Dla Marcina
Ponad chmury wznosi się tylko to, co nie daje się ściągnąć grawitacji. To mogą być marzenie mniejsze i większe. Jednak ponad chmury nie zdołam unieść dłoni, tkwić więc muszę na Ziemi i tu się realizować. A ostatnio mam wrażenie, że cholernie topornie mi to idzie. Jakby chmury zakryły i moją głowę przed niezmierzoną rzeszą wspaniałych rzeczy, których mogę spróbować, by się rozwinąć.
Nie podoba mi się to.
Po raz pierwszy od dawna potrzebowałam w tym tygodniu listy rzeczy do zrobienia. Mimo iż dość szybko mogłam wykreślać je po ich wykonaniu, nie opuszczało mnie uczucie szybkiej utraty minut. Jakbym, mimo planu, nie robiła tak właściwie nic produktywnego.
Jakby samotność, w którą się wpędziłam, dawała znak, że to na nic.
To wszystko i tak przeminie.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas.
Nie mogę jednak trzymać się uporczywie tego stwierdzenia, dlatego kiedy wyrywam kolejną kartkę z kalendarza, wbijam sobie do głowy, że choć wszystko przemija, to ja nie mogę poddać się i pozwolić sobie przeminąć, niczego nie zostawiając w spadku tym, którzy przyjdą po mnie.
W domu pachnie bzem porwanym z niczyich drzew pod osłoną nocy, z miejsca, gdzie nawet światłość latarni się nie zapuszcza, bo i ona ma swoje granice. Czasami ten zapach mnie dusi. Czasami uspokaja. Ale nie jest zły. Jest kwintesencją maja. A ja czekam pierwszej majowej burzy.
Nie podoba mi się to.
Po raz pierwszy od dawna potrzebowałam w tym tygodniu listy rzeczy do zrobienia. Mimo iż dość szybko mogłam wykreślać je po ich wykonaniu, nie opuszczało mnie uczucie szybkiej utraty minut. Jakbym, mimo planu, nie robiła tak właściwie nic produktywnego.
Jakby samotność, w którą się wpędziłam, dawała znak, że to na nic.
To wszystko i tak przeminie.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas.
Nie mogę jednak trzymać się uporczywie tego stwierdzenia, dlatego kiedy wyrywam kolejną kartkę z kalendarza, wbijam sobie do głowy, że choć wszystko przemija, to ja nie mogę poddać się i pozwolić sobie przeminąć, niczego nie zostawiając w spadku tym, którzy przyjdą po mnie.
W domu pachnie bzem porwanym z niczyich drzew pod osłoną nocy, z miejsca, gdzie nawet światłość latarni się nie zapuszcza, bo i ona ma swoje granice. Czasami ten zapach mnie dusi. Czasami uspokaja. Ale nie jest zły. Jest kwintesencją maja. A ja czekam pierwszej majowej burzy.
Może powinnam znów wyjść na ulicę z jedynym kolorowym przedmiotem, jaki posiadam, stanąć na chodniku wśród deszczu i pod niebieską parasolką dać się obmyć też i wiatru? Wówczas pod szarymi chmurami i wśród ubranych w szarości ludzi wyróżniałabym się. Na jedną chwilę mogłabym znaleźć się w centrum uwagi.
Ale nie jestem takim typem, raczej to ja chodzę wśród tych szaraków, będąc jedną z nich, nie kimś, kto się wyróżnia. Może pozostawię ten plan właśnie na kiedyś, gdy świat nabierze więcej kolorów, gdzie parasolka mnie nie wyróżni?
Męczy mnie to popołudnie. Wpierw muszę się zastanowić, czy to sobota, czy może w swoim marazmie przepchnęłam się jakoś do niedzieli i nawet tego nie zauważyłam? Mam na to dobry sposób – szybki rzut obojgiem oczu na zegar, który białymi znakami pokazuje mi, iż to dopiero – a może już? - piętnasta, wbijam więc, jak to mówią, w kontakty na swoim psującym się smartfonie i szukam tego jednego numeru. Jeśli usłyszę, że przyjechała rano do rodziców i wybiera się z psem na spacer nad zalew, to znaczy, iż jest sobota. Jeśli wspomni, że wczoraj miała grilla, a jutro nie chce jej się wracać do pracy, to będzie niedziela.
