Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 7 lipca 2024

[172] FINAL CRISIS: Rip and smash the hornet's nest ~ Wilczy feat Rilnen

 

 

 

Ściągam okulary i przez chwilę uciskam nasadę nosa. Gdzieś z tyłu głowy plątała mi się myśl, że Crush prędzej czy później wpadnie rozliczyć się z Shin-, jednak nie spodziewałam się, że zrobi to na osobiste zaproszenie samego prezydenta. Przysłuchuję się tej osobliwej wymianie zdań między Rufusem, a Crush, analizując w głowie każde ich słowo.  

— Aby uwierzyć w nasze dobre zamiary wystarczy spojrzeć na resztę zarządu, który zdecydowaliśmy się wymienić. — Rufus wskazuje na swoich nowych dyrektorów, a Crush patrzy na nas z mieszaniną zdziwienia i obrzydzenia.  

Jeszcze nie tak dawno pogratulowałabym jej takiego wejścia. Wreszcie ktoś zdobył się na odwagę i postawił swoje warunki Rufusowi, nie zgodził na udział w jego planach. Tym razem moje stanowisko jest zgoła odmienne, bo to, co wyprawia Crush, jest dla mnie żałosne.  

Nie jestem pewna, czy jest mi za nią wstyd, że wpada tu bez zaproszenia, ośmieszając Turks i emanując energią mako, której oparów zapewne nawdychała się w ruinach jakiegoś reaktora.  


I'll do it again 'til I got what I need 

 

Takie zachowanie nie przystoi dorosłej kobiecie, a tym bardziej matce, która powinna być odpowiedzialna za życie niewinnej istoty, a nie dawać popis jak zbuntowana nastolatka.  

Jednak już na pewno dorosła, doświadczona osoba nie powinna dać się omamić słodkimi słówkami tak jak ja ostatniej nocy. Pozwoliłam sobie zapomnieć, jak wielkim manipulatorem jest Rufus. Fala upokorzenia zalewa mnie w momencie, kiedy wzrok Crush pada na mnie, dając mi do zrozumienia, że jestem nikim więcej, a największą idiotką, jaka kiedykolwiek postawiła stopę w Shin-Ra Power Electric Company. Już nie muszę zastanawiać się, czy Rufus coś kombinuje i knuje, bo to stało się jasne w momencie, gdy Crush Fair pojawiła się na sali konferencyjnej, wykrzykując swoje żądania. Nad czym powinnam się teraz zastanawiać, to jak daleko sięga ta cała mistyfikacja, w jaki układ weszła Crush i czym zagroził jej prezydent, że zgodziła się paradować po ulicach w identycznym mundurze jak ten, w którym zginął jej brat.  

— Zapewniam, że każda osoba, która podważyła nową politykę firmy została już wydalona i pozostały tylko osoby gotowe do pracy nad wspólną, lepszą przyszłością. — Rufus kończy swoje przemówienie, a na sali zapada cisza, którą muszę wykorzystać, zanim poleje się krew.  

Jednak zanim reaguję, Crush wbija rozwścieczony wzrok w osobę, która siedzi dwa krzesła ode mnie. Odkąd stopa mojej byłej przyjaciółki przekroczyła próg, byłam pewna, że któreś z nas nie opuści spotkania w jednym kawałku i ta obawa właśnie narasta. 

— Shera? — pyta z niedowierzaniem Crush, nie odrywając wzroku od kobiety o ciemnoblond włosach, która ma prowadzić dział eksploracji kosmosu.  

— Crush. — Shera też wygląda na zaskoczoną. Mogłabym się założyć, że gdyby Rufus nie wymienił imienia i nazwiska Crush, nie od razu zorientowałaby się, kim jest. Jeśli dobrze pamiętam, ostatni raz widziały się kilka lat temu, kiedy Shera była jeszcze asystentką Cida. I chyba kimś trochę więcej. A  Crush była jeszcze normalna i nie wyciągała topora jako argumentu, by porąbać nim co popadnie. 

— To wszystko? — rzucam pytanie w stronę Rufusa, wykorzystując ciszę, która zapada po „przywitaniu” kobiet, z których każda jest w jakiś sposób związana z Cidem.  

Rufus rozkłada ręce i chyba jest mi wdzięczny za inicjatywę, wymownie patrząc na pozostałych, najwyraźniej pełen nadziei, że pójdą w moje ślady. Nie zwracam uwagi na resztę ani na palące zerknięcia Shinry, który chyba chciałby mi coś przekazać. Albo ostrzec. Zapewne przed tym, bym nie zrobiła niczego nierozważnego, na przykład jak najszybciej odeszła, bo znów coś przede mną zataił.  

