Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 14 kwietnia 2024

[166] Czerwone, zielone, niebieskie: Kara zadana będzie cię bolała ~Miachar

 Narratorka poprzednio w wyzwaniu 164. A piosenka siadła mi tak, że nie umiem się od niej uwolnić.


Na ramieniu mężczyzny nie było żadnego bóstwa. Ani jedno nie walczyło też o to, by się na nim ulokować, jak było to w zwyczaju w przypadku dusz, które jeszcze nie stały się żywicielem. Jak mówiłam, tylko dusze skażone nie miały swojego boskiego właściciela.

On był jedną z nich.

Tym samym był taki jak ja.

Jak ja?!

– Seolma – wyrwało mi się z ust, kiedy podszedł jeszcze bliżej, zmniejszając dystans między nami do zaledwie trzech, maksymalnie czterech metrów. – Nie ma mowy – powtórzyłam, używając już ojczystego języka, a nieznajomy uśmiechnął się kpiąco kącikiem ust.

– Co, to twoje imię? Dziwaczne. Ale miło, że się przestawiasz. Chcesz się zaprzyjaźnić?

– Co?!

To się nie mogło dziać. Po ponad dwudziestu latach los chciał mi pokazać, że są dusze podobne do mojej i właściwie to hej, nie jesteś w tym wszystkim sama! Żarty sobie stroił czy co?!

Zupełnie nic nie rozumiejąc, wpatrywałam się w mężczyznę, a on odwzajemniał spojrzenie. Jego ramię pozostawało puste, a wszelkie kolory mienić mogły się jedynie w jego opalizujących oczach. 

Nie pozwoliłam sobie na wykonanie żadnego ruchu czy ponowne odezwanie się. Nie, w tej chwili zatopiłam się we własnych myślach, starając przeanalizować całą tę sytuację. Od dwudziestu lat nie spotkałam nikogo takiego jak ja, kto nie miałby swojego bóstwa, a wówczas był to starzec, który i tak już umierał. Aż wreszcie skonał w moich ramionach.

Był włóczęgą, nie chciał się dostosować do panujących zasad i norm, za nic miał posiadanie stałego miejsca. Uważał, że ten tryb pozwoli mu znaleźć odpowiedzi szybciej, niż gdyby zamykał się na całe godziny w bibliotece. Kiedy odchodził na zawsze, wciąż nie wiedział, dlaczego niektórzy nie mają bóstw na swoim ramieniu, a jednak dostrzegają je u innych. Z jego śmierci nie przyszło mi nic więcej poza utratą jedynego dorosłego, dla którego cokolwiek znaczyłam.

A teraz on. Ten dziwny mężczyzna, który nie spuszczał ze mnie wzroku, nie miał towarzystwa w żadnym kolorze i ani trochę nie wzbudzał zaufania. Wyglądał mi raczej na kogoś, kto niczym Judasz za trzydzieści srebrników jest w stanie wydać każdego, skoro idzie się na tym wzbogacić. Nakazałam sobie zachować czujność i unikać patrzenia mu prosto w oczy. Nie miałam bowiem pewności, czy nie będzie próbował mnie do czegoś przekonać. 

– Seolma – rzucił tym samym słowem, którym odezwałam się na jego widok. – Czemu tam stoisz? Nie chcesz pogadać?

W pierwszej chwili chciałam mu odpowiedzieć, że nie mamy o czym, ale przecież właśnie wiele nas łączyło, co było od razu widać. Znaczy się – ja widziałam. Istniało prawdopodobieństwo, że wie o tym świecie z bóstwami więcej ode mnie, ale nie mogłam się dać łatwo zwieść. Od czasu odejścia starego włóczęgi nie miałam przyjaciół czy nawet bliższych znajomych, bo to wiązało się ze znajomością ich bóstw i przyczyn takiego, a nie innego postępowania. Nie pragnęłam za bardzo zmieniać ten stan rzeczy, a nieznajomy jawił się jako ktoś, kto chętnie naruszy moją przestrzeń.

