Zefir.
Statkiem kołysze miarowo, lecz Erish nie czuje się senna. Zerka na Cida, który siedzi obok, z łokciami na stole, opierając czoło o złączone dłonie. Głowę ma zwieszoną i Erish zastanawia się, czy jej opowieść, alkohol i rytm fal nie uśpiły mężczyzny. Zagląda w jego twarz i widzi, że bystre zielone oczy są otwarte, może nieco zwężone, jakby Cid coś rozważał. Kiedy zauważa, że Erish mu się przygląda, odwzajemnia spojrzenie. Prostuje się w krześle, chwyta dłońmi za ramiona, a powagi na jego twarzy nie rozpogadza nawet cień uśmiechu.
GROŹNA MINA
WIELKIE SERCE
— Powiedz mi, Erish — nie spuszcza z niej wzroku. — Jak dawno to było?
Erish uśmiecha smutno.
— Jakieś... Dwieście lat temu — odpowiada zgodnie z prawdą. — Już dawno to rozgryzłeś, co?
— Nie do końca. — Wciąż uważnie na nią patrzy, lecz teraz jakoś inaczej, jakby widział ją po raz pierwszy, jakby szukał oznak wieku, który powinien odcisnąć na niej piętno. — To znaczy, od jakiegoś czasu podejrzewałem, że coś wiąże was z Upadłymi, ale...
— Co nas zdradziło?
Cid muska palcem usta, a potem z zastanowieniem wymierza nim w Erish.
— Wasze oczy — mówi, wciąż sprawiając wrażenie, że intensywnie nad wszystkim myśli, próbując ułożyć wszystko w głowie. — Twoje i Avi’ego. To mnie naprowadziło. Mają naprawdę nietypowy kolor. Widywałem piwne, ale… Nie, nie są orzechowe — orzeka, zbliżając się, by przyjrzeć im się dokładnie. — Są złote. — Uśmiecha się do Erish, opróżniając szklankę. — Wiesz, swego czasu spędziliśmy z Księgarzem długie godziny, wertując stare, zakurzone tomy i nie raz natykaliśmy się na wzmianki o Upadłych. Zawsze taki ich opisywano: ciemnowłosi, złotoocy, długowieczni.
— Tak… — Erish wpatruje się w swoją szklankę, którą trzyma w dłoniach. — Złote oczy — powtarza w zamyśleniu, przypominając sobie spojrzenie Rhysa. — A Lavia? — pyta z ciekawości, jaką teorię ma Cid. — Ma czarne oczy.
— Najpierw sądziłem, że po prostu wdała się w drugiego z rodziców? Może jedno nie było Upadłe? — Zerka na Erish, żeby wyczytać z jej twarzy, czy ma rację. — Lecz teraz… Sądzę, że Lavia też ma złote oczy.
Erish nie zaprzecza, ani nie potwierdza. Cid odkrył przed nią swoje myśli, ale ona nie jest pewna czy akurat w tej kwestii chce mu się odwdzięczyć.
— Czy oni… — zaczyna Cid, a Erish odgaduje, o co chce zapytać.
— Czy też nie wyglądają na swój wiek? — Tego też wolałaby nie zdradzać. Jeszcze. — A wiesz, że… Dopóki nie dowiedziałam się, że jestem potomkinią Upadłych, nie wiedziałam nawet, ile mam lat? — wyznaje z nostalgią. — Nie znałam rodziców, nie wiem, co się z nimi stało. Porzucili mnie lub zmarli, a mnie uznano za Naznaczoną i oddano w służbę społeczeństwu. Nikt nie przejmuje się aktami urodzenia Naznaczonych. Dorastałam, nie wiedząc, kiedy i które kończę urodziny. Lata mijały i w końcu zauważyłam, że są dla mnie wyjątkowo łaskawe. Upłynęło ich blisko pięćdziesiąt, zanim Rhys mnie odnalazł.
Cid proponuje jej rumu, lecz Erish odmawia.
— Dziękuję. — Odstawia pustką szklankę, a Cid polewa tylko sobie.
— To ja powinienem podziękować. — Kilkukrotnie rozprostowuje i zaciska w pięść dłoń, którą zajęła się Erish. — Masz do tego dar.
DAJ W PODZIĘCE NAM CO MASZ
— Czy ja wiem… To chyba nie do końca moja zasługa.
