Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 7 lipca 2024

[172] yaksok ~Miachar

 Możliwe, że romanizacja tego słowa powinna wyglądać jako „yagsog” lub „yagsok”, ale nie miałam przez te dwa tygodni na tyle chęci, by się w to zagłębić. Ignorancję mą wybaczcie. 


약속

Ten dzień naprawdę nie zapowiada się na dobry. Co też mnie jednak dziwi, bo przecież przespałam całą noc bez koszmarów i zbędny pobudek, a mimo to muszę biec, wymijając przy tym innych ludzi, byle tylko dostać się do gabinetu sierżanta na czas. Jako jego pomocnik numer trzy powinnam dotrzeć nawet przed nim, przyszykować dokumenty i włączyć też ekspres, by przyszykować kawy. Wystarczy mi jedno rzucenie okiem na zegarek na nadgarstku, by przeczuwać, że na którąś z tych czynności nieco braknie mi czasu.

– To są chyba jakieś żarty! – wyrywa mi się, kiedy tuż przede mną nagle zatrzymuje się jakaś pracownica cywilna i, stojąc w miejscu, zaczyna prowadzić rozmowę telefoniczną. Stojąc na środku chodnika, który i tak jest wąski sam w sobie! – Przepraszam, może się pani przesunąć?

A ona mnie nawet nie słyszy, bo przecież rozmawia! Litości, czy ja czymś światu zawiniłam przez ostatnie godziny, że teraz traktuje mnie w ten sposób? Zaciskam wargi i nieco zwalniam, by wyprzedzić nieznajomą, przechodząc przy tym po trawniku, byle jej nie staranować. Do tego ktoś nadchodzi z naprzeciwka!

O wiele lepiej byłoby mi iść ulicą, ale tyle samochodów mnie mija, że w ogóle ryzykowałabym jakimś wypadkiem i zranieniem.

A minuty mijają i mijają, gdy ja przegrywam wyścig. 

Dobiegam do budynku, wbiegam do środka i przebieram nogami, kiedy muszę pokazać się ochroniarzowi i kolejny raz dać do zrozumienia, że nie wnoszę ze sobą niczego, co mogłoby posłużyć mi jako broń do potencjalnego ataku na niewinnych obywatelach.

Co ja takiego musiałam zrobić przez ostatnią noc, by teraz los rzucał mi tyle kłód pod nogi?

Zdyszana otwieram kluczem drzwi do największego pomieszczenia na piętrze i zaczynam przygotowania. Staram się działać sprawnie, prężnie, niczego nie rozwalić, choć dopada mnie presja czasu i złość na samą siebie. Wstałam na czas, to po prostu o jeden rozdział komiksu za dużo sprawił, że wybiegłam z mieszkania nie o tej porze co zwykle, wrypałam się w zatłoczony autobus i tak ta machina zła została uruchomiona. 

Pogrążona w działaniach nawet nie zwróciłam uwagi, że ktoś wchodzi, podskakuje więc w miejscu, po czym odwracam się raptownie, słysząc swoje imię.

– Grace?

Odchrząkuję i przybieram na twarz uprzejmy uśmiech, kiedy sierżant zbliża się do stołu i bacznie mi się przygląda. Nie znoszę, kiedy ktoś przyjmuje tak zatroskany wyraz twarzy, patrząc na mnie, bo czuję się w takich momentach słaba i odsłonięta, ale przecież nie powiem o tym przełożonemu. Już pewnie i tak uważa mnie za osobę może kompetentną, ale przy tym dziwaczną, z którą lepiej nie wchodzić w bliższe relacje. Nie będę go winić za podobną opinię, sama zbytnio za sobą nie przepadam, a muszę się znosić codziennie, dwadzieścia cztery na dobę, siedem dni w tygodniu. 

– Tak, słucham pana?

Nim wszedł, zdołałam wykonać kilka czynności, nie mam więc wyrzutów sumienia, że się obijam, a o swoim prawie że spóźnieniu w ogóle nie planuję go informować. Pewnie ochroniarz rzeknie mu słówko lub dwa, w końcu są świetnymi kumplami, ale mało mnie to obchodzi. Raczej to nie będzie powód do natychmiastowego zwolnienia, jedynie może dołożyć mi jakieś zadanie, bym się nieco zrehabilitowała.

– Dziękuję, że przyniosłaś druki, prawie o nich zapomniałem. – Uśmiecha się, podchodząc do swojego stałego miejsca, czyli zlokalizowanego w pomieszczeniu biurka za tym długim stołem konferencyjnym, bo przecież gabinet sierżanta może mieć rozmach, a ja nie spuszczam z niego wzroku, bo jestem pewna, że chce powiedzieć coś jeszcze. – Będę miał do ciebie jeszcze jedną sprawę, zanim zacznie się spotkanie. Podejdź, proszę.

Zazwyczaj rzuca w moją stronę poleceniami i pyta o raporty, ta większa życzliwość to dla mnie czerwona lampka, że coś jest nie tak i powinnam mieć się na baczności. Podchodzę do jego biurka i staram się nie dać po sobie poznać, że zaczynam czuć niepokój. W końcu powinnam zachowywać się jak na profesjonalistkę przystało, jeśli chcę zagrzać tu miejsce na nieco dłużej niż w poprzednich, dorywczych pracach.

– Słucham.

Sierżant przekłada teczki na swoim biurku, by ze stosu wyciągnąć jedną i podać mi ją ponad blatem. Przyjmuję ją, bo przecież nie wystąpię przeciw przełożonemu, ale niepokój we mnie nie gaśnie, gdy zerkam do jej środka, chcąc zapoznać się z jej zawartością.

Wystarczy, że rzucę okiem na pierwszą stronę, by chcieć unieść jedną brew. Nie podoba mi się to, co widzę, ale wiem, że będę musiała to zrobić.


– Myślałam, że takimi sprawami zajmują się kierownicy... – zaczynam, oczekując jakichś wyjaśnień, bo ni pasuje mi dorzucenie na moje barki kolejnego zadania.


– Zazwyczaj tak, ale ta sprawa jest nieco bardziej delikatna, dlatego wysyłam swojego pomocnika.


Na usta pcha mi się uwaga, że jestem jednym z trzech jego pomocników, lecz mam wśród nich najkrótszy staż, mój brak doświadczenia może stanowić problem przy wykonaniu tego polecenia. 


– Burmistrz został poinformowany o moim przybyciu? – dopytuję. Wolałabym bowiem nie okazać się intruzem, kiedy przejdę przez próg miejskiego ratusza.


Sierżant nadal mi się przygląda z tym swoim wyrobionym, zawodowym uśmiechem, przez co nie wiem, co naprawdę sobie teraz myśli. Ale wiem, że nie mogę pozwolić sobie na marudzenie, bo to jest ważne dla całego społeczeństwa, moje samopoczucie ma teraz nieco mniejsze znaczenie.

– Tak, dałem mu już zawczasu znać, choć nie brzmiał początkowo na zadowolonego. Wiem jednak, że zdołasz go przekonać i sobie poradzisz. Masz jakieś pytania?


Mała pochwała nie sprawi, że nagle urosną mi skrzydła, ale przełykam gorycz, jaka pojawiła mi się na języku. Pomocnicy mają się słuchać, a nie dociekać po co i dlaczego coś się dzieje. Przyjmuję więc utartą taktykę, pomarudzić mogę sobie później.


– Nie, nie mam pytań.


– Zaczniemy to działanie już dzisiaj.


Kiwam mu głową.


– Dobrze, oczywiście.

– Pojedź od razu po spotkaniu, nie powinno być problemu z dostępnością burmistrza, właściwie to ma cię oczekiwać niezależnie od tego, kiedy się zjawisz, ale dla nas lepiej będzie mieć to szybko z głowy.

– Zrozumiałam.

Wciąż byśmy się pewnie uśmiechali do siebie życzliwie, jak to przełożony i podwładny sprawiający wrażenie, że oboje lubią swoja pracę, a nie tylko wynikające z niej zarobki, ale właśnie rozlega się pukanie do drzwi, które sekundę później się otwierają, a nam ukazuje się głowa pierwszego z trzech pomocników. Ja jestem tym numer trzy, najmłodszym stażem i  metryką, a moja wcześniejsza obecność wynika tylko z tego, że to żółtodziób jest od parzenia kawy i robienia druków. Tak się przynajmniej niektórym nadal wydaje. 

– Przepraszam, sierżancie, czy…

– Tak, proszę, wejdźcie.

Pierwszy pomocnik kiwa głową, po czym odsuwa się nieco, by przepuścić wpierw kierowników naszego departamentu w tym dystrykcie, po czym sam podchodzi do przeznaczonego sobie miejsca przy stole. Jako ostatni na krześle – poza mną i sierżantem, bo wciąż patrzymy na przybyłych – wchodzi drugi pomocnik, który przystaje na mój widok i marszczy czoło, dostrzegając teczkę w moich rękach. 

Normalnie mogę zobaczyć, jak pracują trybiki w jego głowie, a na twarzy pojawia się wyraźny znak niezadowolenia. Kolejna pewność w moim życiu zawodowym: jak tylko wyjdziemy z tej sali, kolega dopadnie do mnie i będzie chciał wiedzieć, co to za „misję” otrzymałam. 

Na początku mojej pracy, kiedy udało mi się przejść przez wszystkie etapy wewnętrznej  rekrutacji – startowałam jako młodszy administrator, co naprawdę nie było w żadnym stopniu powiązane z obecnym stanowiskiem – i testy, gdy podpisałam umowę i dostałam identyfikator, a wraz z tym pierwsze zadania do wykonania, pozostali pomocnicy sprawdzali, co takiego mi zlecono. Na ten moment drugi pomocnik wydaje się zbyt żywo interesować tym, co wykonuję, a ja dostrzegam w tym coś więcej niż jedynie chęć sprawdzenia, czy traktuje się mnie tak, jak moich starszych kolegów.

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że jego troska ma podłoże, które nie bardzo do mnie przemawia. Po co te słodkie oczy i próby okazywania małej czułości jak przejecie stosu teczek, przyniesienie kawy czy pogaduchy przed budynkiem departamentu po skończeniu pracy? Wiem, co może za tym iść, ale czy to odwzajemniam? Nawet nie umiem sobie wyobrazić siebie wzdychającej do jakiegoś idola, aktora czy też fikcyjnej postaci literackiej, jak miałoby to wyglądać w przypadku drugiego człowieka? Chociaż jednak…

Nie mogę powiedzieć, że nie jest atrakcyjny, bo właściwie ma wiele cech, które przekonają do niego wiele kobiet i mężczyzn, ale nie mam głowy do bawienie się w romanse. Właściwie to nie jestem typem człowieka, który w ogóle widziałby siebie w jakimkolwiek związku, o małżeństwie i własnej rodzinie nie mówiąc. Ledwie potrafię ogarniać siebie i swoje życie, gdyby obok miał być ktoś jeszcze, chcący mnie i mojej uwagi, chyba szybko bym oszalała. Nawet gdyby tym partnerem była znajoma mi, przyjazna i bardzo dobra osoba.

Staram się wyrzucić podobne myśli z głowy, bo przecież trwa spotkanie, podczas którego nie tylko dochodzi do odprawy, ale także poruszane są tematy, które ostatnio bardzo dotyczą naszego departamentu. Bezpieczeństwo w dystrykcie w dalszym stopniu jest zachowane, ale coraz częściej dochodzi do sytuacji, które bez interwencji mogłyby zakończyć się popełnieniem przestępstwa. Sierżant pochyla się nad tym tematem dość długo, co jednak nie dziwi, bo bez poczucia bezpieczeństwa mieszkańcy nie będą w pełni ufali służbom jak nasza. A to mogło stworzyć wyrwę, którą ciężko będzie szybko naprawić.

– Z tego względu podejmujemy kroki z burmistrzem – oznajmia przełożony – a łącznikiem między nami będzie pomocnik Hae. – Spojrzenie wszystkich zgromadzonych lądują na mnie, a ja tylko kiwam głowę, by potwierdzić usłyszane własne słowa. – Będę was informował na bieżąco, jak to się toczy, byśmy mogli zareagować w odpowiednim momencie.

– Czy będzie potrzebna pomoc na którymś etapie tego procesu? – pyta jedna z kierowników, a ja ledwie co powstrzymuję się przed rzuceniem jej spojrzenia pełnego wyrzutu. Mam dość siedzenia  w miejscu, kiedy mogłabym ruszać na rzeczone spotkanie, ale nie mogę sobie ot tak odejść. Kobieta pyta jeszcze: – I jakie będą tego koszty? Nie możemy pozwolić sobie na wydatek ponad to, co zawierał budżet.

Staram się pozostać skupiona, ale aż korci mnie, by przewrócić kartkę w notesie i zacząć rysować jakieś esy-floresy. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie jestem tu sama, że dzieją się teraz rzeczy ważne, może nawet bardzo istotne dla naszej grupy, ale przez to wcześniej zlecone zadanie aż palę się do tego, by wziąć się do roboty. Prawie potrząsam pod stołem nogą, okazując w ten sposób swoją gotowość do szybkiej ewakuacji, coś musi malować się też na mojej twarzy, bo co innego mogłoby przywoływać do mnie spojrzenie drugiego pomocnika? Raczej nie chce sobie jedynie na mnie popatrzeć, to przecież mało odpowiednia ku temu okazja. Zerkam na niego szybko, po czym na nowo wsłuchuję się w głosy sierżanta i kierowników. Dociera do mnie, jakie decyzje podejmują i jakie wyzwania chcą postawić przed całym departamentem w tym dystrykcie, milczę, choć na usta pcha mi się stwierdzenie, że co może zrobić jedna taka jednostka jak nasza, kiedy w całym kraju jest ich czterdzieści siedem, każda podlega pod jednego z siedmiu komendantów, a oni pod jednego prezydenta sztabu bezpieczeństwa? To jak kupa ziaren piasku na małej, ale jednak pustyni. Część działań może zostać w ogóle niezauważona.

Ale to tylko moje dywagacje, inni ich nie dostrzegają.

– To będzie wszystko na ten moment – oznajmia w końcu sierżant, a ja prawie podrywam się z miejsca.


Prawie, bo przecież w pierwszej kolejności salę powinni opuścić ci wyżsi stopniem. Go oznacza, że powinnam zejść z oczu przełożonego jako ostatnia. 


Zbieram swój notes i długopis, nie zapominam przy tym o teczce, jaką dostałam wcześniej. Kierując się do drzwi, odwracam się jeszcze, by skłonić się lekko rzędu sierżantem, ten żegna mnie skinieniem ręki. Wlaśnie tak wygląda ta hierarchia i relacja, to tylko praca.

Dlatego nie rozumiem, dlaczego tuż za drzwiami czeka na mnie – bo na kogo by innego? – drugi pomocnik. Jeszcze się dzisiaj nie widzieliśmy, bo od razu po przybyciu do siedziby udałam się do sierżanta, wczorajszą zmianę tez zakończyliśmy bez żadnej dłuższej rozmowy, podejrzewam więc, że może zapytać mnie, jak minęła noc, ale to druga sugestia, jaka mi się nasuwa. Dobrze wiem, że chodzi o teczkę i ten kontakt z ratuszem, za który mam od teraz odpowiadać. Chyba on i pierwszy pomocnik nigdy nie dostali podobnego polecenia, przez co trudniej będzie mnie wesprzeć czy wskazać, na co powinnam uważać.


Ale to tylko scenariusze brane pod uwagę przez moją wyobraźnię, nie dowiem się, o co chodzi, jeżeli i to wprost ni zapytam, dlatego przybieram na twarz dość przyjazny uśmiech i rzucam:


– Cześć, jak się masz?


To może nie najlepsze powitanie po prawie godzinie spędzonej naprzeciwko siebie podczas odprawy, ale jakiś nie chciałam od razu zaatakować go pytaniem, dlaczego ma niepokój wymalowany na swoim obliczu. To mogłoby być uznane za nieuprzejme, a wciąż było za wcześnie, by zacząć pokazywać swoją mniej przyjemną stronę charakteru.


– Cześć, jesteś pewna, że sobie z tym poradzisz? Będziesz pracować po godzinach, prawda? A zapewniono ci bezpieczne warunki? Nie chcesz tego przemyśleć? Chyba będziesz mogła zrezygnować.


Nie chciałam zaatakować pytaniem, a sama otrzymałam ich aż za dużo. Przez moment patrzę na kolegę, po czym ruszam korytarzem ku schodom, by zbiec nimi, wyjść z budynku i skierować się na dziedziniec. Drugi pomocnik podąża za mną niczym cień, do czego zdołałam przywyknąć, bo przez pierwsze tygodnie ktoś stałe miał mnie na oku, ale teraz jest to nieco bardziej niekomfortowe. Jakby potrzebował wchodzić w moją przestrzeń, by sprawdzić, czy nad czymś może przejąć władzę. Moim zdaniem to było na nic, ale może nie znałam siebie aż tak dobrze.


– Grace, odpowiesz mi? 


Zatrzymuję się nieopodal wielkiej lipy, jaką zasadzono tu przed kilkoma dekadami i dbano, bo stała się symbolem siedziby departamentu w tym dystrykcie, a która dla mnie była najlepszym schronieniem w tak ciepły dzień jak dzisiaj. Czuję, jak pod koszulą spływa mi pot, ale wiem, że nie mogę ot tak zrzucić z siebie munduru. Muszę się jakoś prezentować, teraz nawet nieco bardziej, skoro nam się widzieć z burmistrzem.


Odwracam się twarzą do drugiego pomocnika, który patrzy na nie uważnie. 


–Grace?


– Oczywiście, że to zrobię – oznajmiam bez mrugnięcia okiem. – W końcu to moje zadanie, mnie do niego oddelegowano, dlaczego miałabym wskazać kogoś innego na swoje miejsce? Zrobiłam naprawdę wiele, by stać się częścią tego zespołu – dodaję. – Nie chcę po prostu żałować tego, że nie chwyciłam tej szansy w swoje ręce i poddałam się, zanim wykazałam na tym stanowisku – tłumaczę. – Chcę się rozwijać, jak i zawierać znajomości, bo to może mi się w przyszłości przydać. Chcę stać się kimś, kto coś znaczy w tym świecie, a zadania zlecane mi przez sierżanta mogą pomóc w tym rozwoju, nawet jeżeli część z nich będę robić po godzinach. – Mój ton jest twardy, ale naprawdę wkurza mnie teraz to, jak drugi pomocnik podchodzi do całej sytuacji. Liczyłam raczej na wsparcie, nie na wyrzuty. – To takie trudne do zrozumienia?


– A gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie? – pyta, zaskakując mnie swoim łagodnością w swoim głosie. 

Lekko zdezorientowana patrzę na niego, a jego spojrzenie kryje w sobie uczucia, których nie umiem rozszyfrować. Nie to, żebym nie próbowała, bo patrzy na mnie w ten sposób już od jakiegoś czasu, ale naprawdę nie jestem dobra w te klocki. Ledwie co udało mi się ogarnąć na tak odpowiedzialnym stanowisku, nie umiem sobie wyobrazić siebie w jeszcze jakieś innej roli, a przecież bycie z kimś to raczej nie jest bułka z masłem. 

Fakt, jest świetnym kompanem i naprawdę bardzo mi pomógł, kiedy przeszłam wewnętrzną rekrutację i konieczne szkolenia, otrzymałam potrzebne certyfikaty i się wykazałam, gdy było to potrzebne, by ustalić na nowo moje miejsce w departamencie, ale idące za jego postawą coraz cieplejsze uczucia względem mnie narobiły mi niezłego bałaganu w głowie. 

Och, jakże chcę, by na razie wszystko w moim życiu układało się, mając ręce i nogi, by ta egzystencja było w miarę spokojna, o ile to możliwe przy takiej pracy. Los nie jest mi litościwy, skoro jednego dnia zsyła mi tyle problemów. Jakby pod moimi nogami nie leżało już dość kłód, których nie umiem przeskoczyć. A tej na pewno nie jestem. Mówienie o uczuciach to nie moja bajka, a słuchanie o tym, że ktoś może darzyć mnie czymś więcej niż koleżeństwem i przyjaźnią, wzbudza we mnie jedynie chęć ucieczki.

To dlatego tak usilnie chcę mieć nadzieję, że kolega żartuje, że to, co mu się przed chwilą wyrwało, to tylko kiepska próba poprawienia mi niezbyt dobrego humoru.

Ale on daje mi w odpowiedzi do zrozumienia, że nie mam co liczyć na łut szczęścia, a jego słowa są tym, co o mnie myśli, i stanowią prawdę.

Taką, z którą nie chcę sobie na razie radzić. 

– Miejsce dla ciebie? – dopytuję. – Przecież jesteśmy w tym samym teamie, pomagasz mi, kiedy tego potrzebuję, za co jestem ci wdzięczna, no i z nikim tak dobrze nie pije mi się kawy, ale…

– Ale co? Nie mów mi, że nie jesteś świadoma, dlaczego cały czas jestem obok.

Patrzę na niego uważnie, odpowiedź jest wymalowana na jego przystojnym obliczu, ale do mnie nie dociera. Nie w pełni, bo bronię się przed nią rękami i nogami.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że nie podoba mi się, jak coraz częściej jesteś wykorzystywana i zgłaszana znienacka do różnych zadań. Widzę, jak czasami cię to męczy, a to mnie boli. Zależy mi na tobie, więc wkurzam się, gdy tyle wkłada się na twoje barki.

– Zależy ci na mnie?!

Właściwie to usłyszałam całą jego wypowiedź, ale to właśnie te słowa zastanowiły mnie najbardziej.

Drugi pomocnik wzdycha, po czym czyni krok w moją stronę, przez co jest całkiem blisko.

– Co mam ci powiedzieć, co? Ze chętnie wziąłbym każde z tych zadań na siebie, byś odpoczęła? Mam dość ukrywania swojego zauroczenia, ale wydaje mi się, że to nic nie znaczy. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie jesteś dla mnie ważna. Dobrze wiesz, że wtedy bym kłamał. 

Nie rozumiałam, jak doszło do tego momentu. Kiedy zaczynałam tę rozmowę, wyszłam od błahostki, głupiego pytania o samopoczucie. A doszło do tego, że w tej chwili patrzyłam na mężczyznę, prawie nic nie rozumiejąc. 

– Ale… Ale o czym ty mówisz? – pytam, czując w głowie coraz większy mętlik. – Jakie zauroczenie? 

Przygryza dolną wargę, a ja wzdycham. Zupełnie nie mam chęci ani humoru, by prowadzić z nim podobną rozmowę, o jakieś naprawdę poważniej to już w ogóle nie myślę. Dość już mam do zrobienia, nie chcę, by ktoś mnie powstrzymywał.

– O zauroczenie tobą – tłumaczy, a ja unoszę rękę, by w ten sposób dać mu do zrozumienia, że nie czas teraz na podobne rzeczy. – O co chodzi?

– Że mam to gdzieś – oznajmiam bez ogródek, choć to może ranić, i staram się go wyminąć. – W ogóle mnie to nie interesuje. Przynajmniej teraz. Poza tym nie mam teraz czasu na cokolwiek, za dwadzieścia minut powinnam być w ratuszu i…

– I dlatego nawet mnie nie wysłuchasz, tak? – W jego głosie pojawia się nuta złości. A przecież jest on raczej oaza spokoju. – A zrobisz to później, kiedy już załatwisz, co masz do załatwienia?

Teraz mam ochotę westchnąć tak głośno, by usłyszał mnie każdy na dziedzińcu. Nie decyduję się jednak na urządzenie tu sceny, bo kolega w żaden sposób nie zasłużył na takie traktowanie.

– Tak, pogadamy później. Wyślę ci esemesa, kiedy wrócę, okej?

Patrzy na mnie tak, jakby nie wierzył moim słowom, czemu się aż tak nie dziwię – może dotrzymuję obietnic, ale czasami naginam czas, by je spełnić. Wydaje mi się, że jemu właśnie o ten czas chodzi.

– Na pewno?

– Tak, na pewno – mówię i wyciągam ku niemu dłoń z wyprostowanym małym palcem. – Yaksok.

Przez chwilę nie robi nic, zaczynam się więc niecierpliwić, bo uciekają mi minuty, jakie powinnam poświęcić na dojazd na spotkanie. Już chcę go przywołać do porządku, wymawiając twardo jego imię, ale gdy się do tego zabieram, mężczyzna chwyta małym palcem przeciwnej dłoni mój mały palec, a kciukami pieczętujemy tę umowę.

– Yaksok – odpowiada, wiedząc, co powinien zrobić, i zaglądając w moje oczy, jakby chciał też wedrzeć się do mojej duszy. 

Może dla postronnego świadka podobna scena zdaje się mocno infantylna, ale dla mnie ta obietnica to nie jest mrzonka, ale coś poważnego. Tylko z kimś, na kim mi zależy, jestem w stanie wykonać taki gest, bo przypieczętowanie umowy na mały palec jest częścią mojego dziedzictwa i konieczny jest przy tym kontakt fizyczny, a na ten potrafię się zdobyć jedynie przy tych osobach, które emocjonalnie są mi bliskie.

Drugi pomocnik chyba to dostrzega, bo to on jest tą stroną, która odrywa dłoń jako pierwsza. Ja, chwytając się płynącego z tego dotyku ciepła, chętnie – jednak musze to przyznać – pozostałabym tak nieco dłużej. Ale obowiązki wzywają, a kolega ma olbrzymie poczucie odpowiedzialności i obowiązku, nie stanie mi na drodze, kiedy mam coś do zrobienia. Dosłownie odsuwa się o krok w bok, by zrobić mi miejsce i dać przestrzeń do rozpoczęcia biegu.

– Powodzenia – rzuca jeszcze, uśmiechając się niepewnie, jakby nadal nie wierzył, że się odezwę.

To dlatego na nowo się do niego przybliżam i chwytam za jego przedramię powyżej nadgarstka, ściskam i w ten sposób daję do zrozumienia, że byłam i jestem całkowicie poważna. Może nie ogarniam swoich uczuć i potrzebuję czasu, by poukładać sobie w głowie pewne rzeczy, ale przy tym wiem, że ten mężczyzna nie stanowi zagrożenia, a wsparcie, i to także w chwilach, kiedy sama nie uważam, by było mi one potrzebne. Rozumie mnie czasami aż za dobrze, co może kogoś przerazić, lecz mnie daje poczucie stabilności i bezpieczeństwa.

– Napiszę do ciebie, jak wyjdę z ratusza, a zadzwonię, kiedy będę już u siebie – oznajmiam, odwzajemniam uśmiech, po czym puszczam się biegiem, nie czekając na jakąkolwiek informację zwrotną.

Gdy tylko dobiegam na parking obok departamentu i zatrzymuję się, by sprawdzić, czy może gdzieś nie złapię jakieś taksówki, moje serce bije szybko nie tylko z powodu tego biegu. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie do końca drugi pomocnik jest mi obojętny, ale jestem na takim etapie życia, że dopiero udało mi się ogarnąć siebie. Mam nadzieję, że kolega zrozumie to, kiedy mu o tym powiem, i nie będzie naciskać.

Cóż, chcę mieć go obok, tego nie umiem do końca ukryć, więc dotrzymam obietnicy. Wypełnię zadanie, którego treść spoczywa w teczce, a potem…

Potem niech się dzieje. 


2 komentarze:

  1. O, muszę powiedzieć, że całkiem mnie porwało! To bylo cos jednocześnie nowego i znajomego i aaaargh jak ma na imię drugi pomocnik!!! Xd ja to się zawsze zaangażuję i już bym chciała wiedzieć wiecej, no i czy rzeczywiście zadzwoni!!! ;D będzie coś więcej z Hae w roli glownej? I jak orginalnie brzmi Yaksok? Oznacza obietnice, tak?
    Kurcze, ciekawie bylo! Osobiwosc Hae taka nietuzinkowa się wydaje, bardzo przyjemna perspektywa! Czytalabym dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :) tak, 'yaksok' to 'obietnica'. Nie wiem, jak ma na imię drugi pomocnik, ale jeżeli się trafi, że wrócę do Grace Hae, to jakieś stworzę ;)

      Usuń