie na
odtajnienie wieku znamy. To już coś. – Zwinęła zwój. – Gorzej, że działa na pojedyncze
przypadki, a nie większy rejon. Nie ma co, utrudniły nam zadanie. Także nie
zwlekajmy i zacznijmy szukać drzew pokrytych mchem, takich rosnących blisko
siebie. Zaoszczędzimy wtedy trochę czasu.
– Czekaj. – Madlene
zmarszczyła czoło. – Wiem, jak możemy to załatwić. Moją magią. – Posłała
przyjaciółce wesoły uśmiech. – Wiesz, ty będziesz skupiać się na tym, które
drzewo ma ile lat, stosując zaklęcie na odkrycie wieku, a ja rozszerzę jego
działanie na większy rejon. Czy to nie jest dobry pomysł?
Alex otworzyła szerzej
oczy, a po chwili zazgrzytała zębami. Choć pomysł jak najbardziej jej
odpowiadał, od niechcenia kiwnęła głową.
Czemu
na to nie wpadłam? – ganiła samą siebie, wymierzając w
myślach baty pokrzywą. – Ostatnio coś mi
odbiera resztki mózgu. Jeszcze trochę i zacznę łykać kolorowe tabletki lub pić jakieś syropki, by wzmocnić jego pracę.
Rozejrzała się po
korach otaczających ją drzew.
– Tutaj żadne nie
obrastają mchem. Trzeba iść dalej.
Obie ruszyły z miejsca,
aż w końcu natrafiły na sporych rozmiarów poletko, gdzie drzewa gęsto obsiewały
las. Spojrzały po sobie i kiwnęły głowami, zgadzając się bez słów z tym, że to
właśnie to miejsce.
– To co – zaczęła z
chrząknięciem Madlene – zabieramy się do roboty? Tylko… nie śmiej się, jak
zafałszuję! – jęknęła, szarpiąc przyjaciółkę za rękaw bluzki niczym dziecko.
– Jak nie przestaniesz
mi rozciągać bluzki, to nie będziesz w stanie nawet zafałszować. – Mad, lekko
przerażona, natychmiast oderwała palce od materiału, robiąc krok w tył. –
Musiałabym nazywać się Silvia, aby robić głupie miny, kiedy śpiewasz. Poza tym,
nigdy nie słyszałam, byś fałszowała. Ale do rzeczy.
Madlene zajęła miejsce
tuż przed dorodnym dębem i to na nim skupiła swoje myśli. Przymknęła powieki. Z
jej ust powoli zaczęła toczyć się recytacja, kiedy wiatr targał jej włosami,
niosąc wypowiadane słowa dalej.
Z początku nic się nie
działo. Żadne z drzew nie mogło poszczycić się równą setką i Alex już myślała,
że są w tarapatach, kiedy poczuła ciepło dochodzące od rosnącego w oddali dębu.
Skryty za liśćmi, niewidoczny gołym okiem, rozjarzył się w jej głowie niczym
pochodnia w ciemnym pomieszczeniu. Poczuła, że musi znaleźć się tuż obok niego.
Wzywało ją, a ona nie zamierzała oponować.
Podeszła i przyłożyła
do niego dłoń, aby mieć pewność, że jest to dokładnie stuletnie drzewo. Okazało
się, że rzeczywiście się nie pomyliła, co wywołało na jej twarzy triumf.
W
to mi graj!
Wyciągnęła zza cholewy
buta scyzoryk i wzięła się do roboty. Puszysty mech łaskotał jej skórę, kiedy
delikatnie ściągała go z chropowatej kory. Odłożyła go do chusteczki, aby móc
go bezpiecznie przetransportować. Nie wiedziała jednak, że gdy zachowywała
środki ostrożności, tuż obok niej czaiło się zło w futrzanej zbroi.
Wielkiej postury
niedźwiedź leniwie przemierzał leśne ścieżki, poszukując swojego smakołyku,
jakim jest miód wprost z ula. Jeden z nich był już w zasięgu jego czułego na
zapachy nochala, lecz nastąpiła pewna komplikacja. Na jego drodze stał intruz…
Stanął bliżej,
obwąchując Alex.
