No i tak to jest, człowiek myśli, że z czymś się uporał, rozprawił, że jakiś temat zamknął, a tu przyjdzie taka jedna &*^% i wszystko rozgrzebie.
Znaczy się ja nie wiem, co to za tekst. Ja tę serię już skończyłam i nie zamierzałam absolutnie do tego wracać. Bo wszystko zostało już powiedziane.
PRAWDA?
Do niczego się nie przyznaję. A to? Znalazłam na kompie. W hasioku.
Do Szkwału oczywiście wrócę.
* Pojawiający się tu Cid nie jest Cidem ze Szkwału. Panowie noszą to same imię. Tradycja Square Enix i ich należy za to obwinić.
— Z tobą nigdy nie wiadomo, co przyniesie kolejny dzień — stwierdzam wprost, a on uśmiecha się na te słowa.
— Za to mnie kochasz — odpowiada i choć nie ucieka wzrokiem, w oczach koloru niezapominajek dostrzegam niepewność. Chyba sam jest zaskoczony swoją śmiałością.
Ciężar tych słów osiada na moim sercu.
Nie mogę ich potwierdzić.
Nie mogę im zaprzeczyć.
— Kocham Cida — kontruję, ale ten krótki moment zawahania wystarcza, by Reno nabrał pewności siebie.
— Nie tak jak mnie.
Nachyla się do mnie nad stołem. Mogę teraz policzyć piegi na jego nosie. Mogłabym nawet…
Wzdycham i opieram się o krzesło, zwiększając dystans między nami.
Zajęta nową zabawką Zacky nie zwraca na nas uwagi.
— Sądziłam — mówię cicho — że to byłby dla ciebie tylko kłopot. Że nie chciałbyś — zawieszam głos, patrząc na córkę — jej — kończę cicho.
— Och, za takiego masz mnie człowieka, co? — Reno ściąga brwi, wykrzywiając usta. — Myślisz, że nie mówiłem wtedy poważnie.
Odwracam wzrok.
— Zabrałeś ją ode mnie — przypominam z wyrzutem, ściągając brwi i rzucając mu kose spojrzenie. — Mam ochotę cię zabić, a nie układać sobie z tobą życie.
— Daj spokój. Nie byłaś lepsza. Trzy lata ukrywałaś ją przede mną.
— Nie tak, żebyś nie mógł nas znaleźć.
— Miałem kolejny raz poniżać się na oczach Highwinda, żebyś mogła znów mnie odrzucić?
Moje rysy twarzy nieco łagodnieją, gdy przypominam sobie tamto zajście.
— Wystarczyłoby wtedy tylko jedno twoje słowo — szeptam, czując, że wracają wspomnienia.
Reno reaguje inaczej, niż się spodziewam. Kiedyś zacząłby się wykłócać, że padło wówczas więcej, niż jedno słowo, ale chyba dopiero teraz orientuje się, którego zabrakło.
Kiedy moja dłoń zsuwa się z blatu, łapie ją w mocny uścisk.
— Zostań — prosi, patrząc mi w oczy. — Zostań ze mną. Razem z małą.
Telling myself I won't go there
Oh, but I know that I won't care
I to naprawdę wystarcza. Długo patrzę mu w oczy, znajdując w nich jedynie prawdę i szczere uczucie.
Reno dalej mówi. Jakby rozumiał, że to jego szansa i musi w pełni ją wykorzystać. Zapewnia, że się zmienił, że wszystko się zmieniło, nawet Shin-Ra. A ja mu wierzę. Przytakuję głową w rytm płynących słów. Zgadzam się. Zostanę.
— Wróć do firmy. — Reno trzyma mnie w ramionach, jego oczy błyszczą pod warstwą mgły. — Zobaczysz, wszystko teraz wygląda inaczej. Crush, możemy odbudować świat. Nasz świat — jego uścisk na moich przedramionach wzmaga się, by za chwilę ustąpić — cały świat! — Reno wyciąga ręce w górę i śmieje się tak jak tylko on potrafi – psotnie, trochę złowieszczo, jak mały chłopiec przed spłataniem figla sąsiadom w Dzień Duchów.
Zalewa mnie fala uczuć.
Matko, tęskniłam za nim.
Zostanę. Wrócę.
Trzymając się za ręce przekraczamy próg firmy. Shin-Ra wita nas uśmiechami nowych pracowników i wspaniałymi planami na przyszłość. Wszystko wreszcie zaczyna się układać. Jest dobrze. Tak jak powinno. Odnajduję szczęście.
Nic nie wskazuje, by coś jeszcze mogło nam zagrażać. Więc dlaczego nagle ląduję w podziemiu, otoczona przez mecharoboty, mierzące do nas z działek. Dlaczego trzymam w ramionach nie dającą oznak życia Zacky, a Reno stoi przede nami z tym swoim psotnym uśmiechem na ustach i ręce ma całe we krwi.
(naszej krwi)
Z czerwonym zawsze mu było do twarzy.
Jestem ranna. Rzężę, z trudem nabierając powietrza. Główka mojej córki lepi się od posoki, sklejając włoski. Palcami wyczuwam zgruchotaną czaszkę. Horror tego, co się dzieje, opada na mnie jak ciężka, samozaciskowa siatka, odbiera dech i rozum, a ty się śmiejesz, Reno, z czego ty się, kurwa, śmiejesz?!
— Dla… Dlaczego?! — krzyczę w przestrzeń zmetalizowanego podziemia, która odbija echem mój głos. — Dlaczego nas… wydałeś?! Na co było… to wszystko?!
Reno strząsa z dłoni krew, krzywiąc się z obrzydzeniem.
Tryna wash away all the blood I've spilt
— Bo czasem bycie tym złym jest zabawniejsze — odpowiada beztrosko, podnosząc na mnie wzrok i uśmiecha się coraz szerzej. Nie przestaje się śmiać. W tym śmiechu ginie wszystko. Cały nasz świat.
Budzę się zlana potem, dysząc tak ciężko, jakbym uciekała przed całą hordą swoich demonów. Mały kształt obok porusza się, a ja rzucam się sprawdzić, czy jest w jednym kawałku. Zacky protestuje przez sen, mrucząc z dezaprobatą. Nie czuję krwi, nic jej nie jest. Nic jej nie jest, prawda?
Kurwa!