Zbieram w pośpiechu swoje dokumenty, wstaję i szybko kieruję swoje kroki ku wyjściu. Niestety przy drzwiach napotykam opór w postaci paralizatora Reno, który materializuje się nagle przed moją twarzą, a ja w ostatnim momencie odchylam głowę, unikając spalenia policzka.  

— Co, do chuja, Reno?! — warczę, patrząc na Sinclaira z wściekłością.  Coś mu się chyba pomieszało, bo miał nikogo nie wpuszczać, a ja chcę wyjść.

— Lir? — Mruży te swoje wsrętne, rozmarzone oczyska, ściągając brwi. To... to ty! — Skanuje mnie wzrokiem od stóp do głów. Najwyraźniej dopiero teraz mnie poznaje po metamorfozie, którą zafundował mi Andrea. — Przecież... tamta była szalona! — duka, jakby dostał udaru. 

— Ludzie się zmieniają. — Odsuwam paralizator sprzed twarzy i staję w miejscu, w którym łapie czujnik drzwi. Chcę stąd wyjść, zanim Crush upora się z blue screenem, który   załadował jej się na widok Shery i zacznie się rzeź. 

Jednak rzeź zaczyna się właśnie w tym momencie. I to nie za sprawą Crush. 

Nagłe uderzenie wstrząsa sufitem, z którego sypie się tynk. Wszyscy podnoszą wrzask, bo tąpnięcie jest naprawdę mocne, jakby coś ciężkiego spadło na dach budynku, dokładnie nad nami.  


I'll rip and smash through the hornet's nest 

 

Szyby w kilku oknach pękają, jedna całkiem wylatuje. Do środka wpada szum silnika i pęd ciepłego powietrza. Śnieżnobiałe kasetony na suficie obrywają się w kilku miejscach, spadając na ludzi, którzy podnoszą jeszcze większy krzyk. Ja sama tracę równowagę i gdyby Reno nie złapał mnie za przedramię, wylądowałabym na tyłku, zapewne łamiąc obcas, jak znam swoje szczęście. Sinclair bez problemu utrzymuje się na nogach. Jak zawsze w takich chwilach zachowuje zimną krew. Bezceremonialnie wtrąca mnie w ramiona Rufusa i wraz z Rudem i Tsengiem sprawdzają, co się stało. Pełnokrwiści Turks kiedyś potraktowaliby bezpieczeństwo prezydenta jako priorytet, teraz każą ludziom schronić się pod stołami. Cywile słuchają rady, lecz ani Kunsel, ani Crush nie ruszają się z miejsca. Reno zawiesza spojrzenie na dziewczynie, ale oszczędza sobie trudu, by do czegoś ją nakłaniać. Sama Crush sprawia wrażenie, jakby spodziewała się, że coś takiego może się wydarzyć, lecz chyba za tym nie stoi, bo minę ma dość niepewną. W tym całym chaosie dostrzegam coś jeszcze: Kunsel zdaje się wcale nie przejmować, że sufit wali nam się na głowy. Jestem niemal pewna, że nawet nie zmienił pozycji, wpatrując się w Crush, odkąd wkroczyła na zebranie, jakby zobaczył ducha. 

Nad nami po raz kolejny dochodzi do wstrząsu. Tym razem jeszcze mocniejszego. Rufus zamyka mnie w objęciach, osłaniając własnym ciałem przed odłamkami szkła, które sypią się z kolejnej szyby. 

— Ja pierdolę… — syczy Reno, wychylając się zza jedno z okien, by spróbować dojrzeć, co się dzieje na dachu. 

— Coś widzisz, Reno? — Chłodny, opanowany głos Tsenga przebija się przez cichnący na zewnątrz tumult. 

— Statek — odmrukuje z niezadowoleniem Reno, rzucając przez ramię pełne oskarżeń spojrzenie. — Zapraszałaś kogoś, Crush? — rzuca wściekle, przebiegając na drugą stronę, gdzie Rude i Tseng wpatrują się w kąt pomieszczenia, skąd teraz dobiegają podejrzane hałasy. 

Mało kto wie, że w sali konferencyjnej prezydenta znajduje się ukryte wyjście ewakuacyjne, wiodące prosto na dach. Lecz ktoś najwyraźniej właśnie teraz go używa, gdyż trzaski i stuki dochod jakby ze ścian.  