Madlene pierwsza
zauważyła, że coś jest nie tak. Z przerażeniem spojrzała na puchatego miśka,
natychmiastowo blednąc. Zanim jednak cokolwiek z siebie wyrzuciła, zaczęła
trząść ramieniem Alexandry, aby uświadomić ją o niebezpieczeństwie, które było
o krok od niej.
– Mad, już ci tyle razy
powtarzałam, że nie cierpię, jak ktoś mnie szturcha – odparła spokojnie, nie
przerywając czynności. – I weź mi tak nie sap za plecami. Robię, co mogę, by
było jak najszybciej.
– A-ale Alex –
wyjęczała spanikowana dziewczyna, jeszcze mocniej targając ją za rękaw – tu
jest coś, co… co musisz koniecznie zobaczyć! A najlepiej to od razu uciekać!
– Mad, gdzieś ty była,
jak nas uczono, by zbierać niektóre składniki z należytą czcią?! – warknęła,
powoli odwracając się do dziewczyny.
Zamierzała zaserwować
jej pogadankę o tym, jak bardzo irytuje ją ignorancja w pewnych aspektach
magii. Już otwierała usta, aby zaczerpnąć powietrza na silniejszy przekaz,
kiedy zamarła. Wpatrujące się w nią czarne ślepia wydawały się wyrażać równe
zaskoczenie, co u niej.
Zamarła.
Wiedziała, że jeden
nieostrożny ruch, a stanie się pożywką dla niedźwiedzia. Zrobiła krok w bok,
pamiętając o czającym się za nią drzewie. Wolała nie wpaść w dodatkową zasadzkę
– już i tak jej sytuacja była masakryczna.
– Cz-cześć, misiu –
zaczęła powoli, z trudem przełykając ślinę. – Pozwolisz, że wezmę to, co
zeskrobałam i się oddalę? Wiem, że nie chcesz zrobić mi krzywdy i na to
przystaniesz. Zgadza się? Wiedziałam, że się dogadamy…
Niedźwiedź wydał z
siebie potężny ryk, któremu chwilę potem zawtórowała drąca się wniebogłosy
Madlene.
Alex nawet nie
patrzyła, gdzie biegnie. Zaślepiona wizją rychłej śmierci parła przed siebie,
obrywając liśćmi po twarzy, plącząc w gałęziach lub prawie zaliczając bliskie
spotkanie z glebą, kiedy zahaczała o korzenie. Nie mogła się zatrzymać.
Rozjuszony niedźwiedź nie odpuści tak szybko. Będzie gonił ofiarę tak długo, aż
ją dopadnie, a ona nie zamierzała na to pozwolić.
Jak
leciały te filmy? Że niby mam biec pod górkę, bo się tłuścioch zmęczy? No to
muszę to przetestować…
Znalezienie
jakiegokolwiek wzniesienia na tak płaskim terenie graniczyło z cudem.
Desperacko spoglądała przed siebie, czując, jak potwór jest coraz bliżej.
Słyszała jego nerwowe porykiwania. Rozjuszony do granic możliwości tylko
pragnął zatopić zęby w jej ciele, co nawet raz prawie mu się udało, kiedy
spowolniła, by złapać oddech. W porę zrobiła unik, choć wizja utraty nogi dalej
kołatała się w jej głowie niczym te wpadające w ucho gówniane piosenki
puszczane w radiu.
Dojrzała górkę
szybciej, niż pomyślała, ile pieniędzy wyda jej rodzina na nieplanowany pogrzeb
i możliwą stypę. Uradowana zaczęła się na nią wdrapywać.
– No dalej, wredna
mendo. Dawałaś sobie radę ze szkolnymi cwaniakami, to i z tą stromą górą dasz
sobie radę.
Niedźwiedź powoli
odpuszczał. Między drzewami manewrował jak mało kto, ale kiedy przyszło do
wspinaczki – pojawiła się kapitulacja. Mruknął zawiedziony. Rzucił walczącej z
ostatnimi metrami Alex smutne spojrzenie i powrócił między zarośla.
Dziewczyna,
dostrzegając, że jest z powrotem bezpieczna, prawie że krzyknęła, ale w porę
się powstrzymała.
Jeszcze
tego by brakowało, aby zwołał ziomków – pomyślała, po czym
złapała się za głowę, zdając sobie z czegoś sprawę. – Jak ja teraz znajdę Madlene?