W amoku nie od razu wiem, gdzie jestem i co było snem, a co zdarzyło się naprawdę.
Pukanie do drzwi powoduje kolejny mikro zawał. Podskakuję na łóżku, a drzwi się uchylają.
— Wszystko w porządku? — Do pokoju zagląda typ o czerwonych włosach. — Krzyczałaś…
Mój sponiewierany umysł nie jest aż tak zmęczony, żeby go nie rozpoznać, choć narastający szum w uszach wskazuje, że jestem coraz bliżej wylewu.
— Co ty tu robisz?! — Wyskakuję z łóżka, łapiąc Reno Sinclaira za koszule i wypycham go za próg.
— Mieszkam tu? — Reno unosi brwi i ręce w geście poddania.
Mrugam oczami i choć ciężko oderwać wzrok od tych hipnotyzujących ślepi, jakoś mi się udaje. Rozglądam się. Nie jestem w Rocketown. To nie mój dom.
— Sama tu przyszłam — uświadamiam sobie, zerkając na Reno, który wciąż patrzy na mnie niepewnie. — Rozmawialiśmy. — I to o tej rozmowie myślałam, jak kładłam się spać. Musiałam zasnąć i wszystko się wymieszało. — Porwałeś mi dziecko — warczę, przypominając sobie wszystko.
Reno wywraca oczami i wzdycha.
— Myślałem, że już to sobie wyjaśniliśmy, yo — warczy, sięgając za moje plecy, by złapać za klamkę. Przechodzi mnie dreszcz, gdy jego oddech muska mój policzek. Reno powoli zamyka drzwi do pokoju, w którym śpi Zacky. Wyczuwam, że przeciąga ten moment, wykorzystując pretekst do bliskości. Zapach jego perfum i wiśniowego szamponu do włosów mąci mi w głowie.
This lust is a burden that we both share
— Chodź — szepcze blisko mojego ucha — bo mała się obudzi jak znowu zaczniesz drzeć pysk.
Prycham gniewnie, ale idę za nim. Reno nie zapala po drodze światła, cały dom spowija niebieskawa, zmieniająca natężenie poświata, bijąca od włączonego gdzieś w pomieszczeniu przed nami telewizora. Długi, czerwony ogon włosów kołysze się na tle jego pleców i białej koszulki z krótkim rękawem. Dopiero w kuchni Reno zapala ledy pod szafką. Nalewa wody do szklanki i podaje mi ją bez słowa.
— Dzięki. — Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo zaschło mi w gardle. Gdy odbieram od mężczyzny szklankę, nasze palce się stykają i przeskakuje między nami elektryczna iskra. No tak, czego innego spodziewać się po gościu, który paraduje nagminnie z paralizatorem u boku.
Wydaję z siebie krótki syk, a Reno uśmiecha się nonszalancko.
Żadne z nas nic nie mówi. Ja piję wodę, wciąż analizując sen i rozmowę między nami, a Reno stoi naprzeciw z założonymi na piersi rękoma, opiera się o kuchenną wyspę i patrzy na mnie spod ściągniętych brwi. Włosy, których nie podtrzymują pilotki, opadają na jego twarz.
Z czerwonym mu do twarzy.
— Czasem bycie tym złym jest zabawniejsze — odpowiada beztrosko i uśmiecha się coraz szerzej. Nie przestaje się śmiać. W tym śmiechu ginie wszystko. Cały nasz świat.
Potrząsam głową, wyrzucając z myśli obrazy ze snu. Reno mruży oczy, lecz dalej nic nie mówi.
— Co?! — nie wytrzymuję dłużej tego napięcia. Odstawiam niemal pustą szklankę, opieram dłonie o blat za swoimi plecami.
— Nic. — Reno wzrusza ramionami, ale jego oczy błyszczą tak jak zawsze, gdy pod tą czerwoną czupryną układał jakiś diabelny plan.
— Mam ochotę cię zabić, a nie układać sobie z tobą życie.
— Daj spokój. Nie byłaś lepsza. Trzy lata ukrywałaś ją przede mną.
— Nie tak, żebyś nie mógł nas znaleźć.
— Miałem kolejny raz poniżać się na oczach Highwinda, żebyś mogła znów mnie odrzucić?
Tym razem, gdy na mnie patrzy, nie dostrzegam w jej twarzy wrogości.
— Wystarczyłoby wtedy tylko jedno twoje słowo — szepta, a jej oczy robią się bardziej szkliste.
Ten widok mnie porusza. Kiedyś zacząłbym się wykłócać, że padło wówczas więcej, niż jedno słowo, ale teraz wiem, o które chodziło.
Two sinners can't atone from a lone prayer
Kiedy jej dłoń zsuwa się z blatu, łapię ją w mocny uścisk.
— Zostań — proszę, patrząc jej w oczy. — Zostań ze mną. Razem z małą.
Czekam w napięciu na to, co odpowie, lecz ona uparcie milczy. Jej oczy są niespokojne, pełne mako i wątpliwości. Powoli zaczynam rozumieć, że ta cisza trwa zbyt długo, by mogła zwiastować pomyślną dla mnie decyzję.
— Gdybyś powiedział to wtedy… — zaczyna, a ból na jej twarz wskazuje, że naprawdę żałuje, że tego nie zrobiłem. Choć ma pewno nie aż tak, jak ja. — Minęły cztery lata. Ani razu nie próbowałeś się ze mną skontaktować.
— Próbowałem. — Krzywię z niezadowolenia usta, zbywając ten zarzut machnięciem dłoni. — Przelatywałem w pobliżu Rocket… celowo. Wiele razy, yo. — Odkasłuję w zaciśniętą dłonią, zerkając na nią kątem oka. Nie chciałbym, żeby widziała we mnie tchórza. — Kiedyś nawet… — Nie, do tego się nie przyznam. — No chciałem. Ale ostatecznie nigdy tego nie zrobiłem, nie? — kończę niezbyt z siebie dumny. — Ale wiesz. Ty też mogłaś zadzwonić. Albo coś — dodaję na swoją obronę.
— Mogłam — zgadza się Crush. Czy zrewanżuje się opowieścią o tym, jak często już prawie wybierała mój numer i gdyby nie pieprzony Highwind… — Ale też tego nie zrobiłam.
