Śledzę w napięciu powstałe zamieszanie, nie zamierzając w nim uczestniczyć. Wiem, kogo zaraz zobaczymy, a jednak serce i tak mi staje na widok Cida. Minęły jakieś trzy tygodnie od czasu, gdy opuściłam Rocketown, ale mam poczucie, jakby upłynęło o wiele więcej czasu. Pewno dlatego, że tyle się wydarzyło.
Nawet nie zdążyłam go o niczym poinformować.
Nie wiem, czy otrzymał jedyną wiadomość, jaką mu wysłałam, bo w tym samym momencie rozładował się mój telefon, a kiedy wreszcie go naładowałam, zanim dotarłam na to zebranie męt i oszustów, to też nie do niego zadzwoniłam w pierwszej kolejności.
Zaczynam sobie zdawać sprawę, że daję się ponosić emocjom, że znów na pierwszy miejscu jest Shin-Ra, nawet jeśli działam przeciw niej, to jednak nadaję temu priorytet. Uświadamiam sobie także to, że Cid mnie zabije, jeśli mnie tu zobaczy.
Tylko co on tu robi? Czyżby od razu założył, że właśnie tu mnie znajdzie?
Tch. Jakże mało pokłada we mnie nadziei.
Jakże dobrze mnie zna...
I'll do it again 'til I've got what I need
Zsuwam się na krześle, gdy Cid mija wszystkich Turks, zmierzając wprost do biurka Rufusa. Chętnie bym została i posłuchała, jak mu wrzuca, ale zamierzam skorzystać z chaosu, czym prędzej się ulotnić i wymyśleć, co mu powiem. Łudzę się, że rozmowa przebiegnie łagodniej, jeśli przeprowadzimy ją na neutralnym gruncie, bo prowadzić ją tu, to jak omawiać plan działania na wypadek pożaru, podczas gdy dookoła szaleją płomienie.
— Mieliśmy tylko nikogo nie wpuszczać przez te cholerne drzwi. — Kątem oka widzę, jak Reno uciska nasadę nosa, przeżywając mentalne męki.
— Partnerze — Rude trąca go łokciem, wskazując na Highwinda — ten przynajmniej nie wlazł przez drzwi.
Turks uprzejmie wypraszają zebranych, z których zdecydowana większość bardzo chce już opuścić zapewne nie tylko salę konferencyjną, ale i cały budynek. Tseng przeprasza za zamieszanie, a ja myślę sobie, że to spory eufemizm i odwracam twarz, ale i tak czuję na sobie pełne politowania spojrzenie przywódcy Turks.
— Nagle opuściła cię odwaga, Crush? — szepcze, ale postanawiam to zignorować. Otaczająca go aura zawsze mnie przerażała i to się nie zmieniło. Rzucam mu szybkie spojrzenie i widzę tylko, jak ładnie wykrojone usta wyginają się nieznacznie. Problem z Tsengiem polega na tym, że sprawia całkiem miłe wrażenie: przyjemna aparycja, długie, aksamitne włosy, zebrane częściowo z tyłu głowy; dobrze wychowany i zawsze uprzejmy. Niewielu świadków jest w stanie opowiedzieć, co kryje się pod tą warstwą dystyngowania: wyrachowanie i profesjonalizm zabójcy, gotowego wypełnić zlecenie za wszelką cenę.
Wymijam go i już mam nadzieję, że uda mi się wymknąć, gdy ktoś łapie mnie za łokieć.
— A ty dokąd — syczy Reno, zatrzymując mnie tuż przy drzwiach.
— Puszczaj! — Wyrywam rękę, zerkając na przeszklone drzwi, za którymi Cid wiąż obrzuca prezydenta inwektywami.
— Narobiłaś bałaganu, to teraz go posprzątaj!
— Wal się!
Patrzę we wściekłe oczy, które w jarzeniowym świetle zdają się wpadać w odcień indygo. Odwracam się. Reno łapie mnie za nadgarstek. Mocno. Podnoszę głos. Zerkam na drzwi i widzę wpatrzone w nas chmurne oczy Cida Highwinda. Nie wyrywam się, zamieram, patrząc, jak zmierza w naszą stronę, dobywając z paczki kolejnego papierosa. Matko, czy zaczął palić jeszcze więcej niż zwykle?