Dlaczego będę dzwonić, zamiast spojrzeć w ten coraz cieńszy kalendarz czy na ekran aparatu? Bo nie ufam temu napisowi, jaki pojawia się na wyświetlaczu. Może urządzenie chce mnie oszukać i od kilku dni podaje tę samą datę, a ja nawet nie zauważyłam, iż cudzy wymysł chce mnie wepchnąć w pętlę? Mimo wszystkiego, co kopnęło mnie w życiu w rzyć, jakoś ludziom ufam bardziej niż sztucznej inteligencji.
Numer ten powinnam wpisywać z pamięci, jak robią to bohaterowie lubianych przeze mnie seriali, nie zaś błądzić między wieloma nazwami, pod którymi zapisałam członków najbliższej rodziny i tę garstkę znajomych, która chce mieć jeszcze ze mną coś do czynienia. Na to mój mózg czuje się jakoś zbyt leniwy, przeciwny wysiłkowi, którego może uniknąć. Błądzę więc po tych zlepkach liter i znajduję to krótkie słowo, które jest właściwe, klikam więc opuszkiem palca i pozwalam połączeniu na uwolnienie się.
Wiem, że odbierze, bo czyni to zawsze, kiedy chcę, choć nie potrafię zachować się w ten sam sposób. Czasami czuję się przez to winna i sumienie mnie gryzie, pozostawiając ślady na nieokrytym karku, wówczas mu się poddaję, ale nadal mam do siebie pretensje. I jak tu ubarwić swój świat, kiedy wprowadzam do niego negatywy?
Odbiera szybko, bo nawet nie uzmysławiam sobie, że to trzeci sygnał – liczę je podczas modlitwy o nieodebranie – i rzuca szybkim:
– No hej.
Nie zastanawia się na głos, nie pyta o dzwoniącego, po prostu wie, bo jest na tyle wspaniałym człowiekiem, by rejestrować nazwę, która się wyświetla. Ja tak nie potrafię, zbyt mocno mam zakorzenione w głosie yeoboseyo?, by je pominąć.
– Cześć – rzucam w odpowiedzi. – Nie przeszkadzam?
Zawsze o to pytam, bo zazwyczaj jest wiele ciekawszych czynności do wykonania poza rozmową ze mną. Przywykłam i nadal to robię, choć ktoś zaczął wbijać mi do głowy, iż niektórzy ludzie mogą pragnąć kontaktu ze mną.
Co za chore brednie.
– Nie, nie przeszkadzasz. – Cóż za dyplomatyczna odpowiedź. Nie przeszkadzasz, kiedy w głowie myśleć może zupełnie coś innego. – Właśnie wyszłam na spacer z Fifi, bo miałam już dość utyskiwania matki na sąsiadkę z domu obok, której to zamarzył się w tym roku nowy ogród, więc wynajęła ekipę, która przez sześć dni w tygodniu jeździ po podwórku za płotem, hałasuje i nie daje mojej matce żyć. W tej chwili każdy głos, który nie należy do mojej rodzicielki, jest naprawdę mile słyszany. Co tam, jak tam?
Skoro dopiero idzie na spacer i nie narzeka na to, że będzie musiała za kilkanaście godzin wracać do pracy, to znak, że jest sobota. Czyli ostatnie dni – pamiętam wyrywanie kartki z dniem wtorek – musiały zlać mi się w jeden albo były tak łudząco do siebie podobne, że nie zwróciłam na nie uwagi. To trochę przerażające i nasuwające jeden wniosek.
Jeśli zaś chodzi o odpowiedź na pytanie jak tam?, nie czuję się na siłach, by wtajemniczać ją w koszmar minionej nocy, kiedy to wraz z Sheldonem i Leonardem z Teorii Wielkiego Podrywu oraz Jessiką z Trzynastu powodów uciekaliśmy przed napakowanym testosteronem, fioletowym, morderczym jednorożcem o ułamanym rogu. Znowu by powiedziała, że za dużo czytam i oglądam, przez co nie tylko się nie wysypiam, ale i w negatywny sposób karmię swoją wyobraźnię. Cóż, nawet takie krwiożercze stworzenie wydaje mi się lepsze w mojej głowie od wszechobecnej ciemności, której żadna fikcyjna żarówka nie jest w stanie rozproszyć.
