Dlaczego
akurat teraz? –
pytała siebie Soleil, kiedy kolejny dzień z rzędu przemierzała lasy i łąki,
gruźliczo kaszląc. Myślała, że jej zdrowie chociaż raz będzie żyło z nią w
zgodzie. Przecież już tyle czasu nie chorowała!
Dlaczego to musiało się stać akurat
teraz? Może nie powinna się kąpać wieczorem w zimnym potoku? Albo zamiast spać
pod gołym niebem wśród kwiatów, powinna znaleźć jakąś porządną karczmę? Powód w
zasadzie nie był ważny, teraz powinna się raczej skupić na tym, aby dotrzeć bezpiecznie
do Laverne. Była dopiero w połowie drogi. Czekały ją jeszcze dwa dni przeprawy.
Zanim nadejdzie noc, po prostu schowa się w jakiejś przydrożnej gospodzie.
Istniało naprawdę małe prawdopodobieństwo, że ktoś ją tutaj znajdzie. Nadrobiła
drogi. Miała kilka godzin w zanadrzu. Ciepła strawa, kołdra i sen powinny jej
pomóc.
Soleil jeszcze raz kaszlnęła
potężnie w dłoń. Zapewne gdyby była w stanie wyczuć swoją własną temperaturę,
wiedziałaby, że ma wysoką gorączkę. Starała się o tym nie myśleć, chociaż
zawroty głowy i problemy z oddychaniem niejako jej to utrudniały.
W pewnym momencie zaczęła rozmawiać
z koniem, aby nie usnąć. Modliła się, aby znaleźć jakąkolwiek karczmę, w której
mogłaby odpocząć. Nie obchodziło ją nawet, czy będzie szemrana i spotka tam szalbierczych typów, pragnących
wyrządzić jej krzywdę, po prostu chciała się położyć i choć na chwilę zasnąć...
– Wiem, że podróż ze mną jest
straszna – powiedziała ochrypłym głosem, głaszcząc konia po grzywie. – Musisz
wytrzymać jeszcze dwa dni. Potem odeślę cię z powrotem do zamku. Dziękuję za
twoją ciężką pracę. Jesteś cudowny.
Koń wydał z siebie głośne parsknięcie.
Dla Soleil brzmiało to raczej jak oburzenie niż zgoda, ale przecież nie
rozumiała mowy koni, tylko kwiatów. A te od dłuższego czasu milczały. Czyżby utraciła
swoją niesamowitą zdolność? A może one wiedziały, że miała coś na sumieniu?
Soleil przytuliła się do grzywy
konia, przymykając na chwilę oczy. O pewnych rzeczach wolała póki co nie
myśleć, poza tym miała zbyt duży mętlik w głowie…
Do gospody dotarła późnym
wieczorem. W pierwszej kolejności umieściła swojego zwierzęcego towarzysza w
stajni, potem przekradła się w kierunku pokoju, jaki został jej przydzielony.
Nie miała nawet ochoty na jedzenie. Pragnęła się po prostu przespać.
Kiedy głowa dotknęła już twardej
poduszki, a ciało zostało przykryte cienką, pozszywaną kołdrą, świat przestał
istnieć. Nie przejmowała się nawet tym, że wciąż mała na sobie brudną suknię i
buty. Przecież i tak jej nikt nie widział. Nie znajdowała się na zamku, gdzie
musiała stosować się do nadwornej etykiety…
Sen przyszedł zdecydowanie
szybciej niż tego oczekiwała. I bardzo szybko został przerwany przez głośne
pukanie do drzwi.
Soleil spanikowała. Przez chwilę
myślała, że ją odnaleziono, dlatego zerwała się i chwyciła za płaszcz, zrobiła
to jednak na tyle gwałtownie, że natychmiastowo utraciła równowagę i uderzyła
głową w kant łóżka. Dopiero wtedy rozległ się potężny, kobiecy głos:
– Koniec spania! Doba się
skończyła!