Souls tied, intertwined by our pride and guilt
Przymykam oczy, uciskając palcami nasadę nosa.
Czyli tego nie da się obudować? Zawsze myślałem… Że prędzej czy później i tak skończymy razem.
— Minęło zbyt dużo czasu — podsumowuje Crush. Ona naprawdę skreśliła nas już dawno. Poddała się, czy znalazła szczęście w Rocketown? — Przykro mi.
Prycham ze złością. Jak zacznie mnie żałować, to chyba pierdolnę. Nie powinna się wściekać i mi ubliżać? Przecież narozrabiałem, yo. Z furią poradziłbym sobie lepiej niż… z tym. Tym… współczuciem. Smutkiem. Poczuciem winy.
— Będzie lepiej, jak już pójdziemy.
Co?! Tak od razu?! Nie no, chwila, ja nie jestem jeszcze gotowy! Żeby zniknęły z mojego życia…
There's darkness in the distance
— Daj spokój — złoszczę się, wskazując za okno. — Nie widzisz, że robi się ciemno?! Gdzie się będziesz z dzieckiem szlajać teraz po sektorach! Poza tym mała ma tu wszędzie porozrzucane swoje rzeczy, wieki zajmie, by to spakować. No i obiecałem jej ma kolację naleśniki…
— Naleśniki! — podchwytuje Zacky, mój jedyny sojusznik. — Z czekoladą!
Wskazuję gestem dziewczynkę, patrząc na Crush. Nie sądzę, by była teraz w stanie odmówić czegoś córce.
— Reno. — Crush wzdycha. — Ty nie umiesz robić naleśników.
— Nie? No to patrz!
Analizowałem tę rozmowę z nią cały wieczór, a do pierwszych słusznych wniosków doszedłem dopiero, gdy usłyszałem wrzask Crush. Może tego potrzebowałem. Wystrzelić w nocy z łóżka i w ciemności zderzyć się ze ścianą, może to te gwizdy, które wówczas zobaczyłem, mnie oświeciły. Nagle stało się jasne, co przeraża mnie w życiu najbardziej. Do czego już nigdy nie mogę dopuścić.
Ten jej krzyk… Tyle… bólu.
Nie mogę pozwolić, by znów stała jej się krzywda. Powinienem zadbać o to, by była szczęśliwa. Jestem jej to winien. A ona może sobie mówić co chce, ale nie będzie szczęśliwa beze mnie. Może straciła we mnie wiarę. Może nigdy jej nie miała. W sumie na jej miejscu sam na sobie też postawiłbym krzyżyk.
Ale to nie znaczy, że nie mogę jej udowodnić, że się myli.
Ja naprawdę się zmieniłem.
From the way that I've been livin'
A skoro już zadałem sobie ten trud, żeby nad sobą pracować, to ona, do cholery, zostanie tu na tyle długo, by to dostrzec!
— Co?! — Crush nie wytrzymuje mojego milczenia. Odstawia szklankę i wyraźnie próbuje uciec przed moim spojrzeniem.
Już ja zadbam o to, żeby nigdzie nie uciekła. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię. Najprościej byłoby połamać jej nogi. Ja jestem dobry w tego typu sprawach i to jedyna gwarancja, że rzeczywiście nigdzie się nie ruszy przez jakiś czas. Bo wiem, że jak się uprze, to niewiele rzeczy jest ją w stanie powstrzymać.
Pytanie tylko… Czy aby na pewno jest zdeterminowana, żeby stąd jak najszybciej zniknąć? Czy może czeka na jakąś wersję premium, która zrobi to, co trzy lata temu zrobiłoby zwykłe „zostań”.
— Nic. — Wzruszam ramionami, ale nie mogę zapanować nad cwanym uśmiechem, który wkrada się na moje usta. — Dam ci jakieś ciuchy, nie możesz przecież paradować w tym. — Wskazuję podbródkiem na mundur ochrony Shin-Ry, w którym wślizgnęła się do firmy i który wciąż ma na sobie. Po tym jak udało mi się ją przekonać, żeby zostały na noc i poszła usypiać Zacky, już nie wyszła z pokoju. — Łazienka jest na prawo. Możesz się odświeżyć, a ja zaraz podrzucę ci coś do ubrania.
Crush patrzy na mnie podejrzliwe, nie ruszając się z miejsca. Jej tęczówki żarzą się w ciemności, jakby nosiła fluoroscencyjne szkła kontaktowe. Przewracam oczami.
— Nie rzucę się na ciebie jak wleziesz pod prysznic, yo. Masz moje słowo.
— Twoje słowo nie jest wiele warte.
Prycham, nawet nieco rozbawiony celnością riposty.
Brakowało mi ich.
— Już nie mijam się z prawdą tak często jak kiedyś.
— Nie do wiary.
— Sprawdź mnie. — Salutuję w jej stronę niedbale i idę szukać jakiś dresów, które będą dla niej odpowiednie.
Wywalam połowę zawartości szafy. Znajduję parę czarnych joggerów i biały, za ciasny na mnie podkoszulek. Trochę jakiś zbyt prześwitujący ten materiał jak dla mnie. Na Crush powinien wyglądać dobrze. Zabieram też bluzę, gdyby było jej chłodno. Damskiej bielizny niestety nie mam. A nawet gdybym gdzieś coś znalazł, to wątpię, czy byłby to dobry pomysł, żeby… No trudno. W najgorszym razie będzie paradować bez majtek. Jakoś oboje będziemy musieli to ścierpieć.
Wracam pod łazienkę, trochę jednak zdziwiony, że słyszę szum puszczonej wody. Dzieje się ze mną coś dziwnego, gdy uchylam drzwi. Jak bardzo ciepłą wodę musi puszczać na siebie, że jest tu tak gorąco?! Zerkam na kabinę. Między ścianą a niedokładnie dociągniętą zasłonką dostrzegam nagą skórę Crush. Ubrania wyślizgują się z moich rąk. Przemożna ochota, by odsunąć jeszcze kawałek zasłony przez moment wygrywa.
Nie mogę.
But I know I can't resist it
Dałem słowo. Jeśli wysypię się na pierwszym wyzwaniu, to sam ją spakuję, żeby nie marnowała na mnie ani chwili dłużej.
Podnoszę ciuchy z podłogi, rzucam je na pralkę i jak najszybciej opuszczam łazienkę.