— Wydajesz się być… zmęczona — dostrzega Cid, zauważając jej zmarkotniałą minę.
— Kto by nie był — zgadza się Erish. — Po tylu latach?
— Dużo się działo, co?
— Dużo.
— Czyli… To jeszcze nie koniec historii?
— Nie — potwierdza dziewczyna. — Nie koniec.
Szum morza koi i wprowadza w trans. Woda cofa się, wypłukując spod stóp piasek, by za chwilę wrócić, obmyć skórę, przyjemnie orzeźwiać chłodem. Wiatr wpada we włosy, porywa kosmyki, targając nimi zalotnie. Słońce przyjemnie ogrzewa zamknięte powieki, rozpraszając zalegające pod nimi ciemności, w które, nie rażąc oczu, wkrada się światło – różowe i całkiem przyjemne.
— Czujesz? — pytasz, znajdując dłonią moją dłoń. Stoisz obok, odbierając te wszystkie bodźce tak jak ja. — Skup się tylko na tym. Poczuj wodę, jej chłód, ziemię, którą przykrywa, ciepło, które cię otacza, światło dnia, wiejący w twarz wiatr. Pozwól im działać. Ciemności nie szukaj. Wybierz jedno z nich, nie daj wybierać im. Otwórz swoje serce.
SWOJE SERCE JAK NAJPRĘDZEJ
Zgadzam się ruchem głowy. Nabieram powietrza. Rozkładam szeroko ramiona, twoja dłoń się wyślizguje. Wystawiam się na działanie żywiołów.
Woda zdaje się podnosić, sięgać coraz wyżej, równocześnie zapadam się w pochłaniający mnie piach. Zdają się ze sobą ścigać, które prędzej dosięgnie ust, płuc. Chłód nie jest dokuczliwy, ciepło się wycofuje, nie słabnąc, ani nie przybierając na sile. Jasność dnia walczy z ciemnościami zamkniętych oczu. Siłują się ze sobą, lecz pozostaję obojętna na te zawody. Wiatr jest przyjemny. Nie agresywny, choć odczuwalny. Zawodzi wraz z morzem, wpycha w nozdrza słony zapach, orzeźwia i otula, może dmie mocniej, lecz moje włosy tańczą w rytm tych podmuchów, tak jak i moje serce.
— Już — mówię do Rhysa. — Już wiem. Co teraz?
— Teraz… Wymów jego imię.
— A jak... — Mocny wiatr zapiera nam dech.
— Zefir — odpowiadasz, domyślając się mojego wyboru.
— Zefir — powtarzam, a wiatr wiruje wokół, jakby chciał mnie porwać w szalonym tańcu. Włosy opadająmi na twarz, pozbywam się ich i widzę przed sobą parę uśmiechniętych oczu.
Nie sposób określić ich koloru, zdają się szklane, przezroczyste. Między nimi opadają szare, faliste kosmyki włosów. To najbardziej ludzkie z cech, jakie posiada humanoidalny eikon.
Uszy przypominają kształtem wachlarze, płetwy. Skórę od linii szczęki pokrywają połyskliwe, biało-szare łuski, które rozprzestrzeniają się na resztę ciała, tworząc pancerz. Jego ręce są niczym ptasie szpony, z barków wyrasta para rozłożystych skrzydeł, częściowo pokrytych łuską. Między ich szkieletem rozciąga się połyskliwa błona. Najdziwniejsze jednak ze wszystkiego wydają mi się dolne kończyny eikona. Albo kończyna. Bo raz widzę syreni ogon. A raz parę szponiastych łap. Nie zmienia się tylko kolor ich łusek.
— Czy widzisz we mnie wiatr wiejący znad mórz, Upadła? Czy miła jest ci bryza? — Głos, którym przemawia, jest melodyjny, eikon intonuje wyrazy, jakby recytował. I patrzy na mnie z takim apetytem, z taką radością… Wydaje się, że ledwo nad nią panuje. — Wzywałaś moje imię. — Skrzydła eikona rozkładają się szerzej, szeleszcząc. — Czego ode mnie oczekujesz?
— Ochrony — odpowiadam, czując przymus bycia szczerą. Syczysz obok mnie ostrzegawczo, lecz ja czuję, że mogę, że powinnam ufać wiatrom.