Oszołomiona kwiaciarka zamrugała
oczami. Nie mogła uwierzyć w to, ze doba minęła tak szybko. Czy to znaczy, że
przespała całe dwadzieścia cztery godziny? Na dodatek wcale nie czuła się
lepiej. Powinna zostać tutaj jeszcze jedną dobę, ale… nie mogła. Wysłannicy
króla mogli jej już deptać po piętach. To oczywiście oznaczało, że będzie
musiała jechać nocą, co wcale nie było bezpieczne ani zdrowe, ale nie miała
wyboru.
Biorąc głęboki wdech, dziewczyna
podniosła się w końcu z łóżka. Na plecy zarzuciła płaszcz, a w dłonie chwyciła
bagaż ze skromnym dobytkiem. Następnie krętym krokiem ruszyła w kierunku drzwi.
Kiedy je otworzyła, oburzona gosposia mruknęła coś niezrozumiałego do siebie, a
potem wyminęła ją i wkroczyła do pokoju z zamiarem wysprzątania go.
Soleil tylko się ukłoniła, pragnąc
w jakiś sposób podziękować za nocleg, a następnie zeszła po schodach. Po drodze
zderzyła się ramieniem z jakąś oburzoną kobietą, która posłała jej pogardliwe
spojrzenie. Kwiaciarka przeprosiła ją cicho, a potem skierowała się w stronę
wyjścia. Za swoimi plecami słyszała tylko:
– Wyglądała okropnie. Może to
jakaś zaraza?
To nie była zaraza. Oczywiście,
że nie. Soleil nigdy nikogo nie zaraziła tą dziwną chorobą, która atakowała ją
w najmniej oczekiwanym momencie, zabierając jej resztki sił. Od normalnych ludzi
trzymała się z daleka.
Kwiaciarka przecisnęła się przez
drzwi, mało nie wpadając na jakiegoś rosłego mężczyznę, a potem wtoczyła się do
stajni znajdującej się z tyłu gospody. Kompletnie nie pamiętała, jak wdrapała
się na konia i skąd znalazła na to siły. Nie była to jednak w żaden sposób
ważne. Cieszyła się, że w ogóle osiągnęła zamierzony cel.
Zwierzę ruszyło w kierunku,
którego nawet nie znała. Nie wiedziała, czy kierują się w dobre miejsce.
Istniała możliwość, że koń cofał się stronę zamku, w końcu został wyszkolony do
tego, aby zawsze znajdować drogę powrotną do domu. Co mogła jednak na to
poradzić, skoro sama nie wiedziała, co się dzieje?
Soleil starała się wymruczeć
jakieś rozkazy, ale żadne słowa nie wychodziły z ust. Po prostu dała się nieść
przed siebie, zaciskając dłonie na grzywie aż do momentu, w którym nie zabrakło
jej sił. Nie mogła już oddychać. Gorączka zdawała się trawić całe ciało.
Myślała, że taki właśnie będzie jej koniec – umrze samotnie, nawet nie żegnając
się z rodziną, ponieważ była za słaba aby do nich dotrzeć. Nie miała tutaj nikogo,
kto mógłby pomóc. To dlatego kiedy straciła przytomność, nawet nie poczuła, że
zsuwa się bezwolnie z konia, wpadając prosto w zarośla.
***
Słyszała głosy. Początkowo
myślała, że to kwiaty do niej przemawiają, ale przecież od dłuższego czasu się
do niej nie odzywały. To musiał być ktoś inny. Może została znaleziona przez
jakichś dobrych ludzi? W końcu już raz jej się to przydarzyło, gdy była mała.
Wierzyła w dobro ludzi. Gdyby nie przybrana rodzina, już dawno mogłaby umrzeć w
lesie, i to będąc jeszcze dzieckiem. Choć nikt nie wróżył jej długiego życia,
wciąż musiała istnieć, inaczej nie byłaby w stanie myśleć. Chyba że nie żyła i
znalazła się w jakimś lepszym miejscu…
Kiedy otworzyła oczy,
zorientowała się, że to nie niebo przywitało ją w swoich progach, a prawdziwe
piekło, z którego nie udało jej się uciec.
Doskonale znała tę komnatę.
Doskonale znała to łóżko. Była z powrotem na zamku. A może tak naprawdę nigdy
stąd nie uciekła? To choroba mogła pozbawić ją rozumu, wprowadzając przy okazji
w długotrwały sen. Przecież omijała niebezpieczne miejsca w swojej podróży,
bardzo szybko nadrobiła drogi, aby nikt jej nie odnalazł… Jak to się mogło
wydarzyć? A może to kolejny koszmar, z którego za chwilę powinna się zbudzić?