Opieram się plecami o zamknięte drzwi. Matko Jenovo. To będzie trudniejsze, niż myślałem.
W kuchni nalewam sobie zimnej wody, po krótkim wahaniu postanawiam jednak ją wypić, zamiast wylać sobie na łeb. Zaglądam do lodówki, gdy Crush wraca z łazienki. Wyciągam butelkę wiśniowego soku, zerkając na nią.
— Dzięki — mówi, odgarniając z twarzy mokre włosy. Wygląda całkiem nieźle w moich ciuchach. Nie są wiele za duże.
— Nie ma sprawy.
— Jeśli to już wszystko, to pójdę…
— Właściwie to nie. — Zamykam lodówkę, odkręcając sok, by pociągnąć kilka łyków. — Jest jeszcze coś. Jedna rzecz. — Trochę to przeciągam, obawiając się jej reakcji. — Obiecałem, że chociaż spróbuję, więc... Pamiętasz o tym, że nie strzela się do posłańców?
— Mów wprost.
— Prezydent prosił, żebym po wszystkim ściągnął cię do firmy — wyrzucam z siebie szybko. — Chce tylko porozmawiać — zarzekam się, korzystając z tego, że Crush na razie nie krzyczy, tylko patrzy na mnie, jakbym oznajmił, że po ulicach Midgaru paradują słonie w kapeluszach.
Reakcja, spóźniona, wreszcie następuje. Znoszę jej niepohamowany, szyderczy śmiech w milczeniu, zakładając ręce na ramiona. Czekam, aż się uspokoi.
— Wy w tej Shin-Rze wszyscy nieźle odlecieliście — udaje jej się w końcu wykrzesać z siebie coś poza kolejną salwą śmiechu. — Co wy tam bierzecie, co? — Nie zamierzam odpowiadać. — Słuchaj, nie wiem, czego nawdychał się Rufus, że uważa spotkanie ze mną za dobry pomysł. Możesz mu to przekazać — wyciąga do mnie środkowy palec — i tyle ode mnie. Dobranoc.
— Jeszcze zobaczymy — mruczę do siebie, bo Crush odchodzi, nie dając mi szansy, by spróbować ją przekonać. Ale ja wiem, że mi się uda.
W takim razie będziemy potrzebowali jutro kogoś do pomocy przy Zacky.
Siadam przy stole, wyciągam z kieszeni telefon i otwieram klapkę, szukając numeru, którego dawno nie wybierałem.
Nie wiem, jak to zrobił. Jak mnie przekonał. Może jego urok osobisty działa na mnie bardziej, niż jestem chętna przyznać, bo nie dość, że go nie zabiłam, to jeszcze miałam ochotę się z nim przespać, a teraz wspinam się po tych schodach z pierdolonego bazaltu, choć obiecałam sobie, że moja noga JUŻ NIGDY WIĘCEJ nie przekroczy progu tego diabelstwa.
Nie wliczając ostatniego tygodnia, podczas którego razem z Cloudem infiltrowaliśmy firmę. I znów zadzieram głowę, patrząc na monstrum przede mną. Nie sposób przywyknąć do tego uczucia, które zawsze ogarnia mnie w tym miejscu.
Shin-Ra. Jest monumentalna. To jedno słowo pęcznieje w moim umyśle za każdym razem, gdy stoję naprzeciw siedemdziesięciu rozległych pięter – malutki, niewiele znaczący w obliczu tej potęgi człowiek. Shin-Ra pręży dumnie swoje struktury, onieśmiela, budzi respekt. Można ją kochać i być wdzięcznym za technologie, które dostarcza, można jej nienawidzić, obwiniać za naruszanie biorównowagi świata. Można czuć obie te sprzeczne emocje względem niej na raz.
Oh, I love it and I hate it at the same time
Po którejkolwiek stronie nie staniemy, Shin-Ry to nie obejdzie. Jest ponad to, zbyt wyniosła, zbyt potężna, by mogła jej zagrozić opinia byle ekoterrorysty. Nawet jeśli będą wysadzać reaktory, nie ma takiej siły, która naruszyłaby fundamenty firmy. A jednego nikt nie może jej odmówić: jest cudem współczesnej architektury. Może potwornym, ale robiącym wrażenie na tyle, by zaprzeć w piersi dech.
Potrząsam głową, próbując pozbyć się uczucia przytłoczenia i wspinam się po schodach wiodących do wejścia. Zatrzymuję się na ich szczycie, zaciskając mocno usta i pięści. Patrzę ze złością na plecy idącego przede mną Sinclaira, a on wyczuwa palące spojrzenie. Zatrzymuje się i zerka na mnie.
— Idziesz? — pyta, unosząc brwi, lecz ja się nie ruszam, a on dostrzega moje wątpliwości. I ma czelność przewrócić oczami.
— Daj spokój. — Wraca po mnie, chwyta pod ramię i ciągnie za sobą. — Nie każ mi znów wszystkiego powtarzać.
Uderza mnie silne uczucie deja vu. To już było. Ile to razy wchodziłam tędy z Reno, gdy pracowaliśmy razem, oboje uwikłani w firmowe układy.
You and I drink the poison from the same vine
— Matko, co ja tu robię… — szepczę gorączkowo, z coraz większym zdziwieniem patrząc na potężne drzwi przed nami. Teraz jawią mi się jako wrota do siedliska zła, brama piekła, mechaniczna paszcza, która tym razem przeżuje także moją duszę. — Co ja wyprawiam, upadłam na głowę chyba, nie, sorry, ale to był zły pomysł. — Zapieram się o próg, nie dając wciągnąć się do środka. — Nie zrobię tego. To był błąd. Nie wiem, dlaczego dałam ci się namówić.
— Crush, do cholery… — Reno sprawia wrażenie zirytowanego, pociera dłonią brew, patrząc na mnie tak, jakby się zastanawiał, jakiego argumentu jeszcze użyć, lecz ostatecznie jedynie ciężko wzdycha, podpierając biodra. — Dobra, jak chcesz — poddaje się, na co ja robię się jeszcze bardziej podejrzliwa. — Nikt do niczego cię nie zmusza.
Czyżby?
Odwracam się, żeby odejść.