Turks gotują się do walki. Reno rozkłada swój paralizator, Rude podciąga rękawy marynarki i poprawia skórzane rękawiczki. Tseng stoi za ich plecami, lecz wiem, że choć pozwala podwładnym grać pierwsze skrzypce, sam też ma równie, a może nawet bardziej zabójcze metody niż ta dwójka. 

Hałas na górze przybiera na sile, sufit zdaje się drżeć, aż wreszcie z dużym impetem wypada kilka kasetonów, sypiąc Turksom po oczach pyłem. Z powstałej pod sufitem dziury osuwa się drabina. 

Pierwsze szczeble są puste, na kolejnych opierają się masywne, skórzane trapery, w które upchnięto zielone bojówki. Kolejna pojawia się rozpięta kurtka lotnicza o szerokich, wywiniętych na zewnątrz napach i podwiniętych rękawach Skórzane, robocze rękawice, sięgają do łokci, jedna z męskich dłoni trzyma drabinę, druga dostarcza do ust papierosa. Drabina zniża się jeszcze trochę i widzę krzywy uśmiech Cida Highwinda. W nasuniętych na blond włosy pilotkach odbija się światło. 

— Co jest, złamasy, heh?! — woła Cid, zeskakując z drabiny, gdy ta zatrzymuje się około metra nad ziemią. Ląduje miękko na lekko ugiętych nogach, nie strząsając przy tym nawet popiołu z papierosa. Zaciąga się dymem, prostując plecy i obrzuca Turks nieprzychylnym spojrzeniem, zatrzymując je na Reno. — Na co się, kurwa, gapisz? — Rzuca w Sinclaira niedopałkiem, a kiedy ten odskakuje na widok skaczących po jego marynarce iskier, odtrąca barkiem Rude’a i przechodzi pod czujnym spojrzeniem Tsenga w naszą stronę. — Czołem, panie prezydencie! — Zatrzymuje się jakieś dwa metry od nas, salutując w wyraźnie szyderczy sposób. — Twoi ludzie nie chcieli wpuścić mnie schodami — informuje, zapalając kolejnego papierosa. Ciekawe czy ktoś kiedyś ośmielił się zwrócić mu uwagę, że w nie wszystkich pomieszczeniach można palić. — Dziwne, zważywszy na fakt, że parę dni temu byłeś u mnie z ciekawą propozycją, Rufy. — Czuję, jak Rufus sztywnieje, słysząc, jak zwraca się do niego Cid. — Czyżbyś się rozmyślił? — Mruży oczy, opuszczając rękę z papierosem. — Mam nadzieję, że nie, bo nie po to się tu, kurwa, fatygowałem przez pół kontynentu, żeby słuchać, jak wybrzydzasz. 

— Odrzuciłeś moją propozycję. — Niewiarygodne, że Rufus wciąż panuje nad swoimi emocjami. — A zważywszy na to, jak przebiegła rozmowa, zdecydowałem się jej nie ponawiać. 

 

 

 

 

— Szefie?  

Wzdrygam się, gdy zalewa mnie niemiłe uczucie spadania. Rozglądam się dookoła i gdy orientuję się, że jestem w helikopterze, odruchowo łapię za pasy bezpieczeństwa. Podrywam głowę i napotykam na zdziwione spojrzenie Tsenga, który patrzy na mnie zza ramienia, wciąż prowadząc prosto śmigłowiec. Kaszlę, czyszcząc gardło i poprawiam płaszcz.  

Jesteśmy na miejscu 

— Trzy minuty — informuje Tseng, a siedzący po jego prawej stronie Rude obniża znacząco lot, kierując helikopter ku ziemi.  

Czuję, jak zimna strużka potu spływa po moich plecach. Już dawno nie zdarzyło mi się zasnąć w podróży, a już na pewno nie śniłem o demonach przeszłości.  

Spoglądam za szybę, a mój cel podróży, Rocket Town, zaczyna szybko się przybliżać. Przeczesuję włosy palcami i poprawiam czarne rękawiczki. Muszę być skupiony, nie mogę pokazać mojemu rozmówcy, że cokolwiek innego niż firma zajmuje mi głowę.  

Helikopter ląduje miękko na otwartej przestrzeni, czesząc trawiaste podłoże silnymi podmuchami śmigła.  