Soleil uszczypnęła się mocno w wierzch
dłoni. Od raz poczuła jednak ból.
Powietrze uleciało z jej płuc.
Czuła, że dusi ją panika. Musiała uciekać. Musiała. Nie mogła tak skończyć. Przecież
była już tak blisko rodzinnej wioski… Cały plan poszedł na marne? To
niemożliwe!
Przerażona stoczyła się z łóżka.
Nie przejmowała się tym, że była ubrana w piżamę. Po prostu ruszyła biegiem w
stronę drzwi, by jak najszybciej wydostać się z pomieszczenia, które było dla
niej jak więzienie. Wciąż nie czuła się za dobrze. Cały świat wirował jej w oczach, ale
wiedziała, że musi stąd uciekać, inaczej dopadnie ją Villane…
Ledwie przekroczyła próg drzwi, a
już zdążyła zetknąć się z dwoma rosłymi strażnikami. Przyglądali się jej w
zdziwieniu, kiedy tak stała, głośno i panicznie dysząc, jakby za chwilę miała
się zadusić na śmierć. Przerażenie w oczach dziewczyny było tak duże, że nie
zdziwili się, kiedy ich wyminęła i zaczęła biec przed siebie. Oczywiście zaskoczeni
mężczyźni chwycili ją wpół, w końcu mieli pilnować tej małej kwiaciarki. Nie
spodziewali się, że tak krucha istota będzie się mocno wyrywać i na dodatek
krzyczeć. Był niemal środek nocy. Jeden ze strażników zatkał jej rękawicą usta,
warcząc do niej, że powinna być cicho, bo król ich ukaże. Do Soleil te słowa
jednak nie docierały. Darła się i wyrywała, próbując ugryźć nikczemnego typa,
jakby od tego zależało jej życie.
– Zrób z nią coś! – syknął do
swojego towarzysza jeden ze strażników.
– A co mam niby zrobić?! – spytał
drugi.
– Jedyne, co musicie zrobić, to
ją puścić, i to natychmiast – rozbrzmiał inny, bardziej dosadny głos.
Zapłakana Soleil uniosła wzrok,
próbując uchwycić w płuca choć odrobinę powietrza. Łzy rozmazywały jej obraz,
ale nie musiała wcale widzieć wyraźnie osoby, która ją uratowała. To był
Blaise. Jej przyjaciel.
Strażnicy od razu ją puścili,
przez co niespodziewanie upadła na podłogę. Podniosła się z niej dopiero z
pomocą księcia, który ostrożnie objął jej ramię i przywrócił do pionu.
Spoglądał przez dłuższą chwilę w twarz kwiaciarki ze zmartwieniem, próbując
zrozumieć, co się z nią działo. Była roztrzęsiona. Na jej policzkach widniały
czerwone plamy wywołane gorączką. Cała grzywka była mokra od potu, a oczy
dziwnie świeciły. Ciało drżało, sam tylko nie wiedział, czy ze strachu, czy z
powodu choroby. Soleil zdecydowanie powinna jeszcze leżeć w łóżku.
– Wszystko w porządku, Sol –
powiedział ciepło, tuląc ją do swojej piersi.
Dziewczyna przylgnęła do
chłopaka, zanosząc się głośnym, spazmatycznym płaczem. Drżące dłonie ściskały
mocno jego koszulę na plecach, jakby już nigdy więcej miały go nie puścić.
Blaise nie wiedział, jak na to
zareagować. Jego przyjaciółka nigdy wcześniej się tak nie zachowywała. Coś
musiało ją naprawdę mocno przestraszyć. Nie miał doświadczenia w opanowywaniu
ataków paniki. Nie potrafił nawet niczego powiedzieć. Poza tym za jego plecami
wciąż stała dwójka strażników, która przyglądała się im podejrzliwie.
– Nie powinieneś jej bronić,
bracie – rozległ się niski głos.
Soleil zaciągnęła się gwałtownie powietrzem,
nagle zastygając w bezruchu, jakby uszło z niej całe życie.