POD OPIEKĄ NAS MASZ
— Mogę zapewnić ci ochronę — zapewnia, nie spuszczając ze mnie ucieszonego spojrzenia. — Mogę obdarować cię potęgą, której lękać się będą twoi wrogowie, a która spłynie łaską na twych bliskich. — Obdarza cię spojrzeniem, a potem wraca wzrokiem do mnie, lecz nie patrzy mi w oczy. — Zadbam o was. Nie będziesz musiała obawiać się gorzkich chwil i ciemnych nocy. Rozgonię twoje lęki na cztery strony świata! — Zefir wznosi się wyżej, pełen majestatu i entuzjazmu. Patrzy w niebo, które zaciąga się szarością nad naszymi głowami, opuszczając pierwsze krople deszczu. — Jeśli zawrzesz ze mną przymierze. — Wyciąga do mnie dłoń o zgrubiałej, srebrzystej skórze i czarnych, ptasich szponach. — Zrobisz to, Upadła?
Waham się tylko przez sekundę. Wkładam swoją dłoń w szpony, które zaciskają się na niej delikatnie. W tym samym momencie następuje oberwanie chmury.
— Ryujin się wnerwił! — woła wesoło Zefir i wybucha perlistym śmiechem. — Nic nie szkodzi. Deszcz nam nie zaszkodzi. — Eikon uśmiecha się do mnie i pierwszy raz dostrzegam, jak drapieżny jest to uśmiech. — Niebo jest moją przestrzenią. MOGĘ JE ROZNIEŚĆ.
PRZEZ ULEWĘ MY DO CIEBIE
Nagle czuję, że moje stopy odrywają się od ziemi, huk wiatru wypełnia moje uszy. Wydaje mi się, że słyszę twój krzyk, lecz nie mogę się obejrzeć, jestem niesiona prądem, jestem wiatrem, rozganiam chmury, a świst wichury coraz bardziej przypomina śmiech.
Nie martw się, odstawię cię na miejsce. Ale najpierw…
Twardy grunt zderza się z moimi stopami, impet boleśnie obciąża stawy. Niepewnie łapię równowagę, patrzę przed siebie i widzę tylko rozległą panoramę Popiołu. Patrzę w dół. Stoję na krawędzi niebotycznie wysokiej budowli, lecz nie czuję strachu przed upadkiem. Wiatr dmie mocno w moją twarz, spychając ze skraju i cichnie, gdy przesuwam się na środek płaskiego szczytu iglicy. Zefir bezszelestnie ląduje obok mnie. Dopiero teraz mogę ocenić jego posturę. Jest wysoki na ponad trzy metry. Ciało ma umięśnione, wydaje się gibkie i silne. Zerka na mnie z góry, wyczuwając, że mu się przyglądam.
Podoba ci się to, co widzisz, Upadła?
Uśmiecha się i zwraca wzrok na malujący się pod nami kontynent, więc nie wiem do końca, co ma na myśli.
Dlaczego słyszę go w swojej głowie?
Teraz często będziemy się komunikować w ten sposób. Kiedy zawrzemy przymierze, kiedy odsunę od ciebie noc, a ty odstąpisz mi ciała, staniemy się jednością. Musisz nauczyć się dzielić ze mną miejscem, także tutaj, wśród twoich myśli. Jesteś na to gotowa?
Jak to zrobimy?
Podoba mi się twoja determinacja.
Zefir znów patrzy na mnie z uśmiechem.
Każde z nas ma swój ulubiony sposób, by połączyć się ze śmiertelnikiem. Set, którego tak się obawiasz, lubuje się w paktach krwi. Ja preferuję łagodniejsze sposoby, ale również czegoś od ciebie potrzebuję
Czego?
Twojego oddechu.
Zefir ugina kolana i z gracją, o którą nie podejrzewałabym nikogo tych rozmiarów, siada obok mnie i nawet siedząc, góruje nade mną, lecz pochyla głowę i sięga do moich ust, jakby szykował się do pocałunku. Jego nieludzkie oczy jak szklane kule odbijają cały świat, nie zdradzając własnych barw. Nie poruszam się, zbyt oszołomiona mistycznym doznaniem. Usta eikona zatrzymują się tuż przy moich.
Śmiało.
Kładę dłoń na jego chłodnym policzku, wstrzymuję dech, zamykam oczy i składam pocałunek na gładkich i zimnych jak stal wargach, wypuszczając całe powietrze.
Mmm, tchnienie duszy… Zrobisz w niej trochę miejsca dla mnie?