– Nie, nie chcę – odparłam, podnosząc nieco głos, by mnie usłyszał. – Nie chcę się też z tobą zaprzyjaźniać!

– A dlaczego tak? – Nie dawał za wygraną, co więcej uczynił kilka kroków w moją stronę, wychodząc z najmocniejszego kręgu światła latarni. – Przecież jesteśmy tacy sami, musiałaś to już zauważyć.

Gdybym nie zauważyła, z moich ust nie wyrwałyby się słowa niedowierzania. Teraz nie było co udawać  głupiej, ale mimo to należało zadbać o siebie. Skoro on się przybliżył, ja uczyniłam kroki w tył, omal nie wpadając na ławkę, za to kryjąc się w pobliżu krzewów. Gdybym puściła się teraz biegiem, może zdołałabym mu umknąć, ale gdzie podziałabym się przez resztę nocy? Przecież wracałam do mieszkania, by wreszcie odpocząć i może złapać choć godzinę snu. Los chyba nie chciał mi ostatnio sprzyjać.

– Ty też to widziałaś, prawda? Tego samobójcę, który wbiegł pod samochód?

Opisałabym to nieco inaczej, ale miał rację – byłam świadkiem, pewnie jednym z kilkunastu, możliwe jednak, że jedynym, który odszedł, nie chcąc wierzyć, że chłopak zdołał przeżyć. W tej chwili jednak byłam zaskoczona tym, jak łatwo i szybko przyszło mu przejście do rzeczy, kiedy ona nie była ani trochę miła. Dlatego nie zdołałam powstrzymać słów.

– Widziałeś go?

Z obranej przez mężczyznę odległości nie mogłam tego w pełni zobaczyć, ale intuicja mówiła mi, że właśnie się uśmiecha, bo wie, że zdołał mnie podejść i zmusić do integracji. Sprzedałabym sobie mentalnego liścia, ale akurat rozmowa toczyła się wbrew moim chęciom, więc to musiało chwilę zaczekać.

– Byłem tam, tylko po przeciwnej stronie ulicy niż ty. Dlaczego odeszłaś? Przecież jego bóstwo nie przeszłoby na ciebie, bo jesteś nieczysta, prawda?

– Wolę nazywać swoją duszę skażoną, ale wnioski wysunąłeś dobre – mruknęłam jedynie i nakazałam sobie ponowną próbę odejścia.

Nie chciał mi na to pozwolić.

– Seolma, gdzie idziesz?

Byłam już odwrócona do niego plecami i z jedną nogą zastygłą w powietrzu – to musiało wyglądać komicznie dla postronnego świadka, którego raczej się tu nie uświadczyło, chyba że z okna któregoś z mieszkań – więc rzuciłam przez ramię:

– To nie jest moje imię.

– A jak ono brzmi? – Ten człowiek naprawdę nie dawał za wygraną. A przecież już wiedział, że ja wiem o istnieniu różnych bóstw na ramionach ludzi i że nie mam własnego, po co jeszcze chciał zawracać mi gitarę? Skaranie boskie z niektórymi, no. – Powiedz mi i się zaprzyjaźnijmy, co? 

– Po cholerę ci moja przyjaźń? – Sama zarzuciłam go pytaniem i odeszłam kilka kroków.

Choć starał się być szybki, a przy tym cichy, nie zdołał całkowicie się przede mną zamaskować, więc w chwili, kiedy wyciągał ku mnie rękę, by chwycić mnie za ramię, ja nieco się obróciłam, chwyciłam go w dwóch miejscach na owej ręce i przerzuciłam sobie przez plecy. Włóczęga, który pokazał mi podstawy samoobrony, pewnie uznałby, że technika mizerna, ale mnie cieszył osiągnięty i zamierzony efekt.

– Cholera jasna. – Teraz to na jego usta pchały się niezbyt przyjazne słowa, choć przed tymi naprawdę wulgarnymi umiał się powstrzymać, godne podziwu. – Za co to było, co?