— Ale będziesz żałować, że nie wysłuchałaś, co ma do powiedzenia! — woła za mną Reno, gdy jestem w połowie schodów. — I do końca życia będziesz sobie wyrzucać, że przegapiłaś okazję, by znaleźć się z hydrą sam na sam i odrąbać jej głowę! — Zatrzymuję się, a potem ze złością i zawziętością wracam na górę. Mijam Sinclaira w drzwiach, kątem oka zauważając, jak jego usta wyginają się w zwycięskim uśmiechu.
— Hydrze nie odrąbuje się głowy, baranie, bo na jej miejsce wyrastają trzy nowe — pouczam go niechętnie, poprawiając na plecach Marudera. Może dlatego nikt nie ma obiekcji, żebym wniosła na plecach topór. — Powtarzam: nie mam zamiaru z niczego się tłumaczyć. A jeśli to jakiś podstęp, to przysięgam, że zabiorę ze sobą kogo zdołam. — Odwracam się, żeby złapać z nim kontakt wzrokowy. — Ciebie pierwszego. — Celuję w niego palcem, lecz Reno się nie przejmuje, jedynie kręci głową.
— Masz paranoję.
Prycham na te słowa.
— Ciekawe dlaczego.
— Crush, jestem po twojej stronie. — Reno zrównuje ze mną krok, zatrzymuje delikatnym dotykiem. — Tylko po twojej — podkreśla, patrząc mi w oczy. — Wszystko się zmieniło — zapewnia, rozglądając się i nieco wycofując, lecz jego wzrok ostatecznie zatrzymuje się na mnie. — Ja się zmieniłem.
I nie będziesz miał mojej krwi na rękach?
Przeskakuję spojrzeniem od jednego do drugiego oka Sinclaira. Szlag by wziął ten ich przeklęty kolor.
Oh, I love it and I hate it at the same time
Nic nie odpowiadam, zgrzytając zębami, wsiadam do pierwszej windy, która nadjeżdża.
Rufus nie każe na siebie czekać. Słyszę jego chłodny, czysty głos, który zaprasza nas do środka natychmiast po przybyciu pod drzwi jego gabinetu. Dopiero gdy łapię za klamkę, czuję, jak spocone są moje dłonie i zdaję sobie sprawę ze zdenerwowania, które podnosi ciśnienie i każe sercu szybciej pompować krew. Całe moje ciało jest napięte w gotowości do walki.
Otwieram drzwi i widzę przed sobą twarz kłamcy. Ma na tyle przyzwoitości, by wstać na nasz widok, ale ja już wiem, że jest w stanie posunąć się o wiele, wiele dalej w tej grze pozorów, by osiągnąć cel.
— Czego chcesz? — pytam bez ogródek, zatrzymując się zaraz po wejściu do gabinetu, by zachować dystans. Reno zamyka za nami drzwi, lecz zamiast stanąć u boku prezydenta, tak jak zrobiłby to kiedyś, zatrzymuje się obok mnie.
— Dobrze widzieć cię w dobrym zdrowiu, Crush — wita mnie Rufus, na co nie mogę powstrzymać pełnego kpiny prychnięcia.
— Gadaj, o co chodzi i stąd spadam — warczę, wpatrując się w niego z nienawiścią, lecz zanim on formułuje kolejne zdanie, znów prycham, dając ponieść się nerwom. — Kurwa — rzucam, z odrazą patrząc dookoła. — Nie wiem, po chuj tu przyszłam. — Zerkam ze złością na Reno. To wszystko jego wina. On mnie namówił. — Powinnam… Powinnam… — Przenoszę palący wzrok na Rufusa, szum wypełnia moje uszy, a palce bezwiednie wędrują do tyłu, chwytając drzewce Marudera. — Powinnam tu przyjść tylko w jednym celu: żeby rzeczywiście odrąbać ci ten parszywy łeb.
Drżę ze złości, czuję dłoń Reno, którą kładzie na moim ramieniu. Ale to tyle, jeśli chodzi o próby powstrzymania mnie. Nie wyciąga paralizatora. A Rufus nie sięga po broń. Lekceważą mnie? Myślą, że nie mogłabym tego zrobić?
— Ostrzegałem, że to nie jest dobry pomysł — wzdycha Reno, gdy ostrze Marudera opiera się o podbródek Shinry. Żaden z nich nie zareagował, gdy dobyłam broni i zerwałam się, przepoławiając na pół piękne, mahoniowe biurko, by swobodnie dotrzeć do Rufusa. On sam nie cofną się nawet o krok. Jedynie nieznacznie odchyla głowę, jakby zimno stali nie było do końca przyjemne.
— Crush ma do tego prawo — odzywa się ociekającym spokojem głosem — a ja w pełni na to zasłużyłem. Chcę naprawić swoje błędy i jeśli wymagasz, żebym zapłacił za nie w ten sposób, zrobię to — zwraca się do mnie. — Jeśli tylko uważasz, że to honorowe…
— Honorowe — przedrzeźniam go, wściekła. — Jak bardzo honorowe było wystrzelenie do mnie całej amunicji Shin-Ry?!
— Doszło do straszliwego nieporozumienia… — Chyba widzi, jak bardzo mu nie wierzę, bo porzuca ten sposób argumentacji. — Ale, tak, to ja tu stoję u steru, więc to ja ponoszę odpowiedzialność za to i za niekompetencję ludzi, których zatrudniam, nawet jeśli zignorowano mój bezpośredni rozkaz.
Hidin' all of our sins from the daylight
Jebany manipulant.
Nie, nie zapytam, jakich ludzi ma na myśli. Nie przekieruje mojego gniewu.
— Dlatego, jeśli pozwolisz, chciałbym chociaż spróbować choć w niewielkiej części wynagrodzić ci to, co cię spotkało — mówi wciąż z tym samym spokojem, choć niecierpliwe ostrze Marudera rozcięło już skórę na jego szczęce — zapewnić przyszłość, w której nie musisz martwić się o dobrobyt swój i swojego dziecka.
Zagryzam wargi, zaciskam mocniej dłoń na drzewcu, pogłębiając rozcięcie na policzku prezydenta. Rzucam kose spojrzenie Sinclairowi, ale nie potrafię nic wyczytać z jego twarzy. Powiedział mu? Po co?!