Moje płuca wypełnia wichura. Otwieram oczy, próbując zapanować nad oddechem, nad szalejącym w żyłach huraganem. Mam wrażenie, że pęcznieję, że wtłaczane jest we mnie powietrze całej atmosfery. Na granicy utraty świadomości upadam na kolana, trzymając się za gardło i spazmatycznie nabieram tchu.
Spokojnie. Zaraz kończymy.
Zefira nie ma obok mnie, słyszę go tak wyraźnie, jakby szeptał wprost do mojego ucha. Brzmi kojąco i wiem, że w tym momencie mogę tylko zdać się na niego. Poddaję się temu uczuciu rozpierania, pozwalam, by mną zawładnęło, obserwując strugi eteru, które z każdym tchnieniem znajdują ku mnie drogę. Zasilają. Pozostają do mojej dyspozycji.
Tracę poczucie czasu. Wiatr huczy na zewnątrz i wewnątrz mnie, synchronizując nasze serca. Czy eikony posiadają dusze? Czy ryk bryzy niesie ze sobą ducha mórz? Jeśli wypełnia mnie oddech znad bezkresnych wód, czy uczyni mnie wolną, pozbawioną granic, potężną i bezlitosną? Zapach soli, morskich fal, wilgotny pocałunek pełen jodu – teraz będziesz musiał to pokochać. Bo pokochasz nas, prawda? Nie przeszkadza ci wietrzna pogoda?
Już. Jesteśmy zjednoczeni.
Podnoszę się na nogi. Nabieram powietrza. Zdaję się, że mogłabym robić to w nieskończoność.
Twoje serce już galopuje w rytm moich oddechów. Czujesz to, prawda? Twoje myśli ponosi wpływ zefirów. Zrobi się eterycznie, lecz obiecuję, że będzie ci ze mną wygodnie. Jeśli pozwolisz, że się rozgoszczę.
NIE ZOSTAWISZ JUŻ NAS
Pozwolę. Jeśli pod wpływem tych podmuchów spłodzę tomik wierszy, jakoś to przeżyję. Ale muszę wiedzieć tę jedną rzecz: jak pozbyć się Seta? Jak zerwać ten pakt?
Powiem ci. Jeśli mnie posłuchasz, Set nie będzie nam przeszkadzać.
Patrzę w niebo, na którym słońce chyli się do horyzontu. Otoczona Popiołem, sama na szczycie ruin Upadłych, czuję się jednocześnie mała i niezwyciężona.
Jak wrócę do Rhysa?
Oczywiście pomogę. Tylko pozwól mi przejąć kontrolę.
Intuicyjnie się wycofuję, poddaję napierającemu uczuciu obcości. Pozwalam spychać się w dół, czując jakby na głowę zarzucano mi czarny worek. Wszystko cichnie i tylko szum wiatru wciąż trwa przy mnie.
Nie bój się. Odstawię cię w jednym kawałku.
Wiatr wieje w dół. Gwałtownie.
Wiatr lubi ludzkie ciało.
— I on ci na to pozwolił? — Cid mruży oczy, postukując nerwowo palcami o blat stołu. — A nawet do tego zachęcił?
Erish wzdycha, zakładając za uszy włosy.
— To było mniejsze zło. Nie mogliśmy się ukrywać przed eikonami. — Patrzy na Cida, szukając zrozumienia. — Dominanci też przecież nie mogą odrzucić swojego brzemienia.
— No właśnie. Nie mamy wpływu na to, że jakiś eikon wybiera nas na, nie wiem jak to nazwać, swojego reprezentanta. Ale potem to MY decydujemy kiedy i jak używać tych mocy. Ale pakować się w taki „związek” dobrowolnie? Ze świadomością, że to JA będę kontrolowany?
— No tak, sięgasz po moce swojego eikona dobrowolnie, Cid, ale to też ma swoją cenę. — Wychla się i uderza go otwartą dłonią w pierś. — Dopiero co sama ją uregulowałam. Twój układ nerwowy był w opłakanym stanie. — Obdarza go surowym spojrzeniem. — Moje ciało tylko na tym zyskało. Pewno wciąż można się wykłócać, czy niemal nieograniczony dostęp do eteru jest wart tych amnezji, podczas których oddajesz swoje ciało we władanie innej istocie...