Obecnie, kiedy znajdował się pode mną i mogłam mu się lepiej przyjrzeć, mimo półmroku o tej porze, stwierdziłam, że jego oczy wcale nie są opalizujące, a ciemnobrązowe i patrzą na mnie z wyraźną wrogością, zaś na dość bladej twarzy maluje się zdziwienie i rosnąca niechęć. Jeszcze chwila mojego defensywnego zachowania, a może porzuci ten durny pomysł z przyjaźnią.

– Za próbę nawiązania kontaktu, kiedy jawnie daję do zrozumienia, że go sobie nie życzę. Proszę dać mi spokój, inaczej wezwę policję!

Przez moment stałam się waleczna i gotowa toczyć boje o swoje życie, a i tak mężczyzna znalazł sposób, by sprowadzić mnie do parteru. Może niedosłownie, ale i tego był dość bliski.

– Wezwiesz policję? Jak do tego chłopaka, którego pewnie właśnie wiozą do kostnicy? Nie wydaje mi się, moja droga.

Nie podobało mi się, że określa mnie mianem „moja droga”, skoro spotykaliśmy się po raz pierwszy, ale nie miałam czasu na wymyślenie jakieś riposty, bo ciągnął dalej:

– Za to jestem niemalże pewien, że będziesz rozpamiętywać dzisiejsze zdarzenie, zastanawiać się, czy jednak dałoby mu się zapobiec i gdzie podziało się bóstwo, które skłoniło tego młodzieńca do śmierci. Wiem to, bo sam będę to robił. Taki już nasz los.

Milczałam, nie tyle nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, a po prostu czekając na to, co jeszcze chce mi wyznać, choć nikt go o to nie prosi. Nieco się odsunęłam, kiedy zbierał się z podłoża, by stanąć naprzeciwko. Teraz mogłam zobaczyć, że jest o głowę ode mnie wyższy, a w jego spojrzeniu jednocześnie może istnieć i dystans, i iskierki rozbawienia. Co go jednak mogła tu śmieszyć, trudno dostrzec. 

– Pamiętasz sprawę z magazynu za miastem? Pięć trupów w środku, w tym jeden z całkowicie rozmemłaną głową, i jeden w samochodzie przed główną bramą*?

Skinęłam głową. Kto by o tym nie słyszał? Chyba jedynie ktoś, kto miesiąc temu nie miał możliwości zetknąć się z doniesieniami lokalnych mediów. Ponoć do tej pory nie udało się ustalić, kto zabił tego mężczyznę w aucie, wiadome było, że to on odpowiadał za rzeź w samym magazynie.

– Tak. Do czego pijesz?

– To ja dotarłem tam pierwszy – odparł. – I to tylko dlatego, że moim zleceniem było odnalezienia człowieka, który skończył praktycznie bez głowy. Jego synowie nie mogli się z nim skontaktować przez kilka dni, więc mnie najęli.

Uniosłam brew.

– Jego synowie? Najęli? – Każdy wiedział, że to nie byli ludzie, z którymi dobrze się jest zadawać. O wiele lepiej było schodzić im z drogi, by czasem nie zarobić kulki w łeb lub w plecy. – Przecież to gangsterzy, sami nie mogli sobie poradzić?

– Czasami nawet i ludzie z półświatka potrzebują prywatnych detektywów do wynajęcia.

Jakiś element układanki wskoczył w mojej głowie na odpowiednie miejsce.

– Chcesz mi powiedzieć, że jesteś prywatnym detektywem i do tego obserwujesz bóstwa?

Uśmiech zadowolenia rozlał mu się po twarzy.

– W końcu rozumiesz? Tak, właśnie nim jestem.

– A co ja mam z tym wspólnego?

Im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej zdezorientowana i zmęczona się czułam. 

– Ty też to robisz. Obserwujesz innych ludzi, a właściwie to bóstwa, które nimi dowodzą, i tworzysz statystyki, by sprawdzić, czy w tym mieście zachowana jest równowaga.

