Grace Hae z tygodnia 172 powraca. Nie wiem, czy będzie z tego coś dłuższego – przecież zamierzałam kończyć starsze serie – wyjdzie w praniu.
Nie wiem też, co odwalił mój Word, ale nie umiałam zrobić akapitów, a nie mam ostatnio ochoty ani sił do walki z urządzeniami i technologiami, perdoname.
Na dobrą sprawę powinnam strzelić sobie porządnie w łeb, zamiast brnąć dalej w całą tę rekrutację, ale jak się powiedziało A, to ponoć wypada też powiedzieć B…
Kogo ja próbowałam przekonać, że mam odpowiednie kwalifikacje i umiejętności, by wybrano mnie na to stanowisko? Przecież byłam tylko jedną z wielu pracownic administracji, co ja mogłam wiedzieć o bezpieczeństwie, ochronie i dyplomacji, nie wspominając o tężyźnie fizycznej i znajomości języków obcych? Poza rodzimym znałam jeszcze tylko jeden inny, co przy wszystkich językach używanych na świecie było niczym kropla w morzu.
Mimo to starałam się zachować spokój, kiedy ktoś pytał mnie, jak idą mi przygotowania do kolejnego etapu, gratulując przy tym odwagi, by się zgłosić, i przejścia przez pierwsze z nich. Odpowiadałam grzecznie i zgodnie z prawdą, choć zdecydowanie nie czułam, że zdołam zostać wybrana. Poza mną w tej wewnętrznej rekrutacji na trzeciego pomocnika sierżanta startowało pięć innych osób z różnych działów, mających już doświadczenie na jakimś stanowisku w departamencie bezpieczeństwa. Nie chciałam się do nich porównywać, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że nie należę do faworytów. Choć było nas po równo – trzy kobiety i trzech mężczyzn – to po reszcie było widać przywiązanie do regularnej aktywności fizycznej, skoncentrowanie na podnoszeniu umiejętności i determinację w dążeniu do celu. Mną kierowała jedynie chęć sprawdzenia siebie i pewnego rodzaju odmiany, bo zaczynałam czuć nudę, wykonując codziennie prawie dokładnie tę samą pracę.
Pytanie, czy to w ogóle było warte tego całego wysiłku.
Podobne myśli pojawiały się w mojej głowie dość regularnie od momentu, gdy dowiedziałam się o przejściu dalej. Teraz poza wykonywaniem codziennych obowiązków musiałam nie tylko czytać różne dokumenty po pracy, ale też trenować, bo czekał mnie test sprawnościowy. Jakbym nie miała dość nieprzyjemnych wspomnień z czasów liceum i studiów, kiedy to wybierano mnie do gier zespołowych na samym końcu, by zrobić mi na złość, bo byłam bardziej wysportowana od pozostałych dziewczyn i nikt z tego powodu nie chciał się ze mną zadawać. To jedynie umocniło mnie w roli wyrzutka i sprawiło, że jak najszybciej chciałam otrzymać dyplom i zniknąć im z oczu, najlepiej na zawsze.
Nie czułam, bym miała teraz, po dość długiej przerwie, znowu wykazać się fizyczną kondycją, mimo to i tak starałam się dać z siebie jak najwięcej. Moje przygotowania chyba nie uszły uwadze innych osób w dziale, bo kiedy pomagałam koleżance zebrać kartki papieru, które ktoś nieuważny musiał rozrzucić przy drukarce, ta w którymś momencie rzuciła do mnie:
– Wiesz, podziwiam cię za to, że to robisz. – Jak zrozumiałam, piła do tego, że zgłosiłam się do rekrutacji. Bo nie byłam raczej na ustach współpracowników z powodu innego niż ten. – Ja nie miałabym odwagi nawet przygotować i złożyć dokumenty, bo czułabym, że nie powinnam pchać się z nimi na taką rekrutację, a ty zaryzykowałaś i proszę, jesteś w gronie tych, którzy nadal starają się o to stanowisko.