— To nawet ma swoją nazwę — zauważa bezlitośnie Cid i chrząka, jakby poniewczasie próbując ugryźć się w język.
Erish dłuższą chwilę patrzy na niego bez słowa.
— Może masz rację — przyznaje wreszcie; nie wygląda na urażoną — lecz jeśli stosunek odbywa się za obopólną zgodą, jedna ze stron dominuje, a druga woli być uległa... — Erish robi pauzę, przygryzając wnętrze policzka i bez krępacji patrzy w zielone oczy. — Czy wtedy też nazwałbyś mnie dziwką? — Cid otwiera usta, lecz nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. — A nawet jeśli, skąd wiesz, że by mi się to nie podobało?
Udaje jej się powstrzymać jeszcze przez kilka sekund, zanim parska śmiechem, wpatrzona w rozdziawione usta Cida.
— Rozmowa zaszła za daleko? — Erish wciąż się uśmiecha, podczas gdy Cid stara się wziąć w garść. — Trochę to przejaskrawiłam, ale ty masz swoje racje, ja swoje. Ja wiem, że nie było wówczas lepszego rozwiązania. Moglibyśmy nie zrobić nic i skończyć jeszcze gorzej. Jakkolwiek to nie wygląda, nie trafiłam źle, bo Zefir może i bywa kapryśny jak wiatr, ale dotrzymał słowa: nigdy nie przejął mnie wbrew mojej woli.
— A teraz? — Cidowi udaje się podążyć za jej tokiem myślenia, choć jego głos brzmi jeszcze niżej i bardziej ochryple niż zazwyczaj.
— Nigdy nie przejął mnie wbrew mojej woli, aż do teraz — koryguje Erish.
— I wciąż nie wiesz, co wyprawiał z twoim ciałem, gdy mu je oddawałaś — przypomina Cid.
Zapada krótka cisza, którą przerywa mężczyzna.
— A czy to przymierze z Zefirem można złamać? Możesz się od niego uwolnić?
— Pytanie nie powinno brzmieć: “Czy mogę?” tylko: “Czy chcę?” — odpowiada w zamyśleniu Erish.
— Ale jest to możliwe? Zefir miał zdradzić ci, jak pozbyć się, Seta, więc... — Cid nabiera podejrzeń, gdy jego pytaniu odpowiada milczenie. — Zrobił to? Tego słowa też dotrzymał?
Dziewczyna uśmiecha się, lecz ten uśmiech przypomina bardziej grymas bólu. Powoli kiwa głową.
— Tak. Dotrzymał.
Zaczyna świtać, gdy staję przed progiem naszego domu. Wiatr porywa moje długie włosy w krótkiej pieszczocie i ustaje. Rozglądam się po pogrążonej w ciszy wiosce. Drahnę wciąż otula sen. Zdążyłam już poczuć się tu jak w domu, choć nie minęło dużo czasu.
W przeciwieństwie do tej nocy. Upłynęła cała. Pozwoliłam Zefirowi włóczyć się po Popiele, oddać uciechom. Nie pozostaję już w całkowitej nieświadomości, gdy zamieniam się z nim miejscem. Zaczyna docierać do mnie echo jego poczynań. Na razie nic, co by mnie mogło zaniepokoić. Zefir lubi spacerować po ziemi, po najdalszych zakątkach kontynentu, deklamując poematy (prawdopodobnie wymyślane przez niego samego) i lubi polować. Nasyca nas eterem zabitych bestii i może odrobinę martwi mnie ryzyko, które podejmuje, ale zdaje się, że żaden zwyczajny potwór nie może równać się z eikonem.
Zrobisz to dzisiaj?
Twierdząco kiwam głową. Czuję, że mam w sobie dość eteru, by sprostać wszystkiemu, co mogłoby się wydarzyć. Lecz…
A jeśli go uwolnię?
Jeśli zrobisz wszystko tak, jak trzeba, nie dojdzie do tego.
A jak się nie uda?
Wtedy stoczę z nim pojedynek i wygram
Nie jestem przekonana. Ale muszę spróbować.
Wzdrygam się na wspomnienie twoich oczu, które coraz bardziej mnie przerażają. Coraz częściej mam wrażenie, że połowa twojej twarzy uśmiecha się diabelnie, gdy na ciebie zerkam. Ta połowa, po której tkwi czarne jak noc oko niby antracyt w diademie, śledząc każdy mój ruch.