Nie zabrzmiało to jak pytanie, a stwierdzenie faktów.

– Znasz mnie? – zapytałam, dopiero teraz zaczynając panikować, że ten obcy gość naprawdę może być jakiś niezrównoważony. Znaczy się w większym stopniu niż ja.

– Można tak powiedzieć.

– Stalkowałeś mnie?

To, że ja śledziłam wzrokiem innych ludzi, można by jakoś wyjaśnić, bo pracowałam jako felietonista, który od czasu do czasu miał coś do powiedzenia na temat społeczeństwa, w którym żył, ale że ktoś robił to wobec mnie? Po plecach przebiegły mnie dreszcze. 

– Nie. Może zrobiłem sobie z ciebie mały obiekt badawczy?

– Po co?

To się robiło coraz bardziej absurdalne. Im dłużej z nim przebywałam, tym mniej miałam ochotę dowiadywać się od niego czegokolwiek więcej.

– Bo twoja pomoc będzie dla mnie ratunkiem, Seolma.

Westchnęłam.

– Mówiłam już, że to nie jest moje imię.

– To jak się nazywasz?

Zdołał mnie podejść, a właściwie wkurzyć powtarzaniem słowa, którego znaczenia nie znał, dla świętego spokoju dałam mu odpowiedź, co – jak dotarło do mnie sekundę po przedstawieniu się – mógł wykorzystywać.

– Itsaso**.

Uśmiechnął się, co już mogło wyglądać przyjaźnie.

– Nie wyglądasz na kogoś o baskijskim pochodzeniu – rzucił, po czym wyciągnął ku mnie rękę. – Miło poznać. – Jakbym przed momentem nie rzuciła nim na podłoże. – Jestem Kaveri***.

– A ty nie wyglądasz na Hindusa – odparłam, ściskając jego dłoń. – Chyba oboje mamy w sobie coś z wody.

– I najwidoczniej łączy nas też erudycja. Czy to nie przemawia za tym, byś połączyła ze mną siły?

– Połączyła siły? Niby w jaki sposób? W ogóle… W ogóle dlaczego ja niby z tobą rozmawiam?

Nie rozumiałam tego, co robię w tej chwili. Właśnie rozmawiałam z nieznajomym mężczyzną, który proponował mi jakąś dziwną współpracę, z której co takiego miałabym mieć? Raczej nie wynagrodzenie na jakimś zadawalającym poziomie, co mogłoby poprawić mój komfort życia.

Ponownie miałam ochotę dać nogę, schować się w cieniu i przemknąć do własnej klatki, od której dzieliło mnie zaledwie kilkadziesiąt metrów, ale Kaveri – o ile faktycznie tak się nazywał, w co szczerze wątpiłam – stał mi na drodze i wciąż uważnie mi się przyglądał, jakby chciał być świadkiem momentu, w którym się zgodzę.

To nie mogło jednak być takie łatwe, jakby sobie tego życzył. Nie byłam bowiem wróżką od spełniania cudzych życzeń.

– Nie.

Uniósł brew, co zadało mu nieco groźniejszego wyrazu, choć groźna mina nie bardzo pasowała mi do jego postawy. Nie uważałam, bym swoją odmowę zadała mu jakąś ranę, byłam przecież kimś obcym, kto chyba miał prawo zachować się defensywnie, czyż nie? 

– Dlaczego nie?

– Bo cię nie znam? – Nie chciałam być niemiła, ale w tej chwili nawet na wrodzoną życzliwość nie byłam skłonna się powołać. – Pojawiłeś się nagle i znikąd, cały czas jesteś tajemniczy, a to, że w jakimś stopniu jesteśmy podobni, nie może sprawić ot tak, że zostaniemy przyjaciółmi czy nawet jakimiś współpracownikami.

Takie argumenty wydawały mi się zadowalające, ale mężczyzna miał nieco inne podejście.