Natychmiast wychodzę na murawę i widząc zaparkowany na tyłach posesji samolot, zakładam, że mój cel jest w domu. Podchodzę do furtki i przewracam oczami, gdy widzę prowizoryczną kłódkę, mającą chyba za zadanie tylko wisieć marnie na zawiasach. Przekładam rękę na drugą stronę i bez zaproszenia otwieram sobie wejście na włości Cida Highwinda. Nie odwracając, podnoszę dłoń na znak, by Turks zaczekali na zewnątrz.  

Nie jestem pewien, czy ta rozmowa przebiegnie sprawnie i z korzystnym dla mnie wynikiem. Cid ma swoje zasady, a jedną z nich zdaje się być „Pieprzyć Shin-Rę”. 

Stukam knykciami o drewniane drzwi i po chwili słyszę charakterystyczną wiązankę bluzgów. Ciężkie kroki stawiane są coraz bliżej wejścia, po czym szczęka klucz w zamku, klamka opada i moim oczom ukazuje się oblicze najlepszego konstruktora, jakiego kiedykolwiek zatrudniała Shin-Ra.  

— Ożeż, kurwa. Jeszcze tego diabła jebanego mi tu brakowało.  

— Dzień dobry, Cid — witam się uprzejmie mimo wszystko 

Jebana twoja mać, Rufy, zgubiłeś się?  

Puszczam zdrobnienie swojego imienia mimo uszu i prostując plecy, patrzę na Cida z góry. To chyba go lekko denerwuje, bo wyciąga zza paska od pilotek paczkę fajek i odpala jedną, zaciągając się mocno dymem, który natychmiast wypuszcza mi prosto w twarz.  

Czego, kurwa, chcesz — pyta w końcu, jednak brzmi, jakby nie bardzo go to interesowało.  

— Mam dla ciebie propozycję. Sięgam za pazuchę płaszcza, skąd wyciągam kopertę z dokumentami.  

— To tak jak ja — odpowiada natychmiast, cofając się do środka — proponuję ci wypierdalać. 

Cid chce zatrzasnąć drzwi, jednak jestem szybszy. Stawiam stopę przed próg i jedną ręką je przytrzymuję.  

— Mamy twoją córkę — rzucam argument, którego chciałem użyć w późniejszym czasie, jednak teraz najważniejsze jest przekonanie Highwinda do jakichkolwiek negocjacji.  

Wyrywa mi klamkę z rąk, otwierając na oścież. Zanim się orientuję, zostaję wciągnięty za kołnierz do środka, a Cid, sprawdziwszy jeszcze czy nikogo ze mną nie ma, zatrzaskuje z łomotem drzwi. Gdy się odwraca z powrotem, jego pilotki na czole stykają się z lufą mojego shotguna 

— Oj, tak, kurwa, nie będziemy dyskutować — grozi mi dwoma palcami, między którymi trzyma papierosa.  

— Więc zrób jakiejś herbatki i porozmawiajmy na spokojnie.  

Jeszcze przez moment mierzymy się spojrzeniami. 

— Gówniarzu, zasrany, zajebany — wyrzuca z siebie kolejną, dorodną wiązankę, ale macha zrezygnowany ręką i kieruje swoje kroki w stronę aneksu kuchennego.  

Opuszczam broń, którą kładę na blacie. Obok rzucam papiery i sam rozsiadam się przy drewnianym, kwadratowym stole. W ciszy oczekuję na herbatę, która w końcu ląduje na stole z taką agresją, że połowa wylewa się na dokumenty. Dziękuję w duchu za panią Bellę, która zawsze ma trzy kopie każdej umowy.  

— Gdzie ona jest? — pyta Cid, odpalając kolejnego papierosa. 

— Są bezpieczne — strzepuję ostatnie krople herbaty z koperty — obie. 

Kątem oka widzę, jak źrenice Cida rozszerzają się niebezpiecznie. Czyżby nie wiedział, gdzie przebywa Crush? Odeszła od niego? Czy wiedział, że ostatnio łazi mi po firmie bez pozwolenia, myśląc, że o tym nie wiem? 

— U tego jebanego turka?  

— Być może. — Wyciągam dokumenty i kładę je na suchej powierzchni stołu.  

— Nie wkurwiaj mnie, mówię ci. — Cid znowu celuje we mnie niedopałkiem. Co to za propozycja? — zadaje pytanie przez zęby, wyraźnie zniecierpliwiony.  

— Proponuję ci stanowisko dyrektora do spraw eksploracji kosmosu…  

Cid prycha, ale sięga po papiery, które mu podsuwam.  