– Ta dziewczyna dopuściła się
zbrodni – kontynuował mężczyzna, który właśnie skierował swoje kroki ku
przytulonej parze przyjaciół. Jego twarz zdobił obrzydliwie szeroki uśmiech,
który wywołał dreszcze nawet u młodszego potomka Cardarielle’ów. Teraz bardziej
niż kiedykolwiek wcześniej pragnął chronić swojej przyjaciółki.
Soleil zaczęła łapać ciche,
płytkie oddechy, drżąc na całym ciele jeszcze mocniej niż wcześniej. Kiedy
Blaise wytężył słuch, usłyszał, że bezustannie powtarza jedno słowo: „nie”.
– Nie wiem, o czym mówisz,
Villane, ale nie zamierzam jej zostawiać – powiedział przez zaciśnięte zęby
młodszy brat króla. – Powiedz mi, dlaczego ona tak bardzo się ciebie boi, że
musiała stąd uciec? – W jego głosie pobrzmiewał gniew, co nie było do niego
podobne.
– Mnie? – Villane udał
zdziwienie, zanosząc się krótkim, kpiącym śmiechem. – Ona boi się kary, bracie.
– Nie zrobiła niczego złego…
– Nie tobie to oceniać.
Obecny król Isielle machnął
dłonią w kierunku zdezorientowanych strażników.
– Macie go zamknąć w komnacie i
nie wypuszczać przez najbliższe godziny.
Wszyscy osłupieli. Dwójka
mężczyzn spojrzała po sobie niepewnie, zastanawiając się, czy to nie głupi żart,
a Blaise wyprostował się zdziwiony, nie dowierzając temu, co słyszy. Miał
wrażenie, że Soleil, którą cały czas trzymał w ramionach, nagle zwiotczała. Nie
dlatego, że straciła przytomność, ale jakby pogodziła się z tym, co ją czeka.
– Na co czekacie? – spytał
gniewnie Villane.
Dwójka strażników ruszyła
niepewnie w kierunku Blaise’a. Chłopak próbował ich od siebie odepchnąć, ale
ostatecznie nie miał tyle sił, ile oni. Chociaż trwało to niezwykle długo, w
końcu oderwano księcia od zapłakanej kwiaciarki. Dziewczyna wyciągnęła w jego
stronę dłoń, stawiając do przodu krok, zanim się jednak zbliżyła, z drugiej
strony za rękaw uchwycił ją sam król.
Blaise nigdy wcześniej nie czuł
takiego gniewu, a równocześnie strachu. Nie ufał swojemu bratu. Od dłuższego czasu
na zamku działo się coś niepokojąco, w co nikt nie chciał go wciągać.
Zdecydowanie nie powinien wyjeżdżać. Powinien być przy Soleil. Groziło jej
niebezpieczeństwo. Chociaż nie wyznała mu, dlaczego uciekła, list, który
napisała i zostawiła w jego pokoju, był przepełniony strachem.
– Zostaw ją, Villane! –
wykrzyczał młodszy książę, wciąż próbując wyrwać się z silnego uścisku. –
Soleil nie zrobiła niczego złego!
Nie patrzył na swojego brata, a
na przerażoną kwiaciarkę. Chciała uciec, ale nie miała wystarczająco dużo sił,
aby się wyrwać. Król przyciągnął ją do siebie i uwięził w mocnym uścisku.
Schorowana dziewczyna na skraju paniki była w stanie tylko potrząsać w
przerażeniu głową. Nawet na moment nie spuściła jednak wzroku ze swojego
przyjaciela, jakby wciąż liczyła na to, że jej nie zostawi.
Blaise nie mógł znieść uczuć,
które nim wstrząsnęły. Gniew, zawód, panika, rozpacz i bezradność… Pierwszy raz
w życiu poczuł również do swojego brata nienawiść.
– Pora pożegnać się z ukochaną,
bracie – powiedział chłodno Villane, popychając dziewczynę z powrotem w
kierunku otwartej komnaty. – To nie ktoś, kogo masz prawo kochać. To zwykła
wieśniaczka, która zasługuje na karę z powodu zniewagi, jakiej dopuściła się na
rodzinie królewskiej. – Ostatnie słowa wręcz wysyczał przez zaciśnięte zęby.