Tymczasem samotna
czarodziejka, zostawiona na polanie, którą otaczały liczne drzewa, tuliła do
siebie poduszkę i cukinię, spoglądając przed siebie z wstrzymanym oddechem.
Gdyby ktoś podświetlił jej oczy, zapewne ujrzałby, że źrenice całkowicie
zasłaniają błękitne tęczówki. Bała się być sama, szczególnie w ciemnościach i
ciszy, gdzie dało się słyszeć każdy szmer przekradających się w krzakach
stworzeń. Nie zamierzała się jednak dać tym razem panice. Zwój, który wcześniej
trzymała w dłoniach Alex, leżał teraz podeptany przez niedźwiedzia na mchu. Wzięła
głęboki oddech i podniosła go. To oczywiste, że powinna raczej ratować teraz
swoją przyjaciółkę, ale doskonale wiedziała, że sobie poradzi, w końcu od czego
miała mózg i pioruny? Poza tym już wcześniej obiecały sobie, iż nie będą tracić
czasu i jeżeli którejś z nich coś się stanie, ta druga postara się wypełnić
zadanie do końca.
Brzmiało
to dosyć bezlitośnie, ale bardzo w stylu Alex – pomyślała
dziewczyna.
Kolejnym składnikiem na
liście były grzyby mung, czyli grzyby świecące w ciemnościach. W zasadzie to jarzyły
się blaskiem tylko o określonych nocnych porach. Swój taniec rozpoczynały po
północy, a kończyły wraz ze wschodem słońca. Sądząc po niebie, które powoli
umykało w jaśniejsze barwy, niedługo ich moc powinna przestać działać, a wtedy
będą bezużyteczne. Musiała wyruszać po nie już w tym momencie.
Gdzie znajdowały się
zawsze grzyby mung? W miejscach, które pilnowały złośliwe chochliki, wśród
gęstwiny świerków. Nietrudno było znaleźć takie poletko, jeżeli było się la
bonne fee. Trzeba było po prostu wyostrzyć magiczne zmysły i wyczuć w powietrzu
delikatną nutę magii. Może i Madlene była beznadziejną czarodziejką, ale
musiała posiadać jakiekolwiek umiejętności, które pozwalały jej na
przedostawanie się na wyższy rok nauczania. Jedną z nich był wyćwiczony węch.
Potrafiła wyczuć czary na kilometr, to dlatego już po chwili, niuchając nosem w
powietrzu jak zwierzę, nogi poprowadziły ją w określone miejsce.
Śpiewająca czarodziejka
miała dwa rozwiązania. Albo wskoczy z głośnym okrzykiem prosto w grzyby i
jednego z nich porwie ze sobą, albo zakradnie się do skraju polany, nie wydając
przy tym żadnego dźwięku, aby przypadkiem chochliki jej nie zauważyły.
Oczywiście wybrała pierwszą opcję, bo wiedziała, że powab nie szedł z nią w
parze, a każda próba bycia cichą i delikatną kończyła się tak, jak zrywanie
cukinii na polu szalonego farmera.
– Oddawać grzyby! –
wykrzyczała, rozkładając ręce na bok i wpadając na polanę jak prawdziwy Rambo z
gustowną dziurą na tyłku, rozmazanymi plamami ziemi na twarzy, z cukinią w
dłoni, która zastępowała karabin maszynowy, burzą poszarpanych włosów, które
teraz przypominały niemal afro, a także dzikim rykiem wydostającym się z jej
ust.
Zgodnie z zamierzeniami
chochliki najpierw przestraszyły się nagłego ataku i odsunęły na bok, aby
zastanowić się, czy przypadkiem nie uciec, zamiast bronić swojego terenu.
Dezorientacja dała Madlene to, czego chciała, a mianowicie… grzyba. Oczywiście
nie w żadnym nieprzychylnym dla zdrowia człowieka miejscu.
Kiedy wyrwała brutalnie
z ziemi świecący składnik do eliksiru, przeskoczyła przez resztę jego
przyjaciół. Oczywiście misja byłaby udana, gdyby nie jej wrodzony talent do
bycia niezdarą. Tym razem za upadek odpowiadały rozwiązane sznurówki trampek, z
których to jedna zahaczyła się o leżącą na drodze kłodę. Tym oto sposobem blada
twarz wylądowała w miękkim listowiu, a chochliki, przeświadczone o przechylonej
w ich stronę szali zwycięstwa, rzuciły się z irytującymi piskami na złodziejkę
grzybów, którą zaczęły w pierwszej kolejności szarpać za włosy i sukienkę.