– Okej, rozumiem, to nie będzie hop siup, ale czy nie jesteś w stanie mi zaufać? Jak sama możesz zobaczyć, nie mam bóstwa, które mogłoby mną sterować, przez co mam wolną wolę i jestem w stanie zachowywać się moralnie.

– Ale nie jestem w stanie zobaczyć, jaki możesz być, nie znam twoich myśli, skąd mam więc wiedzieć, że nie będziesz chciał mnie niecnie wykorzystać, a później zabić?

Moja sugestia rozbawiła go, parsknął śmiechem, a w dźwięku tym brzmiały zupełnie inne – ku mojemu zaskoczeniu cieplejsze – tony niż w przypadku śmiechu tamtego bóstwa po śmierci chłopaka. Brzmiał jak obietnica, że choć może być i zabawnie, i czasami niebezpiecznie, to raczej zależy mu na tym, co dobre.

Też chciałabym, by świat nie spłonął na własne życzenie zbyt wcześnie, ale nawet gdybym do niego dołączyła, to co dwie skażone dusze mogą takiego zrobić? Sami nie mamy pewnie szans na żadne zbawienie, jak mamy nieść je innym?

Pokręciłam głową i wycofałam się o krok.

– Nie mogę tego zrobić – oznajmiłam. – Nie mogę pozwolić, by podczas obserwacji bóstwa zorientowały się, że je widzę. Nie mogę pozwolić, by w odwecie chciały się na mnie w jakiś sposób zemścić.

Przerażała mnie nie właściwie odkryta mistyfikacja, ale właśnie to, co może mnie spotkać, bo było czymś, czego nie zdołałam sobie wyobrazić. Nie mogłam powiedzieć, do czego bóstwa są tak naprawdę zdolne – zmuszenie człowieka do samobójczej śmierci to mógł być dopiero początek.

Kaveri zdawał się nie mieć takich wątpliwości, jego oczy płonęły chęci dokonania czegoś wielkiego. Nie wiedziałam, co takiego zrobił, by mnie poznać, jak wpadł na to, że oboje jesteśmy skażeni, widziałam jednak po nim, że jest pewien powodzenia misji, jaką dla siebie stworzył.

– Tego się boisz? – W kącikach jego ust czaił się złośliwy uśmiech. – Że kara zadana będzie cię bolała? Że kiedy ujawnisz się przed bóstwami, te spuszczą na ciebie jakieś plagi, bo nie mogą posiąść twojej duszy? Moja droga, to naprawdę nie tak wygląda.

– Skąd możesz to wiedzieć?

Przekrzywił głową, wciąż uśmiechając się złośliwie, po czym sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął z niej kawałek kartki. Wyciągnął ku mnie dłoń, by mi ją podać, a ja niechętnie, po kilkudziesięciu sekundach wahaniach, przyjęłam ją od niego.

Nie było na niej jednak odpowiedzi na moje pytanie.

– Jeżeli chcesz poznać mnie bliżej, to przyjdź tutaj w dowolny dzień roboczy, a znajdę dla ciebie czas i coś ci o sobie powiem. Do zobaczenia niedługo, Itsaso. 

Nim zdołałam wydobyć z siebie choć słowo, obrócił się na pięcie i odszedł między zabudowania ku świtowi. Wpatrzyłam się w kartkę, na której czarnym długopisem odnotowano:


Kaveri

Temple Cross Street 119B

pokój 104


Nie miałam już szans czegokolwiek za nim krzyknąć, dlatego zwinęłam kartkę, schowałam do własnej kieszeni i ruszyłam do swojego bloku, praktycznie pewna, że kilka godzin snu pozwoli mi zapomnieć o całej tej rozmowie, a propozycja już nigdy do mnie nie powróci.

Jako człowiek miałam wszelkie prawo do tego, by się pomylić. 