Gdyby nie to, że po zebraniu kartek obie musiałyśmy przejść do innego pokoju z kilkoma teczkami i niosłyśmy w rękach dokumenty, pewnie machnęłabym jedną ze swoich na znak, ze jej gadanie to mi zwisa, ale w miarę przyjmowany społecznie sposób. Pewnie też szybko ucięłabym rozmowę, wymigując się jakimś raportem do napisania, ale że czekał nas mały spacer, to musiałam ciągnąć tę konwersację dalej, tak wynikało z dobrego wychowania.
– To nic takiego – odparłam zamiast tego. – Usłyszałam o rekrutacji, sprawdziłam wymagania i złożyłam aplikację, to było tyle. Dalsze kroki to wina lub też zasługa rekruterów, którzy doszli do wniosku, że warto mnie sprawdzić. To nie znaczy, że od razu mnie zatrudnią.
– Ale jesteś jedyną osobą z naszego działu, która się na to zdecydowała. Nawet niektórzy klienci się o tym dowiedzieli i będą trzymać za ciebie kciuki!
Spojrzałam na nią nieco zdezorientowana. Klienci się dowiedzieli? Tych, których obsługiwałyśmy, nie było zbyt wielu, bo nie każdemu uśmiechało się podpisywać liczne dokumenty, by zawrzeć umowę z rządową jednostką, ale i tak nie powinni wiedzieć podobnych rzeczy. To była przecież rekrutacja wewnętrza, jedynie w obrębie departamentu, jak ktoś z zewnątrz mógł się o niej w ogóle dowiedzieć?
Nie chciałam w to wnikać, jednak czułam niepokój, że coś takiego przedostało się poza obręb naszego miejsca pracy. Czy rządowa instytucja nie powinna mieć jakiegoś zabezpieczenia przed wypłynięciem podobnych informacji? Jak dobrze pamiętałam, musiałam podpisać kilka różnych klauzul, kiedy zostałam przyjęta jako młodszy administrator, raczej – przynajmniej w moim mniemaniu – stale one obowiązywały, a za wszelki wyciek trzeba się było liczyć nie tylko z naganą, ale i też możliwą dyscyplinarką i skazaniem na problemy ze znalezieniem pracy gdzie indzie.
Nie chciałam dociekać, ale ciekawość i właśnie ten niepokój sprawiły, że jednak zapytałam:
– Klienci? A skąd oni niby mogą cokolwiek o tym wiedzieć?
Teraz to koleżanka wzruszyła ramionami, a wyraz jej twarzy świadczył o tym, że niczym się nie przejmuje. Jakby ta sprawa to naprawdę nie było nic wielkiego.
– Nie wiem nawet – odparła. – Ważne, że trzymają kciuki, patrz, jakie masz więc wsparcie!
Tak, na pewno powinno mnie to cieszyć. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że za tym wsparciem u obcych ludzi idzie też oczekiwanie, a jeśli mi się nie uda, to nadejdzie również i rozczarowanie. Ani mi się śniło być tematem rozmów między przedstawicielami administracji i klientami, chciałam jedynie robić swoje i tyle.
Nie byłam chętna na dłuższą pogawędkę, chciałam jedynie odnieść teczki i wrócić za swoje biurko, by zająć się pracą, ale los zdawał się mieć własne plany. Bo jak wytłumaczyć to spotkanie na dziedzińcu, który musiałyśmy przemierzyć, by dostać się do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie to należało złożyć dokumenty? To nie mógł być rutynowy dzień, bo normalnie nie spotyka się pomocników sierżanta w przestrzeni innej niż jego skrzydło we wschodniej części budynku. A właśnie obaj stali praktycznie tuż przy ścieżce i żywo o czymś dyskutowali.
Wydawało mi się, że mężczyźni w ogóle nas nie dostrzegają, za to nie dało się przeoczyć dwóch pomocników. Tylko oni nosili ciemnoszare mundury z czarnymi elementami, a ich postawa sugerowała, że lepiej z nimi nie zadzierać. Właściwie to inni pracownicy starali się nawet nie patrzeć im w twarz, bo byli zwykłymi szarakami, nie kimś tak znaczącym.