Ale o tym nie powiem. Część rzeczy nauczyłam się zachowywać tylko dla siebie, a to jest właśnie jedna z nich.
– Potrzebuję odmiany – rzucam do słuchawki.
– A co byś chciała zmienić? Chodzi o wygląd, poziom samopoczucia, miejsce zamieszkania, pracę, miejsce zajmowane przez łóżko w twoim pokoju, playlistę na Spotify, ale jesteś zbyt leniwa, by to zrobić?
Skubana zna mnie za dobrze, nawet lepiej niż ja siebie.
– Chyba chodzi o samopoczucie. I pracę, bo w tej to może nie jestem jakaś słaba, nawet całkiem dobra, bo wzrosła nam liczba czyteników na stronie, ale nie czuję, bym się rozwijała, za to coraz częściej przyprawia mnie ona o bóle głowy.
A jeśli jest coś, czego szczerze nie znoszę, to właśnie bóle głowy, które może nie są migreną, ale u mnie bardzo często wiążą się z wymuszaniem wymiotów, byle tylko zakończyć te męki, lub długim spaniem, po którym zamieniam się w zombie.
– Jak coś, to próbowałam większej ilości spacerów, porzucenia kawy i herbaty na rzecz wody z cytryną i nawet medytacji, ale guzik mi one dały. No i nowy felietonista na razie nigdzie nie jest potrzebny.
Bo nie mogę dać po sobie poznać, iż sama nie próbowałam niczego zmienić.
– A może wybierzesz się do spa? – proponuje, a ja unoszę brew, czego nie jest w stanie zobaczyć, ale co wyczuwa. – Wiem, że nie lubisz zmieniać otoczenia ani tłumaczenia innym, czego potrzebujesz, ale może kilka zabiegów dobrze ci zrobi?
Przez pierwsze kilkanaście sekund nie dociera do mnie, co takiego zaproponowała. Naprawdę nie dociera. Muszę wytężyć te pozostałe szare komórki, jakie jeszcze pozostały przy życiu, by stwierdzić, iż faktycznie to wypowiedziała, po czym przechodzę w stan szoku. Wydaje mi się to bowiem niemożliwe – zna mnie najlepiej ze wszystkich ludzi, rzadko się zdarza, by miała błędny osąd tego, co czynię lub czuję, ale wydaje mi się, że tak właśnie jest. Nie widzę innego wytłumaczenia na to, co mi zaproponowała.
– Ty mówisz serio? – dopytuję. – Przecież wiesz, że za Chiny Ludowe i żadne inne nie wybiorę się do takiego miejsca. Przecież ja nigdy nie byłam nawet u kosmetyczki, a miałabym spędzić weekend w obcym miejscu pod rękami innych ludzi? Nie, nie, nie!
Mój okrzyk mógłby się roznieść po pokoju i wypaść dalej, do innych pomieszczeń niewielkiego mieszkania, ale nawet na porządne wrzaski jestem zbyt leniwa.
– Nie musisz krzyczeć – zauważa, po czym wzdycha. – To może zrób to, co wychodzi ci najlepiej?
Gdyby jeszcze taka rzecz istniała.
– Czyli że co?
– Napisz o tym. Ubierz w słowa, wylej żale, zatop wszelkie niedogodności, jakie zsyła ci świat wśród wielu zdań, a poczujesz się lepiej. To w końcu zawsze u ciebie działa.
No tak, bo to nie bez powodu zostałam publicystką, nie po to godzinami zasiadałam przed otwartym edytorem tekstu, by nie uczynić z tego broni ani swojej własnej terapii.
– Masz rację – zgadzam się z nią. – To powinno pomóc. Przesłać ci później plik?
Nie powinna być mi doradcą, kiedy jest psychologiem, bo to się może kończyć tylko w jeden sposób.
– Jasne, tylko daruj sobie zbyt pikantne szczegóły pewnych pomysłów, okej? Czasami wolę o czymś nie wiedzieć.
No tak, nie mogę pozwolić, by mój terapeuta sam musiał jakiegoś sobie znaleźć.
– Jasna sprawa. A co u ciebie? – Bo nie mogę zapomnieć także o jej życiu.