Otwiera drzwi mocnym pchnięciem, kolejne otrzymuje Reno, gdy dłoń Cida opada na jego ramię.
— Zostaw ją — żąda, trzymając papierosa między zębami. Uścisk Reno się rozluźnia, a ja zabieram dłoń, zerkając niepewnie na jednego i drugiego. Sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót. — To twoja sprawka, nie? Ty ją tu ściągnąłeś — bardziej stwierdza, niż pyta Cid; w jego oczach gromadzą się gromy. — Pojebało cię? Po tym wszystkim przyprowadzasz ją tu z powrotem?!
— Ma wolną wolę — syczy w odpowiedzi Reno. — Ja w przeciwieństwie do niektórych nie zamierzam niczego nikomu zabraniać i więzić w bezpiecznym gniazdku, w którym jedyne, co nas czeka, to starość.
Oczy ich obojga skrzą gniewem.
— Jesteś jeszcze większym kretynem, niż myślałem. — Cid wydmuchuje dym w twarz Sinclaira. — Nie pozwolę, żeby Crush się narażała. — Patrzy na mnie srogo, zaciągając się.
Reno prycha i zaczyna się śmiać, jego oczy zwężają się niebezpiecznie.
— Narazi się, jeśli pozwoli, by w Shin-Rze podejmowano ważne decyzje bez jej udziału…
— Czy możecie przestać rozmawiać o mnie tak, jakby mnie tu nie było? — przerywam, mając dość ich zachowania. Poczucie winy i zażenowania zaczyna ustępować miejsca złości.
Obaj się zamykają, choć wciąż sztyletują spojrzeniami.
— Masz rację. — Cid rzuca niedopałek na podłogę, gasząc go butem. — Niepotrzebnie wdaję się w te gówniarskie pyskówki.
Wymija Reno, nie omieszkując przy tym zawadzić o niego barkiem. Reno obnaża zęby, jego dłoń wędruje do paralizatora, ale zatrzymuje się pod wpływem mojego spojrzenia.
— Idziesz? — Cid obraca się przez ramię, patrząc na mnie.
Czuję na sobie nie tylko jego wzrok.
Iść?
Czy zostać.
And this time, I'll get it right
Idę.
Cid nie odzywa się ani słowem całą drogę przez gmach Shinry. W windzie rzuca mi kose spojrzenia i z całych sił zdaje się powstrzymywać przed sięgnięciem po kolejnego papierosa. Robi to dopiero po wyjściu z budynku.
— Czyś ty, kurwa — nerwowo wykrzesuje z zapalniczki ogień — upadła na głowę?! — naskakuje na mnie; końcówka papierosa żarzy się, gubiąc blask w jego oczach. — Po chuj żeś tu przyszła?!
— Chciałam tylko...
— Dlaczego o tym, co się dzieje, dowiaduję się od tego zjeba Rufusa?!
— Co?
— Dlaczego nie dałaś mi znać, że Zacky żyje?!
— Próbowałam, ale mój telefon...
— Gdzie ona teraz jest?
— Z Cloudem. U Barreta.
Mocno ściągnięte brwi Cida nieznacznie się rozprostowują. Najwidoczniej nie uważa tego wyboru za zły, bo go nie komentuje.
— Jak mogłaś mnie nie powiadomić... — Oczy Cida znów wypełnia pomarańczowy blask, gdy mocno się zaciąga, lekko kręcąc głową. Zwracam uwagę na zmarszczki na jego czole, w kącikach oczu i że wygląda na bardzo zmęczonego. Prawdopodobnie odchodził przez czas mojej nieobecności od zmysłów.
— Chciałam, Cid! — Sięgam po jego dłoń, zaciskam na niej palce. Korzystając z faktu, że przestał wchodzić mi w słowo, pokrótce tłumaczę mu, co zaszło. Pomijam tylko moment, w którym prawie dałam się zaciągnąć do łóżka, zrzucając całą winę na Reno: opowiadam, jak mnie zatrzymał, uziemił w swoim mieszkaniu, nie pozwalał skorzystać z telefonu, ani ładowarki. To wszystko to prawda. Może niepełna, ale prawda. Przynajmniej to wmawiam swojemu sumieniu.