— …od Reeve’a pewnie wiesz, że jesteśmy teraz całkiem inną organizacją. To dzięki moim przelewom udało się wszystkim tak szybko stanąć na nogi. Do firmy wracają starzy pracownicy, a taka osobowość jak Cid Highwind w szeregach zarządu Shin-Ry umocniłaby naszą pozycję na rynku.  

— Już mi tak, kurwa, nie słodź, bo cukrzycy dostanę. — Studiuje jeszcze przez chwilę dokumenty, po czym odrzuca je na blat i gasi na nich papierosa. — Możesz się wypchać tymi bzdetami 

— Nie interesuje cię już eksploracja kosmosu?  

— Nie interesuje mnie praca w firmie, która porywa dzieci.  

Akurat za to odpowiada Reno, lecz nie pracował w naszej firmie w tamtym czasie, więc nie działał na nasze zlecenie.  A jednak to dzięki naszym badaniom i opiece córka Crush wyzdrowiała.  

Oczy Cida znowu rozszerzają się na krótki moment.  

— Jest zdrowa?  

— Cała i zdrowa ze swoją mamą i potencjalnym nowym tatusiem, gdyż ty gnijesz tutaj, nie chcąc przyjąć mojej oferty… 

— Nie pozwalaj sobie, Rufy 

— …chcesz je jeszcze kiedykolwiek zobaczyć to przyjmiesz tę ofertę.  

Mierzymy się na spojrzenia. Zachowuję spokój, jednak mój rozmówca ewidentnie walczy z samym sobą. Trzeci papieros ląduje między jego wargami, a dłoń w rękawiczce przeciera twarz.  

— Nie będziesz mnie szantażował, śmieciu — wyrzuca w końcu, wydychając groźnie dym. — Sam je odzyskam i lepiej się módl, żebym ci przy tym miejsca pracy nie rozpierdolił. 

— Nie strasz, nie strasz… — sięgam powoli po shotguna czując, że rozmowa powoli dobiega końca. 

— Nie będzie żadnej umowy, nie zadaję się już z takimi jak wy. — Cid przesuwa dokumenty w moją stronę. — A teraz wypierdalaj.  

Zabieram papiery i wstaję, jednak nie mogę dać za wygraną.  

— Jak chcesz — Wzruszam ramionami, kierując się do wyjścia. —  Myślałem, że skoro Crush przyjęła moją ofertę, będziesz chciał być w pobliżu, żeby mieć na nią oko.  

CO ZROBIŁA?! 

Otwieram drzwi i wychodzę na przedpołudniowe słońce, uśmiechając się przez ramię do Highwinda. — Spokojnie, Reno się nią zaopiekuje. — Patrzenie, jak kapitana trafia szlag, traktuję jak nagrodę pocieszenia za to fatalne spotkanie. — W końcu już u niego mieszka. 

 

 

 

 

— Gdzie twoje jaja, Rufy? Ma je jeszcze? — dopytuje Cid, zerkając na mnie i rozciągając usta w brzydkim uśmiechu. — Daję ci najlepszego i jedynego właściwego człowieka na to twoje stanowisko do spraw zasranego kosmosu. — Rozkłada ręce, dokonując tej osobliwej autoprezentacji, trzymając papierosa w zębach. — Wszystko, co musisz zrobić, to zaoferować mi lepsze warunki. 

 

 Do you understand I deserve the best? 

 

— Przykro mi, ale to już nieaktualne. — Rufus zwalnia wreszcie kurczowy uścisk, w którym mnie trzyma; zerka w jakim jestem stanie, wygładza zagniecenie na moim fartuchu i gestem oraz natarczywym spojrzeniem kieruje do wyjścia, ale ja nie zamierzam ruszyć się z miejsca. Jeśli Rufus obawia się, że Cid stanowi zagrożenie, przynajmniej dla mnie, to jest w błędzie, dlatego stoję u jego boku, gdy siada za biurkiem na fotelu prezydenckim, strząsając z białego płaszcza odłamki szkła. — Ktoś inny już przyjął to stanowisko. 

Szare oczy Cida rozszerzają się nieznacznie, gdy kapitan bierze się pod bok. 

Taa? — pyta, zaciągając się dymem. — Niby, kurwa, kto. 

Rufus patrzy ponad jego ramieniem, gdzie wszyscy, którzy ukryli się pod stolikami, opuszczają schronienie przy pomocy Turks. Cid obraca się i zamiera, widząc Sherę, która nerwowo poprawia włosy, idąc w jego stronę. 