Jak zwykle przeciągam rozmowę, bo znajduję co chwilę kolejne tematy, które chcę poruszyć, ale jej to nie przeszkadza, praktycznie zawsze jeden telefon przeradza się w godzinne zajmowanie czasu, ale skoro i tak jest na spacerze, a zasięg ma dobry, mogę sobie na to pozwolić.
Podniesiona trochę na duchu, gdy popołudnie zaczyna przechodzić w wieczór, który będzie trwał do świtu, bo do kraju zawitały białe noce, czuję głód, więc po dwóch dniach – tak mi się przynajmniej wydaje – zmieniam nieco swoją dietę i biorę się za te z warzyw, które nie mogą spędzić w lodówce choćby godziny dłużej. W mieszkaniu zaczyna pachnieć przyprawami, a na mojej twarzy pojawia się szczery uśmiech. Ze względu na pogodę pasującą do mojego nastroju, postanawiam wyjść z talerzem i kubkiem czarnej herbaty earl grey na zewnątrz, by podziwiać wiszące nisko chmury.
– Tak wiele odcieni szarości ma ten świat – mówię do siebie, kucając na niewielkim balkonie wychodzącym z dużego pokoju i nabijając na widelec chrupiący chips z cukinii. – Tak wiele szarości, a tak niewiele ciepła.
Szarość bywa ponura, ale szczerze mówiąc, nie potrzebuję wokół siebie wiele światła. Tak właściwie to moja dusza jest szara, więc życie w takim świecie jak najbardziej mi odpowiada. Do tego szarość ma wiele do zaoferowania tym, którzy potrafią ją dostrzec wokół siebie.
Spożywam posiłek na zewnątrz, jak też spędzam na balkonie kolejne godziny, byle tylko kodować nowe obserwacje w najlepszym miejscu, jakie znam – w swojej głowie. Przypatruję się przechodzącym pod moimi nogami ludziom, którzy zmierzają do sklepów bądź domów, unikając innych, starających się zlać z betonem chodnika. Niewiele kolorów widzę, ale to mi nie przeszkadza. W powietrzu unosi się zapach bzu, który niedługo stanie się wspomnieniem tych ulotnych chwil i znowu przyjdzie czekać wiele miesięcy, by ponownie go poczuć.
Kiedy z chmur zaczynają wydobywać się wielkie krople pragnące nakarmić ziemię, która pociemniała z radości, wracam do mieszkania i za radą przyjaciółki zasiadam przed laptopem, by wylać swoje wątpliwości, żale, spostrzeżenia i oczekiwania. Piszę tak i piszę, i piszę, aż biała noc przedziera się przez okno i usypia mnie przy stole.
Wśród snów tym razem nie znajduję jednorożca czy bohaterów sitcomu, ale szare zdjęcia i obrazy z przeszłości. Bo szarość jest ze mną zawsze.
Bo ja jestem szarością.
Ale nie jestem takim typem, raczej to ja chodzę wśród tych szaraków, będąc jedną z nich, nie kimś, kto się wyróżnia. Może pozostawię ten plan właśnie na kiedyś, gdy świat nabierze więcej kolorów, gdzie parasolka mnie nie wyróżni?
Męczy mnie to popołudnie. Wpierw muszę się zastanowić, czy to sobota, czy może w swoim marazmie przepchnęłam się jakoś do niedzieli i nawet tego nie zauważyłam? Mam na to dobry sposób – szybki rzut obojgiem oczu na zegar, który białymi znakami pokazuje mi, iż to dopiero – a może już? - piętnasta, wbijam więc, jak to mówią, w kontakty na swoim psującym się smartfonie i szukam tego jednego numeru. Jeśli usłyszę, że przyjechała rano do rodziców i wybiera się z psem na spacer nad zalew, to znaczy, iż jest sobota. Jeśli wspomni, że wczoraj miała grilla, a jutro nie chce jej się wracać do pracy, to będzie niedziela.
Dlaczego będę dzwonić, zamiast spojrzeć w ten coraz cieńszy kalendarz czy na ekran aparatu? Bo nie ufam temu napisowi, jaki pojawia się na wyświetlaczu. Może urządzenie chce mnie oszukać i od kilku dni podaje tę samą datę, a ja nawet nie zauważyłam, iż cudzy wymysł chce mnie wepchnąć w pętlę? Mimo wszystkiego, co kopnęło mnie w życiu w rzyć, jakoś ludziom ufam bardziej niż sztucznej inteligencji.