Świat
raczej nie chce zobaczyć moich majtek w pszczółki
– pomyślała spanikowana, nawet jeżeli chodziło tutaj wyłącznie o chochliki. W
końcu nie miała pewności, czy grono pedagogiczne nie oglądało ich porażki z
jakiegoś bezpiecznego miejsca. Jeżeli tak, były razem z Alex w głębokiej,
ciemnej… studni, rzecz jasna.
Pierwsze, co zrobiła,
to zaczęła wymachiwać dłońmi, próbując odgonić się od małych, niebieskich
stworków mających piskliwe głosy. Jednego z nich strąciła na ziemię, drugiego
pchnęła na drzewo, ostatecznie było ich jednak za dużo, aby z nimi walczyć. To
dlatego podniosła się z ziemi i pobiegła przed siebie, modląc się w duchu o to,
by sznurówki tym razem nie posłały jej w kierunku listowia. Brudniejsza,
roztrzepana i podarta już bardziej nie mogła być…
Dzierżąc przed sobą
grzyba mocy oraz skradzioną cukinię, biegła ile sił w nogach, na oślep szukając
jakiegokolwiek bajorka, bo to właśnie je chochliki omijały zawsze szerokim łukiem.
Może nie posiadała dobrej orientacji w terenie, ale raz na jakiś czas zdarzało
jej się mieć szczęście w kwestii docelowości, dlatego już po chwili wskoczyła
do mulistej rzeki, zatapiając się w niej po same kolana.
Chochliki gwałtownie
zahamowały. Ich małe buzie rozszerzyły się w grymasie niezadowolenia, za to
Madlene wystawiła im język i pogroziła w górze cukinią.
– Żebyście się tu
więcej nie pałętały, wy niebieskie platfusy! – krzyknęła obraźliwie, naśladując głos starego farmera. Całe to jednoosobowe
przedstawienie wywołało u niej złośliwy chichot godny chochlika. – A z waszego
grzyba zrobię soczysty gulasz! – zaśmiała się mrocznie, rozkładając ręce na bok
niczym prawdziwy socjopata dokonujący utajonej zbrodni.
– Mam nadzieję, że się
dobrze bawiłaś?
Alex stała po drugiej
stronie bajorka. W jej rozczochranych, czerwonych włosach czaiły się gałązki
oraz liście, a ubrania nosiły ślady licznych upadków, ale i tak stała dumnie,
przyglądając się stojącej w śmierdzącej wodzie Madlene.
– Nie, nie musisz
pytać, w jaki sposób tak szybko cię znalazłam. Po prostu cieszmy się, że
jesteśmy w komplecie i… chwila. Mad, możesz mi podać zwój?
Madlene
rzuciła nim tak, że gdyby nie refleks Alexandry, wylądowałby w wodzie.
Dziewczyna rozwinęła go.
– Tak, dobrze
zapamiętałam. Mad, nie żeby coś, ale potrzebujemy trochę wody z tego bajorka, a
dokładniej z dna. Nie, nie z tego dna. Trzeba pójść trochę dalej – odparła,
ciesząc się, że nie musiała stawiać stóp w tym syfie. – Czekaj, zaraz dam ci
coś, co pomoże ją zgarnąć.
Rozejrzała się. Ludzie
byli z natury świniami i, gdziekolwiek by nie poszli, zostawiali po sobie
chlew. Puste opakowania po chipsach czy papierosach, zgniecione puszki po
piwie, a nawet koła samochodowe. I nie myliła się co do swoich przeczuć.
Z krzaków wyciągnęła
szklaną butelkę. Rzuciła nią w stronę Mad, przez co woda roztrysnęła się na
boki.
– Nie dość, że jestem
już cała podarta i brudna, to jeszcze fundujesz mi zimną kąpiel – jęknęła
śpiewająca czarodziejka. – A ta butelka? Nie wiadomo, kto jej wcześniej
dotykał, Alex!
– Już tak nie marudź…
Ciesz się, że to nie ty musiałaś uciekać przed przeklętym tłuściochem. –
Zazgrzytała zębami, na co zapewne dentyści zaczęliby zgodnie płakać.