Wspinam się po stopniach wiodących do drzwi, a gdy tylko przekraczam próg, widzę, że stoisz przede mną. Drzwi trzaskają, gdy zamieram, wpatrzona w twoją stężałą w gniewie twarz.
GDZIEŚ TY BYŁA MARYŚ W NOCY BYŁAŚ
— Wytłumacz się — syczysz przez zaciśnięte zęby.
— Zefir… — zaczynam, ale mimo, że chciałeś tłumaczeń, natychmiast mi przerywasz.
— Odchodziłem od zmysłów! Wyszłaś bez słowa! Nie było cię całą noc!
— No tak, ale ja nie mam na to wpływu.
— To się musi skończyć. — Oddychasz szybko przez nos. — Nie możesz pozwalać mu na kontrolę za każdym razem, jak tego zażąda! Musicie ustalić jakieś reguły, do cholery! Przecież wie, w jakim jesteś stanie!
Kładziesz rękę na moim brzuchu, a mnie robi się trochę wstyd. Na razie nie myślę o dziecku. Skupiam energię na tym, żeby pozbyć się cieni.
— Musisz bardziej o siebie dbać — mówisz już spokojniej, gładząc zaokrąglony brzuch. Gniewne zmarszczki na twojej twarzy zaczynają się wygładzać, lecz wtedy dostrzegasz swoje ostrze, przytwierdzone do mojego pasa.
CZEMU SUKIENKĘ ODE MNIE ZAŁOŻYŁAŚ
— Co to ma znaczyć? — pytasz zbity z tropu, cofając dłoń. — Erish?
— Dopiero teraz powinnam zacząć się tłumaczyć, co? — Śmieję się nerwowo, wiedząc, że już nie mogę się wycofać. — Przepraszam, Rhys. — Patrzę z przejęciem w twoje różnobarwne oczy, żałując, że nie mogą być jednego, złotego koloru. — To jedyne wyjście.
Dobywam Serca Mroku i wbijam je prosto w twoje.
Dokładnie. Ten fragment jest dla mnie odzwierciedleniem tego, co czułam, słuchając piosenki – emocje. Bardzo silne emocje, emocje przekraczające granice i gwa*cące wolność osobistą. Idealnie wpasowane w cały cykl fragmentów.
OdpowiedzUsuńJestem coraz bardziej wciągnięta w ten świat. W końcu zaczynam rozumieć znaczenie dotąd mi obcych słów. I oczywiście styl – tym razem mniej ciężki i przytłaczający, a wciąż śpiewny i melodyjny.
Jak dla mnie – idealnie. Ani za mało, ani za dużo.
<3 yeah, emocje rządzą! ;D Dobrze, ze nie za bardzo. I nie za mało! ;)
UsuńZ Cidem zawsze chetnie sie spotkam u ciebie w serii ;)
OdpowiedzUsuńUpadli troche od razu skojarzyli mi sie z upadlymi aniolami :)
Czy upadli ja twoim tworem czy pochodza z oryginalu?
Ten opis eikona super sie odwzorowal w grafikach, ach jak pieknie pokazane.
Chyba ja mam jakies skrzywienie, ale jak czytam o przymierzu i jego propozcjach to moja pierwsza mysl... obiecanki cacanki , ty mnie tu nie czaruj hahha ale trzeba przyznac ze jego opis robi wrazenie, az sie rozmarzylam :)
Poloaczenie z eikonem jest epickie
Jestem sceptyczna jak Cid wzgledem tego polaczenia
Od takiej mocy mozna sie uzaleznic.
Chyba nie mozna powiedziec ze ktorykolwiek dominant jest wolnym czlowiekiem.
Sprawilas ze zaczelam filozofowac na temat twojego uniwersum a to juz duzy plus
Przy koncowce szczeka mi odpadla i ledwo podnioslam z podlogi.
Hej :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że u Ciebie piosenka siądzie i to bardzo, a i tak oberwałam tym tekstem. Jak zwykle jest dosadnie, ale tym razem dałam się porwać, jakbym oglądała odcinek serialu. To poznanie z Zegarem, 'scalenie' się z nim, nowe możliwości i zdarzenia, które nie do końca są udziałem Erish - na miejscu Cuda słuchałabym tego, stałe mając otwarte usta. I chyba potrzebowałabym alkoholu. A ostatnie zdanie to mnie wbiło w krzesło. Nieźle.
Pozdrawiam