— Proszę, nie wiń Reno. Wrócił do pracy tylko po to, by zdobyć lek na geostigmę. Gdy się o tym dowiedziałem, z chęcią umożliwiłem leczenie twojej… waszej? — zerka raz na mnie, raz na niego, lecz żadne z nas nie potwierdza ani nie zaprzecza, choć podbródek Reno chyba drgnął — córki.
Nie wierzę w ani jedno jego słowo. Jebany łgarz! Gdyby płacili za każde kłamstwo, które wyszło z jego ust, świat opływałby w luksusy.
Z drugiej strony… Wiem, że też kiedyś chorował. I to dla niego trudzili się naukowcy całej firmy, aż wynaleźli lek. Gdybym sama wpadła na to, by poszukać pomocy tutaj, zamiast zwiedzać z córką szpitale na całym kontynencie, może to ja zamiast Reno posypałabym głowę popiołem. Choć kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, zrobiłabym wszystko, by ocalić Zacky.
Ludzie się zmieniają.
A jeśli on, otarłszy się o śmierć, również się zmienił?
From the daylight, runnin' from the daylight
— Ciągle mi nie powiedziałeś, czego, kurwa, chcesz — warczę wściekła już nie tylko na niego, na nich, lecz również na siebie.
— Jedyne, czego bym mógł sobie życzyć, to żebyś przyjęła posadę, którą ci zaproponuję. — Mój wściekle histeryczny śmiech nie przeszkadza mu kontynuować. — Zanim odmówisz, pozwól mi powiedzieć, że wszystkie działania firmy są obecnie skierowane na rzecz zadośćuczynienia szkodom poczynionym przez reaktory. Spędziłaś w firmie kilka ostatnich dni, więc wiesz, że to prawda. — Rzeczywiście, nie mogę całkiem temu zaprzeczyć. Podsłuchiwałam zebrania, z których wynikała taka konkluzja, ale dotychczas nie zastanawiałam się nad tym, jak wielką ściemą jest nowa polityka Shin-Ry. — Byłabyś najbardziej odpowiednią osobą na tym stanowisku. Mogłabyś cały czas patrzeć nam na ręce. Stać bezpośrednio na straży tego, by już nikt nigdy w firmie nie zbłądził.
From the daylight, runnin' from the daylight
Nie chcę tego. Nie ma, kurwa, mowy, żebym się na to pisała. A jednak pytam. Przez zaciśnięte zęby, ale pytam:
— Co to za stanowisko?
Rufus delikatnie obraca głowę w stronę Reno.
— Mogę cię prosić? — pyta, wykonując oszczędny ruch dłonią, a Sinclair podchodzi do stojącej za plecami Rufusa gabloty. Do tej pory nie zwracałam na nią uwagi. Stała w kącie, zasłoniona materiałem, jakby zabezpieczona przed kurzem. Teraz Reno ją odsłania, a moim oczom ukazuje się mundur. Nie Turksów. Nie oddziałów ochrony.
— Crush. Czy nie zechciałabyś kontynuować dzieła swojego brata? — zapytuje Rufus, podczas gdy ja wpatruję się w skórzane mokasyny, poszerzane u dołu bojówki, czarny półgolf, odbijające światło naramienniki i matowy, nowoczesny hełm. — Chcemy reaktywować jednostkę SOLDIERS. Zack jako jedyny rozumiał jej prawdziwą istotę i rolę, jaką powinna pełnić w społeczeństwie: ochraniać Midgar i jego mieszkańców. Także przed zakusami płynącymi z firm takich, jak nasza. Chcemy, by SOLDIERS byli autonomiczną organizacją, działającą z ramienia firmy, co znaczy, że będziemy ją finansować, lecz na jej czele będą znajdować się niezależne od Shin-Ry jednostki. Powiedz, czy to nie jest praca stworzona dla ciebie? — Rufus chyba bierze moje milczenie za dobrą monetę. — Odpowiadałabyś za rekrutację i stała na straży bezpieczeństwa miasta. By dopełnić procedur poprosilibyśmy cię o przystąpienie do testów, lecz to tylko formalność, by przyznać ci pierwszą klasę.
Wciąż milczę, nie mogąc oderwać wzroku od munduru.
Jakby to było, nosić go? Nie dla zabawy. Nie dla fortelu. Nie na niby.
Jakby to było co dzień przywdziewać strój, w którym umarłeś, Zack.
Oh, I love it and I hate it at the same time
I dlaczego wydaje mi się, że w ten sposób wypełnię swoje przeznaczenie.
— Pomyśl o tym, Crush. Mogłabyś realizować marzenie brata. Odczarować wizerunek SOLDIERS, uczynić je takim, jakie on pragnął, by było. Gdyby Zack był dzisiaj z nami…
Ostrze Marudera, które nieco sobie odpuściło podczas tyrady Rufusa, wraca prędko na swoje stanowisko, gotowe, by ochoczo pozbawić go głowy.
— Nie ma go z nami, bo go zajebaliście — syczę — więc przestań wycierać sobie gębę jego imieniem. — Dyszę wściekle i pod wpływem nagłego impulsu obracam ostrze. Na twarzy prezydenta pojawia się drugie rozcięcie, przecinające prostopadle wcześniejsze. Obie rany są na tyle głębokie, by została blizna, Maruder o to zadbał. Teraz za każdym razem, gdy Shinra spojrzy w lustro, zobaczy znamię, które nosił człowiek tak wierny ideałom i tej przeklętej firmie, że za nie umarł. I o tej śmierci Shin-Ra nie powinna nigdy zapomnieć.
— Nie myśl sobie, że już jesteśmy kwita — przestrzegam, opuszczając topór i odwracając się do wyjścia. Nie żegnam się. Trzaskam za sobą drzwiami.
Wracam po upływie pięciu sekund.
— Naprawdę należał do Zacka? — pytanie kieruję w stronę Reno, podbródkiem wskazuję gablotę.
— Przyjrzyj się naramiennikom. — Reno śledzi mnie uważnym spojrzeniem, trzymając ręce w kieszeniach.
Nie zwracając uwagi na Rufusa, jeszcze raz podchodzę do gabloty. Mrużę oczy, wspinając się na palce, żeby im się przyjrzeć i dostrzegam biegnący na dole grawer:
SOLDIER FIRST CLASS ZACK FAIR
Deep down, way down, Lord, I try
Try to follow your light, but it's night time
Ból ściska moje serce.