Żałuj,
że nie było ciebie, kiedy goniły mnie niebieskie potwory…
– pomyślała zaraz potem Madlene.
Alex obserwowała jak
Mad dość niechętnie wchodzi głębiej w bajorko. Unosząca się nad nim mgła
wzrastała na sile, przynosząc kolejne obrzydliwe zapachy. Obie się skrzywiły.
Alexandra nawet myślała, że jej towarzyszka zrezygnuje w połowie drogi,
zarzekając się, że jest na to za delikatna, jednak – ku zaskoczeniu dziewczyny
– dała nura i już po paru ciągnących się sekundach trzymała w dłoni butelkę
wypełnioną po brzegi cieczą o brunatnej barwie. Ucieszona zaczęła podążać w
stronę brzegu, lecz nim postawiła stopę obok Alex, krzyknęła cicho. Wskazała na
nogę, do której uczepiły się krwiożercze stworzenia.
– O, pijawki też
potrzebujemy! Dobra robota, Mad!
– Nic nie mówiłaś o
pijawkach! – krzyknęła załamana dziewczyna, skacząc jak szalona w bajorku,
które rozpryskiwało na boki krople wody. – Te przydupasy wampirów wysysają mi
krew! Ściągnij je, Alex, ściągnij! – jęknęła, machając szaleńczo nogą, do
której przyczepiły się aż dwie pijawki. – Ja wiem, że mam dobrą krew, chociaż
niewątpliwie pospolitą, ale… cholera! Wara od mojej nogi!
– Czekaj, nie tak
nerwowo…
Alex ponownie
wykorzystała śmieciowy arsenał. Wyjęła z krzaków plastikowe opakowanie po
szybkim daniu, napełniła je wodą i, przy drobnych wyładowaniach, pomogła Mad
ściągnąć pijawki. Te, lekko zamroczone, chętnie odchodziły od skóry,
pozostawiając na niej krwawe ślady. Alexandra nakazała przyjaciółce na to nie
patrzeć.
– Jak znajdziemy się w
kręgu, ktoś się tym zajmie i ci to zdezynfekuje – rzuciła, po czym spojrzała na
zwój. – Na naszej liście zostały koniczyny, mlecze, pąki róż i korzeń dowolny,
więc to chwila moment, aby je zebrać. Zrobimy to w drodze do tych fraje… znaczy
się naszych wspaniałych mistrzyń.
Wyznaczona do tworzenia
eliksirów polana znajdowała się nieopodal nich, dlatego dość szybko się na niej
znalazły. Zdumione spostrzegły, że były jedną z ostatnich par, które tam
dotarły. Spojrzały po sobie i czym prędzej zajęły pierwsze wolne stanowisko,
stawiając na prowizorycznym stole wszystkie potrzebne składniki. Mad obróciła się
tyłem do kociołka, szczerząc zęby do przyjaciółki. A raczej tak wydawało się
Alex…
– Któż by się
spodziewał, że tak długo wam to zajmie?
Madame
Rose Sickinger nie przejmowała się zbytnio tym, że przeszkadza Alex w
odmierzaniu składników. Niczym ryjący w ziemi kret przejrzała to, co zdołały
zdobyć, oraz wyrwała z dłoni zaskoczonej dziewczyny chochlę, aby zamieszać nią
wywar.
– Może pół godziny wam
wystarczy, aby zrobić to, co wylosowałyście. Alex – zwróciła się do próbującej
zachować przestrzeń osobistą nastolatki – liczę na ciebie w tej kwestii, bo ona
– tym razem swoje słowa skierowała do Mad – idzie ze mną. Nie ma mowy, byśmy ją
odstawiły do domu w takim stanie…
– O nie – powiedziała
Madlene, potrząsając z powagą głową – nie po to tyle przeszłam, żeby teraz
rezygnować z tworzenia eliksiru, madame.
– Spojrzała na nią z powagą, co zdziwiło kobietę. Ta wkurzająca dziewucha
zazwyczaj tylko uśmiechała się zestresowana albo milczała lub dukała jakąś
odpowiedź przez kilka minut. – Czuję się znakomicie. Gacie… to znaczy sukienkę
zszyję sobie w domu, kolana opatrzę zaraz po egzaminie i…
Kobieta uniosła dłoń,
aby jej przerwać.
– Nie będę z tobą
dyskutować – rzuciła donośnym głosem ukazującym wyższość, a następnie odeszła
ze stanowiska.
Madlene odetchnęła.
Jakby to wyglądało, jakby teraz odsunęli ją od zaliczenia egzaminu? Wolała być
tutaj od początku do końca. Kto wie, może dostanie dodatkowe punkty za
poświęcenie? Co prawda była kiepską czarodziejką, ale jeżeli już wypełniała
jakieś zadanie, starała się je wykonać w stu procentach.
– Taka z niej madame jak ze mnie baletnica. Ten swój
tytuł to chyba wygrała na loterii w osiedlowym zieleniaku albo zdobyła na
jakimś wiejskim festynie – wymamrotała Alex.
Mad w odpowiedzi
zachichotała, a potem zgodnie z recepturą, dorzuciła do eliksiru kolejny
składnik. Ostatnim z nich miał być dowolny korzeń, dlatego odczekały dokładnie
pięć minut, a następnie z ulgą wrzuciły zdrewniały i stary kikut sosny.
– No i widzisz? –
spytała z uśmiechem, zakładając z dumą ręce na biodra. – Nawet z taką okropną
partnerką czasem można przeżyć fajne przygody. Co prawda prawie zabił nas
szalony farmer, potem gonił cię misiek, a mnie chochliki… po drodze zdarzyło
się jeszcze kilka upadków, nieprzewidzianych wpadek, ale… ważne, że żyjemy, a
egzamin dobiega końca! – wykrzyknęła to z takim entuzjazmem, że dwójka
dziewcząt stojąca obok wykrzywiła usta w grymasie.
– Jeszcze powiedz, że
koniecznie musimy to powtórzyć, to chyba...
Zapewne mówiłaby dalej,
gdyby nie fakt, że ich eliksir zaczął znacząco bulgotać. Obie zmarszczyły
czoło. W końcu nie taki powinien być efekt zakończonej pracy. Czyżby gdzieś się
pomyliły? A może chodziło o składniki?
Madlene rozwinęła
nerwowo papier, na którym znajdowała się lista rzeczy do zdobycia. Szybko, w
obecności Alex, przewertowała je wzrokiem, aż w końcu zastygła na jednym
składniku i wyraźnie zbladła.
– O nie – jęknęła,
spoglądając na swoją przyjaciółkę – to nie miał być korzeń dowolny, tylko
korzeń dębu.
– Ja pier...
Eliksir bez ostrzeżenia
wybuchnął, przechylając kociołek w kierunku trawy. Różowa mgła otoczyła
uczennice, w tym i grono pedagogiczne. Wszyscy zaczęli zgodnie kaszleć, a także
odganiać od siebie nieprzyjemnie pachnący dym.
No,
to mamy nasz eliksir wzmacniający siłę – powiedziała w
myślach Madlene, z trudem powstrzymując się od westchnięcia. Już miała spojrzeć
na swoją przyjaciółkę i wymienić z nią bezradne spojrzenie, gdy nagle
dostrzegła, że jej włosy zmieniły kolor z ognistej czerwieni na kolor, którego
nienawidziła, czyli… różowy. Nie powstrzymała się i wybuchła niepohamowanym
śmiechem.
– Twoje włosy wyglądają
jak wata cukrowa! Albo… różowy baranek! Ja cię pierniczę! – krzyczała przez
śmiech i jednoczesne łzy.
Alexandra chwyciła
pasmo swoich włosów. Zaniemówiła.
Nie,
to nie może być prawda!
Jej dezorientacja
jeszcze bardziej rozochociła Madlene do kolejnych uszczypliwości. Cóż, takie
okazje nie zdarzały się zbyt często i musiała to wykorzystać.
– Kto się śmieje
pierwszy, ten się śmieje ostatni – odparła Alex, odzyskując głos. Posłała
przyjaciółce wredny uśmieszek. – Bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie
wyglądam jak ktoś, kto zamierza zawędrować do zakładu pogrzebowego, aby
przejrzeć katalog z trumnami.
Madlene przestała się
śmiać i zmarszczyła czoło.
– Jak to? – spytała
niepewnie, po czym sięgnęła po lusterko zalegające w kieszeni. Kiedy zobaczyła
w nim srebrne włosy, niemal się przeżegnała. – Ja nie chciałam się tak szybko
postarzeć! – wydarła się.
Oczywiście w niewiele
lepszym stanie była reszta grupy, a także grono pedagogiczne. Można powiedzieć,
że włosy zgromadzonych osób zamieniły się w barwną, wyrzyganą na paletę tęczę.
Najlepszym wynagrodzeniem za cały nieudany egzamin było jednak afro madame Rose Sickinger w kolorze zgniłej
zieleni, a także jej krzyk przerażenia. Tym razem to obie dziewczęta nie mogły
się powstrzymać od wybuchnięcia gromkim śmiechem. Może właśnie dlatego próg
błędu nie został zaakceptowany, a one nie zaliczyły egzaminu? W tym momencie
nie było to dla nich ważne. Co prawda cały ich trud poszedł na marne, ale warto
było zawalić test, aby zobaczyć panikujących wkoło ludzi z kolorowymi włosami,
a już szczególnie nauczycieli, z których to jedni płakali, drudzy krzyczeli jak
małe dziewczynki, a jeszcze inni biegali po lesie z włączonym trybem paniki.
Jak się okazywało, nawet z najgorszych perypetii
można było wyciągnąć coś pozytywnego.
Alex i Mad spojrzały na
siebie ze łzami wywołanymi śmiechem, by ostatecznie przybić sobie potajemnie
piątki.
Długość tego tekstu mnie przeraziła na początku, ale cóż mam cały dzień to go czytam :)
OdpowiedzUsuńLubie wasze opisy są płynne i wciągają w scenariusz. Mam w głowie obraz ten zbuntowanej nastolatki, która ma wszytko w dupie :) ciekawa postać.
Humor też jest tutaj zacny, jak zawsze, bardzo w moim stylu.
miło poczytać o magicznym świecie nieco innym niż wszystkie inne.
Niezłe z nich agentki i te ich przygody to pierwsza klasa.
Czasami trudno jest wpleść magie w życie codzienne, aby nie wygladało jak mega fantastyczne uniwersum, ale wam sie to udaje, jest to naturalne i urozmaica całą kreację.
Niezła ta okcja z cukinią w lesie, dla chętnego nic trudnego:D ale takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam.
i ten niedzwiedz, one to potafią pakować się w kłopatu perfekcyjnie, dziewczyny mają swój styl.
Było zabawnie i magicznie i było trochę akcji. Tekst zdecydowanie wam wyszedł.
Hej :)
OdpowiedzUsuńJak się cieszę, że powstał Wasz wspólny tekst, naprawdę na niego czekałam :)Hehe, roześmiałam się, kiedy natrafiłam na wzmiankę o swojej bohaterce, jestem ciekawa, jak wygląda Martha krztusząca się herbatą :D W ogóle przemawia do mnie opis tego, jak zachowywała się Mad podczas rozczytywania zwoju. To bardzo do niej pasowało :D
Spodziewałam się tekstu słusznej długości, ale tak praśnych przygód, przekleństw i niesamowicie porywającej akcji to nie, dlatego zdziwiłam się, iż tak dałam się pochłonąć temu opowiadaniu. Na moment zapomniałam o tym, że słucham soundtracku ukochanej dramy, po prostu musiałam ruszać na poszukiwania z Mad i Alex. Normalnie nie jestem w stanie stwierdzić, która część tego tekstu rozbawiła mnie najbardziej, bo całość to istny majstersztyk! Ukazałyście charaktery i zdolności obu czarodziejek, zestawiłyście je ze sobą i dałyście wyraz temu, iż pomimo różnych osobowości niesamowicie dobrze się dogadują, wręcz uzupełniają i są nie do zdarcia, choć mogą wspólnie oblać egzamin :D Naturalnie zastosowałyście słowa klucze, od pierwszego słowa do ostatniej kropki stworzyłyście niesamowitą historię, gdzie ani na trochę dynamizm się nie traci. Ledwie brałam głębszy oddech po znalezieniu jednego składnika, a znów zapominałam o tej podstawowej czynności, by prawie z wypiekami lecieć dalej. Wow!Jestem dumna z Waszego dzieła i mogę jedynie prosić o więcej!
Pozdrawiam.