A ja się połasiłam na to, by spróbować przeskoczyć z bycia szarakiem na kimś takim.
Chyba mnie bóg jakiś musiał opuścić, kiedy podejmowałam tę decyzję. Wycofać się już nie mogłam, jedynie zawalić najbliższe testy i wmawiać innym, że chociaż spróbowałam i niestety nie wyszło. Poczucie rozczarowania i tak mnie dopadnie.
Byłyśmy już naprawdę nieopodal pomocników, kiedy naszych uszu doszła część ich rozmowy. Doszłaby i tak, bo jednak nie prowadzili konwersacji szeptem, odniosłam wręcz wrażenie, że wystarczy mała iskierka, jedno źle powiedziane słowo, by zaraz doszło do kłótni.
– Uspokój się – rzucił wyższy z mężczyzn z cyfrą dwa wyrysowaną na lewym ramieniu munduru. Pomocnik numer dwa, w ten sposób ich rozróżniano.
Jego towarzysz posłał mu spojrzenie spode łba, które przy ich różnicy wzrostu wyglądało odrobinę komicznie.
– Byłem spokojny, dopóki tego nie powiedziałeś. Teraz mam ochotę cię udusić.
Drugi pomocnik zdawał się być w ogóle niezrażony tą jawną groźbą.
– Nie ja jestem winny temu, co się stało. Poza tym nie jest to pomyłka, która miałaby kosztować cię głowę. Wystarczy jeden telefon i chyba uda się sprawę załatwić. Przecież wiesz, że nie zwykli robić nam problemów.
Pierwszy pomocnik, który najwidoczniej popełnił jakiś błąd – mamy dowód na to, że pomocnicy to też ludzie, a nie nadludzie, wow! – szykował się z odpowiedzią, ale jego kolega chyba dostrzegł, że ktoś się zbliża. Zerknął w naszą stronę i skinął nam głową, co ze współpracownicą odwzajemniłyśmy i szybko przeszłyśmy dalszą częścią chodnika.
Milczałyśmy, póki nie dotarłyśmy do wnętrza budynku i schodami zmierzyłyśmy do odpowiedniego pokoju. Dopiero między piętrami koleżanka odetchnęła głośno i posłała mi uśmiech.
– Ale z nich przystojniacy, co nie? Będziesz miała niezłych kolegów, jak się do nich dostaniesz.
Ani przez moment nie myślałam o tym w tych kategoriach, teraz też nie przeszło mi to przez myśl. Bo wątpiłam, bym została wybrana, ale nie dało się odmówić obu panom urody i wyćwiczonych sylwetek. Nie znałam ich historii tego, jak zostali pomocnikami, miałam świadomość, że sprawdzali się na swoich stanowiskach, bo obaj dzierżyli je przynajmniej tak długo, jak ja pracowałam w dziale administracji.
Coś wiedziałam jednak na pewno – takiego spojrzenia, jakie posłał nam drugi pomocnik, czujnego, a przy tym intensywnego, nie da się zapomnieć ani szybko wyrzucić z głowy.
Zawsze nieznosilam gier zespolowych, ale z zupelnie innego powodu, bo ja zawsze bylam do niczego :D
OdpowiedzUsuńCzytam sobie i tak mysle, ze opisujesz moj typowy dzien w pracy :D
Tylko to ja zwykle chce dusic innych i wysylam im grozne spojrzenia :D
Hae! Czy to jest retrospekcja? Bo jesli dobrze zrozumiałam, ona tu dopiero sie stara, by zostac pomocnikiem, a w poprzednim tekscie nim juz byla, nie? Dobrze pamietam?
OdpowiedzUsuńI wnioskuje, ze to drugie spojrzenie to od kolegi, ktory bedzie nią mocno zainteresowany ;D to by sie zgadzalo.
Chyba cię Bóg opuścił – uwielbiam ten zwrot xdd
No, dobry to byl wstep historii z Hae. Jestem ciekawa, czy więcej o niej przeczytamy. Lubie ja jako charakter i jej charakter. Taka szczera i bezposrednia i odbieram ja, ze ma wywalone na zdanie innych, czego zazdroszczę!