— Cóż — odzywam się, łapiąc Marudera bliżej głowni — w takim razie należy do mnie.
Trzonkiem rozbijam szybę, strącam odstające niebezpiecznie kawałki i zabieram mundur. Wychodzę na dobre, a szkło chrzęści pod moimi butami.
Zjeżdżam windą, oddychając płytko i tuląc do piersi mundur. Mięśnie się rozluźniają, drżąc z wysiłku. Raz po raz niecierpliwie wciskam guzik parteru, jakby to mogło coś przyspieszyć. Jak na złość winda zatrzymuje się na czterdziestym trzecim piętrze. Drzwi się rozsuwają, a mi oczy wychodzą z orbit, gdy widzę, kto zamierza się dosiąść.
Opiera się nonszalancko dłonią o ścianę tuż przy windzie, głowę ma zwieszoną, lecz od razu rozpoznaję tę grzywę złocistoblond włosów.
Modląc się w duchu, żeby nie zdążył, przesuwam palce na przycisk służący do zamykania drzwi. Już mam nadzieję, że się uda, drzwi zaczynają się zamykać, a on nawet nie drgnął. Uciął sobie drzemkę w trakcie oczekiwania na windę, nie wiem i mnie to nie obchodzi. Lecz kiedy zostaje już niewielka szczelina, Roche wciska w nią stopę i podnosi na mnie niebieskie oczy.
— Nie! — ostrzegam, wyciągając przed siebie rękę, jakby to mogło go powstrzymać, cały czas naciskam przycisk, przez co drzwi raz po raz zderzają się ze stopą mężczyzny.
Jest chyba tak zdziwiony jak ja. Może bardziej. Jak na zwolnionym tempie widzę, jak zmienia się jego twarz. Najpierw z zalotnym uśmiechem odrzuca z twarzy włosy, w razie gdyby trzeba było oczarować windę pełną pięknych kobiet, lecz wtedy widzi mnie. Marszczy brwi, a jego usta się otwierają, tworząc kształt litery „O”. Jeszcze parę dni temu widział mnie tu w stroju ochrony. Teraz trzymam mundur SOLDIERS. On był w SOLDIERS. Widzę jak łączy ze sobą to wszystko, wskazując palcem raz na mnie, raz na siebie i coś bełkocze. Nie mam na to czasu. Ze złością kopię go w goleń podeszwą trapera, a on zabiera nogę z bolesnym jękiem.
— HEJ! — słyszę jego zduszony krzyk i jak bębni pięściami w zamknięte drzwi kabiny. — JA TEŻ CHCĘ TAKI! CHCĘ Z POWROTEM!
Winda rusza, a ja z ulgą wypuszczam powietrze. Jednak to nie koniec niespodzianek.
O ścianę tuż przy windach w holu opiera się znajoma postać. Ręce trzyma założone na ramionach i patrzy na mnie spode łba.
— Cloud! — wymawiam jego imię ze zdziwieniem. — Co tutaj robisz?
— Upewniam się, że nie zrobisz tego, co zamierzasz zrobić — odpowiada cierpko najemnik, gromiąc mnie spojrzeniem.
— A Zacky? — pytam z przestrachem, bo to on został z małą w mieszkaniu Sinclaira.
Cloud wskazuje głową w bok, a gdy podążam wzrokiem w tamtym kierunku, widzę córkę stojącą przy automacie z przekąskami.
— Zwiariowałeś?! — syczę na Clouda. — Przeprowadziłeś ją tutaj?!
— A gdzie myślisz zabierał ją Reno przez ostatnie pół roku.
Jakby na potwierdzenie jego słów, Zacky przestaje wrzucać monety do automatu, dostrzegając kogoś znajomego, kto pojawia się w naszym polu widzenia.
— Wujek Rude! – krzyczy radośnie i wjeżdża w kolana nadchodzącego członka oddziału Turks, który służy w jednostce wraz z Reno.
— No to już jest, kurwa, przesada. — Podpieram się pod biodra, patrząc jak Rude z konsternacją wita się z małą.
— Tylko to jest przesadą? — Cloud nie zamierza odpuścić, wskazuje podbródkiem na mundur, który trzymam. Dobrze go zna. Pracował z SOLDIERS.
Odpowiadam na spojrzenie Clouda, ściągając usta.
— Nie oceniaj mnie — zastrzegam, lecz nie mam wiele na swoje usprawiedliwienie. — Przyszłam tu tylko rozliczyć się z Rufusem.
— Rozliczyć się — powtarza jak echo Cloud.
— Porozmawiać — dopełniam, kiwając głową.
— A więc tylko rozmawialiście? — Cloud przygląda mi się uważnie , w jego oczach tak jak w moich, można znaleźć ślady zatrucia energią mako. — Niczego ci nie proponował?
— No… — Jenovo, czemu tak ciężko mi go okłamywać? — Coś tam wspominał, jak to Shinra, ale ja się na nic nie zgodziłam. — Najemnik nie spuszcza ze mnie wzroku. Jego twarz, na której zwykle próżno szukać emocji, tym razem wydaje się rozczarowana. — Daj spokój, Cloud! Skończyłam z tym! Załatwiłam, co miałam do załatwienia i moja noga już tu więcej nie postanie! — Nie wiem kogo próbuję przekonać usilniej: jego czy siebie. — Oszczędź mi kazań. To był ostatni raz.
Tellin' myself it's the last time
Can you spare any mercy that you might find
Cloud nie wydaje się przekonany, ale odpycha się stopą od ściany, prostując plecy i ściąga ręce z ramion, co uznaję za dobrą monetę.
— Wiele ryzykujesz przychodząc tutaj — poucza mnie, a ja pokornie kiwam głową.
— Więcej tego nie zrobię — obiecuję, opuszczając wzrok. — Ale… Cloud. — Pokazuję mu naramienniki. — Są… prawdziwe? — Obracam je tak, by widział grawer.
Cloud zamiera. Ściąga z dłoni skórzaną rękawicę i przejeżdża palcem po jego nierównościach.
— Tak — odpowiada, uważnie mu się przyglądając. — Każdy SOLDIERS miał taki.