– Nic nie zrobiłam, to nie moja
wina! – krzyknęła zapłakana kwiaciarka, próbując uchwycić się drżącymi dłońmi
framugi. – Blaise! – zawołała w
panice.
Villane Cardarielle tylko
przewrócił oczami.
– Zabrać go i nie wypuszczać,
dopóki na to nie pozwolę. Jeżeli będzie się rzucał, możecie go uciszyć –
powiedział obojętnie.
– Villane! – wykrzyczał
najgłośniej jak potrafił Blaise. – Nie próbuj…
Nie spodziewał się, że chwilę
później jeden ze strażników zatka mu usta potężną dłonią.
Oddźwięk szarpaniny w niedługim
czasie ustał. Król zdążył zamknąć z gracją drzwi od komnaty. Przerażona
dziewczyna skuliła się zaś w kącie pokoju, tuląc się do ściany. Cały czas
płakała, patrząc z przerażeniem na Villane’a, którego widok spanikowanej
kwiaciarki satysfakcjonował w najwyższym stopniu. To oczywiste, że nie
zamierzał się tym razem wstrzymywać. Soleil Rivaire doskonale wiedziała, że nie
ma prawa uciec. Teraz już wszyscy wiedzieli, kto sporządził truciznę. Była
głupia, skoro twierdziła, że uda jej się uniknąć konsekwencji.
– Boisz się? – spytał rozbawiony
mężczyzna.
Podszedł powolnie do kwiaciarki,
by uklęknąć przy jej drżącym ciele.
Dziewczyna wczepiła blade dłonie
w firanki.
– Nie taka była umowa, droga
Soleil – kontynuował niepokojąco powolnym głosem król. – Doskonale wiedziałaś,
że jeżeli spróbujesz uciec, a potem zostaniesz złapana, co było niemal pewne,
zostaniesz ukarana.
Dziewczyna nie potrafiła niczego
z siebie wydusić. Po prostu potrząsała głową, wpatrując się błagalnie w
Villane’a Cardarielle’a.
– Tym razem nie mam ochoty na
kulturalną rozmowę – mówiąc to, mężczyzna chwycił za dłoń kwiaciarki i
pociągnął ją w górę. Nie spodziewał się, że Soleil wpadnie w taki szał, że
zacznie się wyrywać i bić go na oślep, byleby tylko się uwolnić. Darła się przy
tym i płakała, zupełnie jakby oszalała. Zaskoczony Villane dostał przypadkiem w
twarz, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Miał już dosyć użerania się z tą
małolatą. To był definitywny koniec
zabawy...
Chwytając gwałtownie za przód
sukienki, przyciągnął ją do siebie i uderzył mocno w twarz. Trafił dziewczynę w
nos, z którego momentalnie polała się krew.
Przerażona Soleil zastygła w
bezruchu, unosząc dłonie i ściskając zranione miejsce. Gdyby nie to, że Villane
trzymał ją teraz w silnym uścisku, zapewne zemdlałaby z bólu.
Król wykorzystał okazję i pchnął
kwiaciarkę w kierunku łóżka. Kiedy się nad nią nachylił, ta znów zaczęła się
wiercić i płakać, potrząsając bezustannie głową. W jej oczach można było
dostrzec nie tylko przerażenie, ale również i niedowierzanie. Podobał mu się
ten wyraz twarzy. Podobało mu się nawet to, że tym razem dziewczyna nie była
taka uległa.
– Uwielbiam widok twojej
cierpiącej, niewinnej twarzy – szepnął do niej, a potem chwycił za dół
sukienki, rozdzierając ją na pół. Przytrzymał w miejscu kwiaciarkę, próbując
się do niej zbliżyć, ale w tym samym momencie ktoś wszedł do komnaty. Spojrzał
w tamtym kierunku, marszcząc z niezadowoleniem czoło. Nie spodziewał się ujrzeć
w drzwiach swojej przyszłej żony.
Księżniczka Vesalia spojrzała
najpierw na niego, a potem na zapłakaną kwiaciarkę. Rozdziawiła w
niedowierzaniu usta, jednocześnie płonąc rumieńcem niedowierzania i
wściekłości. Po prostu nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Potrząsała głową,
jakby chciała zaprzeczyć temu, co zobaczyła.