____________________________________________________

*wspomniana sprawa odnosi się do tekstów z wyzwań 155, 160 i 163

** Itsaso – z baskijskiego znaczy „ocean”
***Kaveri – w języku hindi święta rzeka w Indiach



5 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się uniwersum – nie wiem, czy jest twoje. Jeśli tak – naprawdę świetny pomysł! Oryginalny, metaforyczny i nakłaniający do myślenia. Jest kilka błędów gramatycznych, ale nie są tragiczne. Uśmiechnęłam się na ciekawy brak feminatywu w miejscu, gdzie mamy ugruntowany żeński odpowiednik. Język jest przyjemny, nie zgrzytający.

    Poza tym, naprawdę niezłe dialogi! Całkowicie naturalne.

    Co do samej sceny mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony – sytuacja jest kuriozalna, więc sztywne zachowanie bohaterki jest jak najbardziej zrozumiałe. Nie czuję jedynie, czy jest to zabieg celowy, czy przypadkowy. Trochę bym nad nią jeszcze popracowała – albo mocno dopieściła i rozszerzyła, tworząc z niej element zwrotny dla bohaterki, albo mocno skróciła, stawiając akcent na brak chęci współpracy, z domyślnym zainteresowaniem tajemniczym nieznajomym.

    Ogólnie naprawdę niezły fragment i czytało mi się go z przyjemnością!

    OdpowiedzUsuń
  2. A, zapomniałabym – ostatnie zdanie jest genialne :D Chociaż fragment z mentalnym policzkiem, który musi poczekać, też mnie ubawił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Juz jestem ciakawa tej nowej serii.
    Te bóstwa na ramieniu z jakiego podobu skojarzyly mi sie Dajmonami z serii Mroczne Materie, ale pewnie niedlugo sie dowiem czy jest faktycznie w nich jakiej podobienstwo czy tez nie.
    Nieczysta dusza brzmi conajmniej intersujaco, od razu sie podsuwa na mysl, powod i czy rozumienie dobra i zla i granicy miedzy nimi. to co nieczyste dla ciebie, moze byc calkiem w porzatku dla mnie.

    Zastanowilam sie, gdybym zyla w tym uniwersum, jakie bostwa by siedzialy na moim ramieniu i czy siedzialyby jakiekolwiek.

    Czy bostwo moze sklonic kogos go samobojstwa...hmm. To troche skojarzylo mi sie teraz z EGO, najbardziej utalentowanego wewnetrznego krytyka.

    Kiepscy z nich mafiozi skoro potrzebowali prywatnego detektywa. Ale detektyw w sumie mnie zainteresowal i sprawy zaginionych bostw. To ma potencjal.

    Teraz widze ze nie do konca mozna je porownac do dajmonow, razem to demonow, ktore opentaja czlowieka i ten postepuje jak mu zagraja...

    Pytanie czy jedno bostwo moze byc w tym samym momencie w roznych miejscach, czyli np na ramieniu wielku osob naraz, czy kazda ososba ma swoje osobiste bostwo?

    Ciekawy klimat stworzylas, bede czytac kolejne teksty z tej serii.








    OdpowiedzUsuń
  4. KAVERI. O matko, jakie swietnie imię. Ja mam jakiegoś pierdolca na imiona, ja od razu przepadam, jak któreś wytańczy w mojej dyszt sambę! U Kai był BELARIUS, u Ciebie KAVERI, cóż za obfitujacy w smaczne imiona tydzien!!!! Serio. Nie masz pojecia, jak sie ucieszyłam, widząc, ze bedzie z tego seria ;D I, uuu, temat jak wjechal! Jak spiewnie to zabrzmialo!
    Oj siada Marys na banie, nie? Siada.
    Itsaso. Jeszcze snakuję to imię... Bedzie miala swietny skrot! Its! ;D A moze Saso? So? ;D Love it!
    Ok, mamy rozmowę, w zasadzie tylko rozmowę, ale ja sie czuje porwana do tanca! Kaveri jest tajemniczy i, tak, wyraźnie głodny czegos wiekszego. Umieram z ciekawosci co wyniknie z tej wspolpracy. Bo przeciez do niej dojdzie, prawda? PRAWDA?
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *w mojej duszy xd tak sie konczy pisanie na klawiaturze samsunga

      Usuń