— Ja… Ustąpię ze stanowiska — oświadcza kobieta, zatrzymując się po drugiej stronie biurka, obok Cida, zerkając na niego ze strachem. 

— Nie ma takiej potrzeby — mówi z naciskiem Rufus. 

Shera kręci głową. 

— Ustąpię… lub całkiem zrezygnuję z pracy tutaj. 

— Ha! — woła Cid, a jego duża dłoń opada na ramię Shery. — No widzisz? Problem sam się rozwiązał!  

— Nie sądzę — upiera się Rufus. — Umowa została już zawarta. Nie zamierzam bez powodu wydalać nowego pracownika. Nie wpłynie to dobrze na PR firmy, który i tak już 

— Sram na wasz PR. — Cid zaczyna tracić cierpliwość. Opiera dłonie na blacie i nachyla się do Rufusa. — Ty masz wakat, ja kwalifikacje. Dasz mi tę jebaną robotę, jak nie chcesz mieć ze mną nieprzyjemności — warczy; w jego pochmurnych oczach czai się groźba.  

— Chcesz mi powiedzieć, że uniknę tych nieprzyjemności, zatrudniając cię? — Sarkastyczne pytanie wywołuje niebezpieczny uśmiech na ustach Highwinda. 

Mój szorstki sposób bycia to nic w porównaniu z konsekwencjami, z którymi będziesz musiał się zmierzyć, gdy następnym razem usadzę wam na dachu coś, co zrówna ten wasz cudzik architektury z ziemią. 

'Til you do what I want, I'll do what I please 

 

Nozdrza Rufusa falują. Kładę dłoń na jego ramieniu, co chyba go zaskakuje, bo czuję, że drgnął. Zerka na mnie, a ja ledwo dostrzegalnie opuszczam i unoszę brodę, mając nadzieję, że weźmie moje zdanie pod uwagę. Lepiej, żeby to zrobił. Nie tylko dlatego, że go z tego rozliczę, ale też z uwagi na fakt, komu odmawia.  

Cid Highwind jest konstruktorem, którego firma zatrudniała ponad dekadę temu.  Facet kierował gigantycznym przedsięwzięciem: projektem budowy statku kosmicznego, na którego cześć miejscowość, w której mieszkał, zaczęto nazywać Rocketown.  

Nieudany start rakiety niemal zrównał z ziemią całe miasteczko. 

Nie chcesz mieć kogoś takiego za wroga. A jeśli już nim jest, i jeśli i tak ściągasz do firmy ludzi w zgodzie z zasadą: „Przyjaciół trzymaj blisko, lecz wrogów jeszcze bliżej”, to Cid Highwind jako pierwszy powinien się znaleźć w obsadzie. 

— Wobec tego, panno Shero… — Rufus zagląda w dokumenty, które ma przed sobą. Domyślam się, ile musi kosztować go chowanie dumy do kieszeni. — Jeśli to pani odpowiada, poczynimy zmiany w pani umowie. Utworzymy dla pani stanowisko zastępcy dyrektora departamentu… 

— Daruj sobie te jebane tytuły — radzi Cid, gasząc peta na stole, tuż obok dłoni prezydenta. — Zamiast tego… — Nagłe zamieszanie przy drzwiach odwraca jego uwagę. Cid prostuje się, ściągając brwi. — No chyba, kurwa, nie — warczy przeciągając wściekle zgłoski, odrywa ręce od blatu i odchodzi szybkim krokiem, a ja z ulgą zerkam w stronę drzwi, by dowiedzieć się, kto ściągnął z nas gniew kapitana. 

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Ale co to za cliffhanger, co? Tak się nie robi! Zwłaszcza jak się człowiek wczyta, będzie parskał śmiechem przy pełnych przekleństw i humoru, który nu pasuje, fragmentach! No! Petycję piszę w tej sprawie!
    A tak serio to będę wtórna - jakże mnie się podoba wszystko, co się dzieje w tej serii. To jak nieco kosmiczna telenowela, której nie chce się wyłączyć, bo tak wciąga. Wiedziałam, że jak Cid się pojawi, to nie będzie to zwykle wejście przez drzwi, wiedziałam, że Rufus ma jakieś haczyki na tych, których chce werbować, ale jest to tak naturalnie opisane, se ja mogę jedynie dziękować za ten odcinek i czekać na kolejne.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń