— Przepraszam, Rhys. — Patrzę z przejęciem w twoje oczy, żałując, że nie mogą być jednego, złotego koloru. — To jedyne wyjście.
Dobywam Serca Mroku i wbijam je prosto w twoje.
— Nie... N-nie rozumiem. — Różnobarwne oczy patrzą na mnie w osłupieniu. Zagryzam wargę, ból żłobi zmarszczki na moim czole.
— Ufasz mi? — pytam szeptem.
— Tak — odpowiadasz słabo, lecz pewnie.
— Wiec nie musisz niczego rozumieć. — Podtrzymuję twoje ciało, gdy gaśniesz w moich ramionach.
Set zawarł z twoim mężem pakt, który przypieczętowali krwią. Ostrze, którego użyli, jest bardzo istotne. Wiąże ich obu. Wchłonęło krew Rhysa i esencję Seta. Czy wiesz, że jedyny sposób, by zerwać te więzi, to śmierć jednego z nich? Domyślasz się, kogo łatwiej zabić. Wiem, że tego nie chcesz. Wiem też, jak przechytrzyć Seta.
Musisz użyć tego samego ostrza, które ich zjednoczyło. To łącznik, przez który przenosi się Set. Tak zabezpieczyli jego naturę Upadli, by nie zwodził swych dominantów, by nie mógł ich posiąść wbrew ich woli. Jeśli ktoś zechce odpowiedzieć na jego zew, musi dobrowolnie użyć Serca Mroku, by go wyzwolić. I w Sercu Mroku można go uwięzić.
Słuchasz uważnie? Posłuchaj. Wiatr pokona cień.
To nie będzie łatwe. Będzie niebezpieczne.
Musisz zaryzykować życiem męża. Żeby wywabić Seta, musi uwierzyć, że on umiera. Nie oszukasz go, Eris. Rhys naprawdę musi być umierający. I to nie będzie ta najtrudniejsza część. Kiedy Set opuści jego ciało, Rhys musi przestać umierać.
Wyciągniesz ostrze i go uleczysz.
Uda ci się. Jeśli zgromadzisz wystarczająco dużo eteru.
A w tym ci pomogę.
Nogi odmawiają posłuszeństwa, trzęsą mi się ręce, zawartość żołądka podchodzi do gardła. Słaniasz się w moje ramiona, podtrzymuję cię z coraz większym trudem. Jesteś rosłym mężczyzną, ja ciężarną kobietą. Nie mam na tyle sił, by znieść twój ciężar. Osuwamy się na podłogę, broczysz na mnie krwią. Skrajne zdumienie w twoich oczach powleka mgła. Otwierasz i zamykasz usta rzężąc, łapiąc z wysiłkiem tlen, który twoje serce transportuje coraz wolniej. Nie próbujesz mnie oskarżać w ostatnich słowach, może nie jesteś w stanie. Twoje serce bije coraz wolniej.
W końcu się zatrzymuje.
Kiedy twoja pierś przestaje się spazmatycznie unosić, zalewam się łzami, szloch w dzikich pląsach szarpie moim ciałem. Tężejesz w moich objęciach. Cały mój świat się rozpada, kończy, zalany piekącą falą chaosu.
Weź się w garść.
Nie mogę, nie jestem w stanie, myślałam, że dam radę, ale ty… Ty przecież, kurwa, umierasz.
DOBRZE POZWÓL MU NA TO.
Serce Mroku wciąż tkwiące w twojej piersi rozjarza się ciemnym kolorem indygo. Czuję, że pulsuje. Przez jeden szalony moment mam nadzieję, że to twoje serce, że wciąż bije, że może Set cię ocali…
TERAZ ZRÓB TO TERAZ.
Nie, Set ucieka. Przez chwilę widzę jego szakali kształt, jego cień kładzie się na mnie, lecz zaraz spostrzegam, że to tylko cień ostrza.
Zrób to teraz, dasz sobie radę. Ćwiczyłaś. Poradzisz sobie. Zachowaj zimną krew, Erish!
Leżysz na plecach, nie ruszasz się; bezwładnie rozrzucone ręce, silne, duże, męskie dłonie, które tak kochałam; puste oczy są równego, złotego koloru.
Twoje oczy, Rhys. Są złote! Udało się, udałoby się, gdybyś tylko nie był… martwy.
To pozbawione życia spojrzenie. Nie mogę go znieść. Jest złote, do diabła, jesteś wolny, jesteś silny, jesteś moim mężem, ojcem mojego nienarodzonego dziecka.
Jeszcze nie jest za późno.
Wstrzymuję szloch, oddech, jednym pewnym, silnym ruchem wydobywam z twojej piersi ostrze.
Krew tryska na wszystkie strony.
Zatamuj krwotok.
Składam dłonie, przyciskam do rany, mocno.
Masz w sobie wystarczająco dużo siły. Wiesz, co robić.
Eter rozlewa się spod moich dłoni, spływa na twoją pierś jak opatrunek. Gęsta, jasna magia, wnika pod ubranie, oblepia skórę jak miód, wtłaczam ją do wnętrza, krew przestaje wypływać.
Ostrożnie, tak jak ci pokazywałem.
Włókno po włóknie. Tak mnie uczył Zefir. Pozwalał mi patrzeć, dzielił świadomością, gdy napadał na coraz niebezpieczniejsze okazy. Niszczył ich serca, a potem cierpliwie je odbudowywał, tylko po to, by na koniec jednak je zmiażdżyć, konsumując ich życiową energię, napełniając nasze ciało eterem. Ćwiczyliśmy też na ludziach, żebym dobrze poznała anatomię. Zefir mówił, że oni wszyscy mieli złe serca, a ja mu wierzę. Liczyło się tylko to, bym nauczyła się dobrze leczyć rany, nawet te śmiertelne. Ścigałam się z czasem, więc musiałam być nie tylko precyzyjna, ale i szybka. Początkowo nie udawało mi się ich ratować. Ale z czasem…
Moc, która ze mnie wypływa, czuję ją, jakby sięgała w głąb drugiego ciała rozgałęzionym systemem nerwów, wyczuwam dokąd zmierzają, co robią, mogę sięgać coraz dalej, mogę wypuszczać kolejne ich pędy, wysyłać do każdej pojedynczej komórki, uleczyć ją i efektem domina uleczyć cały organ, całe ciało. Zefir mówi, że mam talent, że to moje powołanie. Rzeczywiście, odczuwam dziwne spełnienie podczas tych „zabiegów”. Kosztują mnie wiele siły, lecz zmęczenie, które po tym odczuwam, jest takie… zdrowe.
Teraz też mnie wypełnia.
Już. Już możesz. Pozwól, że ci w tym pomogę.
Zaciskam dłoń w pięść. Zaciskam w pięść pełną szponów i błon łapę.
I uderzam. Raz za razem. Lekko i mocno. Fale drgań rozchodzą się równomiernie, wnikają w nowoodbudowane tkanki.
Jeszcze raz.
Twoje serce rusza. Twoje serce znowu zaczyna bić. Najpierw nieśmiało, lecz z każdym silniejszym skurczem poszerza się uśmiech na mojej twarzy.
Udało się.
Wycieńczona padam tuż obok ciebie.
Spoglądam raz jeszcze na odrzucone ostrze.
JESZCZE BĘDZIESZ MOJA — zdaje się szeptać. Lecz może to tylko moja wyobraźnia. Nie wiem. Tracę przytomność.
Erish milknie. Wzdycha ciężko, zaglądając do kubka. W głowie przyjemnie jej szumi i żałuje, że nie pozwoliła Cidowi go uzupełnić.
Ten stary alkoholik chyba wreszcie zasnął, przebiega przez jej głowę, gdy zerka na mężczyznę, który siedzi ze spuszczoną głową, wciąż krzyżując na piersi ramiona. Gdyby nie zapierał się nogami o podłogę, pewno spadłby pod stół. Ten obraz nieco ją rozbawia. Prycha, kręcąc głową. Wstaje, zamierzając udać się do swojej koi, lecz… Coś ją powstrzymuje. Jakieś uczucie niespełnienia. Czy to niedokończona opowieść, spowiedź życia, na jaką się porwała? Zerka na mężczyznę, ściągając brwi.
Prosty nos, wyraziste brwi, ciemna linia rzęs, mocno zarysowana szczęka, porośnięta kilkudniowym zarostem. Te włosy, wiecznie uniesione nad czołem, ani nie jasne, ani nie ciemne, koloru brudnego blondu. Szeroka klatka piersiowa, na której opina się kurtka i rozchodzi wiązanie koszuli. Muskularne ramiona. Błąkający się na ustach nawet przez sen nonszalancki uśmiech.
Eris przygryza dolną wargę.
Oczy ci płoną miłością rozpalone
Czy to z jego powodu?
Czuje rozchodzące się po ciele ciepło, pulsami gromadzące się w lędźwiach. Ile lat już walczy z tym uczuciem, zabraniając sobie mu ulec? Cid banita, dominant Ramucha, sarkastyczny, odważmy przywódca małej społeczności, którą sam tworzy, ratując nosicieli. Pociąga ją. Władczy, stanowczy, lubiący stawiać na swoim, nawet jeśli musi uciec się przy tym do technik manipulacji. Nawet to w nim ją pociągało. Wkurzało, zwłaszcza gdy próbował swoich sztuczek na niej, ale też kręciło, że nie jest nieskazitelny.
Czy on jest lepszy maryś czy ma żonę
Zamiast odejść, nachyla się, jakby chciała zaciągnąć się zapachem mężczyzny. Wyciąga rękę w stronę jego twarzy, lecz zanim jej dotyka, ręka Cida jakby w nawyku samoobrony łapie ją za nadgarstek. Zielone oczy spoglądają w górę.
— Erish — mruczy, niebezpieczny błysk znika z jego oczu. — Dokądś się wybierasz? — pyta ochryple, odchrząkując.
— Do siebie, skoro zasnąłeś. — Erish próbuje zabrać rękę, ale Cid nie puszcza, a ona nie walczy z uściskiem jego dłoni.
— Nie spałem — oburza się Cid, mrużąc oczy, które patrzą wciąż bystro, mimo alkoholu i senności. — Myślałem.
— Nad czym?
Cid pomrukuje przeciągle, delikatnie ściąga ją w dół, by znów usiadła, a gdy to robi, rozlewa im resztę rumu. Tym razem Erish nie protestuje. Upijają po solidnym łyku i dopiero wtedy Cid pyta:
— Byłaś brzemienna?
Erish zamiera. Odstawia sztywno kubek i spogląda na Cida. W odpowiedzi unosi koszulkę, ukazując poziomą bliznę ciągnącą się przez brzuch. Cid przygląda się uważnie, a gdy Erish puszcza koszulkę, przytrzymuje ją własną dłonią. Palcami w rękawiczce przesuwa wzdłuż niej, podnosząc wzrok na oczy Erish. Nie cofa dłoni.
— Jeśli zapytasz: „A chcesz być znowu?” — Erish ostrzegawczo przekrzywia głowę — to przysięgam, że przywalę ci w zęby.
Kącik ust Cida unosi się wysoko.
— Dobrze mnie już znasz, co? — śmieje się przez nos.
— Lepiej niż bym chciała.
— No tak. Ale wnioskując po twoim dystansie — jego dotyk nabiera intencji — ból przeminął?
— Ten ból nigdy nie przeminie — prostuje Erish. Cid chce zabrać rękę, lecz nie pozwala na to, przytrzymując jego dłoń na swoim podbrzuszu. — Ale nie będziemy teraz o tym rozmawiać — ucina stanowczo.
— Nie? — Cid przenosi ciężar ciała na jedno biodro, zwracając się bardziej w jej stronę. — A co będziemy robić?
Ten głos, ochrypły, głęboki jak echo powracające ze studni zaświatów.
Mierzwi wszelkie zmysły.
Ej no.
OdpowiedzUsuńNormalnie rzuciłabym swoim "hej" na początku komentarza, ale dzisiaj nie mogę. Ja kończę tekst w złym miejscu? JA?! A to powyżej to co ma być, hę? Takie tu wyznania, nawet i pewne pragnienia się pojawiają, i zostaję z czym , z własnymi wyobrażeniami? Dałam się porwać jak dziecko na kotki, no nie mogę.
Och, leży mi ta seria od samego początku, ale im dalej, tym ja jeszcze mocniej ją lubię. I charakteru postaci, i budowany świat, i te retrospekcje, i ten brak pięknych, różowych zdarzeń. No. Czekam na ciąg dalszy, hej!
Awww, love it xd przysiegam , ze wczesniej nie słyszałam tego porównania jak dziecko na kotki i mnie zdobylo teraz ;D
UsuńNo, wycofałam sie, poki moglam xd ale chyba do tego wrócę...
:D