— No to było warto — mówię z satysfakcją, ruszając wraz z Cloudem do wyjścia. Promienie zachodzącego słońca wpadają przez oszklony front firmy, wypełniając wnętrze pomarańczowym światłem. Zgarniam córkę, biorąc w rękę jej malutką dłoń i rzucam kose spojrzenie Rude’owi. Bez żadnego słowa więcej opuszczamy budynek.
Nie zamierzam tu więcej wracać. Skończyłam z Shin-Rą na dobre.
Raz po raz nerwowo wyglądam przez okno, w przerwach chodząc po mieszkaniu z założonymi za plecami rękoma.
A jeśli nie wrócą po swoje rzeczy? Jeśli prosto z Shin-Ry poszły na dworzec, żeby raz na zawsze opuścić Midgar?
Szlag, czemu nie wyszedłem zaraz za nią?! Przeklęta Lir musiała pojawić się w gabinecie prezydenta akurat w takim momencie! Jeśli to przez nią już ich więcej nie zobaczę, to przysięgam…
Moje rozmyślania przerywa dzwonek domofonu. Biegnę do niego, zrywając słuchawkę.
— Halo?
— Sralo. Otwieraj.
Crush! Cudownie słyszeć jej słodki głosik.
Niecierpliwie czekam przy drzwiach, otwierając, gdy są już na progu. Zapraszam je gestem do środka, nie przejmując się morderczym spojrzeniem Crush w odpowiedzi na mój szczery, szeroki uśmiech.
— Yo! Zamówiłem coś dobrego na kolację…
— Nie jestem głodna.
— Ja jestem, mamo!
Ja się uśmiecham jeszcze szerzej, Crush wpada w naprawdę ponury nastrój. Tak jak zapowiedziała, zaczyna pakować resztę rzeczy, a ja chodzę krok w krok za nią, od niechcenia pomagając.
If I'm down on my knees again?
— Może przemyśl to jeszcze? — rzucam, a ona tylko kręci głową. — Mała się do mnie przywiązała, ciężko będzie jej zrozumieć…
— Mamo, wracamy do Cida?! — woła Zacky na widok plecaka, do którego Crush zbiera rzeczy.
— Tak, kochanie.
— Hura!
Jasny gwint, po której stronie ty jesteś, mała?! Myślisz, że ten stary pryk będzie się z tobą bawił w Katastrofy w przestworzach tak jak ja?!
— A nie chciałabyś zostać jeszcze na trochę, yo? — zagaduję małą Zacky. — Mógłbym cię zabrać na przelot helikop…
— Wybij to sobie z głowy! — Crush daje mi w łeb koszulką, którą akurat trzyma.
— No dobra. — Wzdycham ciężko, gdy obie są już przy drzwiach. Crush zarzuca na ramię plecak, kiwając na mnie, żebym otworzył drzwi. — Już się robi!
Wkładam klucz do dolnego zamka. Bardzo się staram, bo przecież chcę je już wypuścić, ale klucz nie współpracuje, zacina się w zamku. Oczywiście jestem bardzo delikatny. A jednak diabelstwo i tak się łamie.
Please, don't leave me in the end
— Jasna cholera! — lamentuję, teatralnie wymachując kluczem. — Yo? No i co teraz?!
Crush patrzy na mnie z taką wściekłością, jakby chciała wypruć mi żyły. Zrzuca plecak na podłogę i szybkim krokiem podchodzi do każdego z okien. Sprawdziłem to wcześniej. Jesteśmy na czwartym piętrze i żadne z moich okien nie jest ustawione tak, by można było przedostać się do zewnętrznej klatki schodowej. Na pewno nie z małym dzieckiem.
— Pokaż mi to. — Crush wraca, jeszcze bardziej niezadowolona, każe mi oddać sobie klucz, ogląda go dokładnie i dłuższą chwilę szarpie się z klamką, niczego to jednak nie zmienia.
– Och, jaka szkoda! — Ocieram czoło grzbietem dłoni. — Wygląda na to, że będziecie musiały zostać, dopóki jakoś tego nie naprawimy…
Crush przyskakuje do mnie i wiem, że tylko obecność córki powstrzymuje ją, żeby nie złapać mnie za kołnierz.
— Długo nad tym myślałeś, co? — syczy mi w twarz, stając na palcach.
— Słucham? — udaję zdziwienie. — Przecież to nie moja wina, że…
— Ty czerwonowłosy oszuście. — Nozdrza Crush drgają. — Nie mijam się z prawdą — przedrzeźnia mnie. — Ty kłamco zaplu…
— Mamo? — Zacky ze smutną minką pociąga Crush za rękaw. — Co teraz?
— Teraz? — Crush odwraca się do niej, bierze ją na ręce i tuli, rzucając mi wściekłe spojrzenie nad jej ramionkiem. — No… trudno. Posiedzimy tu jeszcze chwilę. — Słysząc, że dziewczynka zaczyna płakać, prędko ją pociesza: — Jestem pewna, że Reno kupi ci jakiś cudowny prezent, skarbie, żeby umilić ci ten pobyt.
— T-tak? — Mała prostuje się, by spojrzeć na nią i na mnie. — Ale jak po niego pójdzie?
— Spokojnie, da sobie radę. — Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to padłbym dzisiaj trupem kilka razy. — Jest zwinny jak pająk i wytrzymały jak karaluch. Czwarte piętro nie jest w stanie zrobić mu krzywdy.
Zabiera plecak i wraca do pokoju, w którym spała Zacky, stanowczo zamykając za sobą drzwi.
No cóż. Metoda małych kroczków, yo, no nie?
Na początek wystarczy. Kto wie, co wydarzy się przez ten czas, w którym będę próbował ściągać ślusarzy z urlopu? No?
Kto wie.
Hej :)
OdpowiedzUsuńHa, myślałaś, że historia zamknięta, ale skoro ten tekst był u Ciebie w koszu, to może jednak podświadomie chciałaś wrócić? Bo mnie się ten powrót cholernie podoba! Dios, nie sądziłam, że aż tak tęskniłam za Crush i Reno, dopóki ich ponownie nie spotkałam. Wciąż te same dogryzki, sarkazm, akcja i rozpierducha. Piękne. I jakieś takie domykające pewne sprawy. Jestem dumna, że Crush nie przystała na ofertę pracy, ale wzięła to, co powinno znajdować się w jej rodzinie.
Dzięki za ten powrót <3
Pozdrawiam
Miachar