– Kto ci tu pozwolił wejść? –
syknął przez zaciśnięte zęby Villane.
Vesalia otworzyła usta, za chwilę
je zamykając. Ostatecznie wybiegła za drzwi, zanosząc się głośnym płaczem.
Zdenerwowany król przeklął
soczyście pod nosem, a potem przeniósł się do pionu. Spojrzał z pogardą na kulącą
się na łóżku kwiaciarkę. Momentalnie stracił całą chęć na zabawę. Vesalia
skutecznie potrafiła popsuć każdą okazję… Nie mógł jednak dopuścić do rozpadu
ważnego sojuszu. Zamierzał ją uspokoić, obiecując jakiś głupi i drogi podarek. Ta
dziewczyna była tak zepsuta, że z pewnością od razu wybaczy mu każdy występek.
Zresztą ostatecznie do niczego nie doszło.
– Zobaczymy się jutro –
powiedział groźnie Villane, a potem bez słowa opuścił komnatę.
Soleil myślała, że zostanie tutaj
już na zawsze sama, pogrążona w rozpaczy, po kilku minutach w pomieszczeniu
zjawiła się jednak Alienore. Już z oddali słyszała jej waleczny głos.
Przywołała do porządku strażników, którzy pilnowali komnatę kwiaciarki, aby ta
nie uciekła.
Tym razem kobieta nie użalała się
nad losem swojej podopiecznej, po prostu przeniosła ją delikatnie do pozycji
siedzącej, uniosła podbródek i spojrzała na złamany nos, głośno wzdychając.
– W coś ty się wplątała, Soleil…
Rozumieć mowę koni, to by było coś 🤗 (jestem wielką miłośniczka koniwnoec ten pomysł wydał mi się od razu niesamowity).
OdpowiedzUsuńMyślałam, że chociaż trochę jej się polepszy po takim długim spaniu, ale je na stan zapowiada same kłopoty.
Chyba to nie był sen, a ten który ją znalazł to Baise ten dobry książę, czyżby przeczytał list przed wyjazdem?
Kiedy pojawił się Villane miałam jednak nadzieję że ta cała akcja na zamku to tylko koszmar, nie uwierzę że oba znowu tam jest. 😮
O nie więc to jednak nie był koszmar a rzeczywistość, straszne rzeczy się dzieją w tej serii 😨 nie mogę uwierzyć ze Villane kazał zamknąć brata i wziął się za Soleil, co za psychopata.
Masakra. Już myślałem że jakoś się to ułoży ale chyba nie.
Hej :)
OdpowiedzUsuńCholera, ale dlaczego tak, no?! Dlaczego nie mogła uciec, dlaczego choroba musiała zaatakować akurat teraz, kiedy tak ważne jest chronienie swojego życia i ucieczka przed tym popapranym Villane'm? Dios, aż się we mnie zagotowało. Nie tak chciałam, by to wyglądało. Sol powinna dotrzeć do swojej wioski i rodzeństwa, a nie tułać się po karczmach, chorować, mdleć i znowu być na zamku.
Nieźle - dwóch strażników do pilnowania jednej kobiety, to chyba świadczy o tym, iż król dostrzega siłę kwiaciarki i jej determinację, by się od niego uwolnić. Ale żeby brata też zsyłać do zamknięcia? Prawdziwy z niego psychopata, tutaj się w zupełności z Kają zgadzam.
Choć nie przepadam za Vesalią, to cholernie się cieszę, że wpadła do komnaty Sol w takiej chwili i nie pozwoliła, by król znowu zgwałcił kwiaciarkę, bo chyba bym ruszyła z łopatami na jego zamek, by obić mu szpachlami tę jego mordę. Grr.
Też sobie zadaję pytanie "w co ty się wplątałaś, Soleil?", ale wciąż trzymam kciuki, by znalazło się światło w tej opowieści i coś zaczęło iść w dobrą stronę. Niech ktoś otruje Villane'a, błagam.
Dzięki z te opisy, niezłe tempo akcji i emocje. Masz mnie.
Pozdrawiam.