— Ale to ja niby cię gdzieś więziłem — prycha ze złością Cid.
— A potem... — Chcę dokończyć, wyrzucić z siebie wszystko. — Dałam mu się namówić, żeby wysłuchać, co do powiedzenia ma Rufus i...
— Wiedziałem! — wchodzi mi w słowo Cid. — Ale że ty, kurwa, znowu się dajesz wciągać w ten syf?!
— W nic się nie daję... — sapię ze złością, rzucając mężczyźnie niecierpliwe spojrzenie. Defensywa to nie jest moja mocna strona. — A ty?! — kiedy nagle podnoszę głos, Cid się wzdryga. — Czy aby czasem przed chwilą nie przyjąłeś się do tej przeklętej firmy?!
— A jak myślisz, po chuj to zrobiłem, co?! — krzyczy Cid, nachylając się do mnie. — Odrzuciłem jego zafajdaną ofertę, a na odchodne dowiedziałem się, że ty swoją przyjęłaś!
— No to świetnie, że najpierw tego nie potwierdziłeś!
— Niby w jaki sposób miałem to zrobić?! Nie odbierałaś cholernych telefonów! Myślałem... — Nagle przerywa, szukając nowej paczki papierosów. Powstrzymuję go, chwytając za rękę, wzrokiem nakazując, by dokończył wątek. — Do cholery! — Cid zaciska dłoń na moich palcach. — Dziewczyno, przecież ja myślałem, że te zjeby już cię mają!
Kapitan dyszy mi w twarz, jego ciepły oddech jest przyjemny, nawet jeśli pachnie świeżo spalonym tytoniem. Patrzę z bliska w burzowe oczy i gorące uczucie wypełnia moje serce.
— Przepraszam — mówię, czując ścisk w gardle. — Powinnam była od razu wracać do Rocketown.
— Powinnaś! — naskakuje na mnie i chyba chce kontynuować reprymendę, lecz ja przytulam się do jego piersi, a Cid niepewnie kładzie rękę na mojej głowie. Jego postawa powoli się zmienia, mięśnie rozluźniają. Jakiś czas trwamy w niemym uścisku.
— No dobra, kurwa... OK. — Cid zadziera mój podbródek, bym spojrzała w jego oczy, już nie tak gniewne, już patrzą inaczej, aż wreszcie przygarnia mnie do siebie w mocnym uścisku. — Jeszcze do tego wrócimy, ale najważniejsze, że nic wam nie jest.
This time, I'll get it right
Przez kilka sekund świat wydaje się bezpiecznym miejscem, nawet pod samym nosem Shin-Ry.
— No dobra, to… — Cid odchrząkuje i rozluźnia uścisk nagle speszony swoją śmiałością. Patrzy wrogo w górę, jakby się spodziewał, że ktoś nas podgląda z któregoś z tysiąca okien Shin-Ry. — Musimy jakoś dostać się do sektora siódmego. — Rozgląda się, zatrzymując dłużej wzrok na patrolu, który podjeżdża właśnie pod bramy firmy.
— A… twój statek? — Ze strachem przypominam sobie, że przecież Cid w całkiem widowiskowy sposób zaparkował go na dachu budynku. — Chyba go im nie zostawisz?
— Nie martw się, żaden z tych pierdolonych cymbałów go nie odpali. — Zerka na mnie, znów pochmurniejąc. — Nawet ten twój śmieszny chłoptaś w pilotkach, co znalazł licencję w zdrapkach.
Cid prycha kpiąco, a ja zaciskam mocno usta, nie mówiąc nic. Na pewno nie zamierzam wstawiać się za Reno i opowiadać, że świetny z niego pilot. Nie zrobiłabym tego nawet gdyby mnie nie wkurwił, bo nigdy nie czułam się bezpiecznie, latając wraz z nim.
— Zresztą, gdzie niby miałbym tym wylądować w slumsach — wzdycha Cid, ostatni raz się zaciągając. — Dobra, wiem co zrobimy. — Rzuca niedopałek, który strzela iskrami, gdy przydeptuje go butem i rusza w stronę jeepa Shin-Ry, z którego wysiadł już cały patrol, poza jednym pracownikiem ochrony. — Ty tam! — krzyczy. — Wypad!
Ochroniarz zdaje sobie sprawę, że Cid mówi do niego, dopiero gdy noga kapitana ląduje na zderzaku.
— Ogłuchłeś!? Klucze zostaw stacyjce i wypierniczaj! Hop, hop, hop!
— Słucham? — Koleś rozgląda się za resztą załogi, ale wszyscy zniknęli już za bramą. —Chyba zaszła jakaś pomyłka. Ten pojazd należy do Shin-Ry, firmy elektroenergetycznej, która…
Cid szarpnięciem otwiera drzwi jeepa.
— Wypierdalaj, człowieku, póki jestem dobry.
— Ale kim pan w ogóle jest?!
— Kim jestem?! — ryczy Cid, opluwając szybę. — Zaprojektowałem wam jebaną rakietę, a ty się mnie pytasz: kim jestem?! — Wskakuje do środka, łapiąc ochroniarza za mundur. — Jestem nowym kierownikiem do spraw… — Nie widzę jego twarzy, ale jestem pewna, że marszczy brwi. — Kierownikiem… Departamentu… Kurwa, jak to było. Coś tam z jebanym kosmosem. Nieważne! — Wyrywa mu krótkofalówkę, po którą tamten sięga i przykłada ją do ucha. — Halo?! Mówi Cid Highwind! Przekażcie waszemu zasranemu prezydentowi, że rekwiruję ten pojazd! Nich to będzie taki zastaw za to, co zostawiam wam na górze…— Już ma oddać krótkofalówkę, ale jednak przypomina sobie, że nie powiedział wszystkiego. — Aha! I niech nikt nie dotyka mojego statku! Jak znajdę na nim ślady waszych brudnych paluchów, to będziecie ich szukać po całym Midgarze! — Wciąż trzymając oficera za przód munduru wyrzuca go na zewnątrz, a zaraz za nim rzuca krótkofalówkę i opada na siedzenie kierowcy. — Crush, na co czekasz, do cholery! — krzyczy w moją stronę, otwierając drzwi od strony pasażera. — Pakuj się do środka!
Nie zwlekając, spełniam polecenie. Zamykam drzwi, a Cid – już z fajką w kąciku ust – odjeżdża z piskiem opon. Przyglądam mu się niepewnie, a on rzuca mi wciąż rozgniewane spojrzenie, wypuszczając dym przez nos. Wyciąga papierosa, kierując jedną ręką.
— No co? — pyta mrukliwie, a blask zachodzącego słońca rozświetla na pomarańczowo jego twarz i uwidacznia kłęby dymu. — Przecież oddam! Nie jestem złodziejem jak ci rekieterzy z Shin-Ry — prycha ze złością, łapiąc kierownicę oburącz. Po chwili znów na mnie zerka. — No co tak patrzysz?!
Wzruszam ramionami. Opieram łokieć o drzwi i policzek o dłoń, nie spuszczając z Cida wzroku. Wygląda pociągająco, prowadząc. Taki wzburzony i śmiały. Taki… przychodzący po swoje.
— Tęskniłaś? — rzuca pytaniem, ciszej, patrząc na drogę, która prowadzi do sektora siódmego.
Milczę przez chwilę, przyglądając się ubogim domostwom, między które wjeżdżamy.
— Chciałam, żebyś po mnie przyjechał — wyznaję wreszcie, skubiąc dolną wargę.
— To dobrze — odpowiada na to Cid, rzucając mi dłuższe spojrzenie. — To bardzo dobrze. — Skręca w uliczkę, na końcu której znajduje się bar, gdzie na zapleczu pomieszkuje Barret. — Trochę… Trochę się obawiałem, że nie będziesz chciała ze mną wrócić.
Zaciskam usta, ściągając brwi. Wątpliwości przybierają na sile. Z jakiegoś powodu powrót zaczynam utożsamiać z ucieczką. A ucieczka to pozostawienie na wolności hasających dziko demonów Shin-Ry, które prędzej czy później się o nas upomną.
— Cid — odzywam się cicho, zdając sobie sprawę, że nie spodoba mu się to, co powiem: — Ja nie wiem, czy powrót to dobry pomysł…
— Że co, kurwa?!
Cid hamuje tak gwałtownie, że ja przechylam się mocno do przodu, a jemu wypada z ust niedopałek, który jeszcze próbuje ratować, łapiąc go w dłoń, ale tylko parzy sobie palce i z głośnym bluzgiem wyrzuca go za okno.
— Uspokój się — napominam go, samej siląc się na spokój.
— Byłem spokojny, dopóki tego nie powiedziałaś! — krzyczy Cid, co kwituję pełnym powątpiewania spojrzeniem. — Teraz mam ochotę cię udusić! Co też ci, kobieto, przychodzi do głowy?!
Nim zbieram myśli w jakiś logiczny argument:
— Cid! — słyszymy głośny, dziecięcy okrzyk i widzimy zbiegającą po schodach „Seventh Heaven” Zaccarię, która bezbłędnie rozpoznaje charakterystyczne dla Cida słownictwo. Mężczyzna rzuca mi jeszcze ostatnie, rozgniewane spojrzenie, z którego bezbłędnie wyczytuję, że zamierza wrócić do tej rozmowy, lecz gdy tylko wyciąga kluczyki ze stacyjki i wysiada, jego oblicze się rozpogadza.
— Chodź no tu, mała! — krzyczy, kucając i rozkładając ramiona, w które wpada Zacky. Kiedy wychodzę z auta, wciąż ją tuli. Jego opalone ręce drżą, a w oczach dostrzegam łzy. Ten widok bardzo mnie porusza, bo uświadamiam sobie, że nigdy dotąd nie widziałam, żeby płakał. Nawet wtedy, gdy Zacky zaginęła, gdy właściwie się poddał, a ja uznałam, że mu nie zależy. Czy wtedy skrywał przede mną emocje? Postanowił być twardy, bo ja nie potrafiłam?
Im dłużej na nich patrzę, tym bardziej się wzruszam. Oświetleni ostatnimi promieniami słońca, skąpani w pomarańczowym blasku, wyglądają jak ojciec z córką, którzy witają się po długiej rozłące i w tym momencie bardzo chcę, żeby to była prawda.
Wiedzialam, ze sie tutaj jakas jadka miedzy Reno i Cidem odbedzie, az sie o to prosili.
OdpowiedzUsuńJa pieprze, wlasnie sobie wyobrazilam, jak Reno razi Cida paralizatorem, ale to by byla irracjonalna scenka :D
Cid nie potrafi sie oprzec Crush, no ona ma go owinietego wokol p[alca i dobrze, tak trzeba z facetami.
Tak w koncu tekst, w ktorym, jest CID :) teraz jestem zadowlona.
Stary i gniewny haha , tez bym sie go bala na miejscu pracownikow Shin-ry. Ale ma cos w sobie noooo, i Crash nie moze sie oprzec.
Mam troche wrazenie ze Crash sama nie wie czego chce i balansuje na linie miedzy jednym zyciem a drugim i tak naprawde nie potrafi sie na nic zdecydoeac, co ma niestety bezposredni negatywny wplyw na Zacky.
Oby sie w koncu ta dziewczyna zdecydowala
Hej :)
OdpowiedzUsuńO tak, potyczka między Reno a Cidem musiała się odbyć. Miała dla mnie vibe jak z młodzieżowego serialu z trójkątem miłosnym jako jednym z głównym wątków, więc wybacz, że parsknęłam na tej scenie śmiechem, ale zazwyczaj tak na nie reaguję.
Och, mnie też się zdaje, że Cid jako ojciec Zacky to najbliższe prawdzie, co może być. Co z tego, że biologicznie wygląda to inaczej? Ani trochę mnie to nie obchodzi, to więź między nimi mówi wszystko. A rozmowa Crush z Cidem, kiedy on wkurzony chce coś z siebie wyrzucić, a ona po prostu go przytula... - mnie też się zrobiło tak przyjemnie ciepło w okolicy serca! Ciężko mi powiedzieć, jaki koniec dla tej ekipy byłby moim zdaniem najlepszy, ale jakoś liczę, że nikt za mocno nie ucierpi.
Choć nie, Rufus to może skończyć w jakimś rynsztoku czy coś, płakać po nim nie będę.
Pozdrawiam
Miachar