Numer ten powinnam wpisywać z pamięci, jak robią to bohaterowie lubianych przeze mnie seriali, nie zaś błądzić między wieloma nazwami, pod którymi zapisałam członków najbliższej rodziny i tę garstkę znajomych, która chce mieć jeszcze ze mną coś do czynienia. Na to mój mózg czuje się jakoś zbyt leniwy, przeciwny wysiłkowi, którego może uniknąć. Błądzę więc po tych zlepkach liter i znajduję to krótkie słowo, które jest właściwe, klikam więc opuszkiem palca i pozwalam połączeniu na uwolnienie się.
Wiem, że odbierze, bo czyni to zawsze, kiedy chcę, choć nie potrafię zachować się w ten sam sposób. Czasami czuję się przez to winna i sumienie mnie gryzie, pozostawiając ślady na nieokrytym karku, wówczas mu się poddaję, ale nadal mam do siebie pretensje. I jak tu ubarwić swój świat, kiedy wprowadzam do niego negatywy?
Odbiera szybko, bo nawet nie uzmysławiam sobie, że to trzeci sygnał – liczę je podczas modlitwy o nieodebranie – i rzuca szybkim:
– No hej.
Nie zastanawia się na głos, nie pyta o dzwoniącego, po prostu wie, bo jest na tyle wspaniałym człowiekiem, by rejestrować nazwę, która się wyświetla. Ja tak nie potrafię, zbyt mocno mam zakorzenione w głosie yeoboseyo?, by je pominąć.
– Cześć – rzucam w odpowiedzi. – Nie przeszkadzam?
Zawsze o to pytam, bo zazwyczaj jest wiele ciekawszych czynności do wykonania poza rozmową ze mną. Przywykłam i nadal to robię, choć ktoś zaczął wbijać mi do głowy, iż niektórzy ludzie mogą pragnąć kontaktu ze mną.
Co za chore brednie.
– Nie, nie przeszkadzasz. – Cóż za dyplomatyczna odpowiedź. Nie przeszkadzasz, kiedy w głowie myśleć może zupełnie coś innego. – Właśnie wyszłam na spacer z Fifi, bo miałam już dość utyskiwania matki na sąsiadkę z domu obok, której to zamarzył się w tym roku nowy ogród, więc wynajęła ekipę, która przez sześć dni w tygodniu jeździ po podwórku za płotem, hałasuje i nie daje mojej matce żyć. W tej chwili każdy głos, który nie należy do mojej rodzicielki, jest naprawdę mile słyszany. Co tam, jak tam?
Skoro dopiero idzie na spacer i nie narzeka na to, że będzie musiała za kilkanaście godzin wracać do pracy, to znak, że jest sobota. Czyli ostatnie dni – pamiętam wyrywanie kartki z dniem wtorek – musiały zlać mi się w jeden albo były tak łudząco do siebie podobne, że nie zwróciłam na nie uwagi. To trochę przerażające i nasuwające jeden wniosek.
Jeśli zaś chodzi o odpowiedź na pytanie jak tam?, nie czuję się na siłach, by wtajemniczać ją w koszmar minionej nocy, kiedy to wraz z Sheldonem i Leonardem z Teorii Wielkiego Podrywu oraz Jessiką z Trzynastu powodów uciekaliśmy przed napakowanym testosteronem, fioletowym, morderczym jednorożcem o ułamanym rogu. Znowu by powiedziała, że za dużo czytam i oglądam, przez co nie tylko się nie wysypiam, ale i w negatywny sposób karmię swoją wyobraźnię. Cóż, nawet takie krwiożercze stworzenie wydaje mi się lepsze w mojej głowie od wszechobecnej ciemności, której żadna fikcyjna żarówka nie jest w stanie rozproszyć.
Ale o tym nie powiem. Część rzeczy nauczyłam się zachowywać tylko dla siebie, a to jest właśnie jedna z nich.
– Potrzebuję odmiany – rzucam do słuchawki.
– A co byś chciała zmienić? Chodzi o wygląd, poziom samopoczucia, miejsce zamieszkania, pracę, miejsce zajmowane przez łóżko w twoim pokoju, playlistę na Spotify, ale jesteś zbyt leniwa, by to zrobić?
Skubana zna mnie za dobrze, nawet lepiej niż ja siebie.
– Chyba chodzi o samopoczucie. I pracę, bo w tej to może nie jestem jakaś słaba, nawet całkiem dobra, bo wzrosła nam liczba czyteników na stronie, ale nie czuję, bym się rozwijała, za to coraz częściej przyprawia mnie ona o bóle głowy.
A jeśli jest coś, czego szczerze nie znoszę, to właśnie bóle głowy, które może nie są migreną, ale u mnie bardzo często wiążą się z wymuszaniem wymiotów, byle tylko zakończyć te męki, lub długim spaniem, po którym zamieniam się w zombie.
– Jak coś, to próbowałam większej ilości spacerów, porzucenia kawy i herbaty na rzecz wody z cytryną i nawet medytacji, ale guzik mi one dały. No i nowy felietonista na razie nigdzie nie jest potrzebny.
Bo nie mogę dać po sobie poznać, iż sama nie próbowałam niczego zmienić.
– A może wybierzesz się do spa? – proponuje, a ja unoszę brew, czego nie jest w stanie zobaczyć, ale co wyczuwa. – Wiem, że nie lubisz zmieniać otoczenia ani tłumaczenia innym, czego potrzebujesz, ale może kilka zabiegów dobrze ci zrobi?
Przez pierwsze kilkanaście sekund nie dociera do mnie, co takiego zaproponowała. Naprawdę nie dociera. Muszę wytężyć te pozostałe szare komórki, jakie jeszcze pozostały przy życiu, by stwierdzić, iż faktycznie to wypowiedziała, po czym przechodzę w stan szoku. Wydaje mi się to bowiem niemożliwe – zna mnie najlepiej ze wszystkich ludzi, rzadko się zdarza, by miała błędny osąd tego, co czynię lub czuję, ale wydaje mi się, że tak właśnie jest. Nie widzę innego wytłumaczenia na to, co mi zaproponowała.
– Ty mówisz serio? – dopytuję. – Przecież wiesz, że za Chiny Ludowe i żadne inne nie wybiorę się do takiego miejsca. Przecież ja nigdy nie byłam nawet u kosmetyczki, a miałabym spędzić weekend w obcym miejscu pod rękami innych ludzi? Nie, nie, nie!
Mój okrzyk mógłby się roznieść po pokoju i wypaść dalej, do innych pomieszczeń niewielkiego mieszkania, ale nawet na porządne wrzaski jestem zbyt leniwa.
– Nie musisz krzyczeć – zauważa, po czym wzdycha. – To może zrób to, co wychodzi ci najlepiej?
Gdyby jeszcze taka rzecz istniała.
– Czyli że co?
– Napisz o tym. Ubierz w słowa, wylej żale, zatop wszelkie niedogodności, jakie zsyła ci świat wśród wielu zdań, a poczujesz się lepiej. To w końcu zawsze u ciebie działa.
No tak, bo to nie bez powodu zostałam publicystką, nie po to godzinami zasiadałam przed otwartym edytorem tekstu, by nie uczynić z tego broni ani swojej własnej terapii.
– Masz rację – zgadzam się z nią. – To powinno pomóc. Przesłać ci później plik?
Nie powinna być mi doradcą, kiedy jest psychologiem, bo to się może kończyć tylko w jeden sposób.
– Jasne, tylko daruj sobie zbyt pikantne szczegóły pewnych pomysłów, okej? Czasami wolę o czymś nie wiedzieć.
No tak, nie mogę pozwolić, by mój terapeuta sam musiał jakiegoś sobie znaleźć.
– Jasna sprawa. A co u ciebie? – Bo nie mogę zapomnieć także o jej życiu.
Jak zwykle przeciągam rozmowę, bo znajduję co chwilę kolejne tematy, które chcę poruszyć, ale jej to nie przeszkadza, praktycznie zawsze jeden telefon przeradza się w godzinne zajmowanie czasu, ale skoro i tak jest na spacerze, a zasięg ma dobry, mogę sobie na to pozwolić.
Podniesiona trochę na duchu, gdy popołudnie zaczyna przechodzić w wieczór, który będzie trwał do świtu, bo do kraju zawitały białe noce, czuję głód, więc po dwóch dniach – tak mi się przynajmniej wydaje – zmieniam nieco swoją dietę i biorę się za te z warzyw, które nie mogą spędzić w lodówce choćby godziny dłużej. W mieszkaniu zaczyna pachnieć przyprawami, a na mojej twarzy pojawia się szczery uśmiech. Ze względu na pogodę pasującą do mojego nastroju, postanawiam wyjść z talerzem i kubkiem czarnej herbaty earl grey na zewnątrz, by podziwiać wiszące nisko chmury.
– Tak wiele odcieni szarości ma ten świat – mówię do siebie, kucając na niewielkim balkonie wychodzącym z dużego pokoju i nabijając na widelec chrupiący chips z cukinii. – Tak wiele szarości, a tak niewiele ciepła.
Szarość bywa ponura, ale szczerze mówiąc, nie potrzebuję wokół siebie wiele światła. Tak właściwie to moja dusza jest szara, więc życie w takim świecie jak najbardziej mi odpowiada. Do tego szarość ma wiele do zaoferowania tym, którzy potrafią ją dostrzec wokół siebie.
Spożywam posiłek na zewnątrz, jak też spędzam na balkonie kolejne godziny, byle tylko kodować nowe obserwacje w najlepszym miejscu, jakie znam – w swojej głowie. Przypatruję się przechodzącym pod moimi nogami ludziom, którzy zmierzają do sklepów bądź domów, unikając innych, starających się zlać z betonem chodnika. Niewiele kolorów widzę, ale to mi nie przeszkadza. W powietrzu unosi się zapach bzu, który niedługo stanie się wspomnieniem tych ulotnych chwil i znowu przyjdzie czekać wiele miesięcy, by ponownie go poczuć.
Kiedy z chmur zaczynają wydobywać się wielkie krople pragnące nakarmić ziemię, która pociemniała z radości, wracam do mieszkania i za radą przyjaciółki zasiadam przed laptopem, by wylać swoje wątpliwości, żale, spostrzeżenia i oczekiwania. Piszę tak i piszę, i piszę, aż biała noc przedziera się przez okno i usypia mnie przy stole.
Wśród snów tym razem nie znajduję jednorożca czy bohaterów sitcomu, ale szare zdjęcia i obrazy z przeszłości. Bo szarość jest ze mną zawsze.
Bo ja jestem szarością.
Tekst ma wyraźny charakter melancholijny i filozoficzny, lubię takie :) Oj tak, każdego dopadają czasem wszytkie odcienie szarości i trudno dopatrzyć się kolorów. W pełni rozumiem szok na propozycje o SPA, to też nie moje miejsce i zdecydowanie, żeby się zrelaksować, wolę porobić coś innego, choćby pisać, grac czy wybyć z psem do lasu. SPA - nie. Każdy ma swoją odskocznie i tego trzeba się trzymać, choć dobrze mieć przyjaciół, którzy nawet takimi głupimi pomysłami zarzucą, choć ostatecznie widać, że przyjaciel zna bohaterkę, gdyż wie, co naprawdę może jej pomóc.
OdpowiedzUsuńMorderczy, fioletowy jednorożec XD? Saren by się jarał.
OdpowiedzUsuńZ tym spa i dotykaniem przez innych ludzi to prawie identycznie darłam się do brata, jak mi wykupił karnet ma masaż... XD dobrze, że można go było wymienić na żarcie. Żarcie jest lepsze niż dotyk, pamiętajcie, ludzie.
CHRUPIĄCY CHIPS Z CUKINII, O TAAAAK.
Szarość nie jest taka zła! I w ogóle pomimo tego, że podczas tej rozmowy telefonicznej trochę się zatraca gdzieś ten wątek szarości poniekąd, to jednak na końcu fajnie się do tego wraca. I podsumowanie jest iście epickie.
Ogólnie, potrzebowałem kilku prób, żeby podejść do tego tekstu. Jest świetny, nie mogę nic mu zarzucić. Tyle tylko, że jest mocno introwertyczny, wręcz depresyjny. Nie wiem, może źle to rozumiem, ale szarość odbieram jako brak nadziei, brak radości z życia. I jeszcze ta końcówka, że szarość jest z nią na zawsze, że ona jest szarością. Mocny, ciężki tekst, zmuszający do refleksji.
OdpowiedzUsuń